Świat art rocka oferuje pokaźną gamę albumów, które w sposób oczywisty należą do klasyków gatunku. Takich, które niejako zdefiniowały ten styl oraz takich, które okazały się przełomowe dla danego zespołu, a nawet całego gatunku. Wreszcie takich, które nie wyróżniają się w żaden sposób. „Masquerade Overture” Pendragona jest najlepszym tego przykładem. Nie jest to arcydzieło w dorobku grupy. Nie jest ani zbyt oryginalna, nie prezentuje też muzyki szczególnie odkrywczej i nowatorskiej na tle innych albumów zespołu, a tym bardziej na tle tego, co prezentują inni wykonawcy. Zdaję sobie sprawę z tego, że popełniam kolosalne uogólnienie, ale nie chodzi tutaj o analizę porównawczą a jedynie szczere stwierdzenie faktu. Mimo powyższych twierdzeń nie da się uciec od jednego: ta płyta wciąga. Poznałem ten krążek na początku przygody z rockiem progresywnym. Równocześnie z nią zasłuchiwałem się w Collage i Marillion. Być może właśnie dlatego darzę ją taką estymą jak „Baśnie” i „Misplaced Childhood”. Siła muzyki zawartej na tym albumie tkwi w pięknych melodiach i urokliwym klimacie wyczarowanym w szczególności przez Clive'a Nolana. Same utwory są mocno rozbudowane i składają się zazwyczaj z kilku różnych tematów melodycznych i nastrojowych. Melodie i klimat to tak naprawdę istota tej muzyki. I właśnie to jest klucz do właściwego odbioru „Masquerade Overture”. Praktycznie nie ma utworu (poza tytułowym, pierwszym na płycie, ale jest on typowym intro), który byłby ich pozbawiony. Cały album stanowi przykład bardzo dobrego połączenia melodii i nastroju. Bo jakkolwiek by nie spoglądać na rozwiązania czysto brzmieniowe i produkcyjne, tracą one znaczenie wobec magii współgrających ze sobą melodii i brzmień syntezatorowych. Aura, która dzięki temu się wytwarza to, jak wspomniałem meritum albumu, choć trzeba zaznaczyć, że sama w sobie nie byłaby niczym nadzwyczajnym, gdyby nie dobra aranżacja poszczególnych utworów a w efekcie całej płyty. Daje to naprawdę sporą różnorodność nastrojową. Jest bardzo żywiołowo i optymistycznie (a nawet romantycznie... noo... lepszego słowa nie znalazłem) jak w „As Good As Gold”, „The Pursuit of Excellence” po części „Guardian of My Soul”, choć dominują klimaty tajemniczo – melancholijno - baśniowe, czego najlepszym przykładem jest „Paintbox” i „Masters of Illusion”. Choć tak po prawdzie trzeba mieć na uwadze to, że wymienione tu nastroje mocno się ze sobą przeplatają a ja tylko podkreślam ich obecność w sposób bardzo subiektywny. Podsumowując można muzykę zawartą na „Masquerade Overture” określić jako taką, która nie pozostawia miejsca na jakiekolwiek negatywne odczucia i emocje. Bije z niej niezwykła witalność i optymizm. Paradoksalnie nie odrywa słuchacza od rzeczywistości ale w osobliwy sposób utwierdza w niej, ale nadając jej bardziej pozytywny i pogodny ton.
Na koniec jeszcze jedna uwaga. Wszystko, co tu opisałem występuje w większym lub mniejszym stopniu na każdym albumie Pendragon, ale tylko „Masquerade Overture” brzmi tak magicznie.