01. I Am - 5:32
02. Untie The Knot - 3:52
03. Are You Ready? - 4:31
04. The State Of The World - 4:18
05. Bardaginn - 5:33
06. A Life Worth Living - 4:13
07. I’ll Get There One Day - 6:25
08. Hytta - 4:24
09. Segla - 4:58
10. I Remember A Time - 4:20
Czas całkowity - 49:06
- Katrine Stenbekk – wokal
- Florian Döderlein Winter – gitara
- Jogeir Daae Maeland – gitara
- Oskar Johnsen Rydh – perkusja
01. Eykthyrnir - 3:16
02. Ferden - 4:32
03. Drømmefanger - 3:03
04. Veiviseren - 2:30
05. Skogtroll - 2:13
06. Mørke Skoger - 2:29
07. Synnavind - 2:42
08. Helheim - 4:37
09. Nordlys - 1:52
10. Greed - 3:02
11. Hrimfaxi - 3:29
12. Valkyrja - 3:37
Czas całkowity – 37:22
- Katrine Stenbekk – wokal
- Florian Bernhard Döderlein Winter – syntezator, gitara, dodatkowy wokal
- Jogeir Daae Mæland – instrumenty klawiszowe, gitara, bukkehorn, dodatkowy wokal
- Oskar Johnsen Rydh – perkusja
oraz:
- John Stenersen – moraharpe, dreieltyre, nøkkelharpe
- Kenneth Lien – hardingfele, tagelharpe, dvoyanka
- Inge Bremnes – dodatkowy wokal
1. Borders - 5:29
2. The Waiting Game - 4:06
3. Slow Motion - 5:19
4. Naive - 3:14
5. Virkelighetens Etterklang - 4:42
6. Ensom - 4:30
7. Brave New World - 3:59
8. On the Run - 4:39
9. Wonderland - 5:08
10. With You - 4:11
11. It Gets Easier - 5:06
Czas całkowity - 50:28
- Katrine Stenbekk - wokal
- Florian Bernhard Döderlein Winter - gitara akustyczna, gitara
- Jogeir Daae Mæland - gitara
- Oskar Johnsen Rydh - perkusja
oraz:
- Andreas Lund Molde - gitara basowa
- Øystein Myrvoll - pianino
- Ingjerd Forbord - skrzypce
- Lene Helisir - harfa
01. Heal My Soul - 1:58
02. Concrete Landscapes - 4:52
03. Lullaby - 5:02
04. Across The Sea - 3:55
05. What Do You Know About Love - 3:41
06. Nobody - 2:05
Czas całkowity - 21:36
Skłamałbym twierdząc, że byłem szczególnie zaskoczony wysokim poziomem występu zespołu Gåte w warszawskim klubie „Proxima”, bo wszystkie znaki na niebie i ziemi, a zwłaszcza te w Internecie, wskazywały na to, że grupa znakomicie odnajduje się na scenie i potrafi nieźle rozkręcić publiczność. I niby mógłbym w tym momencie ogłosić, że moje oczekiwania zostały całkowicie zaspokojone i na tym swoją relację zakończyć. Ale czymś innym jest przecież spodziewać się najlepszego, a czymś innym doświadczyć tych wszystkich niesamowitych wrażeń stojąc kilka metrów od sceny i podziwiając muzyków wykonujących swoją muzykę na żywo.
Przypomnijmy, Gåte to założony 1999 roku norweski zespół grający ciężką odmianę alternatywnego nordyckiego folk-rocka. W pierwszym okresie swojej działalności, do roku 2005, zdobył on znaczną popularność w swojej ojczyźnie, urastając wręcz do miana jednej z bardziej wpływowych grup na lokalnej scenie folk-rockowej. Jednakże poza Norwegią, czy ogólnie poza Skandynawią, pozostawała ona raczej nieznana szerszej publiczności. Miało się to zmienić na początku 2024 roku, gdy głosami publiczności zespół wygrał krajowe pre-eliminacje do festiwalu piosenki „Eurowizja” i wyjechał do Malmö reprezentować Norwegię w finale konkursu. Wykorzystując wzrost zainteresowania swoją twórczością, zespół zorganizował jednomiesięczną trasę po Europie, której ostatnim punktem stał się relacjonowany właśnie koncert w Warszawie. Jeśli wierzyć słowom, które padły na scenie z ust wokalistki Gunnhild Sundli, „ostatni” ma znaczyć w tym wypadku równocześnie „ten najlepszy”. I szczerze wierzę, że jest w tym coś na rzeczy.
Mimo iż, jak wspomniałem, wielkiego zaskoczenia nie było, to jednak nie obeszło się bez kilku drobnych niespodzianek. Choć w materiałach promujących wydarzenie nie było informacji o supporcie, to jednak organizator w ostatniej chwili ogłosił, że koncert gwiazdy wieczoru zostanie poprzedzony solowym występem Johna Stenersena, grającego w Gåte na tradycyjnym ludowym instrumencie zwanym „Nykelharpa”. Warto wspomnieć, że ów muzyk jest także instrumentalistą znanej norweskiej pagan-folkowej grupy Wardruna. Folkowe melodie i mistyczne, a zarazem nieco transowe brzmienie tej specyficznej krzyżówki skrzypiec z lirą porządnie rozgrzały publiczność i wyostrzyły apetyt przed daniem głównym.
Jeśli chodzi o set-listę, to zdecydowanie przeważały mocne i dynamiczne kawałki. I tu druga mała niespodzianka: utwory z nowej płyty, takie jak otwierający występ „Skarvane”, czy „Svarteboka”, które w wersji studyjnej mogą robić wrażenie bardziej „popowych” ze względu na wyraziste partie syntezatorów, na koncercie zabrzmiały dość ciężko i mrocznie, a momentami wręcz mocniej i ciężej od tych stricte „rockowych”. Miłośnicy „eurowizyjnych” pląsów mogliby być zdziwieni takim obrotem sprawy. Przy czym ja osobiście nie zauważyłem takich ludzi wśród publiczności, która składała się raczej z osób w pełni świadomych tego, w jakiej stylistyce zespół się porusza i w pełni gotowych na solidną dawkę mocnych brzmień.
Trzecią bardzo miłą drobną niespodzianką było odegranie dwóch bliskich mojemu sercu utworów z początków działalności grupy. W „Margit Hjukse” ciężkie, niemalże hard-rockowe riffy, zderzyły się z przepiękną tradycyjną ludową melodią, by za chwilę roztopić się w niepokojącym, post-industrialnym zgiełku. Za to przepiękna ballada „Liti Kjersti”, która, jak się dowiedzieliśmy, była kołysanką śpiewaną Gunnhild przez jej mamę, stanowiła z całą pewnością najbardziej wzruszający moment całego spektaklu. Z utworów bardziej oczywistych nie mogło zabraknąć porywającego publiczność swym transowym rytmem „Knut Liten og Sylvelin”, jak i znanego z Eurowizji przeboju „Ulveham”. Wypada też wspomnieć o dwóch utworach, które zespół zagrał na bis. Pierwszy z nich to mocny, dynamiczny „Bannlyst”, a drugi – znakomita ballada „Sjåaren” z przepiękną wokalizą w finale, stanowiąca znakomite zakończenie tego emocjonującego i zapadającego na długo w pamięć występu.
Trudno również nie wyrazić uznania dla absolutnie bezbłędnego wokalu Gunnhild Sundli. I mimo iż byłem świadomy wysokiej formy wokalistki za sprawą śledzenia recenzji jej wcześniejszych występów, to usłyszenie jej mocnego, czystego, przepięknego głosu na żywo pozostawiło nieopisane wrażenie. Naczelny showman w zespole - gitarzysta Magnus Børmark - również nie zawiódł oczekiwań, serwując raz po raz koktajl brudnych, dysonansowych brzmień, jak również wykonując brawurowe akrobacje w stylu wspinania się na głośniki, celem uwydatnienia gitarowych sprzężeń. Jeśli zaś chodzi o nagłośnienie w „Proximie”, odniosłem wrażenie, że w kilku momentach syntezatory i bas nieco zagłuszały wokal i pozostałe instrumenty, ale ogólnie nie było źle a większość utworów zabrzmiała znakomicie.
Trudno też nie pochwalić członków grupy za niesamowitą, jak na gwiazdy rocka, cierpliwość i życzliwość dla swoich fanów. Pod względem relacji z fanami Gåte to wręcz zespół marzeń, na co wielbiciele innych wykonawców mogą spoglądać jedynie z zazdrością. Każdy, kto tylko zechciał, mógł zdobyć autograf, zamienić kilka słów, zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie. Muzycy okazują się w bezpośrednim kontakcie naprawdę miłymi ludźmi, którzy zdają się autentycznie cieszyć z obcowania ze swoimi fanami w kraju, którego nie mieli okazji wcześniej odwiedzić. I choć w Internecie roi się od wywiadów, gdzie widać, z jak otwartymi i serdecznymi ludźmi mamy do czynienia, to jednak doświadczyć ich życzliwości osobiście jest rzeczą absolutnie bezcenną.
Podsumowując, udekorowany autografami muzyków bilet na koncert Gåte w klubie „Proxima” był zdecydowanie najlepszym możliwym prezentem, jak mogłem sobie sprawić pod choinkę w owym przedświątecznym czasie. Za w sumie nie tak znaczną kwotę otrzymałem zarówno solidną dawkę ciężkiego rocka, jak i wyśpiewane przepięknym głosem, chwytające za serce folkowe ballady. I niby spodziewałem się od początku, że będzie dobrze, a i tak opuściłem budynek przy Żwirki i Wigury z niezapomnianymi wrażeniami i z nadzieją, że kiedyś w przyszłości nadarzy się jeszcze okazja, aby zobaczyć grupę ponownie na koncercie w naszym kraju.
Tekst i zdjęcia:
Mikołaj Gołembiowski
Roczny remanent AD 2024 u Gabriela
wtorek, 31 grudzień 2024 10:13 Dział: Felietony, eseje, referaty,...Przyszła wreszcie pora na podsumowanie roku 2024. Moim zdaniem, był to bardzo udany rok muzycznie, obfitujący w wartościowe wydawnictwa i liczne koncerty. Pod względem płyt, pierwsza połowa roku była bardzo taka sobie, ale po wakacjach nastąpiła eksplozja, z której jeszcze do niedawna nie mogłem się wygrzebać. Ostatecznie, udało mi się posłuchać mniej więcej wszystkiego, co mnie interesowało, by stworzyć poniższe zestawienie. Koniec wstępu, bo przed wami trzydzieści pozycji w trzech gatunkach, które najbardziej śledzę. Nie lubię klasyfikacji rankingowej, dlatego celowo pominąłem numerację, bo to nie wyścig ani konkurs, tylko przegląd muzyki.
TOP PROG:
Caligula's Horse - Charcoal Grace – przykład kapeli, która po kilku dobrych płytach nagrała wreszcie doskonałą. Idealny metal progresywny – nowoczesny, bogaty, zróżnicowany. Płyta z początku roku, do tej pory mi się nie znudziła.
Evergrey — Theories Of Emptiness – szok i niedowierzanie, że po tylu latach i płytach można nagrać coś tak świeżego i oryginalnego. Jakby w zespół wstąpił nowy duch. Bardzo żałuję, że nie mogłem być na koncercie.
VOLA - Friend of a Phantom – po singlach spodziewałem się, że będzie dobrze, ale chyba nie, że aż tak. Jeden z najnowocześniej brzmiących zespołów we współczesnym metalu progresywnym, bo mało która kapela wykorzystuje tyle elektroniki i klawiszy. Mają pomysł na siebie, co w tym gatunku jest trudne.
Leprous - Melodies of Atonement – pewnie nie każdy się z tym zgodzi, ale uważam, że ten zespół nagrywa coraz lepsze płyty, przynajmniej takie mam wrażenie od „Maliny” wzwyż. A to jest kolejna bardzo mocna pozycja w ich dyskografii, zgodnie z zapowiedziami dość ciężka.
Alcest - Les Chants de l'Aurore – kolejny przykład niekończącego się rozwoju. Tym razem jest nieco jaśniej, bardziej pozytywnie, wciąż tak samo emocjonalnie jak zawsze. I pięknie.
Meer - Wheels Within Wheels – dla mnie spore zaskoczenie, nie słyszałem o nich wcześniej, a to ich już trzecia płyta. Jedna z niewielu płyt z rockiem, a nie metalem progresywnym w tym zestawieniu, ale tak się jakoś porobiło ostatnio, zarówno w mojej głowie, jak i na rynku muzycznym. Piękne melodie, dużo emocji, bogate aranżacje i dość oryginalne brzmienie – nic dodać nic ująć.
Opeth - The Last Will and Testament – możemy spać spokojnie, Mikael Åkerfeldt znowu growluje. A tak poważnie, to Opeth wrócił, może nie do swoich korzeni, ale do okresu, w którym zdobył najwięcej fanów, czyli mniej więcej od „Blackwater Park” do „Watershed”. To trudna muzyka, ale ciekawa i wciągająca.
David Gilmour - Luck And Strange – ojciec chrzestny całego rocka progresywnego powraca z być może swoim ostatnim album studyjnym. Jeśli miałby pożegnać się z fanami w taki sposób, to nie mam nic przeciwko. Spokojny, dostojny album, nagrany na luzie i dla przyjemności. Gilmour nic nie musi, ale może wszystko.
Tides From Nebula – Instant Rewards – Tidesi, jak kilka innych kapel w tym roku, wrócili do bardziej klasycznego dla nich, gitarowego grania, trochę wyciszając elektronikę, co wyszło im na dobre, paradoksalnie odświeżając brzmienie i przynosząc kilka „instant” klasyków.
God Is An Astronaut – Embers – ostatni w tej części zestawienia, ale nie najsłabszy, wręcz przeciwnie! Irlandczycy wciąż dzierżą dumnie flagę klasycznego post rocka i też wrócili do klimatów, które wcześniej nieco porzucili (choć poprzednia płyta była świetna!). Dużo dobrych pomysłów, eleganckie melodie, wachlowanie nastrojami, jako sympatyk grupy jestem bardzo zadowolony.
TOP ALTERNATYWA:
Nick Cave & The Bad Seeds - Wild God – Nick Cave powrócił w wielkim stylu. Niemal dosłownie odrodził się z popiołów osobistych tragedii i nagrał doskonały album. Zasadniczo, jest to muzyka gospel – piękna, uroczysta, ładnie zaaranżowana, z chórem. Król ponownie na swoim tronie.
Unto Others - Never, Neverland – trzecia płyta nieznanej mi dotąd grupy. Mieszanka punku, metalu i gotyku. Niezwykle przebojowa, chwytliwa i oryginalna mieszanka dodajmy. Największe moje tegoroczne odkrycie w tych klimatach. Wspaniała płyta.
Fontaines D.C. – Romance – nareszcie nie tak mrocznie! Najbardziej optymistyczna płyta Irlandczyków. Prawdziwy przegląd wszelkiej muzyki alternatywnej, na szczęście nie pogubili się w całym tym eklektyzmie i wyszło bardzo dojrzale i równo.
Idles – Tangk – kolejna bardzo optymistyczna płyta! Joe Talbot powiedział, że potrzebował miłości, więc dał ją! I bierzcie ją wszyscy, bo naprawdę warto. Najbardziej zróżnicowana i elektroniczna płyta Idles, przebojowa, ale niebanalna, no i te teksty!
Geordie Greep - The New Sound – Frank Zappa wstał z grobu i zaczął grać z muzykami Primus. A tak poważnie, to pewnie tak brzmiałaby kolejna płyta Black Midi, gdyby kolegom Greepa dalej chciało się grać. A że nie chce, to Geordie poszedł na swoje i dalej robi to dobrze.
The Cure - Songs of a Lost World – pierwsza od 16 lat nowa studyjna płyta gigantów rocka gotyckiego. Album niby spokojny, nie zawiera niczego, czego nie było wcześniej na płytach grupy, ale nie miejcie złudzeń, to jest apokaliptyczna ścieżka dźwiękowa do końca świata. Poczekajcie, tylko naleję sobie czegoś i możemy to kończyć.
Jack White – No Name – podejrzewam, że gdyby Jack White faktycznie nie był znany, to ten album nie cieszyłby się aż takim zainteresowaniem, ale i tak dobrze, że ludzie jeszcze doceniają klasyczne, pierwotne rockowe granie, trochę garażowe, trochę bluesowe. Myślę, że Jack mógł się bardzo dobrze bawić podczas nagrywania tej płyty.
The Black Keys – Ohio Players – mam wrażenie, że ta płyta przeszła trochę bez echa. Niesłusznie, bo moim zdaniem to najlepszy album grupy od czasu „El Camino”. Znowu jest przebojowo, różnorodnie, bez nacisku na jakikolwiek rodzaj brzmienia czy stylistykę. Cool rock.
Pixies – The Night The Zombies Came – kolejna pozycja wydana trochę po cichu, całkiem niedawno zresztą. Od powrotu, Pixies dość regularnie nagrywają nowe płyty i wciąż trzymają wysoki poziom. Tym razem, słychać jeszcze więcej nostalgii za chlubną przeszłością, czego słucha się bardzo sympatycznie.
Komety – Ostatnie Okrążenie – ależ to jest wspaniały album, po premierze nie mogłem przestać go słuchać. Właśnie o taką płytę Komet nic nie robiłem! Znakomite melodie, styl, teksty, klimat. Lesław bardzo w formie, również koncertowej. Mam nadzieję, że to jednak nie będzie ostatnie okrążenie zespołu.
TOP METAL:
Pallbearer – Mind Burns Alive - nie mogło być inaczej. Grupę trochę obserwuję od pewnego czasu, ale dopiero teraz błysnęli naprawdę mocno i jasno! Najlżejsza i paradoksalnie chyba najbardziej dramatyczna płyta Pallbearer. Nikt tak w tym roku nie żonglował nastrojami w metalu jak oni. Złoto.
Dvne – Voidkind - zespół z rodzaju “coś słyszałem, ale nie słuchałem”. Oj, to był błąd. Mistrzowski post metal, bardzo bogaty, pomysłowy i nieszablonowy. Trzecia płyta, kryształowa, dająca czystą przyjemność ze słuchania, co w tym gatunku nie jest takie oczywiste.
Hauntologist – Hollow – nowy projekt muzyków Mgły i Owls Woods Graves, który nie brzmi jak żaden z nich. I dobrze, bo i po co. Znakomity, mroczny klimat, wciągające kompozycje, no i ten „Car Kruków” na koniec.
Blood Incantation – Absolute Elsewhere – jak ja uwielbiam te wszystkie kapele, których nie lubią (stale lub od pewnego momentu) prawdziwi metalowcy. BI oberwało się tak samo jak np. Tomb Mold, których ostatnią płytę też bardzo lubię. Techniczny death metal okraszony coraz śmielej elementami prog rocka, ambientu i tzw. rocka elektronicznego. Ciężkie, ale bardzo ciekawe granie.
Sólstafir - Hin Helga Kvöl – mam problem z tą kapelą, bo nigdy nie wiem, czy oni są bardziej w prog rocku czy metalu. Być może Solstafir jest osobną kategorią sam dla siebie. Kolejny rozdział skandynawskich opowieści tych islandzkich kowbojów, tym razem w cięższej niż na kilku poprzednich albumach odsłonie, stąd wylądowali w tej kategorii.
Blindead 23 – Vanishing - szkoda, że tylko niecałe pół godziny, ale to porządny materiał. Dość przewrotnie zatytułowany, bo po powrocie panowie powinni raczej zacząć pojawiać się niż znikać. Mam nadzieję, że to początek nowego rozdziału, a nie chwilowe powstanie z grobu.
Dark Tranquillity - Endtime Signals – tak, jestem świadomy, że to jest takie AC/DC melodyjnego death metalu, ale od pewnego czasu zaczynam mieć do nich słabość, dlatego nowa płyta Szwedów ląduje w moim zestawieniu, bo mogę i chcę.
Sunnata - Chasing Shadows – płyta, na którą czekałem i byłem jej mocno ciekaw. Nie jestem rozczarowany, klimat został utrzymany. Kompozycje może nie wywracają żadnego stolika, ale to wciąż kawał porządnego, atmosferycznego stoner/doomu, który mało kto uprawia u nas z takim wdziękiem jak ci kawalerowie.
Swallow The Sun – Shining - o, kolejny zespół prawdopodobnie przyprawiający prawdziwych metalowców o ból zębów. A mi takiej płyty Finów brakowało – znowu bardzo przejrzystej i melodyjnej. Po pierwszym przesłuchaniu dużo zostaje w głowie, a kolejne są coraz bardziej przyjemne.
Black Tusk - The Way Forward – z tego co wiem, odrobina gruzu jeszcze nikogo nie zabiła, a osobiście mam słabość do niektórych post-mastodonowych zespołów, zwłaszcza tych, które wciąż działają. To nie jest płyta, której będziecie słuchać bez przerwy przez dwa tygodnie, ale cieszę się, że grupa powróciła w naprawdę dobrym stylu.
Gabriel Koleński
WEATHER SYSTEMS w maju na dwóch koncertach w Polsce!
poniedziałek, 30 grudzień 2024 17:46 Dział: NewsROCK-SERWIS AGENCY PIOTR KOSIŃSKI SERDECZNIE ZAPRASZA
NA DWA KONCERTY GRUPY
WEATHER SYSTEMS!
27.05.2025 WARSZAWA - Progresja
28.05.2025 KRAKÓW - Studio
Setlista obejmie większość kompozycji z debiutanckiego albumu grupy - „Ocean Without A Shore”
i klasykę Anathemy od „Fragile Dreams” po „Springfield”!
Gość specjalny - HAUNT THE WOODS
CENY BILETÓW – 129,00zł
Sprzedaż biletów prowadzą:
ROCK-SERWIS (bilety kolekcjonerskie): www.rockserwis.pl,
EVENTIM: www.eventim.pl
TICKETMASTER: www.ticketmaster.pl
Początek sprzedaży biletów – 8.01.2025 godz. 10:00
Organizator koncertów: Rock-Serwis Agency Piotr Kosiński
Patronat radiowy: Radio Rockserwis FM
WEATHER SYSTEMS
Tęskniliście za Anathemą? Niepotrzebnie bo oto powraca! No może niezupełnie w 100%, ale pojawienie się na rynku formacji Weather Systems dowodzonej przez Danny’ego Cavanagha i Daniela Cardoso na pewno uraduje sieroty po liverpoolczykach.
W 2019 roku Daniel pogrążył się w komponowaniu tego, co jak sądził, będzie kolejnym dziełem Anathemy. Dwa lata wcześniej długo działająca brytyjska grupa nagrała album The Optimist, zdobyła liczne nagrody i wylądowała wysoko w licznych zestawieniach albumów roku.
Jednak w 2020 roku zespół postanowił zawiesić działalność na nieokreślony czas.
Daniel nie zrezygnował, lecz dokończył swoją pracę w towarzystwie kilku mniej lub bardziej znanych twarzy. Ponownie nawiązał współpracę z producentem The Optimist Tonym Dooganem (Mogwai, Belle & Sebastian). Połączył siły z perkusistą Anathemy Danielem Cardoso, a także kilkorgiem wokalistów: Soraią Silvą, Petterem Carlsenem, Oliwią Krettek i Paulem Kearnsem.
Równocześnie na 27 września 2024 zapowiedział premierę debiutanckiego albumu jego nowej formacji, która przyjęła nazwę Weather Systems (od tytułu jednego z albumów Anathemy).
Daniel Cavanagh zawsze komunikował się za pośrednictwem muzyki. Przez trzy dekady jako współzałożyciel, główny gitarzysta i autor tekstów Anathemy, trafił do pokoleń fanów, tworząc powszechnie uznane albumy i wyprzedając sale koncertowe.
Jak wszystko, co Daniel zrobił do tej pory, brzmienie Weather Systems ma moc łączenia. „Anathema nigdy tak naprawdę nie miała przypadkowych fanów. Muzyka tak intensywna i emocjonalna głęboko poruszała słuchaczy. Szanuję to bardzo i staram się pisać muzykę, która będzie rezonować w ich sercach i duszach. Mam nadzieję, że ich uzdrowi”.
Debiut płytowy zatytułowany został Ocean Without A Shore.
„To w 80% płyta Anathemy, jaką byśmy nagrali, gdyby nie doszło do przerwy w działalności. To zdecydowanie kontynuacja tego, co robiłem. Posłużę się analogią. Jeśli Anathema była Grą o Tron, to Weather Systems jest House of the Dragon. To część tego samego wszechświata, ale to nowa historia. Jest inna, bo jest trochę cięższa. Na koncertach zawsze będę grał piosenki Anathemy, które napisałem, bo bardzo je kocham. Weather Systems to nazwa naszego najlepszego albumu, moim zdaniem. Ocean Without A Shore to jak sequel”.
W 2025 nowa grupa wyruszy w długą europejską trasę. W jej trakcie odwiedzi Polskę, bo Anathema zawsze mogła tu liczyć na wiernych i oddanych fanów. 27 maja wystąpią w Warszawie w Progresji, a dzień później w Krakowie w Klubie Studio.
Jak zapowiadają, ponad 50% setlisty stanowić będzie klasyka Anathemy od „Fragile Dreams” po „Springfield”.
Przyjmijcie ich gorąco!
Koncertowy skład zespołu:
Daniel Cavanagh - vocals, guitars, programming, keyboards, bass, vocoder
Daniel Cardoso - drums
Soraia Silva - vocals
André Marinho - bass,vocals
Dyskografia:
Ocean Without A Shore – 2024
HAUNT THE WOODS
W najgłębszych zakątkach angielskiej wsi rozbrzmiewa wzniosły dźwięk, który emanuje z krajobrazu, a jego nazwa brzmi Haunt the Woods. Dzisiejszy, ale dziwnie ponadczasowy, nigdy byś nie zgadł, że ten młodzieńczy kwartet może tak pewnie nie zgadzać się z gatunkiem. A jednak są tutaj, a ich bogate muzyczne słownictwo obejmuje dekady i światy. Niedawno podpisali kontrakt ze Spinefarm / Universal i niedługo usłyszysz więcej od tych muzycznych buntowników.
Utworzony między Plymouth, Devon i Kornwalią w 2016 roku, Haunt the Woods zręcznie przeplata alternatywny rock, folk, rock progresywny i pop z epickim poziomem przepychu i poetyckiej elegancji, co sugeruje znacznie dłuższy okres istnienia, niż to wynika z ich młodego wieku. Z ukłonem w stronę Queen i Muse, Jeffa Buckleya lub Radiohead w ich najlepszym wydaniu z okresu OK Computer, z odrobiną wrażliwości popu kochającego Beatlesów.
Haunt the Woods to Jonathan Stafford (wokal/gitara), Phoenix Elleschild (gitara prowadząca), Jack Hale (gitara basowa) i Olly Bignell (perkusja). Wcześniej na gitarze basowej grał Alex Skinner.
Ćwiczą w przebudowanym kościele z XVII wieku, gdzie szlifują swoje czterogłosowe harmonie i hipnotyzujące brzmienie gitar.
Dyskografia:
Circle EP - 2018
Ubiquity - 2023
01. I Am No God - 4:16
02. I Got the Knife - 4:37
03. Cipher - 3:56
04. Deafening - 4:08
05. Ember - 4:36
06. The Canyon - 3:39
07. Summer Sun - 4:02
08. Gemini - 4:27
09. The Mirage - 4:12
10. Neon - 5:25
Czas całkowity - 43:18
- Jonas Høyrup Larsen - wokal, gitara
- Julian Bjergegaard Andersen - gitara
- Afshin Azadegan - gitara basowa
- Frederik Kjelstrup Hansen - perkusja
Wraz z Knock Out Productions zapraszamy na jedyny koncert Leprous w Polsce na nadchodzącej trasie!
Bez wątpienia są największym, najważniejszym i najbardziej ambitnym zespołem współczesnego metalu progresywnego. Leprous wrócą do Polski kolejny raz – już 1 lutego zagrają w stołecznej Progresji.
Pochodzący z Norwegii Leprous właściwie już zasługuje na przyznanie honorowego obywatelstwa Polski. Są częstymi gośćmi u nas, a kolejne wizyty tylko potwierdzają oddanie polskich fanów. Ich podejście do prog metalu jest dość nietuzinkowe - bez ciągłych solówek i prężenia muskułów, z podniosłością wywiedzioną z muzyki filmowej, stopniowo dawkowaną, nie eksploatowaną do granic. Jednak, nie brak w ich muzyce technicznej maestrii objawiającej się w metodycznie szatkowanej rytmice. A do tego tona melodii – od jazzowych subtelności aż po pesymistyczną przebojowość godną Radiohead. Z takimi piosenkami po prostu trzeba zrobić karierę.
Wrócą do nas z nową płytą „Atonement” i wystąpią w stołecznej Progresji 1 lutego. Do tego zapowiadają, że nadciągający album (premiera 30 sierpnia) będzie cięższy od paru poprzedników. Tak, kochani progmetalowcy, dobrze czytacie – świetne wieści, nieprawdaż?
Kiedy:
01.02.2025
Gdzie:
Warszawa, Progresja, ul.Fort Wola 22
Otwarcie klubu:
18:00
Start:
19:00
Headliner:
Leprous
Organizator:
Knock Out Productions
Nominalne ceny biletów:
Przedsprzedaż (I pula) - 129 PLN
Przedsprzedaż (II pula) - 139 PLN
W dniu koncertu- 150 PLN