01. You've Got A Time - 4:09
02. Words and Miracles - 7:18
03. Solid Ground - 6:02
04. Half the Way - 6:07
05. This Reality - 13:32
06. The Crush of Night - 13:18
07. Almost Over - 4:19
Czas całkowity - 54:45
- Anmarie Byrnes - wokal
- Paul Bremner - gitara, gitara akustyczna
- Tom Galgano - instrumenty klawiszowe, wokal
- John Galgano - gitara basowa, gitara, gitara akustyczna, instrumenty klawiszowe, dodatkowy wokal
- Brian Coralian - perkusja, instrumenty perkusyjne
- Greg DiMiceli - perkusja
oraz:
- Gary Green - gitara (2,5,6), dodatkowy wokal
- Greg Meade - gitara (7)
Nowe inicjatywy koncertowe zwykle niosą ze sobą ryzyko i budzą wątpliwości wielu ludzi. Bo jak nie wiadomo o co chodzi, to lepiej skrytykować, tak na wszelki wypadek. Summer Fog Festival zachwycał od początku oryginalnym składem zespołów, które w większości święciły triumfy wiele lat temu i nie znajdowały się nigdy na pierwszych stronach gazet. Z wyjątkiem Nicka Masona, choć gwarantuję, że gdybym zrobił ankietę uliczną, to może 60% osób wiedziałoby co to Pink Floyd, ale w tym tylko z 5% umiałoby podać nazwisko perkusisty. Taki mamy klimat. Decyzję o przeniesieniu imprezy z Kortów Legii na Torwar przyjąłem ze wzruszeniem ramion. Obiekty znajdują się blisko siebie, a plener nie jest mi niezbędny do życia. W trakcie festiwalu trochę padało, więc może nawet dobrze się stało. Dużo mówi się o skromnej frekwencji w trakcie koncertów (może oprócz Masona). Dla organizatorów to z pewnością wada, dla mnie nie. Mniej ludzi to mniejsze kolejki, brak ścisku i więcej tlenu. Niedawny koncert Dead Can Dance był wyprzedany i nawet wysoko na trybunach nie było czym oddychać.
Przejdźmy do meritum. Festiwal rozpoczął koncert AMAROK. Zespół Michała Wojtasa pozostaje na fali wznoszącej (oj, mam wrażenie, że pisałem o tym już co najmniej w kilku miejscach) i ostatnio gra dość często. Dla mnie każdy koncert Amarok to czysta przyjemność i nie inaczej było tym razem. Pół godziny to mało, by zawojować publicznością, zwłaszcza tak skromną, ale zespół przyjął to godnie i zagrał profesjonalnie. A przestrzeń Torwaru doskonale wypełniła się eteryczną twórczością Amarok. Poza utworami z najnowszej płyty, „The Storm” („Warm Coexistance”, „tytułowy” i „The Song Of All Those Distant”, z czego w dwóch ostatnich gościnnie na klawiszach zagrał Michał Kirmuć, który zresztą prowadził całą imprezę), zespół zaprezentował również „Anonymous” i „Nuke” z albumu „Hunt”.
Kolejna propozycja organizatorów festiwalu to absolutna jazz rockowa uczta. Występ SOFT MACHINE był dokładnie taki, jak go sobie wyobrażałem. Profesjonalny, bardzo techniczny i ekwilibrystyczny, trochę awangardowy, a trochę przebojowy oraz niesamowicie stylowy. Obecny skład to dawny Soft Machine Legacy, czyli gitarzysta John Etheridge, perkusista John Marshall, basista Roy Babbington oraz grający na saksofonie, flecie i klawiszach Theo Travis. Trzech pierwszych panów grało w Soft Machine jeszcze w pierwszej połowie lat 70-tych, a Travis to młodszy, zdolny kolega, który współpracował między innymi z Robertem Frippem i Stevenem Wilsonem. Panowie przeplatają starsze utwory z nowymi, w tym z pochodzącymi z zeszłorocznego albumu „Hidden Details”. Mimo, że każdy z muzyków tego zespołu pochodzi z najwyższej półki, na mnie największe wrażenie zrobił perkusista John Marshall, który wygląda jakby miał za chwilę zejść z tego świata, ale gra jak rasowe zwierzę koncertowe (miał nawet swoją solówkę!). Dzięki barwnej konferansjerce Johna Etheridge’a dowiedzieliśmy się, że gitarzysta brał udział w londyńskim koncercie zorganizowanym po śmierci Jarosława Śmietany, album „Third” jest najpopularniejszy w dorobku Soft Machine, a nazywanie płyt zgodnie z chronologiczną numeracją to słaby pomysł…
Następnie na scenie zainstalowała się grupa BELIEVE. Gitarzysta Mirek Gil z zespołem, podobnie jak ich koledzy z Amarok, nie mieli zbyt wiele czasu na występ, ale i tak wykazali się równym profesjonalizmem, co pozostali artyści. Obecne koncerty Believe to połączenie muzyki z teatrem, co pokazał również występ na Summer Fog Festival. Wokalista Łukasz Ociepa, mimo okrojonego z racji czasu repertuaru wciąż promowanego albumu „VII Widows”, zdecydował się na bogaty zestaw rekwizytów, który stale się powiększa. Pomalowane na czarno ręce wokalisty, kartki z fragmentami tekstów, zapalony papieros, parasol pełen płatków róż (tak sądzę…), kolorowy proszek czy płonąca róża ubarwiły występ warszawskiego zespołu. To co dzieje się na scenie, na szczęście nie zakłóca najważniejszego, czyli muzyki. Believe ograło materiał z ostatniego albumu w wielu miejscach, dlatego mimo sporego skomplikowania formalnego, poszczególne utwory zabrzmiały bardzo dobrze. Zwłaszcza będące znakiem firmowym unisona gitara-skrzypce oraz emocjonalne solówki Gila.
Gdy zobaczyłem w ogłoszeniu składu festiwalu, że wystąpi na nim DAVID CROSS & DAVID JACKSON, to po krótkim rozeznaniu doszedłem do wniosku, że będzie bardzo awangardowo (tak, to słowo pojawia się w tym tekście kilkukrotnie). Połączenie King Crimson z Van Der Graaf Generator oraz wspólny album obu panów wróżyły wrażenia z gatunku tych „interesujących”. Okazało się, że chodzi o regularny występ The David Cross Band z gościnnym udziałem Davida Jacksona. Czyli wciąż bardzo technicznie, nieszablonowo i na wysokim poziomie wykonawczym, ale jednak bardziej piosenkowo. Nie zagłębiam się w setlistę, ponieważ nie jestem specem od twórczości Davida Crossa, ale zaskoczyła mnie moc i ciężar występu. Momentami było wręcz hard rockowo lub nawet bardziej. Fenomenem okazał się być grający na gitarze wokalista Jinian Wilde, który jest w stanie zaśpiewać zasadniczo wszystko. Od przypominającego kobiecy śpiew falsetu, przez standardowy rockowy zaśpiew, aż po bardzo niskie tony. A „Starless” zaśpiewał lepiej niż Jakko Jakszyk miesiąc temu… Zespół Davida Crossa nie zaprezentował nic z repertuaru Van Der Graaf Generator, ale w koncertowym secie pojawił się jeszcze „Exiles” King Crimson.
A teraz to, na co wszyscy czekali. Tłum pod sceną nie tyle zagęścił się, co wreszcie powstał, choć w dalszym ciągu było luźno, więc można było poruszać się dość swobodnie. Za sceną wielki baner z logiem zespołu i specyficznie ustawione oświetlenie, w tym czerwone, pulsujące serce. „The heartbeat of Pink Floyd” głosi jeden ze sloganów marketingowych opisujących NICK MASON’S SAUCERFUL OF SECRETS i trudno się z tym nie zgodzić. Gdy ze sceny popłynęły pierwsze dźwięki „Interstellar Overdrive” już było wiadomo, że będzie dobrze. Myślę, że kluczem do sukcesu tego występu, oprócz profesjonalnego podejścia i pięknej oprawy, był skład zespołu, który towarzyszy Masonowi. Przede wszystkim, chciałbym wyróżnić wieloletniego współpracownika Masona (i nie tylko, zobaczcie listę w Internecie, oczy bieleją), basistę Guya Pratta oraz znanego ze Spandau Ballet gitarzystę Gary’ego Kempa. Panowie dzielili się również obowiązkami wokalnymi (choć właściwie wszyscy śpiewali, poza Masonem). Zespół był doskonale zgrany i kipiał pozytywną, rockową energią. Nie miało się poczucia obcowania z wynajętymi muzykami sesyjnymi, którzy byli w pracy, tylko grupą kumpli, którzy fantastycznie czują się ze sobą na scenie. Repertuar, który prezentowała grupa Nicka Masona, był powszechnie znany, ponieważ setlisty krążyły w Internecie od samego początku. Było wiadomo, że zespół nie wykona niczego nagranego przez Pink Floyd od 1973 roku włącznie. Jednak chyba nikt się nie spodziewał, że dawno nie wykonywane, również przez innych byłych członków słynnego kwartetu, utwory zabrzmią tak rewelacyjnie. Wspaniałe wykonania „Astronomy Domine”, „Lucifer Sam”, „Remember a Day”, „Arnold Layne”, „ Let There Be More Light” czy “See Emily Play” przenosiły wprost do przełomu lat 60-tych i 70-tych. Era „swingującego Londynu” odżyła raz jeszcze. Porywały również wykonany z użyciem ogromnego gongu „Set the Controls for the Heart of the Sun” (“zawsze zazdrościłem Rogerowi Watersowi, że gra na tym gongu, dlatego dziś to ja będę Master Gongster” – Nick Mason) oraz wyczekiwany chyba przez większość publiczności „One of These Days”. Ostatnia, choć jedna z najważniejszych kwestii, to kondycja Nicka Masona. Siedemdziesięciopięcioletni perkusista ma się świetnie, młodsi muzycy powinni uczyć się od niego, nie tylko jak grać, ale i jak starzeć się z godnością. Chciałbym kiedyś funkcjonować na podobnym poziomie w wieku Masona, ale to pokolenie jest ulepione z innej gliny, my raczej nie mamy na to szans.
Nie ukrywam, że z Torwaru wychodziłem szeroko uśmiechnięty. Jedyne, co naprawdę mogło przeszkadzać, to momentami nagłośnienie. Niepokojąco głośno zaczęło się robić już podczas występu Davida Crossa, ale na Masonie miałem wrażenie, jakby ktoś pod koniec zasnął na pokrętłach. Dźwięki ostro świdrowały uszy. Poprzedniego dnia widziałem Neurosis w Progresji i czasem moc obu koncertów była porównywalna, co niekoniecznie jest zaletą. Jednak łatwo przełknąć tę gorzką pigułkę, ponieważ można popić ją hektolitrami miodu. Wrażenia ze wszystkich występów, zwłaszcza tych zagranicznych, będą niezapomniane i niestety nie wiadomo, czy kiedykolwiek się powtórzą. Believe i Amarok pewnie zobaczę jeszcze nie raz, ale w przypadku pozostałych kapel nie jestem już taki pewien…
Przybył, zobaczył, usłyszał, wrócił i spisał,
Gabriel „Gonzo” Koleński
Zdjęcia: Robert Świderski liveshot.com.pl
01. Sorceress
02. Ghost of Perdition
03. Demon of the Fall
04. The Wilde Flowers
05. In My Time of Need
06. The Devil's Orchard
07. Cusp of Eternity
08. Heir Apparent
09. Era
10. Deliverance
- Mikael Åkerfeldt - wokal, gitara, gitara akustyczna
- Fredrik Åkesson - gitara, gitara akustyczna, dodatkowy wokal
- Joakim Svalberg - instrumenty klawiszowe, dodatkowy wokal
- Martín Méndez - gitara basowa
- Martin Axenrot - perkusja
Sons Of Apollo - tworzą byli członkowie Dream Theater Mike Portnoy i Derek Sherinian oraz Ron „Bumblefoot” Thal (ex-Guns N 'Roses), Billy Sheehan (The Winery Dogs, Mr. Big, David Lee Roth) i Jeff Scott Soto (ex -Journey, ex-Yngwie Malmsteen's Rising Force). Panowie z przyjemnością ogłaszają, że 30 sierpnia 2019 roku będzie miało premierę koncertowe wydawnictwo zespołu, zatytułowane „Live With The Plovdiv Psychotic Symphony”
„Live With The Plovdiv Psychotic Symphony” dokumentuje niezwykły, jednorazowy występ zespołu w Ancient Roman Theatre w Plovdiv w Bułgarii wraz z pełną orkiestrą i chórem, zawierający utwory z ich debiutanckiego albumu „Psychotic Symphony” oraz wybór utworów autorstwa innych legendarnych zespołów . Wydawnictwo będzie dostępne jako limitowany deluxe 3CD + DVD + Blu-Ray Artbook, Special Edition 3CD + DVD Digipak, Standalone Blu-Ray i Digital Album.
Prezentujemy nowy klip zespołu, wykonującego utwór Dream Theater „Just Let Me Breathe”, piosenkę z czasów Mike'a i Dereka w zespole.
Mike komentuje: „Pisząc setlistę dla pierwszej trasy Sons Of Apollo, wiedziałem, że musimy dołączyć kilka piosenek z albumu Dream Theater„ Falling Into Infinity ”, który był jedynym pełnometrażowym albumem studyjnym, który nagraliśmy, gdy Derek i ja byliśmy w składze DT. Chciałem zrobić „Just Let Me Breathe”, ponieważ jest to jeden z mocniejszych kawałków na albumie i wiedziałem, że w wykonaniu SOA zabrzmi on monumentalnie! Byłem przekonany, że Sons tchną nowe życie w ten utwór, a nawet są w stanie podnieść go o kilka stopni wyżej! Dodatkowo, jako autor tekstów, zmieniłem tekst z „Shannon Hoon” na „Chris Cornell”, aby nadać mu nieco większego znaczenia w 2019 roku. ”
Obejrzyj zwiastun wydania na żywo
Mike Portnoy komentuje: „Przez lata wydałem kilkadziesiąt albumów na żywo z kilkoma różnymi zespołami, ale muszę powiedzieć, że „Live With The Plovdiv Psychotic Symphony” może być naprawdę najbardziej wyjątkowym z nich! Tego wieczoru wszystko było perfekcyjne: absolutnie piękny rzymski amfiteatr i idealnie wspaniały letni wieczór, jeden zestaw materiałów SOA i jeden zestaw specjalnie dobranych coverów, a do tego wszystkiego dołączył orkiestra symfoniczna i chór… to był magiczny wieczór dla wszystkich obecnych. Teraz możemy podzielić się nim z resztą świata uwiecznioną w tym niesamowitym pakiecie na żywo.
Ten pakiet posłuży jako miła pamiątka, aby pokazać pierwszy rok zespołu podczas trasy. Podczas gdy nasi wszyscy fani będą delektować się tym wydawnictwem, my będziemy kończyć prace nad naszym drugim studyjnym albumem, które pojawi się w styczniu 2020 r. ”
CD 1:
01. God Of The Sun
02. Signs Of The Time
03. Divine Addiction
04. That Metal Show Theme
05. Just Let Me Breathe
06. Billy Sheehan Bass Solo
07. Lost In Oblivion
08. Jeff Scott Soto Solo Spot (The Prophet’s Song / Save Me)
09. Alive
10. The Pink Panther Theme
11. Opus Maximus
CD 2:
01. Kashmir
02. Gates Of Babylon
03. Labyrinth
04. Dream On
05. Diary Of A Madman
06. Comfortably Numb
07. The Show Must Go On
08. Hell’s Kitchen
09. Derek Sherinian Keyboard Solo
10. Lines In The Sand
CD 3:
01. Bumblefoot Guitar Spot
02. And The Cradle Will Rock
03. Coming Home
- Jeff Scott Soto - wokal
- Ron "Bumblefoot" Thal - gitara, dodatkowy wokal
- Derek Sherinian - instrumenty klawiszowe
- Billy Sheehan - gitara basowa
- Mike Portnoy - perkusja, dodatkowy wokal
01. God of The Sun - 11:12
02. Coming Home - 4:23
03. Signs of The Time - 6:43
04. Labyrinth - 9:23
05. Alive - 5:06
06. Lost In Oblivion - 4:28
07. Figaro's Whore - 1:04
08. Divine Addiction - 4:42
09. Opus Maximus - 10:39
Czas całkowity - 56:20
- Jeff Scott Soto - wokal
- Ron "Bumblefoot" Thal - gitara, dodatkowy wokal
- Derek Sherinian - instrumenty klawiszowe, aranż instrumentów smyczkowych (1,4)
- Billy Sheehan - gitara basowa
- Mike Portnoy - perkusja, dodatkowy wokal
oraz:
- Armand Melnbardis - skrzypce
- Kiara Ana Perico - altówka
- Artyom Manukyan - woilonczela
- Ashwin Batish - sitar
- Keshav Batish - indyjskie instrumenty perkusyjne
- Enrico Cacace - orkiestracja
God Is An Astronaut + [::] | 17.07.19 - Zaklęte Rewiry, Wrocław
niedziela, 21 lipiec 2019 19:49 Dział: Relacje z koncertów
Gdyby muzyka potrafiła przenosić w inne miejsca to ta, którą tworzy irlandzki God Is An Astronaut - zgodnie zresztą z nazwą grupy - przenosiłaby w kosmos. Wrażenie to jest jeszcze bardziej spotęgowane kiedy słyszy się ją zaprezentowaną na żywo. 17 lipca 2019 roku mieliśmy przyjemność ponownie gościć Irlandczyków w Polsce, tym razem we wrocławskim klubie Zaklęte Rewiry. I koncert ten był iście kosmiczny.
Najpierw jednak na scenę wmaszerowali panowie z 4dots (stylizowane na "[::]"). Formacja trochę na przekór własnej nazwie to trio w dość klasycznej rockowej konfiguracji: perkusja, bas i gitara. Grupę miałem już okazję zobaczyć kilka lat temu jako support Obscure Sphinx, jednak z tamtego koncertu niewiele pamiętam - musiał nie być szczególnie zapadający w pamięć. Inaczej z pewnością będzie w przypadku koncertu we Wrocławiu. Występ ten bardzo mnie się spodobał, panowie zabrzmieli przekonująco, mocno, prezentowali się na scenie bardzo klimatycznie, przy tylnym oświetleniu. Niestety świetlik czasami nie nadążał lub z drugiej strony - wyprzedzał muzykę i błyskał nieco zbyt intensywnie, ale to akurat nie kwestia zespołu. Muzycy skupili się (jak mniemam) na jedynym swoim wydawnictwie, tj. "Aux::In" z 2016 roku, choć trudno mnie jako laikowi z pewnością to stwierdzić. Być może zagrali też coś nowego, w końcu 3 lata to już dość długo i przydałby się jakiś nowy krążek. Sam koncert natomiast był bardzo atrakcyjny. Rzecz z pewnością dla miłośników post-rocka a'la Red Sparrowes, albo post-metalu a'la Isis. Do tego bardzo mi się spodobało lekko Tool-owe brzmienie linii basu. W skali szkolnej koncert na solidną piątkę!
Po krótkiej przerwie deski sceny Zaklętych Rewirów już czekały na główne danie tego dnia, czyli God Is An Astronaut. Najpierw na scenie pojawił się klawiszowiec i basista, co wskazywało, że koncert rozpocznie tytułowy utwór z najnowszego krążka "Epitaph". Po krótkim wstępie na pianino i bas do kolegów dołączyła reszta zespołu i przy niemałych brawach ze strony publiczności przeszli do drugiej, mocniejszej części kompozycji. Niestety pierwszy utwór nie zabrzmiał najlepiej, było trochę za głośno, ginęła w brzmieniu gitar prawie cała perkusja poza werblem. Pierwszy utwór jednak można przeboleć, bo to często czas na ostatnie poprawki ze strony dźwiękowców. O tym, że czas ten wykorzystali oni owocnie przekonać się można było już przy drugim kawałku, tj. "Mortal Coil" (również z zeszłorocznego albumu), który zabrzmiał już bezbłędnie. Po tym utworze Torsten Kinsella przywitał się z publicznością oraz zapowiedział, że choć promują wciąż album "Epitaph" poświęcowy jego zmarłemu 7-letniemu kuzynowi, to na koncertach łączą materiał z tegoż krążka ze starszymi kompozycjami tak, aby zbudować jedną, spójną historię. Na dowód tego chwilę potem zabrzmiały znakomite "The End Of The Beginning" z płyty o tym samym tytule, "Frozen Twilight" z "A Moment Of Stillness" oraz tytułowy numer z "All Is Violent, All Is Bright". Wszystkie te trzy kompozycje mają już grubo ponad 10 lat (najstarsza ponad 17), ale jak się okazało doskonale pasują do klimatu, w jaki wprowadziły pierwsze utwory. Po nich ponownie wróciliśmy do "Epitaph", z których Irlandczycy zaprezentowali "Seance Room" oraz "Medea". Drugi z tych utworów w szczególności zasługuje na uwagę, ponieważ na żywo brzmi o wiele bardziej dosadnie, a ściana dźwięku w finale sprawia, że nogi w kolanach się uginają. I to by było tyle jeśli chodzi o promocję nowej płyty, muzycy zagrali cztery z siedmiu obecnych na niej utworów. Zaczął się natomiast swoisty koncert hitów, bo kolejno usłyszeliśmy "Forever Lost", "Suicide By Star", "From Dust To the Beyond" oraz dwie kompozycje z poprzedniego albumu "Helios / Erebus" - "Centralia" i kawałek tytułowy. Do pełni szczęścia zabrakło chyba tylko "The Last March" i "Echoes", a mi osobiście "Fireflies and Empty Skies", ale nie można mieć wszystkiego.
Koncert był więc znakomity - zarówno jeśli chodzi o setlistę, jak i o samo wykonanie. God Is An Astronaut są aktualnie jednym z najważniejszych zespołów post-rockowych świata i potrafią to udowodnić na koncertach. Brzmieniowo były małe problemy na początku, ale zostały szybko skorygowane. Wizualnie grupa zaprezentowała się świetnie i to tylko z wykorzystaniem zwykłych świateł scenicznych. Być może przydałby się jeszcze jakiś ekran z klimatycznymi wizualizacjami, ale to tylko takie moje zachcianki. Klub był wypełniony dość solidnie, choć do sold-out'u jeszcze sporo brakowało (a dodatkowo sala w Zaklętych Rewirach została nieco pomniejszna przez zwisające z tyłu zasłony). Niemniej widać było, że grupa posiada w Polsce konkretną grupę wiernych fanów, którzy zresztą ciepło i bardzo pozytywnie przyjęli Irlandczyków we Wrocławiu. Na uwagę zasługuje także bardzo dobry support. To był zaiste znakomity, środowy wieczór - oby więcej takich wydarzeń w Polsce, nawet w środku tygodnia. A wszystko to za sprawą Winiary Bookings, którzy organizowali ten koncert. Dzięki Panowie!
01. Dive - 7:07
02. The Answer - 5:28
03. Rubicon - 5:27
04. Little Stone - 4:42
05. Between The Lies - 8:06
06. Like An Arrow - 9:34
07. Time - 4:25
08. Calling Your Number - 7:16
Czas całkowity - 52:05
- Marcin Staszek - wokal
- Kamil Konieczniak - instrumenty klawiszowe, gitara, gitara akustyczna, gitara basowa, perkusja
oraz:
- Łukasz Gall - wokal (8)
- Dariusz Rybka - saksofon (6)
Dwie legendy progresywnego rocka na jednej scenie!
Już w grudniu tego roku na deskach Klubu U Bazyla w Poznaniu oraz w OK Andaluzja w Piekarach Śląskich zagrają The Flower Kings i Kayak.
The Flower Kings powstał w 1994 roku w Szwecji, z inicjatywy Roine Stolta (występującego później m. in. w Transatlantic czy The Tangent) i bardzo szybko znalazł uznanie wśród fanów prog-rocka, wdzierając się przebojem na największe festiwale i sprzedając płyty w tysiącach egzemplarzy. Zespół porusza się po orbicie, nakreślonej przez takich wykonawców jak: Genesis czy Yes. We współczesnym światku progrockowym ma przypiętą łatkę zespołu prawdziwie klasycyzującego muzykę art-rockową. A nazwiska członków formacji: Roine Stolt, Hasse Fröberg, czy Jonas Reingold z pewnością wzbudzają podziw, niejednego fana na świecie!
Grupa ostatni raz w Polsce wystąpiła w 2012 roku. Od tego czasu ukazały się aż dwa nowe, wysoko oceniane albumy, z których utwory na pewno usłyszymy na żywo.
Holenderski Kayak to legenda, której chyba nie trzeba przedstawiać. Założona w 1972 roku przez Tona Scherpenzeela (wieloletniego członka grupy Camel) grupa na stałe wpisała się w kanon legend progresywnego rocka, a wydany w ubiegłym roku album „Seventeen” potwierdza tylko znakomitą formę twórczą muzyków. Muzyka, pełna eklektyzmu i niezwykłego klimatu, wciąż zachwyca niezliczoną liczbę fanów na całym świecie! Co zaskakujące, zespół do Polski przyjeżdża po raz pierwszy! Jest więc to bardzo wyjątkowa okazja, by spotkać się z nimi oko w oko i zakosztować ich niezwykłej twórczości!
Bilety trafiły do sprzedaży 18 lipca i dostępne będą w następujących punktach:
Bilety kolekcjonerskie:
Poznań: Sklep Art-Rock (Wielka 9), Rock Long Luck, CiK oraz przez Internet na www.oskar-cd.com.pl
Piekary Śląskie: OK Andaluzja oraz na https://okandaluzja.pl/?page_id=663
Bilety „print-at-home”:
www.ebilet.pl
www.bilety24.pl
Gwiazda tegorocznej edycji festiwalu PROG IN PARK III, wystąpi w Polsce jesienią na dwóch klubowych koncertach! 11 września usłyszymy szwedzki zespół w krakowskim kubie Kwadrat oraz dzień później, 12 września, w warszawskiej Progresji. Najnowsza płyta Soen, zatytułowana „Lotus” ukazała się 1 lutego 2019, za pośrednictwem Silver Lining Music.
Soen wystąpi w Polsce w towarzystwie zespołów The Price oraz Wheel!
The Price to kilkuletni projekt włoskiego gitarzysty i producenta Marco Barusso. Kapela wydała swój debiutancki album „A Second Chance To Rise” w grudniu 2018, dzięki wytwórni BRX. Zespół Wheel natomiast, powstał w 2015 roku, a ich pierwszy studyjny krążek – „Moving Backwards” ukazał się w lutym obecnego roku, nakładem Odyssey Music Network.
SOEN (Szwecja) rock progresywny, progmetal
Szwecja nie tylko ABBĄ, Europe i death metalem stoi. Całkiem dobrze ma się po drugiej stronie Bałtyku granie klimatyczne, okołoprogresywne. Zasługa to między innymi powstałego w 2004 roku zespołu Soen. Formację założył znany z bębnienia w Opeth i Amon Amarth Martin Lopez, a przez jej skład przewinął się nawet Steve DiGiorgio.
Soen tak naprawdę zaczął działać dopiero kilka lat po powstaniu. Gdy w szeregach kapeli pojawił się wokalista Joel Ekelöf. Od 2012 roku zespół wydał trzy albumy, a na rok 2019 zapowiada kolejne wydawnictwo, płytę "Lotus". Oprócz Lopeza i Ekelöfa w składzie Soen są jeszcze: Stefan Stenberg (gitara basowa), Cody Ford (gitara) oraz Lars Åhlund (klawisze, gitara).
THE PRICE (Włochy) rock, metal, alternatywa
Marco Barusso jest w świecie ciężkiej muzyki dość dobrze znany, chociażby jako specjalista od miksowania, który może się pochwalić współpracą z Lacuna Coil. Pochodzący z Mediolanu Włoch spełnia się również jako muzyk, gitarzysta, basista oraz wokalista. W 2016 roku stworzył projekt pod nazwą The Price, z którym nagrywa i występuje na żywo. Na scenie towarzyszą mu Guido Carli (perkusja), Axel Capurro (wokal, gitara) i Claudio Sannoner (gitara basowa). Proponują muzykę, w której odbijają się echa klasycznego heavy w stylu, chociażby Judas Priest, bardziej alternatywnego grania w klimatach Alice In Chains, a także ścieżek dźwiękowych do filmowych produkcji sprzed lat. Nie brakuje w utworach świetnych, epickich fragmentów, można też zanurzyć się w dekadenckim mroku.
WHEEL (Finlandia/Wielka Brytania) progrock, metal
Mają za siedzibę Helsinki zespół Wheel to kolejny obok Hexvessel przykład na udaną muzyczną kolaborację skandynawsko-brytyjską. Grupa powstała w stolicy Finlandii w 2015 roku, a odpowiedzialni za to byli Brytyjczyk James Lascelles (wokal, gitara) i trzech przedstawicieli Krainy Tysiąca Jezior – Saku Mattila, Mikko Määttä i Santeri Saksala. Krótko potem panowie nagrali trzyutworową EP-kę, którą nazwali "The Path EP". Materiał ukazał się w 2017 roku i słychać na nim, że kwartet przykłada wielką wagę do brzmienia, aranżacji oraz smaczków, nietypowych podziałów, polirytmicznych struktur. Najważniejsze było jednak to, że wszelkie zawiłości studyjne, potrafią świetnie oddać podczas występów na żywo.
Obecne wcielenie Wheel tworzą trzej oryginalni członkowie (James, Mikko i Santeri) oraz gitarzysta solowy Roni Seppänen. W takiej konfiguracji ukazał się pełnowymiarowy debiut "Moving Backwards" (2019). Recenzenci w przeważającej mierze byli zgodni – to fascynujący, pozytywnie zaskakujący na każdym kroku album. Do tego pełen ważnych treści w tekstach, chociażby koszmaru, jaki przeżywali uchodźcy uciekający z Syrii (singel "Please"), cenzury, fake newsów, kontroli umysłów.