01. Half-Live - 44:02
- Damian Bydliński – wokal, syntezator gitarowy
- Daniel Kurtyka – gitara
- Paweł Fabrowicz – instrumenty klawiszowe
- Janusz Tanistra – gitara basowa
- Mariusz Szulakowski – perkusja
oraz:
- Dominika Rusinowska – skrzypce
01. Half-Live - 44:02
- Damian Bydliński – wokal, syntezator gitarowy
- Daniel Kurtyka – gitara
- Paweł Fabrowicz – instrumenty klawiszowe
- Janusz Tanistra – gitara basowa
- Mariusz Szulakowski – perkusja
oraz:
- Dominika Rusinowska – skrzypce
Lizard to bardzo dziwny zespół. O swojej muzyce zwykle mówią wyłącznie złe rzeczy, płyty nagrywają rzadko, a promują je tak, że często nie wiadomo o co chodzi. Gdy zespół ogłosił, że nagrał i wkrótce wyda album zatytułowany „Half-Live”, to pomyślałem, że znowu będzie to wydawnictwo koncertowe, ewentualnie jakaś hybryda. Nic z tych rzeczy. Grupa nagrała kolejną regularną, choć niezwykłą płytę studyjną. Jedną z najlepszych w karierze. Oczywiście, wyłącznie moim skromnym zdaniem. Mając w głębokim poważaniu wszelkie trendy, Damian Bydliński, wraz z kolegami, zrobił to co lubi najbardziej – wypiął się na wszystko i wszystkich. Oczywiście to nie jest tak, że jakość muzyki na „Half-Live” urąga wysublimowanym progresywnym gustom i poczuciu dobrego smaku. Wręcz przeciwnie, album obfituje w piękne dźwięki, ale często trzeba na nie długo czekać, przebijając się przez kaskady pasaży i litanie przejść. A przecież to tylko jeden utwór, podzielony na dwie części. Zapomniałem dodać, że całość trwa ponad 40 minut…
Już sam wstęp obejmuje m.in. delikatną introdukcję z pianinem i skrzypcami, jazzowe przejścia, chwilowo mocniejsze gitary i klawiszowe pasaże. Wszystkie partie płynnie przenikają się, ale stylistycznie często pochodzą z różnych bajek, co ma nieco awangardowy posmak. Lizard sięgnął do własnych korzeni (oczywiście mam tu na myśli bardziej „Psychopuls” niż „W galerii czasu”), ale też rozwinął swój styl, nieco zagęszczając brzmienie. I choć na „Half-Live” nie ma dłużyzn, zdarzają się chwile wytchnienia (np. śpiew na tle pianina w połowie drugiej części). To co spaja album, to mroczna, niepokojąca atmosfera, która dorosłym nie pozwala zasnąć, a dzieciom każe moczyć łóżka. Duża w tym zasługa Bydlińskiego. W połowie pierwszej części śpiew Damiana przeraża bardziej niż słynna bohaterka serii „Krąg” w scenie, gdy dziewczynka wychodzi z telewizora. Najważniejsze jest jednak to, że Bydlińskiemu wciąż chce się śpiewać, a jego głos zdaje się opierać efektom upływu czasu. Istotne na „Half-Live” są również charakterystyczne teksty lidera, wyjątkowo apokaliptyczne (jakaś nowa moda w polskim prog rocku czy co?), dzięki czemu dobrze korespondują z okładką płyty. Trzeba przyznać, że Damian trafnie komentuje mroczne czasy, w których przyszło nam żyć. Czasem bardziej osobiście, dając wyraz swojej nonkonformistycznej postawy wobec świata („nie obchodzi mnie już nic, nie odczuwam żadnych ran”, „gdy nadejdzie wreszcie świata koniec, ja chciałbym smacznie spać”). Innym razem, Bydliński przywołuje uniwersalne prawdy, które brzmią dobrze nawet wyrwane z kontekstu: „zło się budzi kiedy szept kradnie miejsce zwykłych słów”, „dziś zło ogłasza prawdy klęskę”, „nie ukryje się już nic przed oczami bestii”, „łańcuch nie jest taki zły, łańcuch nie uwiera” (to ostatnie należy traktować ironicznie).
To urocze, że Lizard potrafi pokazać środkowy palec tzw. „systemowi” w tak elegancki i eklektyczny sposób. „Half-Live” jest albumem spójnym i konsekwentnym, o bardzo szerokim spektrum, zarówno stylistycznym, jak i pod względem emocjonalnym. To też jedna z najbardziej „wkurwionych” płyt współczesnego prog rocka, pełna niezgody na otaczającą rzeczywistość, mimo że pozbawiona perkusyjnych blastów, a lider rzadko podnosi głos. Lizard powrócił z bardzo mocnym materiałem, niepozbawionym karmazynowych odcieni, z których zespół słynie, ale też z mocno odciśniętym piętnem własnej tożsamości. Lizard brzmi jak Lizard. Co więcej, album ten zawiera wyjątkowo dużo pięknych fragmentów, które nie zawsze łatwo wychwycić, ponieważ nie mamy tu tradycyjnych utworów, lecz potężną suitę najeżoną ogromną ilością przejść, pasaży i wtrąceń. „Half-Live” trzeba poświęcić trochę czasu, żeby w pełni zrozumieć tę muzykę i móc się nią rozkoszować, ale jak najbardziej warto to zrobić. Zdecydowanie polecam!
Gabriel „Gonzo” Koleński