Merci

Oceń ten artykuł
(10 głosów)
(1984, Album Studyjny)

1. Call From The Dark (Ooh Ooh Baby) (7:20)
2. Otis (5:20)
3. Do The Music (4:25)
4. Otis (Ending) (1:32)
5. I Must Return (6:32)
6. Elephas Levi (11:15)
7. The Night We Died (3:40)

Całkowity czas trwania: 40:24

 

- Christian Vander / wokal, piano, keyboard, perkusjonalia
- Stella Vander / wokal
- Guy Khalifa / wokal
- Benoit Widemann / syntezator
- Simon Goubert / syntezator (utwory: 1,3)
- Francois Laizeau / perkusja, sample 
- Marc Eliard / gitara basowa
- Phillipe Slominski / trąbka (utwory: 1,3,4)
- Christian Martinez / trąbka (utwory: 1,4)
- Michel Goldberg / saksofon (utwór: 1,3)
- Liza Deluxe / dodatkowy wokal
- Jean Pierre Fouquey / Rhodes  (utwór: 2)
- Michel Gaucher / saksofon (utwór: 2)
- Freddy Opsepian / trombka (utwór: 2)
- Christian Guizen / puzon (utwór: 2)
- Alex Ferrand / wokal (utwór: 3)
- Jean-Luc Chevalier / gitara (utwór: 3)
- Patrick Gauthier / syntezator (utwór: 3)
- Paul Bayle / skasofon (utwór: 3)
- Denis LeLoup / puzon (utwpry: 3,4)
- Arrigo Lorenz / Saksofon sopranowy (utwór: 3)
- Maria Popkiewicz / dodatkowy wokal (utwór: 4)
- Jerome Naulay / puzon (utwór: 4)
- Zaka / perkusjonalia (utwór: 4)
- Michel Graillier / Rhodes (utwór: 5)

2 komentarzy

  • Edwin Sieredziński

    Lata osiemdziesiąte to plastik. Przesłodzone cukierkowe brzmienie syntezatorów, elektroniczna perkusja lub automaty perkusyjne dodające jeszcze do tego sztucznego posmaku. Aż się mdło robi, przemierzając tą krainę w większości muzycznego fast-foodu. Wielu twórców prog rocka złotej ery lat siedemdziesiątych uległo ówczesnej force majeure. Na przykład Genesis zszedł kompletnie na plastik i popelinę, gdzie jego dokonania ówczesne mają się do tak rewelacyjnych nagrań jak Trespass, Foxtrot czy Nursery Crime. Należy zadać pytanie, czy ten plastik można było oswoić i mimo wszystko zachować chociaż resztki swojej tożsamości. Miles Davis szedł z duchem czasu i nagrywał płyty - mimo wszystko na wysokim poziomie. Podobnie King Crimson. Jeszcze pojawia się jeden problem. No a co z Magmą?

    Album Merci jest najniżej ocenianą płytą tego zespołu, zagorzali fani krzyczą "et tu Brute contra me!". Czy to album koniecznie taki zły? Biorąc pod uwagę niskie standardy lat osiemdziesiątych, jest to naprawdę górna półka. Vander nie postanowił nagrywać disco polo (czy raczej disco france, idąc tą nomenklaturą), nie odszedł od kompleksowych struktur utworów. Nie stał się swoją autoparodią jak Genesis czy Yes nagrywając Big Generator. Widoczna też jest jego fascynacja brzmieniem funkowym rozpoczęta już z albumem Attahk. Muzyka na Merci jest też żywa i energiczna, co to znowu można porównywać nastrojowo z Attahk. Co do samego plastikowego brzmienia. Vander już takie rzeczy z Didierem Lockwoodem nagrywał w 1980 roku. Kto więc poza samym Vanderem interesuje się losem członków jego zespołu i ich samodzielną działalnością, nie powinien być brzmieniem Merci szczególnie zdziwiony.

    Vander jest twórcą, który od ponad 40 lat konsekwentnie buduje swój świat - i własny język stworzony na potrzeby zespołu, i muzyka, która jest praktycznie niepowtarzalna i nie do podrobienia, jeszcze trzeba do tego dodać specyficzny wizerunek grupy. Taki świat nie byłby z pewnością kompletny, gdyby nie znalazło się w nim nieco miejsca na plastik oraz odrobinę sztuczności. Tą lukę zapełnia tutaj Merci. Poza tym, od prawdziwego eksperymentatora rockowego wymaga się, aby różnych rzeczy praktykował. Czy Neilowi Youngowi ktoś zarzuca flirt z elektroniką, tak samo Eddiemu Jobsonowi, że ze skrzypiec przestawił się wtedy na programowalny syntezator typu Synclavier? Raczej nie... Do Vandera nie można mieć o to pretensji. W końcu udało mu się ten plastik tamtej epoki oswoić i nadać mu kształt. Już nie mówiąc o tym, że Vander mógł cierpliwość słuchaczy naruszyć wielokrotnie wcześniej. Jak ma się bowiem 1001 Centrigredes do Kohntarkosz, a ten z kolei do Attahk; to już są niepodobne do siebie płyty zbudowane na różnych elementach.

    Podobna sztuka jak Vanderowi w tamtych czasach udała się King Crimson z kolorową trylogią i Davisowi w ostatnich latach działalności. Nikt nie powie, że Three on Perfect Pair to zły album, z wyjątkiem największych malkontentów. Tak samo o davisowskiej Aurze pisano, że to ostatni monument w jego wykonaniu. Tamte lata też miały swoje perełki i niewątpliwie Merci do nich należy.

    Drogi czytelniku, jeżeli uważasz, że A Momentary Lapse of Reason Floydów czy Yes'owski 90125 są dobrymi płytami, to spokojnie poradzisz sobie z propozycją Vandera. Może to być dla ciebie wstęp do niezwykłego świata jednego z największych żyjących geniuszy muzyki rockowej. Z mojej strony 5/5.

    Edwin Sieredziński czwartek, 09, kwiecień 2015 16:42 Link do komentarza
  • Krzysztof Pabis

    Merci to najniżej oceniana płyta Magmy. W zależności od portalu internetowego średnia głosów oscyluje gdzieś pomiędzy dwiema, a trzema gwiazdkami. Zadajmy więc sobie pytanie, co jest powodem, że album ten otrzymuje tak niskie noty? Aby na nie odpowiedzieć musimy jednak, krótko przemyśleć kilka innych spraw. Po pierwsze zastanówmy się czy mamy obiektywnie, bez oglądania się na stylistykę i szufladki odpowiedzieć czy jest to dobra płyta, czy może zastanawiamy się jedynie, czy wpisuje się ona w inne dokonania Magmy i oceniamy ją z punktu widzenia przynależności do bardziej awangardowych rejonów rocka progresywnego. Jeśli na pierwsze z tych pytań odpowiemy twierdząco nasza ocena Merci z pewnością będzie wyższa.
    Merci to bardzo dobry album. Nie jest to jednak klasyczny zeuhl w wydaniu jakie znamy z innych płyt Magmy. To nie jest awangarda w czystej postaci. Muzyka jest przystępna, rozbujana, w dużym stopniu niemal taneczna. Czy to źle? Zdecydowanie nie. Magma zafundowała nam po prostu nowe podejście do swojej twórczości. Zeuhlowe wokalizy i pulsujący bas mieszają się z pogodną, funkową energią. Nic dziwnego, że znajdziemy tu utwór dedykowany Otisowi Reddingowi. Oryginalne taśmy z nagraniami sesji do Merci spłonęły, jednak nie jest to powód aby w równie brutalny sposób potraktować album, który z tych materiałów powstał.
    Być może nie jest to płyta dla zatwardziałych fanów Magmy, niewidzących świata poza albumami takimi jak MDK, czy Kohntarkosz. Jeśli jednak masz nieco szersze zainteresowania muzyczne, z pewnością przynieść ci ona wiele przyjemności. Polecam zwłaszcza fanom muzyki do tak zwanych blaxploitation movies oraz funk-rocka, ale także tym, którzy nie boją się przebojowości. Bardziej komercyjne podejście nie musi wcale oznaczać niskiego poziomu. Przekonajcie się sami słuchając Merci.

    Krzysztof Pabis sobota, 30, marzec 2013 20:59 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.