A+ A A-

Wokalista i basista Camel, Colin Bass, naprawdę lubi nasz kraj. W przeszłości muzyk wielokrotnie współpracował z polskimi wykonawcami, którzy grali na jego solowych płytach lub występowali z nim na scenie, sam też gościnnie udzielał się na albumach polskich kolegów, chociażby projektu Michała Wojtasa, Amarok. Ta ostatnia współpraca procentuje do dziś. Colin w tym roku trzykrotnie odwiedził Polskę – w lutym był gwiazdą festiwalu Warsaw Prog Days w warszawskiej Progresji, w czerwcu powrócił do tego klubu wraz z Camel (wtedy zespół wystąpił również w Zabrzu), a na przełomie listopada i grudnia postanowił wrócić do Polski solo, świętując dwudziestą rocznicę znakomitej płyty „An Outcast Of The Islands”. Mini trasa, którą artysta żartobliwie nazwał „Minotaur” (gra słów, od angielskiego „mini tour”) odbyła się w Piekarach Śląskich, podwarszawskim Legionowie i Poznaniu. Podobnie jak w lutym, muzykowi akompaniował zespół Amarok. Ja miałem okazję uczestniczyć w koncercie w Legionowie.
Zanim na scenie pojawiła się główna gwiazda wieczoru, mieliśmy okazję zobaczyć występy Cereus i Amarok, jeszcze bez Colina Bassa. Warszawski CEREUS to młody i ambitny zespół, który ma na swoim koncie dopiero debiutancką płytę „Dystonia”. Mroczna i niepokojąca muzyka z pogranicza post rocka i rocka progresywnego z elementami nowej fali ma w sobie ogromny potencjał, zwłaszcza że jest bardzo dynamiczna i zróżnicowana. Nad dźwiękami góruje mocny i charakterystyczny głos wokalisty Michała Dąbrowskiego, który śpiewa z ogromnym zaangażowaniem i ekspresją. Zespół brzmiał dobrze, ale powinien albo zatrudnić etatowego klawiszowca albo używać wcześniej zgranych sampli, ponieważ przy pracy tylko jednej gitary momentami brakowało mocy. Nie mniej, był to bardzo udany, pełen emocji występ, w trakcie którego można było usłyszeć najlepsze fragmenty „Dystonii”: „Ocean”, „Abyss”, „Cassiopeia”, „Ergo” i na koniec singlowy „Icarus”.
Zanim AMAROK wystąpił wspólnie z Colinem Bassem, zespół wykonał kilka utworów ze swojej ostatniej, przełomowej płyty „Hunt”. Występ Amarok w Sali Widowiskowej legionowskiego Ratusza jest znamienny, ponieważ to właśnie tu zespół wystąpił pierwszy raz po długiej przerwie, w ramach trzeciej edycji festiwalu Prog Rock Fest. Przez te półtora roku zespół znacznie rozwinął się i dojrzał. Technicznie bez zarzutu, kapryśny sprzęt okiełznany, brzmienie przejrzyste i klarowne, czego papierkiem lakmusowym były dobrze słyszalne instrumenty perkusyjne i „przeszkadzajki” Marty Wojtas. Amarok stworzył wspaniałą, nieco odrealnioną atmosferę poprzez środki wyrazu z pogranicza rocka progresywnego, muzyki elektronicznej i etnicznej. Solówkom gitarowym lidera Michała Wojtasa i wspaniałym brzmieniom klawiszy towarzyszyły dźwięki harmonium i thereminu, na których również gra Wojtas. Poza standardowo wykonywanymi „Anonymous”, „Distorted Soul” i „Winding Stairs”, zespół odważnie zdecydował się na odegranie w całości prawie osiemnastominutowego utworu tytułowego z „Hunt”. Na zakończenie, usłyszeliśmy wyjątkowo przejmujące wykonanie „Nuke”, w którym gościnnie, tak jak na albumie, zaśpiewał Colin Bass.
Znany z Camel wokalista i basista, zdobył uznanie w Polsce nie tylko dzięki pięknej i emocjonalnej solowej twórczości, ale też poprzez swoje nietuzinkowe poczucie humoru i ujmującą osobowość. Samo jego szelmowskie spojrzenie wywołuje uśmiech na twarzy, a żarty zazwyczaj salwy śmiechu. Jak tu się nie śmiać, gdy COLIN BASS zapowiada pierwszy utwór, nowy „No way to run” jako „wesoły kawałek o nadchodzącej apokalipsie, ale nie martwcie się, wszystko będzie ok”. Bass, mimo nieubłaganego upływu lat, jest w doskonałej formie. Wprawdzie, na scenie porusza się raczej powściągliwie, ale wciąż widać w nim ten żar i radość z występowania. Muzyk doskonale czuje się na scenie, a sam przyznał, że sprawia mu to większą radość niż kiedyś. W związku z obchodami dwudziestolecia „An Outcast Of The Islands”, repertuar występu oczywiście zdominowały utwory ze słynnego albumu, ale znalazło się miejsce również dla kompozycji z wydanej trzy lata temu płyty „At Wild End” (wyciskający łzy z oczu „Walking To Santiago” i bardziej żywiołowy „Darkness On Leather Lake”). Jak słusznie zauważył Colin, nie wszystkie utwory z „Outcast” dałoby się łatwo wykonać na żywo, z uwagi na obecność orkiestry w oryginalnych nagraniach, ale zespół zaprezentował najważniejsze fragmenty albumu. Celowo piszę „zespół”, ponieważ Amarok znakomicie pasuje do Bassa, muzycy doskonale dogadują się ze sobą i uzupełniają się wzajemnie. Osobiście nie zdziwiłbym się, gdyby w przyszłości stworzyli wspólny album. Wśród utworów z „An Outcast Of The Islands”, które usłyszeliśmy tego wieczoru, znalazły się: instrumentalne „Macassar” i „The Straits Of Malacca” oraz „As Far As I Can See” z gościnnym udziałem Michała Kirmucia na perkusji, wzruszający „Goodbye To Albion” z brawurową partią fletu Jacka Zasady (muzyk grał też na płycie), „No Way Back”, „Holding Out My Hand”, „Burning Bridges”, „Reap What You Sow” i wyjątkowa, akustyczna wersja „Denpasar Moon”, zaśpiewana i zagrana wyłącznie przez Colina Bassa. Dużym zaskoczeniem był zagrany na bis „Your Love Is Stranger Than Mine” z repertuaru Camel.
Jak zwykle w przypadku tak dobrych koncertów, czas płynął zdecydowanie za szybko i wieczór wkrótce dobiegł końca. To kolejny w tym roku, po Yes, Camel, Fishu i Glennie Hughesie, koncert doskonałego wykonawcy w nieco podeszłym wieku, który miałem okazję zobaczyć. Głupio pisać wciąż to samo, ale ja naprawdę ogromnie cieszę się, że tacy ludzie jak Colin Bass wciąż występują i mam nadzieję, że będą robić to jak najdłużej. Artyści tego pokroju prezentują nieco inne podejście do muzyki niż współczesne zespoły. Jest to pokolenie symboliczne dla pewnej epoki, która niestety odchodzi i już nie wróci. Wiem o czym piszę, bo mam zaszczyt otrzeć się o tę epokę, przynajmniej w tym schyłkowym momencie. Oby trwał on jak najdłużej, bo choć istnieją chlubne wyjątki, zazwyczaj nawet najlepszy epigon rzadko jest w stanie prześcignąć mistrza.
Przybył, zobaczył, wysłuchał, wrócił i spisał,
Gabriel „Gonzo” Koleński
Zdjęcia - Andrzej Bołdaniuk



 

Up To The Sun

sobota, 01 grudzień 2018 18:42 Dział: Traces To Nowhere

01. Intro - 2:01
02. Broken Silence - 8:04
03. Corridors Of Time - 8:23
04. Split - 3:28
05. (…) - 9:11
06. Internal Landscapes - 8:40
07. 2 Minutes Away From Here - 3:14
08. Up To The Sun - 8:58


Czas całkowity - 51:59



- Karolina Mazurska - wokal
- Tomek Niedzielko - gitara, syntezator
- Jan Kaliszewski - gitara basowa
- Jakub Tolak - perkusja



Fighting The Gravity

sobota, 01 grudzień 2018 13:51 Dział: Bright Ophidia

01. Fighting The Gravity (2:18)
02. Corporate Part I (1:53)
03. Stronghold (5:54)
04. My Lust My Fear (5:19)
05. Swallow Me (3:38)
06. Volcano (4:50)
07. My Heart Tells No (4:17)
08. Corporate Part II (3:52)
09. It`s Time (5:04)
10. In Exile (20:29)


Czas całkowity - 57:22



- Adam Bogusłowicz – wokal
- Przemek Figiel – gitara
- Marek Walczuk – gitara
- Mariusz Rusiłowicz – gitara basowa
- Cezary Mielko – perkusja



Set Your Madness Free

sobota, 01 grudzień 2018 11:25 Dział: Bright Ophidia

01. Magma - 6:04
02. Set Your Madness Free - 5:42
03. Chanting Of The Maniac - 4:22
04. Girl Inside - 5:02
05. Borderline - 3:53
06. Holes - 5:45
07. Brain Scar - 7:41
08. I Can - 7:20
09. Die And Become... - 3:18
10. Homunculus - 5:47


Czas całkowity - 54:54



- Adam Bogusłowicz - wokal
- Przemek Figiel - gitara
- Michał Franczak - instrumenty klawiszowe
- Cezary Mielko - perkusja
oraz:
- Marek Szerszyński - gitara basowa
- Klaudiusz Bogusłowicz - saksofon (7)


Red Riot

sobota, 01 grudzień 2018 08:06 Dział: Bright Ophidia

01. Burn Yourself - 6:00
02. Downer - 4:31
03. Condemned Way - 5:15
04. Take You Alive - 4:43
05. However - 3:31
06. Call Me Get Down - 5:22
07. I'm Waiting Underground - 4:35
08. Abattoir - 6:18
09. Simple Fact - 5:45
10. Slug - 7:00


Czas całkowity - 53:00



- Adam Bogusłowicz - wokal
- Przemek Figiel - gitara
- Michał Franczak - instrumenty klawiszowe
- Mariusz Rusiłowicz - gitara basowa
- Cezary Mielko - perkusja


Coma

sobota, 01 grudzień 2018 07:36 Dział: Bright Ophidia

01. Life in Fear - 7:31
02. Do You Know My Name? - 5:30
03. Holocaust - 6:34
04. War Is a Blind Falcon - 5:16
05. Ordinary People - 5:16
06. What Have You Done to Me? - 3:46
07. Great Escape - 5:36
08. Time is Suffering - 4:28
09. My Dance Said Nothing - 6:48
10. You'll Never Need to Lie - 6:24


 

Czas całkowity - 57:12



 

- Adam Bogusłowicz - wokal
- Przemek Figiel - gitara
- Michał Franczak - instrumenty klawiszowe
- Mariusz Rusiłowicz - gitara basowa
- Cezary Mielko - perkusja


 

Wardruna wraca do Polski w listopadzie 2019 r.

sobota, 01 grudzień 2018 06:38 Dział: News

plakat wardrunaW listopadzie 2019 r., norweska Wardruna wyrusza w trasę promującą wydany w tym roku album Skald. Odwiedzi Polskę na dwóch koncertach: w Gdańsku i Warszawie.

Formacja założona przez Einara Selvika swój debiutancki album wydała w 2009 roku. Była to pierwsza płyta ze znakomicie przyjętej trylogii runicznej Runaljod. Muzycy komponują i wykonują utwory wykorzystując stare nordyckie instrumenty, a teksty pisane zarówno w norweskim jak i starym, nordyckim języku uzupełniają piękne kompozycje, budując wyjątkowy klimat surowej północy. Chociaż muzyka Wardruny często charakteryzowana jest jako folk czy ambient, to jednak żaden z tych gatunków nie jest w stanie opisać jej unikalnego stylu. Album Skald, który ukazał się w listopadzie tego roku nakładem ByNorse jest czwartym wydawnictem grupy i zawiera utwory wykonywanywane przez Einara akustycznie. Duża część materiału z płyty była wykorzystana jako ścieżka dźwiękowa w popularnym serialu Wikingowie.

W listopadzie 2019 r., po ponad dwóch latach przerwy, Wardruna powróci do Polski i zagra dwa koncerty: w Gdańsku (19.11, Teatr Szekspirowski) i w Warszawie (21.11, Teatr Palladium). Einar Selvik, lider Wadruny o zbliżającej się trasie: “Od dziesięciu lat niemal cały czas gramy koncerty, i chcemy teraz skupić się nagrywaniu nowego materiału. Dlatego już teraz ogłaszamy przyszłoroczną trasę. Rok 2019 będzie też zamykał dekadę działalności Wardruny i z tego względu będzie dla nas szczególnie ważny.”.

Klip Voluspá promujący album Skald:

Bilety na wydarzenie dostępne będą od 10 grudnia 2018 r. na stronach na stronach internetowych tetatrów:
https://teatrszekspirowski.pl/
https://www.teatrpalladium.com/

Ceny biletów na koncert w Teatrze Szekspriowskim (19.11.2019):
170 zł (stojące)
200 zł (siedzące)

Ceny biletów na koncert w Teatrze Palladium (21.11.2019):
180 zł (stojące)
230 zł (siedzące)

Dwa koncerty Wardruny nie będą jedynymi występami Einara Selvika w Polsce w 2019 r. W lutym 2019 r., Einar wystąpi też w krakowskim Klubie Studio, gdzie zagra koncert wspólnie z Ivar Bjørnsonem, liderem formacji Enslaved, promując projekt Hugsjá.

Organizatorem koncertów Wardruny w listopadzie 2019 r. są Teatr Szekspirowski, Teatr Palladium oraz Iron Realm Productions.

Człowiek za dużo myślący

piątek, 30 listopad 2018 23:32 Dział: Katedra

01. Myśli - 0:22
02. Dziewczyna z obrazka - 4:08
03. Ptak - 5:46
04. List - 13:35
05. Był czas - 2:36
06. Evviva l'arte! - 5:13
07. My, ostatni romantycy - 9:52
08. Raj tuż za rogiem - 3:11
09. Nie skończę się - 6:28
10. Kiedy zgasło serce - 3:41
11. Zwyciężymy! - 2:28


 Czas całkowity - 57:28 



- Fryderyk Nguyen – wokal, gitara, gitara akustyczna, đàn tranh
- Michał Zasłona – instrumenty klawiszowe, dodatkowy wokal
- Maciej Stępień – wokal, gitara basowa, gitara akustyczna (11)
- Paweł Drygas – perkusja, dodatkowy wokal
- Teresa Grabiec – dodatkowy wokal
- Katarzyna Radoń – dodatkowy wokal
- Joanna Zieleń - dodatkowy wokal
oraz: 
- Piotr Kaczkowski - głos (11)
- Igor Pietraszewski - saksofon (3)
- Agnieszka Rusiecka - skrzypce (2)
- Zuznna Dzienniak - wiolonczela (2)
- Maria Białota - syntezator (4)
- Juliusz Hubert Tkacz - waltornia (7)
- Wojciech Lizurej - trąbka (6)
- Szymon Swoboda - shaker (9)
- Peugeot 207 - drzwi (7)
- Ptaszki na Górce Szczepińskiej (2)



 

Zapraszamy na łąki

piątek, 30 listopad 2018 19:49 Dział: Katedra

01. Zapraszamy na łąki - 3:55
02. Nie śmiej się z miłości - 4:33
03. Kim jesteś? - 4:24
04. Strach i pragnienie - 6:38
05. Czarny Szlak - 3:13
06. Wiosna i wino - 4:41
07. Wolny elektron - 6:04
08. Pejzaż - 2:42
09. Pieśń o świcie - 3:06
10. Kiedy kochasz - 3:38
11. Wicher Wieje - 3:34
12. Kłosy - 3:24


 

Czas całkowity - 49:50



 

- Fryderyk Nguyen – wokal, gitara, gitara akustyczna, đàn tranh
- Michał Zasłona – instrumenty klawiszowe, wokal
- Maciej Stępień – gitara basowa, dodatkowy wokal
- Paweł Drygas – perkusja, dodatkowy wokal
- Teresa Grabiec – dodatkowy wokal
- Katarzyna Radoń – dodatkowy wokal
oraz:
- Ania Rusowicz - wokal (11)
- Konrad Możdżeń (Bethel) - instrumenty perkusyjne (5)


 


 

Gary Numan to nazwisko, które elektryzuje fanów zarówno muzyki elektronicznej, jak i industrialnej. U początków swojej kariery święcił olbrzymie komercyjne sukcesy wraz z projektem Tubeway Army, a później już jako solowy artysta. Na początku były albumy "Tubeway Army" oraz "Replicas", natomiast w 1979 roku wydany został przełomowy dla kariery muzyka "The Pleasure Principle" z hitami takimi jak "Cars", "Metal" czy "Complex". A później? Później Numan powoli osiadał na laurach, wydawał albumy przeciętne, słabe oraz bardzo słabe. Dotknął artystycznego dna, ale kilkanaście lat temu powrócił - w innym wydaniu: mroczniejszym, industrialnym i - co tu dużo pisać - zdecydowanie bardziej energetycznym.

W takim właśnie wcieleniu Gary Numan po raz pierwszy odwiedził Polskę, a było to w 2014 roku w ramach promocji płyty "Splinter (...)". Kilka lat później, już po wypuszczeniu w świat kolejnego krążka "Savage (...)" muzyk odwiedził Polskę po raz drugi, tym razem zawitał do Łodzi, gdzie swój koncert zagrał w ramach festiwalu producentów muzycznych Soundedit Festival. Miałem przyjemność być na tym występie i wtedy też postanowiłem sobie, że jak tylko będzie możliwość to na kolejny jego koncert również się wybiorę. Trzecia wizyta Numana w Polsce miała miejsce niedawno, w Warszawie w klubie Progresja, do którego artysta wraz z zespołem zawitał przy okazji trasy "Savage 2018 European Tour". Chociaż tytuł wskazuje, że to wciąż promocja ostatniego pełnowymiarowego albumu, to zostało wcześniej przygotowane 3-utworowe rozszerzenie wspomnanego krążka w postaci "The Fallen EP" i również ten materiał pojawił się w setliście. 25 listopada wybrałem się więc do Warszawy, jakoś dziwnie przekonany, że będzie to udany koncert. Trochę się jednak myliłem - to nie był udany koncert, to był znakomity koncert! Ale zacznijmy od początku...

Pierwsi na scenie pojawili się muzycy amerykańskiej formacji Nightmare Air. W gruncie rzeczy to o supporcie niewiele było wiadomo, nie pojawiał się też jakoś nachalnie na plakatach czy grafikach promocyjnych w sieci. Mnie też jakoś uciekło z głowy, że zagrają wtedy w Progresji, bo w sumie to ani nie wiadomo co to za muzyka, ani nie wiadomo skąd oni się urwali. No dobra, szybko się jednak wyjaśniło skąd się urwali. Oto na gitarze w Nightmare Air gra nijaki Dave Dupuis, czyli... akustyk Gary Numana. Wygląda więc na to, że Pan Dave chciałby trochę swój zespół przy okazji trasy z legendarnym muzykiem popromować. I nic w tym złego w sumie, ale czy mu się to udało? Trudno powiedzieć, bo prosta i niewymagająca rockowa muzyka, którą gra pod szyldem Nightmare Air wraz z perkusistą Jimmy Lucido i basistką Swaan Miller, niekoniecznie trafiła w gusta numanoidalnej publiczności. Choć znalazły się na widowni dwie lub trzy osoby, które bardzo żywiołowo reagowały na ten występ. Niemniej ja jakoś przetrwałem go w bardzo obojętnym nastroju, mając nieodparte wrażenie, że właściwie to utwory jeden po drugim są dokładnie takie same. Nie zagrało to dla mnie, nie poruszyło mnie, jakoś tak... w ogóle nic we mnie nie wzbudziło. Ot Nightmare Air - było i minęło, chwila przerwy i na scenę wmaszerowali w postapokaliptycznych strojach Gary Numan i jego muzycy.

Krótkie intro przerodziło się szybko w elektro-industrialne uderzenie w postaci "Everything Comes Down To This" z albumu "Splinter (...)". Całkiem niezły numer na początek, w szczególności, że przy jego okazji zaprezentowana została część z oprawy wizualnej koncertu, tj. zatrzęsienie świateł, stroboskopów itp. Na scenie po prostu wszystko w rytm muzyki grało, także muzycy, którzy już od samego początku postanowili zagospodarować całą dostępną na scenie przestrzeń. Mam tu na myśli samego głównego aktora, ale także i gitarzystę oraz basistę, którzy swoim scenicznym, energetycznym zachowaniem bardzo urozmaicali wizualny odbiór koncertu. Tak powinno wyglądać czucie muzyki i show. Przy okazji kolejnego numeru już wróciliśmy do fundamentów kariery Numana, czyli "Metal" z przełomowego albumu "The Pleasure Principle". Utwór, który scoverowany został przez Nine Inch Nails zabrzmiał równie mocno co w wersji Reznora. Ale prawdziwy ukłon w stronę fanów industrialu nastąpił wraz z wybrzmieniem "Halo" - podbitej potężnym basem i riffami kompozycji z albumu "Jagged". Oj jakie piekło siały te gitarowe przestery wspierane m.in. przez klawisze. Całość miała odpowiednią moc i przestrzeń, a Numan w swoim dość charakterystycznym tańcu oddał sie w całości muzyce.

Zwolnienie nastąpiło przy okazji synthpopowego "Films" oraz pochodzącego z (wreszcie) ostatniego pełnego albumu "Bed Of Thorns". Później klimat został zachowany przy okazji pierwszego z dwóch najstarszych utworów jakie znalazły się w setliście, tj. "Down In The Park" z albumu "Replicas". Kompozycja ta nagrana została również przez Marilyna Mansona, kolejnej z późniejszych inspiracji dla Numana. Ciekawa jest ta "wymiana" inspiracji, bo zarówno NIN jak i MM z pewnością wśród swoich podają albumy Gary Numana. Ten z kolei korzysta z ich dorobku na swoich bardziej współczesnych płytach.

Po tej chwili uspokojenia na scenie rozpętać się miało istne pustynne szaleństwo. "Pray For The Pain You Serve" oraz zaśpiewane wraz z córką Persią "My Name Is Ruin" to dwie kompozycje z "Savage (...)". Oba te utwory zabrzmiały bardzo mocno, zdecydowanie mocniej niż na albumach. Przy obu również szalały światła, a w tle leciały klimatyczne wizualizacje (oraz teledysk do "My Name Is Ruin"), które dodatkowo spotęgowały postapokaliptyczny klimat. Po równie energetycznym "Here In The Black" przyszedł czas na bodaj największy hit Numana w karierze, czyli "Cars". Na żywo kompozycja ta dodatkowo zyskuje, jest inaczej zagrana, w bardziej rockowym wydaniu. Spora tutaj pewnie zasługa Nine Inch Nails, które swego czasu wspólnie z Numanem wykonywało ten utwór na swoim koncertach. Pewne aranżacyjne niuanse na pewno zostały z tamtych wykonań zaczerpnięte i wcielone do "numanowego" wykonania. "Mercy" było kolejną okazją do uspokojenia nieco nastroju, ale niedługą, bo zaraz potem z instrumentów i z głośników poleciał jeden z moich ulubionych utworów "nowego" Numana, tj. "Love Hurt Bleed".

Przed bisami usłyszeliśmy jeszcze dwa przeboje z pierwszego solowego albumu, tj. "Me, I Disconnect From You" oraz "Are 'Friends' Electric?", a także klimatyczne "When The World Comes Apart" z ostatniego albumu. Po tych utworach na kilka chwil muzycy zeszli ze sceny, ale niekończące się owacje oczywiście zaowocowały bisem. Tutaj poszły kolejne dwie perełki z płyt, które pozwoliły Numanowi wrócić na scenę, ale w tym bardziej industrialnym i mrocznym wydaniu. Pierwszym z nich był "The Fall" z płyty "Dead Son Rising" - mocna, industrialna kompozycja, która spokojnie stać może obok dokonań NIN czy Godflesh. Drugim z nich było "A Prayer For The Unborn", utwór z płyty "Pure", który Numan niemal zawsze grywa na koncertach, więc pewnie go bardzo lubi. Koncert zakończył utwór z najnowszej EP zatytułowany "It Will End Here", czyli też fajna klamra na zakończenie całego koncertu. Utwór ten zresztą od momentu wydania EP kończy występy Numana - bo i tytuł się do tego idealnie nadaje.

Jak oceniam ten koncert? Fantastycznie. Dla mnie był to jeden z najlepszych koncertów tego roku na jakich byłem. Muzycznie rewelacja - set doskonale ułożony, zawierający nowe kompozycje, stare przeboje i kilka nieco zapomnianych utworów, które można nazwać rarytasami. Muzycy oraz sam Gary Numan są w znakomitej formie, co zaskakuje w szczególności kiedy uświadomimy sobie, że Numan jest starszy o ładnych kilka lat od choćby Reznora czy Mansona. Dodatkowo wizualnie koncert był o wiele bardziej rozbudowany niż na przykład poprzedni - w Łodzi. Z tyłu sceny ogromny ekran ledowy, a na nim wizualizacje, do tego ogrom świateł (klubowych oraz przywiezionych przez zespół) i ciekawa, nawiązująca do oprawy graficznej albumu prezencja samych wykonawców. Szkoda jedynie tego, że publiczność wypełniła Progresję tak mniej więcej w 70%, ale z drugiej strony to dla mnie lepiej: miałem świetną widoczność, przestrzeń do poruszania się, a także... mniejsze kolejki do barów. Podsumowując: był to jeden z najlepszych moich koncertów tego roku, a kto nie był - ten może żałować.


Poniżej galeria zdjęć z tego koncertu, niestety robione telefon, więc niespecjalnej jakości - ale oddają widowiskowość całego wydarzenia. Fot. Karolina Waligóra

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.