01. Out of the Blue - 7:15
02. Believers and Liars - 6:24
03. Laniakea - 4:01
04. Let Me In - 5:31
05. 0,6 PPM - 6:35
06. Alterity - 6:27
07. Dream Walk - 6:58
08. Layers - 6:34
09. Inhumane Tools - 5:05
10. Light and Hope - 7:38
Czas całkowity - 1:02:28
- Krzysztof Wróbel - wokal
- Bartłomiej Niestrój - gitara
- Piotr Krasek - gitara
- Dawid Czekirda - instrumenty klawiszowe
- Przemysław Nowakowski - gitara basowa
- Krzysztof Cudny - perkusja
AN EVENING WITH DEVIN TOWNSEND
Piątek, 05 kwietnia 2019 – Warszawa, klub Stodoła
Bilety w regularnej sprzedaży od 12 listopada od godz. 10:00
na Stodola.pl oraz LiveNation.pl
Na przestrzeni kariery Devina Townsenda można zauważyć jedną stałą: zmianę. Zaczynając od Sex & Religion, w którym był frontmanem, przez przełomową solową płytę „Terria”, wcielenie w klimatach country rocka w Casualties of Cool kończąc na fenomenalnym albumie „Transcendence” i ostatnio wydanym „Ocean Machine: Live at the Ancient Roman Theatre Plovdiv”, kanadyjski muzyk daje jasno do zrozumienia, że nie jest zainteresowany monotematycznością. Devin jest zbyt niecierpliwy aby tworzyć kolejne piosenki dla zespołu Strapping Young Lad - dlatego też w 2007 roku skończył pracę nad tym projektem. Nie będzie też na pewno czwartego czy piątego albumu Ziltoid (szanse na trzeci są już pod znakiem zapytania) bo do tego czasu jego artystyczne plany będą zapewne zwrócone w innym kierunku. Aby zrozumieć dlaczego Townsend mniej lub bardziej świadomie jest zwolennikiem zmiany należy lepiej poznać jego postać i muzykę, którą teraz tworzy.
Po tegorocznym rozwiązaniu Devin Townsend Project, Devin w pełni skupił się na nowym zwrocie w swojej karierze i obecnie pracuje nad kolejnym studyjnym krążkiem pt.”Emapth”, którego premiera jest przewidywana na drugi kwartał 2019 roku.
Muzyk wystąpi w klubie Stodoła w kwietniu przyszłego roku!
Prog the Night IV | 27-28.10.2018. | ŁDK | Łódź
czwartek, 08 listopad 2018 16:23 Dział: Relacje z koncertówCzasem myślę o tym, że stosunkowo rzadko chodzę duże koncerty wielkich gwiazd z ogromnym rozmachem, a znacznie częściej na mniejsze imprezy, gdzie grają mniej znane zespoły. Nie zawsze jest to celowe, czasem to dzieło przypadku. Jednak nie uznaję tego za wadę. Zamiast tłumu obcych i niekoniecznie pozytywnie nastawionych ludzi, którzy pewnie często zastanawiają się co tu właściwie robią, wolę małą grupę oddanych pasjonatów, którzy doskonale wiedzą po co przyszli. Taką imprezą jest festiwal Prog The Night, którego czwarta edycja ponownie odbyła się pod koniec października w Łódzkim Domu Kultury.
Bycie pierwszym zespołem na jakimkolwiek festiwalu to z jednej strony pewien zaszczyt, z drugiej przykry obowiązek. Weteran festiwalu, pochodzący z Warszawy zespół THESIS podszedł do tej kwestii bez kompleksów i otworzył z hukiem czwartą edycję Prog The Night. Grupa promuje obecnie swoje najnowsze wydawnictwo, trzeci album studyjny, „Kres”. Panowie skupili się na nowej płycie, ale zagrali również znany ze składanki „Underground United: Untitled”, utwór „23:59”. Zespół tymczasowo koncertuje w nieco zmienionym składzie, ponieważ gitarzystę Janka Rajkowa-Krzywickiego zastępuje Kacper Kempisty (producent płyty „Kres”), a perkusistę Pawła Stanikowskiego – Wojtek Kotwicki. Jednak, chwilowe zmiany w składzie nie wpłynęły na brzmienie grupy. Kiedy ma być ciężko, to miażdży, a kiedy ma być delikatnie, to nie drgnie nawet piórko na kołnierzu wokalisty Kacpra Gugały. A mówiąc poważnie, Kacper swoim śpiewem jak zwykle czarował i chwytał za serce (końcówka „7 Pięter” wywołuje ciarki zarówno w wersji studyjnej, jak i na żywo).
Kolejnym wykonawcą był pretendent do miana stałego bywalca Prog The Night. SMASH THE CRASH pojawił się na łódzkiej imprezie rok temu, dając swój pierwszy prawdziwy koncert w karierze. Wówczas dla większości publiczności byli odkryciem i czarnym koniem festiwalu. Obecnie panowie mają na koncie epkę „Baba Jaga” oraz szykują się do wydania debiutanckiego albumu. Propozycja tego zespołu jest skierowana raczej do zaprawionych i bardziej wymagających słuchaczy. Smash The Crash gra muzykę instrumentalną z pogranicza jazzu, fusion, rocka progresywnego i psychodelii. Nie boją się eksperymentów ani improwizacji. Nie idą na łatwiznę, a ich umiejętności i mordercza technika pozwalają im grać co tylko chcą. Muzycy są doskonale zgrani ze sobą, słychać, że często odbywają wspólne próby. Pozwalają sobie na różne muzyczne żarty, wymieniają się partiami, prowokują wzajemnie, a w jednym utworze pojawił się nawet wokalista Łukasz Pietrzyk. Ich muzyka jest szalona, skomplikowana, dynamiczna i ma niepowtarzalny klimat. Smash The Crash ponownie rozwalili system.
Po krótkiej przerwie technicznej na scenie pojawił się WALFAD. Pochodzący z Wodzisławia Śląskiego zespół tworzą młodzi i niestety dość często zmieniający się muzycy. Jednak lider grupy, Wojtek Ciuraj, ma nosa do dobrych instrumentalistów. Chciałbym, żeby obecny skład utrzymał się jak najdłużej. Darek Tatoj znacznie rozwinął się jako instrumentalista. Z człowieka pozostającego w tle kolegów, stał się cichym bohaterem, który zachwyca wyrafinowanym brzmieniem swoich klawiszy. Z kolei gitarzysta Paweł Krawiec w dalszym ciągu wykonuje swoje fantastyczne solówki z taką lekkością, jakby nie było niczego łatwiejszego na świecie. Na nowej, wydanej niedawno płycie „Colloids”, Walfad poszedł jeszcze bardziej w stronę klasycznego proga i jazz-rocka, odchodząc nieco od firmowej „purpury”, przy czym paradoksalnie zespół brzmi ciężej niż do tej pory. Nowe utwory doskonale sprawdzają się na żywo, wprowadzają nowe elementy (Wojtek gra na mandolinie w zjawiskowych swoją drogą „Synach Syzyfa”). Na szczęście, zespół nie zapomina o starszych kompozycjach, dlatego w Łodzi usłyszeliśmy również „Ośmiornice”, „Dum Spiro Spero” i „Nasi Bogowie, Wasi Bogowie”.
Główną gwiazdą pierwszego dnia czwartej edycji festiwalu Prog The Night był AMAROK. To zespół, który wyrasta na jednego z głównych przedstawicieli współczesnej polskiej sceny progresywnej. Po trzech niezłych płytach i kilkunastu latach w niebycie, Michał Wojtas w zeszłym roku powrócił z pełnym składem, nową, rewelacyjną płytą i licznymi koncertami. Dość powiedzieć, że w Łodzi widziałem zespół po raz trzeci w tym roku (wcześniej na festiwalach Warsaw Prog Days i Ino Rock). Przekonałem się, że by koncert Amarok był udany, muszą być spełnione dwa warunki – po pierwsze wszystkie sprzęty muszą działać, po drugie musi być dobre nagłośnienie. W Łódzkim Domu Kultury oba warunki zostały spełnione, dlatego koncert był po prostu znakomity. Znalazł się ustnik od duduku, który zaginął w Inowrocławiu, czarowało harmonium, zachwycał theremin. Wyrafinowana muzyka o szlachetnym brzmieniu i prawdziwej głębi emocjonalnej, która porusza i chwyta za serce to świeży powiew na progresywnej scenie, nie tylko krajowej. Muzykom udało się stworzyć niepowtarzalną, uduchowioną atmosferę. Zespół oparł swój występ głównie na kompozycjach z ostatniej płyty „Hunt”, ale niespodzianką było wykonanie pierwszy raz na żywo utworu tytułowego, który trwa prawie 18 minut.
Drugi dzień muzycznie rozpoczął się od występu TENSION ZERO. Młoda ekipa z Rzeszowa ma na swoim koncie debiutancki album „Human.exe” i coraz więcej koncertów. Ulubione zespoły muzyków Tension Zero to Dream Theater, No Doubt, Skunk Anansie, Guano Apes, Porcupine Tree, Karnivool, Pink Floyd, Korn, Deftones i wszystkie te wpływy słychać w ich muzyce. Jest ciężko, dynamicznie, ale też dość melodyjnie i nie brakuje elementów elektronicznych. Stojąca na czele zespołu Dominika Kobiałka ma takie warunki, że żadne programy telewizyjne nie są jej potrzebne (wokalistka wystąpiła w Voice Of Poland). W Łodzi miałem wrażenie, że chwilami coś jest nie tak z jej wokalem. Potem okazało się, że Dominika dwa dni wcześniej uporała się z infekcją gardła. Tym bardziej podziwiam, że w ogóle zdecydowała się wystąpić. Jej drapieżny sposób śpiewania bardzo dobrze wpisuje się w delikatnie mroczną stylistykę Tension Zero. Na deser zespół zaserwował jeden utwór instrumentalny, w którym metalowy ciężar równoważyły klawisze i elementy psychodeliczne.
Prawdziwy ciężar miał jednak dopiero nadejść. Na scenie zainstalowali się twardziele z białostockiego BRIGHT OPHIDIA, którzy pokazali, że można grać metal progresywny nie będąc kopią Dream Theater czy Symphony X. Polska scena z ciężkim brzmieniem jest bardzo bogata i zróżnicowana, dlatego warto wyciągać takie perełki tak Bright Ophidia. Zespół powrócił pod koniec zeszłego roku wraz z premierą albumu „Fighting The Gravity”, który obecnie promuje na koncertach. Ten występ był prawdziwym testem nagłośnienia w Łódzkim Domu Kultury. Zaliczony na szóstkę! Białostocka horda zabrzmiała potężnie, ale selektywnie, nowocześnie, ale z duszą, ciężko, ale bez efektu drżących nogawek od spodni. Oprócz niezmordowanej sekcji rytmicznej, muszę pochwalić również wszechstronnego wokalistę Adama Bogusłowicza, który potrafi zarówno zaśpiewać, jak i zaryczeć. Muzycy większość czasu poświęcili oczywiście „Fighting The Gravity” (w tym moje ulubione „My Lust, My Fear” i „My Heart Tells Me - No”), ale cofnęli się też do wcześniejszych płyt, takich jak „Red Riot” i „Set Your Madness Free”.
W końcu nadeszła chwila na występ głównej gwiazdy czwartej edycji festiwalu Prog The Night czyli warszawskiego BELIEVE. Zespół niestrudzonego Mirka Gila kontynuuje kolejny odcinek bardzo długiej polskiej trasy promującej ostatnie wydawnictwo, wydaną rok temu płytę „7 Widows”. Występ Believe został bardzo konsekwentnie przygotowany, ponieważ „7 Widows” to album konceptualny, a każdy utwór opowiada inną historię jednej z tytułowych wdów. Głównym aktorem tego przedstawienia jest wokalista zespołu Łukasz Ociepa, który zastąpił na tym stanowisku Karola Wróblewskiego. Poza emocjonalnym śpiewem i charakterystyczną, nieco teatralną, ale niepretensjonalną gestykulacją, Ociepa posługuje się również rekwizytami, które wykorzystuje na scenie. To znacznie wzmacnia przekaz i tworzy przekonującą całość. Believe jeszcze nie osiągnęło na tym polu poziomu RPWL, ale idą w dobrym kierunku. Łukasz miał przy sobie plakaty z napisami, które potem stały się papierowymi łódkami, białe róże, które później pomalował sprayem na złoto oraz papierosy, które palił na scenie. Oczywiście poza rekwizytami, zespół oferuje przede wszystkim poruszającą i nastrojową muzykę, choć nie brakuje też bardziej dynamicznych momentów. Dla mnie najciekawsze były duety gitarowo-skrzypcowe Mirka Gila i Satomi oraz solówki tego pierwszego. Na bis usłyszeliśmy zupełnie nowy utwór, „Save Me”. Ogólnie występ Believe był bardzo udany i pięknie zakończył festiwal.
To co dobre, niestety szybko się kończy. To dotyczy również czwartej edycji łódzkiego festiwalu Prog The Night. Tegoroczna edycja była ogromnym sukcesem, przede wszystkim artystycznym, ale też logistycznym i technicznym. Nawet awaria prądu pierwszego dnia nie pokrzyżowała planów organizatorów. W ciągu dwóch dni usłyszeliśmy czołówkę polskiej sceny progresywnej, ponieważ nawet mniej znane kapele były z górnej półki. Każdy zespół zaprezentował się fantastycznie i dał z siebie wszystko. Wszyscy wykonawcy mieli zapewnione komfortowe warunki oraz najwyższe możliwości techniczne. Byłem rok temu na trzeciej edycji festiwalu i szczerze mówiąc, nie pamiętałem już, że sala w Łódzkim Domu Kultury jest tak fantastycznie nagłośniona. Brzmienie za każdym razem było selektywne, doskonale zbalansowane i dopasowane do danego rodzaju muzyki. Każdy zespół chciałby grać w takich warunkach. Dodatkowym atutem były też dostępne opcjonalnie krzesła, na których można było siedzieć w trakcie koncertów. Festiwal Prog The Night jest już stałym punktem na mapie jesiennych imprez progresywnych, dlatego za rok zdecydowanie warto będzie tu wrócić.
Przybył, zobaczył, usłyszał, wrócił i spisał,
Gabriel „Gonzo” Koleński
foto: Krzysiek "Jester" Baran
Dla naszych wiernych użytkowników mam bardzo prosty konkurs. Nagroda to płyta CD - Mike Oldfield - Tubular Bells (The 2009 stereo mixes).
Album otrzyma osoba, która przekona nas, że to właśnie jej powinniśmy ją przesłać :-). Czekamy więc na pisemne uzasadnienia i liczymy na Waszą kreatywność.
Konkurs potrwa do 30 listopada 2018. Odpowiedzi nadsyłajcie na adres: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie obsługi JavaScript. tytułując maila jako "Tubular Bells"
Zwyciężcą naszego Konkursu został Pan Krzysztof J. z Raciborza.
Blindead | Entropia | Weedpecker | 02.11.2018. | Progresja | Warszawa
środa, 07 listopad 2018 18:03 Dział: Relacje z koncertówCzas to jednak wredna bestia. Pamiętam jak by to było wczoraj. Kupiłem w Empiku płytę mało znanego metalowego zespołu. Miało być dobre, ciężkie i przypominać Neurosis, a że byłem krótko po zapoznaniu się z „Through Silver in Blood”, to kupiłem i to. Chodzi oczywiście o album „Autoscopia: Murder In Phazes” Blindead. Trudno uwierzyć, że od tamtej chwili minęło 10 lat. W tym roku, w Gdańsku oraz Warszawie, odbyły się jubileuszowe koncerty upamiętniające tamten album. Zdziwiłby się każdy, kto by pomyślał, że nie ma sensu wracać do tego albumu. Obawiam się, że nie wszyscy o nim pamiętają, a zespół od dawna nie grał tych kawałków na żywo, dlatego sens jest tym większy.
Blindead postanowił świętować wraz z zaprzyjaźnionymi kapelami, co cieszy tym bardziej, że wybór zespołów wspomagających trójmiejską ekipę był co najmniej zacny. ENTROPIĘ pamiętam z czasów płyty „Vesper”, którą miałem przyjemność recenzować na łamach naszego serwisu. Obecnie to już nieco inny zespół. Wciąż panowie grają mieszankę black metalu, post rocka i psychodelii, ale akcenty są inaczej rozłożone. To już nie są smutne wrzaski na niemiecką modłę i post rockowe melodie w tle. Obecnie Entropia generuje ciężką, transową smołę, która łomocze jak huta i tnie na kawałki. Do tego przeszywające wrzaski wokalisty, ale tych akurat nie było dużo, bo zespół gra w dużej mierze instrumentalnie. O ile osobiście nie wyobrażam sobie słuchania takiej muzyki z płyty, bo dla mnie jest ona zbyt jednostajna, o tyle na żywo Entropia robi wrażenie i jak najbardziej podziwiam muzyków za umiejętności i starania.
Gdy na scenie instalował się WEEDPECKER, już wiedziałem, że będzie wesoło. Do tej pory mój kontakt z tym zespołem ograniczał się do słuchania ich płyt na YouTube, bo nigdy nie byłem na ich koncercie. Wyobrażałem sobie obskurnych facetów w siatkowych czapkach z daszkiem i dżinsowych kapotach. A tu muzycy wyglądali jakby urwali się z hipisowskiej balangi 50 lat temu - gitarzyści w koszulach, basista w czymś zwiewnym i prześwitującym, w dodatku z gołą klatą. Weedpecker brzmi również trochę inaczej niż wielu kolegów po fachu. Zespół gra swojego stonera w sposób bardzo przestrzenny, na luzie i z wyobraźnią. Wszyscy, poza perkusistą, śpiewają i to ładnie, a nie bulgoczą coś gardłowo pod nosem. Zamiast plątaniny piwniczno-grobowych riffów na doomową modłę, muzycy serwują ciekawe melodie i solówki. Ich twórczość jest bardzo kolorowa, pomysłowa, niezwykle dynamiczna, a typowo rockowe zagrywki są urozmaicane psychodelicznymi odlotami, w których rozmyte dźwięki malują piękne pejzaże. Do tego gitarzyści porozumiewają się ze sobą i grają razem, a nie obok siebie. Świetny występ.
Muzycy BLINDEAD weszli na scenę niemal po ciemku. Zresztą podczas tego występu było mało światła. Nie było potrzebne. „Autoscopia: Murder In Phazes”, jak na album konceptualny przystało, został odegrany w całości od początku do końca. Specjalnie na tę okazję do składu dołączył wokalista Patryk Zwoliński, który śpiewał na płycie. Jubileuszowe występy są też ostatnimi z gitarzystą Markiem Zielińskim, ponieważ w zespole trwają zawirowania personalne. Dlatego też ten koncert z wielu powodów był wyjątkowy i to było czuć. Wszystko zostało pieczołowicie przygotowane. Na ekranie za muzykami wyświetlane były wizualizacje, ale nie jakieś rozmyte mazaje, tylko minimalistyczne obrazy, które potęgowały nastrój. Na ekranie było widać ludzkie oczy oraz słowa, które zmieniały się w każdym utworze – walls, shadow, light, soul, lust, nothing i freedom. Przed i między utworami odzywał się również lektor, który opowiadał historię (domyślam się, że był nim Zwoliński). Najważniejsza była jednak muzyka. Nigdy nie słyszałem, żeby Blindead brzmiało aż tak dobrze i było tak fenomenalnie nagłośnione, a widziałem zespół w akcji czwarty raz, w tym drugi w obecnej siedzibie Progresji. W trakcie swojego występu muzycy stworzyli mroczne misterium, które mogło być zrozumiane tylko przez najwierniejszych wyznawców. Taka była atmosfera. Ludzie stali jak zaczarowani, kiwali się w rytm muzyki i przeżywali, każdy po swojemu. Zespół dał z siebie absolutnie wszystko, wiedząc że taka okazja już się nie powtórzy. Pasja do tworzonej muzyki i głębia emocjonalna wylewały się ze sceny. Fakt, że takiego materiału nie da się zagrać na spokojnie. To pokazuje też jak ogromny potencjał tkwił w tej nieco zapomnianej płycie. Po zakończeniu głównej części występu, zespół powrócił, by na bis zagrać jeszcze „Impulse” i „My New Playground Became” czyli utwory z innych albumów, ale też nagrywanych z Patrykiem Zwolińskim. Wokalista nie przemawiał do publiczności w trakcie koncertu, myślę, że nie chciał psuć nastroju. Na zakończenie kilkukrotnie podziękował przybyłym fanom i ukłonił się z całym zespołem.
To był kolejny koncert, na którym szedłem trochę bez przekonania, nie wiedząc na co właściwie liczyć. Byłem głupi, że zwątpiłem w takich ludzi jak muzycy Blindead. Pełen profesjonalizm, szacunek do publiczności i doskonałe przygotowanie. Do tego wór emocji, bo przecież „Autoscopia” opowiada między innymi o zmaganiu się z własnymi słabościami. Prywatnie jest mi przykro, że coś takiego już się nie powtórzy, a zespół prawdopodobnie więcej nie wystąpi w tym składzie. Z drugiej strony, cieszę się, że doświadczyłem tego co działo się w Progresji, bo to było naprawdę wstrząsające i głęboko poruszające. Trzymam kciuki za Blindead i wierzę, że panowie jeszcze nie raz doświadczą nas fizycznie i emocjonalnie.
Przybył, zobaczył, usłyszał, wrócił i spisał,
Gabriel „Gonzo” Koleński
Traces To Nowhere i Defying na wspólnej trasie koncertowej.
sobota, 03 listopad 2018 22:02 Dział: NewsWspólne przedsięwzięcie warszawskiego Traces to Nowhere i olsztyńskiego Defying, pod nazwą The Solarsoid Tour rozpocznie się jesienią. To granica rejestrów, duszna atmosfera i żar korony słonecznej płynący z głośników.Solarne sinusoidy owiną się wokół pięciu miast już w listopadzie i grudniu. Muzykę obydwu grup będzie można przeżyć na żywo w Ciechanowie, Olsztynie, Malborku, Łomży i Suwałkach. Dodatkowo, w poszczególnych miastach, zaprezentują się zespoły związane z lokalną sceną metalową.
Traces to Nowhere to projekt z Warszawy założony w 2010 roku. Nazwa zespołu to tytuł pierwszego odcinka serialu ‘Twin Peaks’, który stanowi pozamuzyczną inspirację dla członków zespołu. Już od początku istnienia zespół stara się nie zamykać w jednym nurcie muzycznym. Ich muzyka to mieszanina bardzo różnych dźwięków, zaczerpniętych zarówno z post metalu i post rocka, czy industrialu, ale też z szeroko pojętej alternatywy, zahaczającej o trip-hop. Dzięki odrzuceniu ram ich twórczość wymyka się schematom, oddając przestrzeń muzyce i słowom. Utwory Traces to Nowhere to przede wszystkim ciężkie, wielowarstwowe kompozycje, wzbogacone o melodyjny wokal.
Na koncertach, w ramach The Solarsoid Tour, Traces to Nowhere promować będzie wydany 1 czerwca 2018 r. debiutancki album długogrający Up to the Sun. Płyta składa się z 8 utworów tworzących jedną całość, skomponowanych wspólnie przez członków zespołu. Teksty do utworów napisała wokalistka grupy, Karolina Mazurska. Materiał został nagrany „na setkę”, zmiksowany i zmasterowany w Prusiewicz Studio w Krakowie przez Marcina Prusiewicza. Wokale zarejestrowano w Dziupla Studio w Warszawie przy wsparciu Edyty Glińskiej.
Płytę promuje singiel zatytułowany (...), do którego nakręcony został teledysk autorstwa Tomka Niedzielko.
skład:
Karolina Mazurska – wokal
Tomasz Niedzielko – gitara i elektronika
Jan Kaliszewski – bas
Jakub Tolak – perkusja
Defying to post - progmetal z Olsztyna, istniejący od 2008 roku. Po kilku materiałach demo zadebiutowali w 2014 albumem koncepcyjnym „Nexus Artificial”, którego tematyka oscylowała wokół genezy człowieka, zadając jednocześnie pytanie: czy siła sprawcza, utożsamiana z boską, nie miała w rzeczywistości korzeni pozaziemskich?.
Po dwóch latach od debiutu Defying weszli do studia, gdzie zarejestrowali ponad 30 minut nowego materiału, składającego się na EP „The Splinter of Light We Misread”. Na krążku, ponownie wydanym własnym sumptem, znalazły się cztery utwory, w tym cover „New Dawn Fades” kultowych brytyjskich post-punkowców Joy Division. Ponadto do utworu „The Sunlight Recedes” został nakręcony teledysk. Aktualnie muzycy pracują nad drugim pełnoprawnym albumem.
Defying:
Piotr Stępiński - vocals, guitars
Szymon Stadniczenko - solo guitar
Paweł Siemaszko - bass
Tomasz Semeniuk - drums, sampling
1. Eli's Theme - 3:22
2. Scrap - 2:50
3. Flee - 4:56
4. Funeral Pyre - 3:18
5. Donuts - 6:23
6. Miscreants - 3:05
7. Guns Down - 6:19
8. Kin - 7:17
9. We're Not Done - End Title - 4:14
Czas całkowity - 41:44
- Stuart Braithwaite - gitara
- Barry Burns - gitara, instrumenty klawiszowe
- Dominic Aitchison - gitara basowa
- Martin Bulloch - perkusja
01. Intro - 1:04
02. Graceless - 4:43
03. Beginning Of The End - 4:05
04. Disappointed - 5:11
05. Hangman - 5:01
06. Breakthrough - 5:04
07. Blurred Line - 5:26
08. Before The Storm - 4:41
09. Breath - 3:56
10. Passage - 6:13
Czas całkowity - 45:24
- Grzegorz Gołaszewski - wokal, gitara basowa
- Łukasz Gołaszewski - gitara
- Rafał Piegat - gitara
- Bartosz Kukuć - perkusja
Glenn Hughes Performs Classic Deep Purple Live | 29.10.2018 | Progresja | Warszawa
piątek, 02 listopad 2018 17:54 Dział: Relacje z koncertówGlenn Hughes to wulkan niespożytej energii i człowiek orkiestra. Dosłownie. Biorąc pod uwagę jego dorobek i długą karierę, prawdopodobnie już dawno mógłby zaszyć się gdzieś na Bahamach i cieszyć emeryturą. Są jednak tacy ludzie, którzy nie potrafią żyć bez swojej pracy, tym bardziej jeśli jest ona ich życiową pasją. Tym razem artysta wymyślił sobie powrót do czasów gdy występował w Deep Purple, z którym nagrał trzy znakomite albumy. Dlatego też wyruszył w świat pod szyldem „Glenn Hughes Performs Classic Deep Purple Live”.
Polski odcinek trasy odbył się w warszawskim klubie Progresja Music Zone. Glenn Hughes wszedł na scenę jak na prawdziwą gwiazdę rocka przystało. Długi wstęp, gra świateł, zapowiedzi i urywki z taśmy. Gdy muzyk w końcu pojawił się na scenie, publiczność ciepło przywitała go gromkimi owacjami. Widać, że Polacy kochają hard rocka i Deep Purple. Nie ujmując niczego solowej twórczości Hughesa, raczej każdy wiedział, że tego wieczoru będzie dominował jeden kolor. Purpura.
Koncert rozpoczął z hukiem „Stormbringer”. Od razu było widać, że Glenn nie będzie brał jeńców. Mimo upływu czasu i 66 lat na karku, muzyk zdaje się opierać procesom starzenia. Dobrze wygląda, jest niesamowicie energiczny, cały czas chodził po scenie, stroił miny i pozował do zdjęć. Uśmiech właściwie nie schodził mu z twarzy, zwłaszcza gdy patrzył w stronę fanów. Nie bez powodu Glenn Hughes ma pseudonim Voice Of Rock. Ktoś kto nie zobaczy i usłyszy go na żywo, nie zrozumie zasadności tego stwierdzenia. Artysta właściwie w pełni zachował swoje warunki głosowe, w dalszym ciągu śpiewa wszystkie partie prawie tak samo jak przed laty.
Poza tytułowym „Stormbringer”, z tego albumu usłyszeliśmy również „High Ball Shooter”. „Come Taste The Band” reprezentowały fantastyczne wykonania „Getting’ Tighter” oraz „You Keep On Moving”. Zwłaszcza ten ostatni stawiał włosy na karku. Najliczniejszą reprezentację miał „Burn”, choć wystrzałowy utwór tytułowy usłyszeliśmy dopiero na bis. Za to wcześniej zespół wykonał „Might Just Take Your Life”, „Sail Away”, „You Fool No One” i „Mistreated”. No właśnie, zespół. Przecież Glenn Hughes nie przyjechał sam. Przywiózł ze sobą ekipę wspaniałych muzyków, z których każdy zaprezentował długą solówkę na swoim instrumencie. Mnie najlepiej słuchało się gitarzysty Sorena Andersona, ale najbardziej widowiskowo grał perkusista Ash Sheehan, nie ujmując niczego obsługującemu instrumenty klawiszowe Jesperowi Bo Hansenowi.
Glenn Hughes sprawia bardzo sympatyczne wrażenie. Nigdy nie usłyszałem aż tylu zapewnień, że ktoś mnie kocha, w ciągu dwóch godzin. Glenn cały czas zapewniał też, że jest szczęśliwy i zależy mu na tym, żebyśmy my też byli. Byliśmy. Poza tym, wspominał swoich ulubionych gitarzystów ze słynnego zespołu - Tommiego Bolina i Ritchiego Blackmore’a. Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami, Hughes sięgnął również po największe przeboje Deep Purple z albumu „Machine Head” – „Smoke On The Water” i „Highway Star”. O ile ten pierwszy lepiej usłyszeć w oryginale, o tyle ten drugi został wykonany fantastycznie. Oczywiście oba zostały chóralnie zaśpiewane przez publiczność. Jedynym utworem niepochodzącym z repertuaru Deep Purple był standard „Georgia On My Mind” (najlepiej znany w wersji Raya Charlesa).
Dwie godziny szybko minęły. Frekwencja w klubie była całkiem przyzwoita, mimo, że koncert odbył się w poniedziałek. Każdy dzień tygodnia jest dobry, by utwierdzić się w przekonaniu, że nigdy nie jest za późno. Glenn Hughes nie przypomina starego desperata, który na siłę łapie okruchy życia ze strachu, że za chwilę ono może się skończyć. Wręcz przeciwnie, celebruje życie i docenia każdy jego moment, ciesząc się, że znajduje się w obecnym czasie i miejscu. Mam nadzieję, że sam za 36 lat będę w takiej kondycji i nastroju. Prawdopodobnie wtedy Glenna z nami już nie będzie, ale ja wciąż będę miał w pamięci jego koncert, wspaniałe utwory i pozytywne nastawienie do świata.
Przybył, zobaczył, usłyszał, wrócił i spisał,
Gabriel „Gonzo” Koleński
Hovercraft: premiera płyty Full of Eels
środa, 31 październik 2018 19:03 Dział: Zapowiedzi wydawnicze"Full of Eels", to debiutancki album jednoosobowego projektu muzycznego Hovercraft, założonego przez Bartosza Gromotkę. Powstawał w zaciszu surowych, domowych warunków i jest odzwierciedleniem różnorodnych inspiracji autora. Od brzmień klasycznych po te najnowsze. Od lżejszych po najmocniejsze. Od przystępniejszych po te najbardziej wymagające skupienia Materiał trudno sklasyfikować jednym zdaniem, czy podpiąć pod jeden gatunek. Pozornie różne stylistycznie utwory, układaj się w całość i tak najlepiej tę układankę odbierać.
Hovercraft:
Bartosz Gromotka - wszystkie gitary, gitara basowa, instrumenty klawiszowe, programowanie perkusji, chórki, growl, instrumenty vst, przeszkadzajki, odgłosy
Gościnnie: Bodzio Szwadron - wokal
Tracklista:
1. Dawn
2. Persona
3. Fading
4. Neurosis
5. Breach of Dawn
6. Breach
7. Killer
8. Embroidery
9. Long Way Home