01. The Third Arm - 4:57
02. Wish I Was Here - 6:40
03. This Is Not Utopia - 6:27
04. Partners In Crime - 5:50
05. Sanctification - 7:15
06. Existential - 7:19
07. What Do You Want Me To Do? - 2:32
08. Between The Atoms - 8:25
09. Liquid Light - 6:14
Czas całkowity - 55:39
- Mick Moss - wokal, gitara, gitara akustyczna, ebow, gitara basowa, instrumenty klawiszowe, programowanie
oraz:
- Carla Lewis - dodatkowy wokal (1-5,8,9)
- Aleah Starbridge - dodatkowy wokal (6)
- Julie Rodaway - flet
- Paul Thomas - saksofon
- Vardan Baghdasaryan - qamancha
- Fab Regmann - perkusja
Long Distance Calling i Motorowl zagrali w Krakowie
środa, 28 listopad 2018 19:53 Dział: Relacje z koncertówBywa czasami tak, że człowiek, któremu zależy na jakimś koncercie sunie na niego przez pół Polski. Bywa też tak, że po męczącej podróży i setkach kilometrów koncert sam w sobie nie jest do końca tym, czego się oczekiwało. Wtedy jest smutno. Ja na przykład wybierając się 24 listopada do Krakowa oczekiwałem dobrego, post rockowego koncertu z prawdziwego zdarzenia. Miałem obawy co do klubu, którego wielkość znam i byłem kilka razy w nim wcześniej. Miałem obawy co do repertuaru, który wciąż nie cały poznałem, ale nie każdy utwór mi podchodzi. Jak wyszło? Obawy się kompletnie nie sprawdziły, natomiast oczekiwania zaspokojone zostały w... jakichś 200%.
Kiedy ogarnąłem się już w miejscu noclegowym, swoją drogą zaraz obok klubu, wraz z moją piękną towarzyszką udałem się do klubu Zaścianek, gdzie swój koncert zagrać miał tego dnia bodaj najbardziej znany niemiecki zespół post rockowy, tj. Long Distance Calling. Grupa ta o dziwo nieczęsto bywa w Polsce, a z tego co udało mi się ustalić był to dopiero ich trzeci lub czwarty koncert, co na przestrzeni grubo ponad dekady istnienia i zważywszy na sąsiedzkie pochodzenie nie jest spektakularnym wynikiem. Dlatego też trudno było oprzeć się pokusie wybrania na ich koncert, na którym dzięki uprzejmości Knock Out Production mogłem się udać.
Pierwsze co rzuciło się w oczy to zmiany w samym klubie. Zaścianek jakiś czas temu przeszedł remont, zwiększyła się scena, nieco powiększyła się strefa publiczności, powstały boczne drzwi i małe zaplecze na sprzęt zespołowy - więc i pewnie na backstage'u więcej jest teraz miejsca. Najważniejsza zmiana nastąpiła jednak w kwestii sprzętowej, bo tak dobrego brzmienia w tym klubie zwyczajnie nie doświadczyłem. Wszystko zagrało z odpowiednią mocą, jakością i selektywnością. Również oświetlenie w klubie chyba się zmieniło, albo go przybyło. Niestety przynajmniej na supporcie klubowy świetlik (bo chyba nie zespołowy) nie do końca podołał i poza tym, że prawie nie świecił na muzyków (koncert cieni?) to jeszcze czasami gubił motywy i tempo. Ale na LDC było już w porządku, stery konsolety od świateł przejął pewnie zespołowy człowiek. Zaścianek więc zdecydowanie na plus, bo choć dość mały, to mający swój klimat i pozwalający na organizację dobrze brzmiących koncertów. Przejdźmy jednak do konkretów.
Tego wieczora gościem gwiazdy głównej był supportujący na całej trasie niemiecki Motorowl. Formacja istnieje na rynku od 2014 roku i opisuje swoją muzykę jako "psychedelic doom rock", co tylko po części jest prawdą. Na tyle na ile udało mi się przed koncertem sprawdzić zespół to mogę śmiało stwierdzić, że na żywo wypadają zdecydowanie lepiej. Jeśli miałbym natomiast opisać ich muzykę to byłaby to mniej więcej wypadkowa twórczości Opeth (z 3 ostatnich albumów) oraz Kadavar czy The Vintage Caravan. Doom to tam trochę na siłę szukać, choć Motorowl garściami czerpie też z klasyków, takich jak Black Sabbath, Deep Purple czy, w sposób dość nieoczywisty, nawet Candlemass. A może to tylko jakieś moje bajania, nieważne. Trudno mi wymienić jakie utwory grupa zagrała tego wieczora, choć na pewno były to singlowe "Atlas" oraz "The Highest City, Pt. 1". Sam koncert wypadł bardzo zachęcająco i naprawdę mógł się podobać. Chciałbym kiedyś mieć okazję zobaczyć zespół w pełniejszym wymiarze czasowym, bo tutaj dostali nieco ponad 30 minut, ale taka dola supportów. Ja natomiast zachęcony samym koncertem z pewnością bliżej przysłucham się ich dyskografii, co i Wam polecam uczynić.
Long Distance Calling zameldowali się na scenie po krótkiej przerwie. Twórczość formacji nie była mi obca przed koncertem, ale też nie nazwałbym siebie specjalnym znawcą dyskografii. Za pomoc w ustaleniu mniej/więcej setlisty muszę tutaj podziękować Michałowi (pozdrawiam również!). LDC zaczęli od "Into The Black Wide Open", klimatycznego wprowadzenia w swój rockowy świat, jeszcze bez fajerwerków, ale z odpowiednim przytupem. Pierwsze mocne uderzenie nastąpiło wraz z utworem "Trauma", którego nieco industrialny riff przewodni zatrząsł ścianami klubu. Pierwszym utworem z tegorocznego albumu, który promuje ta trasa był "In The Clouds", utwór o wyrazistym motywie przewodnim i marszowej rytmice, ale mi w uszy najbardziej wpadły psychodeliczne solówki gitarowe ukryte gdzieś między powtarzalnym głównym motywem, czyli czymś na zasadzie refrenu (można w muzyce instrumentalnej mówić o refrenie?). "Black Paper Planes" ze swoim chwytliwym riffem poruszyło mocno publiczność, za to ostatecznie rozbujał ją dynamiczny "Arecibo". Kolejne dwie kompozycje, czyli "Out There" znakomicie rozpędzające się i z fantastycznym finałem, oraz "Skydivers" ponownie zaprezentowały oblicze zespołu znane z nowego albumu. Rarytasem był z pewnością zagrany na koniec zasadniczego seta "The Metulsky Curse", czyli utwór znany z samiutkich początków zespołu. A na bis ponownie nowy album, czyli klimatyczne, rozmarzone i nieco floydowskie momentami "Weightless".
Muszę przyznać, że koncert Long Distance Calling zrobił na mnie ogromne wrażenie. Grupa przede wszystkim śmiało łączy przebojowe riffy, melodie i ducha niemieckiego krautrocka sprzed lat. Właściwie to ten ostatni element muzyki LDC sprawia, że jest ona nawet jak na scenę post rockową mocno oryginalna. Tak jak czasami na post rock marudzę, tak w przypadku tego koncertu nie mam kompletnie ani jednego powodu do narzekań. Były siarczyste riffy, były spokojniejsze i melodyjne momenty, były dziwaczne dźwięki na gitarach, była moc. Niemieccy post rockowcy, o co bym ich nie podejrzewał, zagrali prawdpodobnie najlepszy koncert post rockowy na jakim byłem. A widziałem już ich trochę, w tym m.in. God Is An Astronaut, Mono, Tides From Nebula, Sleepmakeswaves czy maybeshewill - także nie byle jakie nazwy. Ale żaden z zespołów nie zagrał koncert aż tak przesiąkniętego energią i werwą, nie tryskającego ze sceny tak pozytywnym nastawieniem i nieznikającymi z twarzy muzyków uśmiechami. Ten dobry klimat trwał od samego początku, do samego końca. Wpływ na to też miała oczywiście publiczność, która pewnie przybyła nawet z dość daleka - w końcu był to jedyny koncert grupy w Polsce, a ma ona tutaj swoich fanów. Świetny koncert!
_
fot. Karolina Waligóra
01. Paranova - 6:08
02. Firewalking - 8:23
03. Black Eyed Man - 6:33
04. The Last Laugh - 5:21
05. Monochrome - 5:22
06. Uniformed & Black - 4:29
07. Over Your Shoulder - 4:34
08. Can Of Worms - 5:34
09. Leaving Eden - 6:41
10. Wide Awake In The Concrete Asylum - 6:49
11. The Parade - 3:27
12. Welcome To The Machine - 6:50
13. Stillborn Empires - 7:34
Czas całkowity - 1:17:00
- Mick Moss - wokal, gitara
- Dave Hall - gitara, dodatkowy wokal
- Ste Hughes - gitara basowa
- Liam Edwards - perkusja
Lista utworów: | |
1. Utopian Warfare (07:21) 2. Spewing Gloom (05:15) 3. The Syringe Dance (06:13) 4. World (05:02) 5. Empire (05:57) 6. The Earth Inhaled (05:53) 7. Unortheta (03:55) |
|
Wydawca: Season of Mist |
MELLER GOŁYŹNIAK DUDA - Live (at Ino Rock Festival) - 30.11.2018
czwartek, 22 listopad 2018 18:00 Dział: Zapowiedzi wydawnicze"Tak się złożyło, że mieliśmy okazję zagrać tylko jeden koncert. Na szczęście i zupełnie przypadkiem wciśnięto nagrywanie. Zupełnym przypadkiem mieliśmy też na scenie trochę świetnych mikrofonów. Że o wspaniałej ekipie nie wspomnimy. Jeśli kiedykolwiek rozważaliście posiadanie w kolekcji albumu live zespołu, który zagrał tylko jeden koncert, oto on".
MELLER GOŁYŹNIAK DUDA - Live
1. Feet On The Desk 6:14
2. Shapeshifter 4:04
3. Against The Tide 8:01
4. Tattoo 4:23
5. Floating Over 9:36
6. Into The Wild 5:16
7. Breaking Habits 6:02
Maciej Meller - guitar
MaciejGołyźniak - drums
Mariusz Duda - bass and vocals
Music by Maciej Meller, Maciej Gołyźniak , Mariusz Duda
Lyrics by Mariusz Duda
Recorded live at InoRock Festival 26.08.2017 in Inowrocław, Poland
Mix and Mastering Engineer: Robert Szydło
FOH and Recording Engineer: Marcin Lampkowski
ProTools Engineer: Kamil Kęska
Photos: Radek Zawadzki
Art: Jarek Kubicki
Disperse, Distorted Harmony, Ayden w Poznaniu
środa, 21 listopad 2018 18:57 Dział: Relacje z koncertówPo ponad 1,5-rocznej przerwie krakowski Disperse zaserwował nam swoją drugą polską trasę po wydaniu doskonale przyjętego albumu "Foreword". Wtajemniczeni wiedzą, że zorganizowanie trasy na własną rękę, bez udziału promotora lub agencji, wcale do prostych nie należy, w szczególności w Polsce. Panowie z Disperse zaryzykowali jeszcze bardziej zapraszając do nas izraelski Distorted Harmony, który poza rzeszą fanatyków progresywnego metalu nie jest specjalnie rozpoznawalny. Jak to wypadło? Zapraszam do mojej relacji z koncertu w Poznaniu!
Oba zespoły zaplanowały w sumie siedem koncertów, z czego poznański był drugim w kolejności. Na pierwszej części trasy towarzyszył im zespół Ayden, na kolejnej natomiast młodzi muzycy spod szyldu Daima. W Poznaniu, czyli "u siebie", występował pochodzący z tego miasta Ayden. Nie pierwszy raz miałem przyjemność zobaczyć grupę na żywo, z chłopakami się znam i bardzo ich muzykę lubię. Z koncertu na koncert zauważam zdecydowany postęp, choć całość ubrać by się jeszcze przydało w jakąś atrakcyjną oprawę wizualną - Ayden bowiem prezentuje instrumentalną muzykę z pogranicza post rocka i rocka progresywnego, ze wskazaniem jednak na to pierwsze. Ich muzyka jest bardzo ilustracyjna, ale nie brakuje też przebojowych melodii i riffów, które zachęcają do rozruszania karku. Na scenie wpadli bardzo przyzwoicie, koncert choć krótki - mógł się podobać. Jeśli support pozostawia po sobie niedosyt i chęć w słuchaczu, by usłyszeć więcej, to znaczy, że wypadł dobrze. Tak też zaprezentował się Ayden, a ja Panowie trzymam kciuki i kibicuję, tym bardziej, że dłuższy czas na scenie chłopaków nie zobaczymy. Prace nad drugą płytą ruszają i z niecierpliwością wypatruję jej w przyszłym roku, powodzenia!
Distorted Harmony zameldowało się na scenie po krótkiej przerwie. Grupa mi akurat nie była obca, swego czasu album "Chain Reaction" często gościł w moim odtwarzaczu, ale wówczas nie miałem specjalnych nadziei na zobaczenie tego zespołu na żywo. Widać nadzieję opłaca się mieć, bo dość nieoczekiwanie udało się to w miarę szybko. Grupa promuje aktualnie nowszy album, świeżo wydany "A Way Out". Kilka razy udało mi się krążek przed koncertem przesłuchać, ale szczerze mówiąc nadal mnie nie porwał. Co innego poprzedni, na utwory z którego ostrzyłem sobie zęby przy okazji tego koncertu. Zespół jednak jak przystało na promocję nowego albumu zaczął od młodszych kompozycji. Grupa przyjechała z innym wokalistą, który miał zdaje się jakieś problemy logistyczne. Nie mam pojęcia jak nazywał się zastępca i skąd go wytrzaśnięto - ale wokalnie poradził sobie znakomicie. Distorted Harmony na żywo to wulkan energii i trzeba przyznać, że na scenie prezentują się zjawiskowo. Świetne brzmienie plus sporo ruchu na scenie i nienaganna technika przy takiej muzyce to klucz do sukcesu. Po dwóch nowych kompozycjach, których tytułów nie znam, usłyszeliśmy m.in. "Misguided" czy "Natural Selection". Zastępczy wokalista znakomicie poradził sobie ze starszymi kompozycjami, w szczególności z drugą ze wspomnianych, która w refrenie wymaga sporych możliwości wokalnych. Potem znowu nowsze kompozycje, wśród których na pewno zabrzmiał "Room 11". Mocny, djentowy początek a'la Meshuggah rozruszał publiczność oraz muzyków. Nie jestem pewien czy ostatni numer był również z nowej płyty, czy to jakaś kompozycja z debiutu, ale ani się obejrzałem a 60 minut występu minęło... Za krótko! Bardzo, naprawdę bardzo dobry koncert! Mam nadzieję, że uda mi się jeszcze kiedyś grupę zobaczyć na żywo, a każdy fan progresywnego metalu spod szyldu Haken czy Dream Theater powinien się z twórczością grupy zapoznać. Bo warto.
Disperse zameldowało się na scenie kilka minut po 21:00. Przy akompaniamencie intro na scenę wmaszerowali kolejno: Bartosz Wilk (bas), Maciej Dzik (perkusja, muzyk zastępujący kontuzjowanego Józefa Rusinowskiego; Dzik zresztą był wcześniej członkiem zespołu), Rafał Biernacki (wokal i klawisze) oraz nie potrzebujący większego przedstawienia Jakub Żytecki (gitara). Grupa zaczęła od utworu z nowej płyty, tj. "Stay". Niezbyt mocne uderzenie, ale doskonałe do ostatnich korekt w brzmieniu - co było słychać, ale potem było już nienagannie. Uderzenie nastąpiło chwilę później przy okazji "Enigma of Abode", świetnego prog-metalowego utworu, który zalicza się do moich ulubionych w twórczości krakowskiej formacji. Kolejne na liście były "bąbelki", czyli "Bubbles" z ostatniego albumu, gorąco przyjęte przez publiczność. Disperse postanowili zresztą przeplatać starsze i nowsze kompozycje, bo później usłyszeliśmy "Choices Over Me" poprzedzone przez instrumentalne "Dancing With Endless Love", które spokojnie mogłoby być post rockowym przebojem, ot choćby spod szyldu Tides From Nebula. Zrobiło się trochę spokojniej i bardziej klimatycznie, a to za sprawą "Sleeping Ivy" oraz "Touching the Golden Cloud". Jednak już chwilę później znowu było przebojowo przy okazji bujającego "Neon" oraz chyba najbardziej wpadającego w ucho w przypadku Disperse utworu "Tether". Na finał niemal tradycyjnie - "Message from Atlantis" z wyjątkowym finałem, który u mnie osobiście zawsze wywołuje w głowie prośby o to, by się nie kończył, tylko trwał. Podobnie było tym razem, prosty ale świetny motyw na klawiszach pozostaje w głowie i wybrzmiewa, a człowiek stoi i bije brawo. Brawa te zresztą podzieliła pozostała część publiczności i grupa wyszła jeszcze na bis, w ramach którego zagrali (w końcu!) coś z debiutanckiej płyty, czyli "Let Me Get My Colours Back". Jak znakomicie i świeżo wypada ten numer w obliczu nowego brzmienia Disperse nie będę się rozpisywał, tego trzeba posłuchać i doświadczyć samemu. Na bis również uświadczyliśmy utworu "Gabriel", który niestety nie jest chyba najlepszym finałem tak udanego koncertu.
Kiedy na scenie kurz już opadł poczułem spory niedosyt. Już dawno występ polskiej kapeli progresywnej nie zrobił na mnie tak dobrego wrażenia, a przecież koncertów Disperse widziałem naprawdę sporo. Grupa jest w znakomitej formie, wszyscy muzycy spisują się bez zarzutów, koncerty mają swoją dramaturgię, fajnie zbudowaną setlistę i przede wszystkim bardzo dobrze brzmią (a to w przypadku moich doświadczeń z Disperse nie zawsze się sprawdzało niestety). Dodatkowo zespół zabrał w trasę swojego oświetleniowca, który ewidentnie dobrze przygotował się do swojej roli - zna utwory i wie co kiedy na scenie się świeciło. Cały występ dzięki temu staje się również bardzo atrakcyjny wizualnie, a uwagę przykuwają nie tylko przyklejone do czoła słuchawki Rafała, czy wirtuozerskie popisy Jakuba, ale generalnie cała scena żyje i tworzy muzyczne show.
Jeśli ktoś jeszcze zastanawia się czy wybrać się na któryś z pozostałych koncertów - mocno polecam! Mamy środę, kiedy piszę tę relację pewnie trwa już koncert w Rzeszowie - ale pozostały jeszcze Kraków i Wrocław. Jeśli macie blisko i możliwość podskoczyć na któryś z tych występow to nie czekajcie, tylko buty na nogi i w drogę!
01. Black Eyed Man - 6:24
02. Killer - 5:08
03. Comrades - 4:56
04. Stillborn Empires - 7:18
05. Little Piggy - 6:41
06. Hole - 5:02
07. Can Of Worms - 5:32
08. Integrity - 6:01
09. The Judas Table - 6:34
10. Goodbye - 2:09
Czas całkowity - 55:45
- Michael Moss - wokal, gitara akustyczna, gitara, e-bow, instrumenty klawiszowe, programowanie
oraz:
- Jenny O'Connor - dodatkowy wokal
- Kirayel - dodatkowy wokal (5)
- Kevin Dunn - gitara (1,8)
- Glenn Bridge - gitara (2,7)
- Dave Hall - gitara (3)
- Rachel Brewster - skrzypce
- Stephen Hughes - gitara basowa
- Liam Edwards - perkusja, tabla
01. Half-Live - 44:02
- Damian Bydliński – wokal, syntezator gitarowy
- Daniel Kurtyka – gitara
- Paweł Fabrowicz – instrumenty klawiszowe
- Janusz Tanistra – gitara basowa
- Mariusz Szulakowski – perkusja
oraz:
- Dominika Rusinowska – skrzypce
Queen: A Night in Bohemia 26 listopada tylko w Multikinie!
wtorek, 20 listopad 2018 17:17 Dział: NewsQueen: A Night in Bohemia 26 listopada tylko w Multikinie!
Multikino zaprasza na niezwykły muzyczny spektakl „A Night in Bohemia”. To zrekonstruowany, legendarny koncert zespołu Queen z 1975 roku z oszałamiającym dźwiękiem 5.1.
Ten przełomowy koncert został zarejestrowany na żywo w Wigilię 1975 roku w Hammersmith Odeon w Londynie. Ukazuje on punkt kulminacyjny najbardziej urozmaiconego i ciekawego roku w karierze zespołu. Był transmitowany w programie BBC Two’s Old Grey Whistle Test i uchwycił niesamowitą energię zespołu podczas wykonywania hitów takich jak Killer Queen, Liar, Keep Yourself Alive i Now I'm Here, jak również nagranego po raz pierwszy na żywo największego klasyka Bohemian Rhapsody. To przypieczętowało przemianę muzyków z ambitnych młodych talentów w jeden z najwspanialszych i najważniejszych zespołów wykraczających poza zakres swojej epoki.
Brian May z Queen powiedział: „Ten koncert był wyjątkowy, ponieważ pierwszy raz zagraliśmy cały pokaz na żywo w telewizji ... jako pokaz Bożonarodzeniowy. Jakość, po rekonstrukcji i przeniesieniu do domeny cyfrowej, jest niesamowita. A przekaz naszej energii był niezwykle intensywny".
Okres twórczy, który ukształtował Queen, nigdy wcześniej nie został tak szczegółowo przedstawiony. Z bogactwa niepublikowanych wywiadów, niedawno odkrytych fragmentów ich pierwszego wideo i scen z sesji nagraniowej Bohemian Rhapsody, wyłania się wyjątkowa opowieść o początkach Queen opowiedziana przez członków zespołu.
„Queen: a Night in Bohemia” będzie można zobaczyć 26 listopada br. o 20.00 w wybranych kinach sieci Multikino: Bydgoszcz, Gdańsk, Katowice, Kraków, Lublin, Łódź, Olsztyn, Poznań 51, Pruszków, Rzeszów, Szczecin, Warszawa – Ursynów, Warszawa – Targówek, Warszawa – Złote Tarasy, Wrocław Pasaż, Zabrze.
Ceny biletów:
· Warszawa: 28 zł
· Gdańsk, Katowice, Kraków, Łódź, Poznań, Szczecin, Wrocław: 26 zł
· Pozostałe: 24 zł
· Z biletem na film „Bohemian Rhapsody”: 19 zł
· Bilet z M!Kartą płacąc BLIKIEM: 14,90 zł
Bilety na „Queen: a night in Bohemia” w sprzedaży od 12 października 2018 roku. Można je nabyć w kasach biletowych kin oraz online na stronie www.multikino.pl.
Antimatter, Beyond The Event Horizon, Appleseed - Poznań, U Bazyla (14.11.2018)
piątek, 16 listopad 2018 20:41 Dział: Relacje z koncertówAntimatter wyjątkowo lubi przyjeżdżać do Polski. Ale nic w tym dziwnego skoro zawsze przyjmowani są z wielkim entuzjazmem. Tym razem projekt Micka Mossa odwiedził nas w celu promocji świeżo wydanego albumu "Black Market Enlightenment", który ukazał się kilka dni przed rozpoczęciem polskiej mini-trasy. Zapraszam do relacji z koncertu w Poznaniu.
Grupie towarzyszyły tego dnia dwa poznańskie zespoły - Appleseed oraz Beyond The Event Horizon. Pierwszy z nich punktualnie zameldował się na scenie i rozpoczął swój koncert. Grupa nie jest mi obca, dwukrotnie gościliśmy ich w moim mieście, tj. Lesznie, na współorganizowanych przeze mnie koncertach. Wiedziałem więc, że spodziewać się mogę koncertu na dobrym poziomie, ale ciekawy byłem też tego w jakiej kondycji jest zespół po tych kilku latach. Zespół na koncie ma dotychczas tylko dwa albumy i to głównie na utworach z tych krążków oparł on swój występ. Dla tych, którzy nie kojarzą zespołu nadmienię, że grupa prezentuje mieszankę post rocka, rocka alternatywnego i rocka progresywnego. Taki misz-masz, którego całkiem dobrze się słucha. Podobnież brzmiało to w Bazylu tego wieczora, choć niestety mam kilka zastrzeżeń. Nie podobało mi się to, że wokalista stoi sobie przy mikrofonie z rękoma w kieszeni - może to taki "image sceniczny", a może poprzez wyluzowanie próba przezwyciężenia tremy, ale dla mnie wyglądało to dość lekceważąco. Zastrzeżenia mam też do dość długich przerw między utworami. Support ma ograniczony czas na swój występ, powinien zaprezentować się możliwie dobrze i wypełnić cały czas, którym dysponuje. A tutaj trochę cały występ rozmył przez to i stracił na dynamice. Poza tym był to całkiem udany występ, dobrze brzmiący i z nieźle dobranymi utworami. Brakowało mi też trochę ruchu na scenie, bo całość wyglądała mocno statycznie.
Podobne zastrzeżenia mogę mieć do Beyond The Event Horizon. Grupę na żywo widziałem już któryś raz, więc ich występy nie są mi obce. Zespół nie posiada jakiegoś zjawiskowego dorobku wydawniczego, więc również muzycznie mnie niespecjalnie zaskoczyli. Za to dziw, że wystąpili jako trio - czyżby jakieś zmiany w składzie? A może epidemia w szeregach grupy? Sam nie wiem, nie udało mi się też o to dopytać muzyków. A sam koncert był całkiem przyjemny, choć na scenie było za ciemno, ale nie na tyle, by było dobrze widać pojawiające się w tyle wizualizacje. Jakoś mi one ginęły w tym niebieskim świetle, a może po prostu złe miejsce na widowni wybrałem. Ale przez to koncert trochę mnie wizualnie wynudził, no bo cóż... demonami ruchliwości panowie z BTEH też nie są. Jeżeli jednak przymknąć oko na aspekty wizualne występu to sam koncert mógł się z pewnością podobać. Post rockowe i post metalowe kompozycje grupy stworzyły fajny klimat, całość brzmiała bardzo selektywnie i z odpowiednią mocą. Prawdę mówiąc jeśliby kto nie spojrzał w kierunku sceny na tym występie, a znał wcześniej Beyond The Event Horizon, to mógłby nawet nie usłyszeć braków w składzie.
W końcu przyszedł czas na gwiazdę tego wieczoru - Antimatter. Grupa zdaje się od kilku lat występuje w podobnym składzie. Ja widziałem ich jeden jedyny raz i to jeszcze w starym Bazylu, chyba w 2015 roku. Jedynie perkusista jest chyba inny niż wtedy. Ale najważniejsza osoba w zespole, czyli Mick Moss wciąż stoi na posterunku. Sam sprzedaje merch, sam zaprasza do robienia sobie z nim zdjęć, sam sobie jest technicznym, a nawet technicznym dla kolegów w zespole. Człowiek orkiestra po prostu! A w jak fantastycznej formie jest Mick, tego doświadczyłem właśnie w Poznaniu. Grupa zaczęła od pierwszego singla z nowego albumu, tj. "The Third Arm". Całość zabrzmiała genialnie. To co zrobił z nagłośnieniem akustyk zespołu zasługuje na wyjątkową pochwałę. Ale też muzycy już od samego początku zaprezentowali się znakomicie - Moss wokalnie brzmiał jak żywcem wycięty z płyty, pozostali muzycy podobnie.
Zdziwił mnie jednak fakt, że zespół po pierwszym utworze już wrócił do starszych nagrań. Promowanie nowej płyty widać nie musi polegać na odgrywaniu jej w całości. Usłyszeliśmy więc "Stillborn Empires", "Can of Worms", "Intergrity" czy "Black Eyed Man" z ostatniego wydawnictwa grupy pt. "The Judas Table". Z jeszcze starszych utworów można było usłyszeć także choćby "The Last Laugh" (powrót do debiutu "Saviour"!) czy "Paranova" i "Monochrome" z wydanego w 2012 roku "Fear Of A Unique Identity". Ciekawostką był w pojedynkę wykonany przez Moss'a "Conspire". Muzyk wykorzystał moment pewnych problemów technicznych perkusisty i żeby nie pozostawiać publiczności osamotnionej zagrał spontanicznie ten właśnie utwór. Takie problemy techniczne to mogą się zdarzać - był to jeden z piękniejszych momentów całego koncertu. Moss, gitara, mikrofon i publiczność. Fantastyczny klimat i świetne wykonanie.
Kiedy problemy się skończyły zespół wrócił do nowego albumu (wcześniej był jeszcze "Partners in Crime" z nowego albumu). "Between The Atoms" ze znakomitym riffem przewodnim oraz fantastycznym finałem zabrzmiało potężnie, zupełnie jak na metalowym koncercie. Później znów kilka starszych kawałków, w tym cover Pink Floyd "Welcome to the Machine". Mroczniej zrobiło się przy okazji "Wide Awake In The Concrete Asylum", a całkiem nostalgicznie kiedy zabrzmiało "Redemption". Po niemal 1,5 godziny grania zespół nie miał dość i dorzucił do swojego koncertu jeszcze brawurowo i premierowo (nigdy wcześniej nie grany) utwór z nowej płyty, tj. "Sanctifiction". Nie jestem stuprocentowo zaznajomiony z dyskografią Antimatter, ale zdaje mi się, że nigdy wcześniej podwójna stopa tak jak w tym utworze nie występowała. A finał tej kompozycji mógł naprawdę wbić w ziemię! Potem grupa zeszła na moment ze sceny by niemal tradycyjnie zaprezentować na bis "Leaving Eden" - wciąż bodaj najbardziej rozpoznawalną kompozycję spod szyldu Antimatter.
Czego zabrakło? "The Weight Of The World" chociażby, ale przecież nie można mieć wszystkiego, to nie koncert życzeń. Zdziwił mnie jednak dość niewielki udział nowych utworów w całym secie, wciąż marzę o usłyszeniu "Existential" na żywo. Spodziewam się jednak, że grupa po prostu nie ma jeszcze wszystkich nowych kawałków ogranych. Cieszy i zadziwia jednak fakt, że tak swobodnie przebierają między kompozycjami z różnych okresów swojej działalności - także tych najbardziej odległych. Kompozycje z pierwszych wydawnictw zestawione z tymi najnowszymi zabrzmiały ponadto bardzo dobrze, jakby były ponadczasowe. Ani się nie zestarzały, ani też nie odbiegają stylistycznie od nowszych nagrań.
Jak już wspomniałem: całość zabrzmiała perfekcyjnie. Nie wiem czy w Bazylu nastąpiły jakieś zmiany w nagłośnieniu czy to zasługa akustyka, ale tak dobrze brzmiącego koncertu jeszcze w tym klubie nie słyszałem. A może po prostu ta muzyka, nieco spokojniejsza, wolniejsza i bardziej melodyjna jest prostsza do ogarnięcia na konsolecie? Nie mnie to oceniać, wiem za to, że dźwiękowo nie mam kompletnie żadnych zastrzeżeń. Antimatter jest w znakomitej formie i przyjechał promować znakomity album. Dla mnie - jeden z najlepszych koncertów tego roku i mam nadzieję, że Mick Moss i spółka odwiedzą Polskę już niedługo, właściwie to tak, jak to robili dotychczas. Czekam więc na koncerty w przyszłym roku!
_
Fot. Karolina Waligóra