A+ A A-

01. Prologue - 1:06
02. The Tale of Father Robin - 1:16
03. Eleision Forest - 11:57
04. The Death of the Fair Maiden - 8:03
05. Twilight Fields - 15:24
06. Unicorn - 8:29

Czas całkowity - 46:15

- Andreas Wettergreen Strømman Prestmo - wokal, gitara, gitara basowa, instrumenty klawiszowe, instrumenty perkusyjne
- Aleksandra Morozova - wokal
- Thomas Hagen Kaldhol - gitara, mandolina, dodatkowy wokal
- Regin Meyer - flet, instrumenty klawiszowe, dodatkowy wokal
- Jon Andre Nilsen - gitara basowa, dodatkowy wokal
- Henrik Harmer - perkusja, dodatkowy wokal
oraz:
- Lars Fredrik Frøislie - instrumenty klawiszowe
- Kristoffer Momrak - instrumenty klawiszowe
- Håkon Oftung - instrumenty klawiszowe
- Ingjerd Moi - dodatkowy wokal (4)

 

Jethro Tull już wkrótce w Polsce.

poniedziałek, 04 wrzesień 2023 18:22 Dział: News

Ian Anderson to Jethro Tull, a Jethro Tull to Ian Anderson. Istniejący od 1967 r. zespół został założony właśnie przez niezwykle uzdolnionego i ekstrawaganckiego multiinstrumentalistę. W kwietniu br. Jethro Tull wydał nowy album - „RökFlöte”. Natychmiast po wydaniu płyty, Anderson z resztą muzyków wyruszył w trasę koncertową zatytułowaną: „The Seven Decades World Tour 2023”, w ramach której już we wrześniu Jethro Tull wystąpi dwukrotnie w Polsce. Zapraszamy na koncerty w Zabrzu i Bydgoszczy.

Zabrze – 15 września 2023 – Dom Muzyki i Tańca

Bydgoszcz – 17 września 2023 – SISU Arenajethrotrasa

Jethro Tull to brytyjski zespół rockowy, należący do kanonicznych grup, dzięki którym muzyka rockowa nabrała takiego, a nie innego kształtu. Założyciel – Ian Anderson – nazwę zespołu zaczerpnął od nazwiska żyjącego na przełomie XVII i XVIII wieku angielskiego agronoma. Grupa nigdy nie zamknęła się w obrębie jednego stylu muzycznego i inspirowała się: blues rockiem, folk rockiem, rockiem progresywnym oraz hard rockiem. Teksty piosenek są zazwyczaj pełne metafor, poetyckie, ironiczne i często prowokacyjne.

Mimo wielu zmian składów, grupa działa od 1967 r. a jego spiritus movens pozostaje artystycznie nieobliczalny lider - Ian Anderson. Jethro Tull nagrało ponad dwadzieścia albumów. Spośród nich, płyty takie jak: „Aqualung” (1971 r.), „Thick as a Brick” (1972 r.) czy „Heavy Horses” (1978 r.) są uznawane za absolutną klasykę rocka.

Trasa „THE SEVEN DECADES” skupia się wokół wczesnych albumów grupy w klimacie progresywnym, takich jak „Stand Up”, „Benefit”, „Aqualung”, „Thick As A Brick”, „Passion Play”, oraz Thick As A Brick 2” z 2012 roku. Czas, kiedy koncerty były niemożliwe, zespół wykorzystał na nagranie nowego materiału, który ukazał się w kwietniu bieżącego roku jako album "RökFlöte". Niezwykle udana płyta, nawiązuje do najlepszych pozycji w dyskografii zespołu i kilka utworów z niej usłyszymy na żywo podczas polskiej trasy koncertowej. Jethro Tull przyjedzie do Polski w składzie: Ian Anderson (śpiew, flet, gitara akustyczna, mandolina, buzuki, harmonijka ustna, ukulele), David Goodier (bas), John O'Hara (klawisze), Joe Parrish (gitara) oraz Scott Hammond (perkusja).

Kuźnia Bydgoszcz zaprasza

17 września 2023, Bydgoszcz, SISU Arena

otwarcie drzwi: 18.00

koncert: 19.00

Ceny biletów:

VIP przedsprzedaż 335 zł/w dniu koncertu 355 zł

Miejsca I przedsprzedaż 295 zł/ w dniu koncertu 315 zł

Miejsca II przedsprzedaż 265 zł/ w dniu koncertu 285 zł

Miejsca III przedsprzedaż 225 zł/ w dniu koncertu 245 zł

Miejsca IV przedsprzedaż 185 zł/ w dniu koncertu 205 zł

 

Andareda - powraca po 12 latach!

piątek, 01 wrzesień 2023 17:07 Dział: News

Jedna z najciekawszych polskich progresywnych grup powraca po 12 latach z nowym albumem! Już 10 września ukaże się nowy studyjnych krążek Andaredy, „Eksperyment człowiek”. Jak zapowiada sam zespół, to najdojrzalsza, a zarazem najbardziej subtelna płyta w dorobku tej śląskiej grupy.

„Pędzimy przed siebie, wpatrując się w karierę, gromadzenie dóbr materialnych czy zdobywanie wygodnego życia pełnego poklasku i splendoru.” – tak o utworze „Fałszywy Cel” opowiada Piotr Skałka, wokalista i autor tekstów Andaredy – „Zakochani w sobie i w swoich osiągnięciach tracimy czasem to, co naprawdę najistotniejsze. Bywa, że dostrzegamy cenę dopiero po katastrofie. Niestety bywa i tak, że znając cenę i tak mkniemy przed siebie, nie mając siły się już zatrzymać. Fałszywy cel to opowieść o takim właśnie bezrefleksyjnym biegu, którego niejednokrotnie jesteśmy uczestnikami.”Andareda foto
Nad swoim najnowszym albumem zespół rozpoczął prace już 6 lat temu i na przestrzeni tego czasu członkowie grupy przetrwali niejedną burzę w swoich szeregach, a pandemia, która opanowała i sparaliżowała świat, również skutecznie opóźniła premierę krążka. Finalnie formacja
dokończyła nagrania studyjne albumu w ciągu 3 letnich miesięcy tego roku pod czujnym okiem Jarosława Toifla w gliwickim MAQ Records.
Piotr Skałka: „Eksperyment Człowiek’ w dużej mierze koncentruje się na sprawach najistotniejszych. To zmierzenie się z najtrudniejszymi kwestiami, to prowokowanie do zadawania coraz to odważniejszych pytań, a także próba zrozumienia końca, jako cyklu a zarazem etapu w przygotowaniu do dalszej drogi. To także rozważanie koncepcji wyboru istnienia... Mam wrażenie, że cała poprzednia ponad dwudziestoletnia droga artystyczna była zaledwie przygotowaniem do tego, aby zmierzyć się z tymi tematami, które poruszamy na płycie. Także o tym co nieuniknione – mówimy tu o koncepcji wyboru istnienia, miłości, cierpieniu, wzlotach, upadkach a finalnie również o śmierci.”
Natomiast perkusista formacji, Remigiusz Szewczyk tak mówi o nadchodzącym krążku: „Wielowymiarowa, nietuzinkowa, zjawiskowa wypowiedź słowno – muzyczna, o wielu warstwach zarówno pod względem tekstu, jak i rytmiki, melodii, barw...Życie, czy wiemy, czym ono jest?”
A Piotr Skałka podsumowuje: „Pamiętaj, że nie jest to płyta dla każdego. Nie spodziewaj się na niej tylko rozrywki, raczej zmuszania do refleksji i osobistego trudu zmierzenia się z tym, co czasem najtrudniejsze. Jednakże nie lękaj się podejmowania takiego trudu. To też jest piękne”.Andareda okładka
Zespół swoją działalność rozpoczął w 1995 roku pod nazwą Blockheads. Formacja zadebiutowała w 2004 roku za sprawą krążka „Zmierzam”, a kolejna płyta grupy ukazała się w 2011 roku, album zatytułowany „W pobliżu rzeczywistości” został już wydany pod nazwą Andareda. Zespół działa obecnie w składzie:
Piotr Skałka - wokal, instrumenty klawiszowe, gitara akustyczna, autor słów,
Arkadiusz Jóźwik - gitary,
Remigiusz Szewczyk – perkusja,
Tomasz Pieprzny – klawisze,
Marcin Pęczak – bas.

Więcej informacji:
https://www.facebook.com/andaredaofficial
https://andareda.pl

 

Here On Earth - InoRock Festival 2023

czwartek, 31 sierpień 2023 20:39 Dział: W obiektywie

Zdjęcia: Jan"Yano"Włodarski

Relacja z InoRock Festival 2023 TU

Ino-Rock Festival 2023

poniedziałek, 28 sierpień 2023 18:06 Dział: Relacje z koncertów

Zastanawiam się, co można napisać o wydarzeniu, na którym było się już sześć razy, a raz nie było się wyłącznie z powodu pandemii. Że jest coroczne, cykliczne, obowiązkowe? Że jest stałym punktem na mapie koncertowej? Wszystko zgadza się, ale jest to już tak oczywiste, że chyba nie ma sensu o tym pisać kolejny raz, skoro od 2017 roku wiem, że ostatni weekend sierpnia spędzę w Inowrocławiu na festiwalu Ino Rock.
Jeśli chodzi o kwestie organizacyjnie, było podobnie jak co roku, z podobnymi problemami, niestety. Gastronomia na Ino Rocku zawsze jest zagadką i nie zawsze jest idealna. Tym razem, organizatorzy postawili na prostotę (jeden zwykły lager, bez kraftów, ale spory wybór napojów bezalkoholowych, kiełbasa z grilla i zapiekanka na ciepło), ale nie udało się uniknąć standardowo długich kolejek. Osobiście, nie przeszkadzało mi to jakoś bardzo, ale nie dało się nie słyszeć narzekań wśród publiczności festiwalu.
Przejdźmy do najważniejszej kwestii, czyli do muzyki. Nigdy nie jest tak, żeby każdy był zadowolony, ale uważam, że tegoroczny zestaw zespołów był naprawdę imponujący, a przede wszystkim bardzo zróżnicowany, co nie na każdym festiwalu się zdarza. Tym bardziej, że Ino Rock jest imprezą o charakterze typowo progresywnym, a i tak organizatorzy zadbali o potrzebne urozmaicenie.
Najtrudniejsze zadanie, czyli otwarcie całości w pełnym słońcu, otrzymał pochodzący ze Śląska zespół Here On Earth. Grupa ostatnio sporo koncertuje w różnych miejscach, co wyraźnie procentuje, ponieważ panowie doskonale odnaleźli się na deskach dużej sceny inowrocławskiego Teatru Letniego. Muzycy w dalszym ciągu promują swój ostatni album, "Nic Nam Się Nie Należy", z którego utwory stanowiły lwią część setlisty. Po zmianie składu i ograniczeniu się tylko do jednej gitary, Here On Earth nieco odchudzili swoje brzmienie na rzecz większej ilości elektroniki. Jednak, w Inowrocławiu nie było tego słychać, ponieważ zespół postawił na większy ciężar i moc, co było świetnym pomysłem i dobrze się sprawdziło. Wisienką na torcie było wykonanie "K.A.T.E." z refrenem odśpiewanym wspólnie z publicznością.
Na następny występ czekało sporo osób, ponieważ Long Distance Calling nieczęsto gra w Polsce. Ich pierwszy koncert w naszym kraju miał miejsce w 2010 roku w Warszawie, z Katatonią i Swallow The Sun, na którym miałem przyjemność być. Jeden z kolejnych miał odbyć się na Ino Rocku w 2020 roku, ale z oczywistych względów do niego nie doszło, a tegoroczny w Krakowie również został odwołany. Wreszcie, grupa dotarła do nas i to w najlepszych możliwych warunkach. Nawet światło dnia nie przeszkadzało szczególnie. Zespół wciąż promuje wydany w zeszłym roku, bardzo udany zresztą, album "Eraser", ale sięga też po wcześniejsze kompozycje, jak mój ukochany "Out There" z "Boundless". W przypadku muzyki instrumentalnej setlista nie ma aż tak dużego znaczenia. Najważniejsze są emocje, których liczba podczas występu Niemców była niepoliczalna! Niesamowite, ile energii jest w stanie wykrzesać z siebie standardowy, rockowy kwartet. Już dawno nie pamiętam, by początek Ino Rocka był tak mocny i porywający.
Kolejny zespół zagrał koncert zdecydowanie spokojniejszy, ale nie mniej emocjonalny. Collage ostatnio można spotkać na większości polskich festiwali okołoprogresywnych. Osobiście, widziałem ich już trzeci raz w ciągu niecałego półtora miesiąca, dlatego też dokładnie wiedziałem czego się spodziewać, ale nie dziwię się, że organizatorzy ściągnęli grupę również do Inowrocławia. Collage jest obecnie w dobrej formie, po udanej płycie "Over And Out", która w zeszłym roku ujrzała światło dzienne po wielu latach oczekiwania. Obserwując zespół w akcji, wciąż widać w nim ten głód wykonywania nowych kawałków, choć muzycy grają je na koncertach już od kilku lat. Trochę szkoda, że odbywa się to kosztem choćby takiego "Heroes Cry", ale z drugiej strony, czy ten utwór nie został już ograny do oporu? Występ na Ino Rocku mocno przypominał te w Katowicach i w Ostrowie, bardziej ten drugi z uwagi na wykonanie tytułowej suity "Over And Out". I podobnie jak dwa wspomniane, był równie udany.
W tym roku, podobnie jak w zeszłym, w Inowrocławiu pojawił się również akcent zupełnie klasyczny, czyli David Cross Band. I szczerze mówiąc, nie byłoby to aż tak duże wydarzenie, gdyby nie fakt, że zespół Crossa wykonywał w całości album King Crimson "Larks' Tongues in Aspic", który obchodził w tym roku pięćdziesiątą rocznicę ukazania się na rynku. Nie jest to może moja ulubiona płyta KC, ale przynajmniej David Cross faktycznie na niej grał, co dodało całości atmosferę autentyzmu, której brakuje niektórym reinkarnacjom różnych legendarnych kapel z lat 70-tych. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że nie jest aż tak ważne co zespół wykonuje, tylko w jaki sposób to robi. Występ David Cross Band był technicznie i brzmieniowo po prostu porażający. Można się było zasłuchać i zdecydowanie warto było, choć to muzyka wymagająca i niełatwa. Wykonania poszczególnych utworów były znakomite, a współczesne nagłośnienie tylko wzmocniło przekaz i emocje. Po zakończeniu setu "Larks' Tongues in Aspic" muzycy pozostali w karmazynowym klimacie, prezentując jeszcze "Starless" i "21st Century Schizoid Man".
Na zakończenie tegorocznego festiwalu Ino Rock, organizatorzy przygotowali dla nas występ absolutnie wyjątkowy, choć niepozbawiony pewnych kontrowersji. Informacja o głównej gwieździe została przetrzymana aż do połowy czerwca, choć teraz wiemy, że narzucił to management zespołu. Szczerze mówiąc, Soen ma w tej chwili taki status, że nawet tradycyjny koncert grupy byłby wydarzeniem, a co dopiero tzw. set "Atlantis", czyli odwzorowanie występu z 10 grudnia 2021 roku w Atlantis Grammofon Studio, z okazji dzisięciolecia istnienia grupy. Wówczas bez publiczności, a w tym roku było tylko kilka okazji, by wziąć udział w czymś, co może się już nie powtórzyć. Podobnie jak w Sztokholmie, w Inowrocławiu zespołowi towarzyszył kwartet smyczkowy oraz dodatkowa wokalistka. Brzmienie Soen nie zostało szczególnie zmodyfikowane, tylko wzbogacone, czyniąc je nieco mniej brutalnym, a zdecydowanie piękniejszym. Przechodzenie przez całą setlistę nie ma sensu, a jestem pewien, że każdy zapamiętał inny moment jako szczególny. Na mnie największe wrażenie zrobił chyba duet wokalny i interakcja Joela z Dianą w "River". Miłym akcentem było również wspomnienie występu na Ino Rocku z 2012 roku, który był pierwszym koncertem Soen w ogóle, a obecnie zespół powrócił już ze statusem gwiazdy. Historia zatoczyła koło.
Pisanie podsumowań festiwali jest zazwyczaj najtrudniejszym możliwym zadaniem. W przypadku Ino Rocka jest trochę tak, że bez względu na to kto wystąpi, stała i niemała część publiczności i tak przyjedzie. Decyduje o tym wyjątkowa atmosfera nie tylko samego wydarzenia, ale i klimat Teatru Letniego, który pod koniec sierpnia ma swój niepowtarzalny urok. Tegoroczną edycję festiwalu uważam za jak najbardziej udaną, przede wszystkim pod kątem muzycznym, co jest kluczowe. Łapaliśmy się ze znajomymi na tym, że czas płynie nam niesamowicie szybko, a to chyba najlepsza rekomendacja udanej imprezy. Pod koniec byłem już nieco zmęczony, ale i tak żałowałem, gdy wybrzmiały ostatnie dźwięki koncertu Soen. To nic, bo wiem, że wrócę za rok, podobnie jak mnóstwo innych ludzi, a to jest przecież najważniejsze.
Gabriel Koleński
Zdjęcia Jan"Yano"Włodarski

Więcej zdjęć Here On Earth TU 
Więcej zdjęć Long Distance Calling TU

 

 

Strange Thoughts

niedziela, 20 sierpień 2023 14:10 Dział: Loonypark

01. The Shades Of A Darkness - 9:38
02. Carnival Swirl - 7:17
03. What If? - 9:42
04. RAW/WAR - 5:06
05. Opium - 5:35
06. Strange Thoughts - 6:09
07. Eyes Wide Open - 6:29
08. The Lightness Of The Wind - 5:43
09. The Flame - 4:04

Czas całkowity - 59:47

- Sabina Godula- Zając - wokal
- Adrian Gwoździowski - gitara
- Krzysztof Lepiarczyk - instrumenty klawiszowe
- Piotr Lipka - gitara basowa
- Grzegorz Fieber – perkusja

 

Ostrów Rock Festival 2023

piątek, 11 sierpień 2023 10:48 Dział: Relacje z koncertów

Ostrów Rock Festival to jeden z niewielu cyklicznych festiwali okołoprogresywnych w Polsce, w których do tej pory nie miałem przyjemności uczestniczyć. Zmieniło się to w tym roku, nareszcie.
Teren festiwalu położony jest w pięknym miejscu, w pobliżu zalewu Piaski-Szczygliczka, na obrzeżach Ostrowa Wielkopolskiego. Sąsiadem festiwalu jest w pełni wyposażone pole kampingowe, więc nie trzeba było się martwić chociażby o sanitariaty, które były wyjątkowo eleganckie, jak na tego typu imprezę. Niby mała rzecz, ale ważna.
Koncerty odbywały się pod namiotem, na który niektórzy narzekali (podwyższona temperatura + lekki wpływ na akustykę), ale akurat w ten weekend zdarzały się gwałtowne opady, w tym regularna burza z piorunami podczas koncertu zespołu Osada Vida. Nadal wam duszno czy jednak zadaszenie jest spoko? Do tego, na terenie festiwalu nie brakowało stanowisk z jedzeniem i piciem oraz oczywiście z płytami i gadżetami, ale można było kupić nawet ubrania, sprzedawane przez same projektantki.
Pierwszy dzień, więc przy okazji cały festiwal, otworzył występ bydgoskiej formacji Alhena. To zawsze jest trudne zadanie, by rozpocząć tego typu wydarzenie, bo nie wszyscy zdążą dojechać na czas, niektórzy jeszcze nie przywitali się ze wszystkimi, itd. Alhena jednak zgromadziła pod namiotem sporą ilość słuchaczy, mimo że są zdecydowanie mniej progresywni od pozostałych zespołów występujących w tym roku w Ostrowie. W tym momencie warto dodać, że usunięcie słowa prog z nazwy festiwalu było słusznym posunięciem, bo daje znacznie szersze pole do popisu, jeśli chodzi o repertuar całości, choć wiadomo jakie gatunki dominują w dalszych ciągu. Niemniej, bardziej gotycka niż progresywna Alhena dobrze poradziła sobie na ostrowskiej scenie.
Nie ukrywam, że kolejny zespół należał do tych, na które czekałem najbardziej. Rzadko mam okazję chodzić na koncerty zespołów pochodzących z Czech, a twórczość Face The Day naprawdę lubię. Zespół Martina Schustera zabrzmiał dość łagodnie. Panowie postawili zdecydowanie bardziej na klimat niż dynamiczne show, ale przynajmniej zaprezentowali się szczerze i bez jakichkolwiek pretensji. Momentami brakowało trochę mocniejszego kopnięcia, ale z drugiej strony to był na pewno najprzyjemniejszy występ festiwalu i jeden z najlepiej nagłośnionych. Z ciekawszych momentów warto wspomnieć efektowną wymianę solówek gitarowych w "With Faith On My Side".
Następna grupa to kolejny z moich faworytów. Niemiecki Disillusion wszedł na scenę i rozpoczął swój występ z takim impetem, że trzeba było trzymać kapelusze, by nie odfrunęły. Z tego co wiem, nie był to pierwszy koncert zespołu w naszym kraju, ale muzycy poruszali się z taką pewnością siebie i swobodą, jakby grali w Ostrowie co tydzień. Podejrzewam, że zaprocentowały tu profesjonalizm i doświadczenie, wszak Disillusion gra od prawie trzydziestu lat! Panowie wciąż promują wydany w zeszłym roku, bardzo udany zresztą, album "Ayam", który miał sporą reprezentację w setliście, choć cofnęli się nawet do debiutanckiego "Back to Times of Splendor". Disillusion był zdecydowanie najcięższym zespołem w tegorocznym repertuarze ostrowskiego festiwalu i faktycznie parł do przodu jak huragan! Jak na lidera przystało, największy kontakt z publicznością utrzymywał wokalista i gitarzysta Andy Schmidt, który żartował, że pierwszy raz założył szkła kontaktowe i wreszcie coś widzi. Najważniejsze, że my słyszeliśmy!
Właściwie każdy występ Millenium jest gratką, bo zespół nie koncertuje zbyt często, choć mam wrażenie, że to zaczyna się powoli zmieniać. Nie ukrywam, że to był mój pierwszy raz na żywo z głównym zespołem Ryszarda Kramarskiego, ale jest szansa, że w tym roku zobaczę grupę ponownie, i to znacznie bliżej mojego domu. Jak wiadomo, obecnym wokalistą Millenium jest Dawid Lewandowski, młody muzyk, prowadzący wcześniej swój zespół Fizbers. Grupa miała już kilka okazji koncertować w obecnym składzie, zatem panowie zdążyli się już zgrać, co było słychać również w Ostrowie. W tym miejscu, organizatorom festiwalu należy się kolejny plus za ułożenie kolejności występów. Ambitna, ale jednocześnie kojąca muzyka Millenium stanowiła bardzo potrzebny oddech pomiędzy występami Disillusion i Threshold. W setliście, poza utworami z jedynego albumu nagranego z Lewandowskim ("Tales From Imaginary Movies" z zeszłego roku), pojawiły się również kawałki z dwóch wcześniejszych płyt zespołu oraz takie, które były niewiele młodsze lub nawet starsze od wokalisty.
Pierwszy dzień festiwalu, w pełni zasłużenie zresztą, zakończył brytyjski gigant metalu progresywnego, czyli Threshold. Zespół zabrzmiał niezwykle ciężko i gęsto, na czym momentami trochę traciła selektywność dźwięku, ale podczas tego występu liczył się przede wszystkim koncertowy żar, którym spokojnie można byłoby ogrzać całe miasto, oczywiście gdyby nie to, że w lipcu niekoniecznie była taka potrzeba. Zespół promuje wydany w zeszłym roku, znakomity album "Dividing Lines", który stanowił trzon setlisty. Zaskoczyło mnie trochę, choć jak najbardziej pozytywnie, wykonanie "King Of Nothing", ale osobiście bardzo zabrakło mi "Hall Of Echoes". No cóż, nie można mieć wszystkiego. Oczywiście, nie zmienia to faktu, że zespół przygotował doskonałe, bardzo dynamiczne show, pełne emocji i efektownych wykonań poszczególnych utworów. Poza Glynnem Morganem, największe show robił Karl Groom, który szalał na scenie z gitarą i wdzięczył się do publiczności. Nie spodziewałem się, że ten człowiek ma w sobie tyle energii. Mieliśmy nadzieję na drugi bis, ale niestety tym razem nie udało się.
Drugi dzień z przytupem otworzył wybuchowy występ Atomic Love Reactor. Słuchając studyjnych nagrań nie spodziewałem się aż takiego ognia, ależ tam się działo na scenie! Zespół przyjechał do Polski z dodatkową wokalistką, wszyscy znakomicie przygotowani. Co ciekawe, był to pierwszy występ grupy poza rodzimą Szwecją. Atomic Love Reactor gra bardzo klasycznego hard rocka z dużą dawką bluesa, czyli brzmienie korzenne, ale nowoczesne i przede wszystkim bardzo dynamiczne na żywo. Było widać, że muzycy są pasjonatami i czerpią szczerą przyjemność z koncertu, co bezpośrednio przełożyło się na bardzo pozytywny odbiór przez publiczność. Jeszcze w trakcie występu pojawiły się osoby chwalące się świeżo zakupionymi winylami z ostatnim albumem, "Creation of a Masterpeace".
Kolejnym punktem programu festiwalu był występ Osada Vida. Można powiedzieć, że to zespół po wielu przejściach, zmianach stylistyki i składu, który co pewien czas odradza się niczym feniks z popiołów. Koncert Osady w Ostrowie był dobrą okazją, by przypomnieć o sobie nieco szerszej publiczności, tym bardziej, że jak wcześniej wspomniałem, pogoda zaprosiła do namiotu niemal wszystkich festiwalowiczów. Niemniej, uważam, że publiczność "przyszła dla burzy, a została dla Osady". Zespół zaprezentował się naprawdę rewelacyjnie. Marcel Lisiak, w momencie wydania "Variomatic", był raczej początkującym wokalistą, a obecnie wyrósł na prawdziwego lidera zespołu, choć żywiołowe reakcje publiczności chyba trochę go zaskoczyły. Myślę, że duża część słuchaczy czekała właśnie na taką Osadę, dynamiczną, swobodną i bezpośrednią. Wisienką na torcie było, jak zwykle, to co wyprawiał z gitarą Jan Mitoraj. Czekamy na nową płytę, choć jeszcze nie jest pewne, czy ukaże się w tym roku.
Zastępczym elementem repertuaru był występ francuskiej Altesii zamiast niemieckiej Philosophobii. Gratuluję organizatorom zachowania zimnej krwi i nieugiętej postawy w dopięciu line up'u za wszelką cenę, choć nie zazdroszczę towarzyszącego temu stresu. Altesia gra szeroko pojęty metal progresywny, czerpiąc pełnymi garściami ze współczesnych tuzów tego gatunku, zatem słychać w ich muzyce echa Opeth, Haken, Soen czy Leprous. Nic w tym złego, choć trochę brakowało większej oryginalności i chwytliwości, bo momentami koncert Francuzów był nieco monotonny. Mimo to, reakcje publiczności były bardzo pozytywne, a to w końcu jest najważniejsze.
Można powiedzieć, że na koniec wystąpiły dwie główne gwiazdy, świecące podobnym blaskiem. Zarówno Collage, jak i Riverside widziałem niedawno podczas Summer Fog Festivalu w katowickim Spodku, dlatego też ich występy nie były dla mnie już aż takim zaskoczeniem. Niemniej, emocje towarzyszące obu koncertom były zdecydowanie silniejsze dzięki mniejszej odległości dzielącej zespoły od publiczności. Collage zaprezentowało się w Ostrowie równie dobrze, co w Spodku, choć muzycy zdecydowanie wydłużyli swoją setlistę grając w całości tytułową suitę z nowego albumu "Over and Out", co było jednak trochę zaskakujące i godne podziwu. Poza tym, zespół pozostaje w dobrej formie, promując nowy album, ale jednocześnie nie zapominając o dawnych przebojach, tak ulubionych przez fanów. Oby ta passa grupy trwała jak najdłużej.
Tegoroczną edycję Ostrów Rock Festival zamykał zespół Riverside, kończąc jednocześnie długą i wyczerpującą trasę europejską, obejmującą w tym festiwale, nie tylko w Polsce. Pomimo tego, po muzykach nie było szczególnie widać zmęczenia. Myślę, że zespół jest już tak bardzo rozpędzony, że mało co jest ich w stanie teraz zatrzymać. Co więcej, w Ostrowie grupa zagrała o jeden utwór więcej niż chociażby na Summer Fogu, a był to "Post-Truth" z najnowszej płyty. Byłem ciekaw konferansjerki i kontaktu z publicznością. Tak jak się spodziewałem, zapowiedzi, komentarze i zagrywki Mariusza Dudy były niemal identyczne jak w Spodku. Zatem show w pełni profesjonalne, ale jednak wyreżyserowane. Przynajmniej, tym razem "krzyk szeptem" wypadł nieco lepiej, podejrzewam, że trochę pomogła tu akustyka namiotu. Niemniej, atmosfera koncertu była jak najbardziej żywiołowa i pozytywna, a fanów standardowo nie zabrakło, co było widać po koszulkach.
Nie mam porównania z poprzednimi edycjami festiwalu w Ostrowie, bo znam je jedynie z opowieści znajomych, ale uważam, że tegoroczna była w pełni udana, pod każdym względem. Organizatorom nie było łatwo, bo zmiana składu w ostatniej chwili to duży cios, z którego wyszli obronną ręką. Pogoda też nas nie rozpieszczała, co wymaga pewnej improwizacji i operatywności, ale i tu organizatorzy stanęli na wysokości zadania. W ostatni weekend lipca mieliśmy do czynienia z pięknym, emocjonalnym, rockowym, metalowym i progresywnym świętem. Bardzo podoba mi się profil festiwalu, niby konkretny, ale jednak otwarty na różne opcje i wszechstronny. W poniedziałek wyjeżdżałem z Ostrowa nieco zmęczony po dwudniowym maratonie koncertowym, szczęśliwy, że wziąłem w nim udział, ale i z żalem, że to już koniec. Jednego jestem pewien, wracam za rok!
Gabriel Koleński
Zdjęcia - Jan „Yano” Włodarski

 

Summer Fog Festival 2023

wtorek, 08 sierpień 2023 19:45 Dział: Relacje z koncertów

Myślę, że nie przesadzę ani trochę, gdy napiszę, że tegoroczny Summer Fog Festival był jednym z najbardziej wyczekiwanych wydarzeń w świecie muzyki progresywnej. Specjalnie nie napisałem, że w naszym kraju, ponieważ impreza miała charakter międzynarodowy, co było słychać wśród festiwalowej publiczności zgromadzonej w Spodku. Samo miejsce było doskonałym wyborem pod kątem logistycznym i technicznym, bo do Katowic raczej zewsząd łatwo jest dojechać, a akustycznie to od wielu lat jedno z najlepszych miejsc w Polsce. Organizacja całości przebiegała bez szczególnych problemów. Zdarzyło się jedno opóźnienie, ale potem napiszę z czego ono wynikało, a po szybkiej nauczce, że to co kupimy na zewnątrz Spodka, trzeba spożyć również tam, wszystko było jasne i przejrzyste.
Festiwal rozpoczął zespół Gong, a właściwie jego obecne wcielenie, pozbawione oryginalnych członków, ale nie sądzę, by podczas koncertu w Katowicach komukolwiek to przeszkadzało. Grupa zaprezentowała się w doskonałej formie, utrzymując klimat i składając hołd klasycznemu wcieleniu zespołu. Muzycy zaproponowali dynamiczny, mocny set, okraszony czystym, selektywnym brzmieniem. Nie zabrakło nowej kompozycji, "Tiny Galaxies", z nadchodzącego nowego albumu, który ma ukazać się jeszcze w tym roku. Wychodząc na przerwę miałem ochotę jednie zakrzyknąć "Rejoice!".
Kolejny zespół był jednym z tych, których byłem ciekaw najbardziej. O.R.K. to supergrupa, której podstawę (dosłownie, bo to w końcu sekcja rytmiczna) tworzą znany niegdyś z Porcupine Tree Colin Edwin oraz jeden z perkusistów King Crimson - Pat Mastelotto. Zespół zabrzmiał wyjątkowo mocno i potężnie, przy niektórych riffach można było martwić się o dach. Co wrażliwsi słuchacze mogli mieć problem z tak dużym ciężarem, ale uważam, że O.R.K. stanowił ciekawe urozmaicenie festiwalu nastawionego bardziej na neo lub klasyczny prog i psychodelię. A Lorenzo Esposito Fornasari był zdecydowanie jednym z najlepszych wokalistów festiwalu. Konferansjerka muzyków była umiarkowana, ale nie zabrakło żartu z mówieniem przez gitarę oraz wzruszającego wspomnienia zmarłego w 2020 roku Billa Rieflina przez Pata Mastelotto.
Po koncercie IQ żartowałem, że zespół, wychodząc na scenę po O.R.K., nie chciał wypaść blado i zafundował sobie równie mocarne brzmienie. A tak poważnie, to muzyka angielskich klasyków rocka neoprogresywnego rzeczywiście zabrzmiała monumentalnie. To był mój pierwszy kontakt z tą grupą na żywo i osobiście byłem jak najbardziej usatysfakcjonowany ich występem na Summer Fog. Setlista była przekrojowa i zróżnicowana, pojawiły się zarówno utwory z ostatniego jak do tej pory albumu "Resistance", jak i progresywne "przeboje" z ulubionego przez fanów "The Wake" czy miażdżący "The Road Of Bones". Swoją drogą, bardzo ciekawe były wizualizacje, bo choć czasem stanowiły one tylko okładki płyt, to w przypadku wspomnianego "The Wake", postać z pamiętnej grafiki mrugała do nas od czasu do czasu, ale prawdziwym hitem była przejażdżka przez nowoczesną metropolię nocą podczas wykonania tytułowego utworu z albumu "Subterranea".
Następny występ prawdopodobnie przejdzie do historii z co najmniej kilku powodów. Nie chodzi wyłącznie o legendarny już status SBB, nie tylko w naszym kraju, czy walory artystyczne koncertu, które są niepodważalne, ale przede wszystkim o fakt, że był to ostatni występ zespołu z Jerzym Piotrowskim w składzie. Może kiedyś zdarzy się jeszcze cud, ale póki co, perkusista zapowiedział zaprzestanie przyjeżdżania na koncerty do Polski. A gdyby miał to być ostatni raz zespołu na scenie w ogóle, to uczestnicy Summer Fog zostaliby największymi zwycięzcami, przynajmniej pod tym względem. To, co SBB zaprezentowało w Spodku, nie pozostawiło żadnych wątpliwości, że mieliśmy zaszczyt oglądać jeden z najwspanialszych zespołów w naszym kraju. Występ oparty został na najsłynniejszych motywach grupy (m.in. "Going Away", "Rainbow Man" czy "Walkin' Around The Stormy Bay"), oczywiście w rozbudowanych wersjach, niepozbawionych improwizacji, z których zespół słynie. Na koniec wysłuchaliśmy jeszcze bisu Józefa Skrzeka, który spowodował wspomniane przeze mnie na początku opóźnienie, ale chyba nikt nie miał z tego powodu pretensji. Owacje na stojąco były w tym przypadku nie tyle wskazane, co obowiązkowe.
Nie było zbyt wiele czasu na otrząśnięcie się po koncercie SBB, a czekały nas kolejne emocje w następnym wehikule czasu. Rozpisywanie setlisty występu Steve'a Hacketta mija się z celem, ponieważ jest ona identyczna na całej trasie, którą upamiętni mający ukazać się we wrześniu album "Foxtrot at Fifty + Hackett Highlights: Live in Brighton". Zatem, pierwszą połowę koncertu stanowił wybór solowych utworów artysty (najpiękniej zabrzmiały chyba "Spectral Mornings", "Every Day" i "Shadow of the Hierophant"), a drugą oczywiście album Genesis "Foxtrot" oraz dodatkowo "Firth of Fifth" i "Los Endos" na koniec. Mistrzem ceremonii, na którym skupiły się oczy publiczności, był oczywiście Hackett, ale nie można zapominać o znakomitych muzykach, którzy mu towarzyszą. Obok klawiszowca Rogera Kinga i grającego na instrumentach dętych Roba Townsenda, skład uzupełniają były basista The Flower Kings Jonas Reingold, który tworzy znakomitą sekcję rytmiczną wraz z Craigiem Blundellem (obaj dostali przestrzeń na solówki pod koniec) oraz wokalista Nad Sylvan. Wszyscy muzycy w znakomitej formie, perfekcyjnie przygotowani, nie mogło być mowy o najmniejszych potknięciach. Jednak, najbardziej zachwycał Steve Hackett, człowiek ze złotą gitarą, która brzmiała tak jak wyglądała.
Drugi dzień festiwalu rozpoczął występ Collage, który pod koniec zeszłego roku powrócił z pierwszym od wielu lat, bardzo wyczekiwanym albumem "Over and Out". Nie miałem okazji widzieć zespołu podczas tegorocznej trasy koncertowej, dlatego tym bardziej byłem ciekaw jak panowie sobie poradzą. Collage widziałem na żywo kilka razy, dlatego nie sądziłem, że grupa mnie zaskoczy, ale myliłem się. Muzycy podeszli do występu na Summer Fog bardzo poważnie i profesjonalnie. Zero wygłupów czy żartów, pełne skupienie i wysokie stężenie emocji, generowanych w dużej mierze przez Bartosza Kossowicza. Wokalista trochę zagadywał publiczność, ale z umiarem. Nowe utwory ("What About the Pain", "Man in the Middle", "A Moment A Feeling") przeplatały się z klasyką ("The Blues", "Ja i Ty", "Living in the Moonlight", "Baśnie"), co stanowiło znakomite rozpoczęcie wieczoru.
Jeśli podczas występu Gong dzień wcześniej komuś brakowało klasycznych dokonań zespołu, musiał go usatysfakcjonować koncert Steve'a Hillage'a. Muzyk bardzo dużo sięgał do swoich wczesnych płyt, głównie do albumów "Green" i "Fish Rising", ale nie zabrakło również chociażby "Lunar Musick Suite" z "L" czy "The Golden Vibe" z "Motivation Radio". Hillage obstawił się m.in. ekipą występującego w sobotę obecnego składu Gong, co było ciekawym połączeniem starego z nowym, choć wszyscy muzycy są już mocno doświadczeni. Zespół zabrzmiał bardzo gęsto, ciężko i klasycznie psychodelicznie, wiele współczesnych zespołów stonerowych mogłoby i powinno się od nich uczyć. W trakcie występu oczywiście nie zabrakło nieodzownych wizualizacji na wielkich ekranach, choć i tu jest jedna ciekawostka. Odtworzyć przygotowane wcześniej nagrania potrafi każdy, ale Hillage poszedł o krok dalej i część kolorowych plam była tworzona na żywo (!) przez artystkę, która miała swoje stanowisko obok dźwiękowców. To jest dopiero prawdziwa psychodelia w teorii i praktyce.
Drugiego dnia festiwalu nie dało się nie zauważyć kto jest faworytem publiczności. Logo Riverside na koszulkach deklasowało nawet Pink Floyd. Zespół Mariusza Dudy postawił na mocne, ciężkie kawałki, które najlepiej pasowały do materiału z nowej płyty "ID.Entity". Mimo to, nie zabrakło przebojowego "#Addicted" czy mrocznego "02 Panic Room". Jednak, najbardziej rozgrzewały potężne nowości w rodzaju "Landmine Blast" i "Big Tech Brother". W tym kontekście trochę zabrakło "I'm Done With You", ale na osłodę zespół powrócił do nieco zapomnianego "ADHD", grając "Egoist Hedonist" i "Left Out". Na zakończenie podstawowego setu usłyszeliśmy "Friend or Foe?", który aż się prosił o podejście pod scenę i wspólne odtańczenie, ale było to możliwe dopiero na bis, gdy muzycy zaprezentowali "Self-Aware" i rozbudowaną wersję "Conceiving You". Widać wyraźnie, że Mariuszowi Dudzie bardziej niż kiedykolwiek zależy na budowaniu relacji z publicznością, choć mam wrażenie, że czasem jest to robione trochę na siłę. Dowodem były próby "krzyku szeptem", który nie miał szans się sprawdzić w warunkach Spodka.
Główną gwiazdą tegorocznej edycji festiwalu Summer Fog, podobnie jak w 2019 roku, był obecny projekt Nicka Masona, czyli Saucerful of Secrets, grający programowo wyłącznie utwory słynnego kwartetu nagrane przed 1973 rokiem. Można się dziwić, że muzyk nie wykonuje najbardziej znanych kompozycji swojego dawnego zespołu, ale po pierwsze robili to już jego koledzy, a po drugie robią to wszystkie cover bandy Pink Floyd na całym świecie. Dzięki temu pomysł Masona wciąż jest świeży i oryginalny. Zespół na scenie wytwarza absolutnie magiczny klimat muzyki, która powoli zanika. Panowie odświeżają nieco zapomniane już dźwięki i nadają im nowoczesne brzmienie, na które one zasługują. Słuchacze również. Legendarny perkusista Pink Floyd zdaje się kompletnie nie starzeć. Nie chcę nikomu zaglądać w pesel, ale naprawdę chciałbym mieć taką kondycję w wieku Masona. Mam też wrażenie, że to najmilszy członek Pink Floyd, mający zawsze ciepłe słowa zarówno dla publiczności, swoich obecnych muzyków, jak i już nieżyjących kolegów - Syda Barretta i Richarda Wrighta. Opisanie wczesnej muzyki Pink Floyd jest jak już niemalże przysłowiowe tańczenie o architekturze, ale chyba największe wrażenie na publiczności, w tym na niżej podpisanym, zrobiła monumentalna wersja "Echoes", choć tak naprawdę cały występ był zachwycający. Nie mogło być inaczej.
Jeśli komuś udało się dotrzeć do tego miejsca relacji, informuję, że to już podsumowanie. Niestety, nie da się krócej opisać festiwalu wypełnionego po brzegi gwiazdami tej klasy. To było naprawdę wyjątkowe wydarzenie. W powietrzu było czuć atmosferę święta, wszędzie było widać uśmiechnięte twarze, często mniej lub bardziej znajome. Na terenie Spodka rozlokowało się wiele stoisk z płytami i gadżetami, trzeba było się naprawdę mocno trzymać za portfel, by pieniądze nie uleciały zbyt szybko, a było na co wydawać, bo oferta wystawców była bardzo bogata. Jedyny minus, jaki zaobserwowałem, to praca kamerzysty, który z jednej strony zbyt szybko przeskakiwał pomiędzy poszczególnymi ujęciami, a z drugiej nie zawsze nadążał za tym, co działo się na scenie. Ale to drobiazg, który organizatorzy bez problemu nadrobią za rok. I tu chyba przeszedłem do najważniejszej kwestii. W przyszłym roku odbędzie się kolejna edycja Summer Fog, której już nie mogę się doczekać.
Gabriel Koleński

Zdjęcia: Robert Świderski  i Michał Majewski

 

Robert Świderski  

 



Michał Majewski
MAJ Music



 

Zapraszamy na INO-ROCK Festival 2023

poniedziałek, 24 lipiec 2023 17:17 Dział: News

Ino-Rock Festival 2023

Zgodnie z wieloletnią tradycją, w ostatnią sobotę sierpnia, odbędzie się już XV edycja festiwalu Ino-Rock. W tym roku, 26 sierpnia w Teatrze Letnim, fani rocka progresywnego i nie tylko, będą mieli okazję cieszyć się występami wyjątkowych pięciu artystów, którzy do Inowrocławia przyjadą z różnych zakątków Europy.ino23baner

Festiwal rozpocznie występ katowickiego zespołu HERE ON EARTH. Grupa istnieje od 2014 roku, tworząc dźwięki z pogranicza rocka alternatywnego i rocka progresywnego. Zadebiutowali w 2015 roku EP-ką „Day.One”, która była przedsmakiem wydanego w następnym roku pierwszego w pełni wymiarowego albumu „.In.Ellipsis.”. Płyta stała się Albumem Tygodnia w internetowym radiu RockSerwis.fm, gdzie została wysoko oceniona. To przełożyło się na sukces w notowaniach listy przebojów „Czwartkowy Czart i Anioł”. Przez kilka kolejnych miesięcy utwór „Liquid Diamond Lipstick” znajdował się w TOP10. W 2022 roku ukazał się trzeci album Here On Earth „Nic nam się nie należy”, który zebrał wręcz entuzjastyczne recenzje: Płyta przejmująca, najlepsza w dorobku Here on Earth – komplementował na łamach „Teraz Rocka” Paweł Brzykcy.

Po reprezentantach polskiej sceny progresywnej, na festiwalu Ino-Rock będziemy mieli okazję posłuchać muzyki reprezentantów sceny niemieckiej, czyli LONG DISTANCE CALLING. Ten dobrze znany polskiej publiczności zespół, rozpoczynał karierę 16 lat temu, początkowo skłaniając się ku dźwiękom w stylu post rockowym, czego reprezentantem były albumy „Satellite Bay” (2007) czy Avoid The Light (2009). Z czasem jednak ich muzyka zaczęła nabierać bardziej wyrafinowane i nie przywiązane do jednego stylu dźwięki. Kwartet z Münster – gitarzyści David Jordan i Florian Füntmann, basista Jan Hoffman i perkusista Janosch Rathmer – stali się nowoczesnym punktem odniesienia dla pomysłowej, progresywnej i dumnie ekscentrycznej ciężkiej muzyki. W 2020 roku, pomimo braku możliwości ruszenia w trasę, zespół wydał siódmy i jak dotąd najbardziej absorbujący album „How Do We Want To Live?”. Skomplikowane, ale głęboko satysfakcjonujące koncepcyjne dzieło, ukazuje trwającą ekspansję brzmienia Long Distance Calling, w wyniku czego zyskał szerokie uznanie. Nie mogąc tym razem dotrzeć ze swoją nową muzyką bezpośrednio do publiczności, postanowili zamiast tego ponownie entuzjastycznie rzucić się w proces twórczy. Efektem końcowym całej tej kreatywności jest z pewnością jeden z największych progresywnych albumów zespołu. Ósmy album Long Distance Calling – zatytułowany „Eraser” – jest bezpośrednim i szczerym hołdem dla stopniowej erozji natury z rąk ludzkości. „Eraser” ukazał się w 2022 roku i jest poświęcony zagrożonym gatunkom na świecie, a każde nagranie reprezentuje jedno konkretne stworzenie, któremu grozi wyginięcie.

Jako trzeci wykonawca na deskach Teatru Letniego w Inowrocławiu pojawi się kolejny krajowy reprezentant rocka progresywnego. A jest nim legendarny warszawski zespół COLLAGE, który pod koniec 2022 roku, po ponad ćwierć wieku wydawniczej posuchy, powrócił albumem „Over And Out” – uznanym za „ulubiony album roku” przez słuchaczy radia Rockserwis FM. Płyta spotkała się z niezwykle ciepłym przyjęciem nie tylko progresywnej publiczności. Tuż po premierze album znalazł się w czołówce najlepiej sprzedających się płyt w Polsce (docierając do 5. pozycji na liście OLiS), zaś recenzenci, tak w ojczyźnie muzyków, jak i poza jej granicami, nie powstrzymywali zachwytów, nierzadko sugerując, że ten niezwykle wyczekiwany album, jest najlepszym osiągnięciem zespołu, a na pewno nie ustępujący poprzednim wydawnictwom. Trzeba tu odnotować, że wydany w 1994 roku album „Moonshine”, zyskał wręcz kultowy status, na stałe wpisując się w kanon światowego rocka progresywnego. Podobnie jak wydany cztery lata wcześniej album „Baśnie” sprawił, że w latach dziewięćdziesiątych Collage był jednym z najciekawszych i bez wątpienia najważniejszych polskich zespołów z kręgu rocka progresywnego. W tym roku Collage będzie miał okazję po raz drugi pokazać się przed publicznością festiwalu Ino-Rock. W 2017 roku, właśnie w Inowrocławiu, grupa po raz pierwszy wystąpiła w obecnym składzie, który obok weteranów: perkusisty Wojtka Szadkowskiego, klawiszowca Krzysztofa Palczewskiego i basisty Piotra Mintaya Witkowskiego, tworzą: gitarzysta Michał Kirmuć (występujący równocześnie w brytyjskim Red Box) i wokalista Bartosz Kossowicz (wcześniej znany z zespołu Quidam).

A jeśli mowa o legendach… Niewątpliwie największą legendą, która pojawi się na festiwalu Ino-Rock będzie DAVID CROSS. Angielski skrzypek i klawiszowiec, przede wszystkim znany jako muzyk jednego ze składów King Crimson, zespołu z którym współpracował na przestrzeni lat 1972-1974, pozostawiając nieoceniony wkład na tak dziś już klasycznych albumach jak „Larks’ Tongues in Aspic” i „Starless and Bible Black”, mając także wkład w nagranie albumu „Red”. Po czasie spędzonym w King Crimson Cross dużo podróżował, ostatecznie wracając do muzyki poprzez pracę w teatrze. W 1987 roku wraz z Keithem Tippettem na fortepianie założył zespół o nazwie Low Flying Aircraft. W 1988 roku został zaproszony przez klawiszowca Geoffa Serle do zespołu Radius, z którym nagrał pięć albumów studyjnych. Ostatnio Cross wydał serię nagrań w duecie z Robertem Frippem, Andrew Keelingiem, Andrew Bookerem (z No-Man), Davidem Jacksonem (dawniej z Van der Graaf Generator) i Peterem Banksem (dawniej z Yes). Cross komponował muzykę teatralną i pracował jako aktor. Prowadzi własną wytwórnię płytową Noisy Records. W Inowrocławiu pojawi się z zespołem The David Cross Band, który utworzył na przełomie 1988/1989 roku. W skład pierwszej edycji grupy weszli: grająca na klawiszach Sheila Maloney, basista Simon Murrell (wkrótce zastąpiony przez basistę i wokalistę Johna Dillona), saksofonistę Pete’a McPhaila oraz perkusistę Dana Maurera. Najdłużej pracującymi członkami grupy są gitarzysta Paul Clark (od 1994) i basista Mick Paul (od 1995). David Cross Band wydał siedem albumów, które łączą w sobie elementy rocka progresywnego, heavy metalu, muzyki klasycznej, ambientu, jazzu i muzyki eksperymentalnej.

W Inowrocławiu David ze swoim zespołem zaprezentuje materiał z płyty King Crimson „Larks’ Tongues in Aspic”, od wydania której, w tym roku mija dokładnie pięćdziesiąt lat.

Tegoroczną edycję INO-ROCK FESTIVAL zakończy spektakularny i jedyny w Polsce występ zespołu SOEN wraz z towarzyszącym oktetem smyczkowym i dwuosobowym chórkiem.

Grupa przedstawi fenomenalne reinterpretacje swoich najsłynniejszych kompozycji, wcześniej zamieszczone na albumie Atlantis, który powstał w mistycznych i magicznych murach Atlantis Grammofon Studio w Sztokholmie w Szwecji, a w którym nagrywało wielu międzynarodowych artystów, od Quincy Jonesa przez Lenny’ego Kravitza po Green Day. Dawne kino, w 1941 roku przekształciło się w Metronome Studio (korzystała z niego ABBA), zanim w 1983 roku stało się Atlantis Grammofon. Muzycy z zespołu współpracowali z ww. 8-osobową orkiestrą, aby odkryć świeżą energię takich klasycznych kompozycji jak „Antagonist”, „Monarch”, „Jinn” czy „Lucidity”, a także zarejestrować zupełnie nowy utwór „Trials” i oszałamiającą interpretację mrocznej medytacji Slipknota na temat odrzuconej miłości – „Snuff”. Wydawnictwo jest idealnym podsumowaniem dziesięcioletniej, efektownej kariery tego reprezentanta szwedzkiej sceny spod znaku progresywnego metalu.

Warto dodać, że będzie to powrót po latach grupy do Inowrocławia. Kiedy pojawili się po raz pierwszy w 2012 roku, byli praktycznie nieznanym zespołem, który dopiero co wydał swoją debiutancką płytę.

Ten szwedzki zespół prog-metalowy założyli w 2004 r. perkusista Martin Lopez (eks-Opeth) i gitarzysta Kim Platbarzdis, lecz jego powstanie ogłoszono oficjalnie dopiero w 2010 r. Od początku zachwycał brzmieniem, na które składała się bogata produkcja, melancholijny nastrój (nawet w najbardziej dynamicznych utworach) i duża melodyjność połączona z głębokimi, wyrafinowanymi tekstami. W 2010 r. do składu dołączyli basista Steve DiGiorgio i wokalista Joel Ekelof, a ich pierwszy, zamieszczony w internecie utwór, „Fraccions”, spotkał się z entuzjastyczną reakcją. Debiutancki album grupy, „Cognitive”, ukazał się w 2012 r. i został bardzo ciepło przyjęty, zapewniając grupie serię koncertów w całej Europie, od Niemiec i Skandynawii po Anglię i Estonię.

Po wielu zawirowaniach skład zespołu ostatecznie się ustalił i obecnie tworzą go: Martin Lopez, Oleksii „Zlatoyar” Kobel, Joel Ekelöf, Lars Åhlund i Cody Ford.

W latach 2014-2021 nagrali 4 kolejne, świetnie przyjęte albumy – Tellurian (2014), Lykaia (2017), Lotus (2019) i Imperial (2021). Na jesień 2023 szykują kolejny – Memorial.

Wykorzystano materiały prasowe Organizatora.  BILETY TU 

 

Telepathic Minds

niedziela, 25 czerwiec 2023 09:16 Dział: Overhead

CD 1
01. War To End All Wars - 8:44
02. Ghosts From The Future - 12:41
    .Endless Sleep
    .Last Chance To Bail
03. Sail Across The Universe - 8:22
04. The Pilot's Not Fit To Fly - 9:19
05. Sleep Tight Sweetheart - 5:50
CD 2
06. Telepathic Minds - 17:18
    .Hypnotized
    .Random Honesty
    .Telepathic Minds
    .Back In Time
    .Reprise: Home Again
07. Tuesday That Never Came - 4:03
08. Planet Of Disorder - 7:18
09. Sheep Stay Silent - 7:45
10. Almost Always Near The End - 7:45

Czas całkowity - 1:29:05

- Alex Keskitalo - wokal, flet
- Jaakko Kettunen - gitara, instrumenty klawiszowe (3,9)
- Jere Saarainen - instrumenty klawiszowe
- Janne Katalkin - gitara basowa
- Ville Sjöblom - perkusja

 

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.