A+ A A-

The Unnamables

Oceń ten artykuł
(2 głosów)
(1971, album studyjny)
1. You Speak And Speak Colegram (2:09)
2. Altcheringa (3:28)
3. Clementine (3:01)
4. Something's Cast A Spell (4:25)
5. Ourania (4:26)
6. Africa Anteria (11:31)
7. Undia (4:47)

Czas całkowity: 33:47
- Christian Vander ( drums, percussion, voice (6) )
- Klaus Blasquiz ( vocals (4 & 7), percussion )
- Francois Cahen ( pianos )
- Francis Moze ( bass, organ )
- Teddy Lasry ( saxes, flute, organ )
- Jeff Seffer ( saxes )
- Tito Puentes ( trumpet )
- Claude Engel ( electric & acoustic guitar )
- Zabu ( vocals (2) )
- Lionel Ledissez ( vocals (4) )

1 komentarz

  • Edwin Sieredziński

    Christian Vander wywarł poprzez swoją twórczość wpływ na myślenie wielu twórców eksperymentalnego rocka. Stworzył podwaliny pod cały nurt zeuhl, jego dzieła są wymieniane przez wielu jako źródło inspiracji. Magma miała również liczne odpryski i odnogi, chociażby VanderTop. Grupa Weidorje również rekrutowała się z byłych członków Magmy. Były również projekty Vandera i spółki realizowane pod innymi szyldami. Tak było z Univeria Zekt. Zespół ten nagrał tylko jedną płytę - The Unnamables - w 1972 roku.

    Dla osoby znającej twórczość Magmy ten album nie będzie stanowić wielkiego zaskoczenia. Brzmieniowo mocno nawiązuje do albumów Kobaia i 1001 Centigrades, ma taki pośredni między nimi charakter. Z jednej strony jest bardzo dużo elementów fusion, ewidentnie jazz-rockowych, a z drugiej album w wielu miejscach zbliża się brzmieniowo do art rocka. Utwory mają jednak charakter znacznie spójniejszy niż na Kobaia - co fakt, że "Nau Ektila" bardzo lubię, ale momentami mam wrażenie, że słucham trzech różnych utworów; tutaj przejścia między poszczególnymi częściami są bardziej płynne jak już w Magmie stadium dojrzałego. The Unnamables jest również lżejszy brzmieniowo niż 1001 Centrigrades - nie ma tu wysmakowanych nawiązań do Weberna w postaci długich, powolnych, niemalże punktualistycznych pasaży na fortepianie. Choć trochę smaczków nieco bardziej eksperymentalnych jest... Mimo wszystko to, mamy tutaj do czynienia z albumem, który jest łatwiejszy w odbiorze niż dwa wyżej wzmiankowane. Z tego też powodu album mógłby zainteresować wielu miłośników rocka spod znaku retro - miłośników klimatów lat 70.

    Nie jest to płyta tak jednolita stylistycznie jak inne albumy Vandera nagrane w tym okresie; z reguły czuje się jakąś oś każdej płyty. Wyjątkiem jest Udu Wudu i z tego powodu The Unnamables stanowi zjawisko poniekąd wyjątkowe. Pierwszy utwór "You Speak and Speak Collegram" przywołuje skojarzenia z Kobaia. "Altcheringa" z kolei przywoływać może 1001 Centigrades, to zdecydowanie numer mocno jazz-rockowy. Motyw na fortepianie z początku utworu bardzo zapada w pamięć. W "Clementine" mamy spokojne intro na gitarze akustycznej i flecie, inne instrumenty się nie pojawiają; kojarzyć się może to zatem z niektórymi utworami folkowymi. Cały utwór ma sentymentalny, wręcz romantyczny klimat. "Something Cast A Spell" - to utwór bardzo żywiołowy i energiczny. Jest tu trochę gitarowego szaleństwa w tle, ta charakterystyczna dystorsja i modulacja, tak to utwór wywołał u mnie skojarzenia z Colemanem. "Ourania" - to z kolei... początkowo trochę leniwy numer w stylu fusion, potem pojawia się nieco szaleństwa na instrumentach dętych, a utwór pod koniec się rozlatuje. Chyba znowu Vander postanowił przyjrzeć się jednemu ze źródeł swoich inspiracji, a mianowicie już wcześniej wzmiankowanemu Ornette'owi Colemanowi. "Africa Anteria" to z kolei jakby nieco powolniejsze fragmenty 1001 Centigrades. Bardzo przyjemny to kawałek, choć pozbawiony gęstości brzmienia i dynamiki chociażby początku "Riah Sahiltaahk". Kończy się perkusyjną partią solową; Magma nigdy nie eksponowała solówek. Do tego ten krzyk i dziwaczna wokaliza - kompletne zaskoczenie - czyżby również Vander chciał nawiązać do Zappy w ten surrealistyczny sposób? "Undia" to z kolei klimat bardzo w stylu płyty "Kobaia", organy, akustyczna gitara oraz jednostajna praca perkusji, a czasem ten charakterystyczny ciężki bas. Później przechodzi to w partię z instrumentami dętymi. Natomiast końcówkę buduje bardzo szybka partia gitary elektrycznej z organowym tłem.

    Przez naleciałości jazzowate album ten zbliża się brzmieniowo również do kręgu grupy Canterbury. Niby to oboczna część działalności Vandera, ale jakże ciekawa. Album, który powinien zainteresować każdego miłośnika "starożytnego" rocka z przełomu lat 60. i 70. Nie jest to płyta w żaden sposób ciężka; zdjąć trzeba w końcu to odium z twórczości Christiana Vandera jakoby tworzył byty ekstremalne dla największych twardzieli. Mamy tutaj kolejny niezwykle ciekawy album kontynentalnego rocka. Z mojej strony pięć gwiazdek.

    Edwin Sieredziński środa, 19, listopad 2014 14:12 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.