Strona 2
5. Maahnt (5:28)
6. Dondai (8:00)
7. Nono (6:43)
Czas całkowity: 39:07
Powtórzę to już enty raz jak mantrę... Magma to grupa niezwykła. Nie jest to jednak żadne przegadane wydziwianie, a koncepcja Vandera - mimo upływu kilkudziesięciu lat - ciągle wydaje się świeża i nowatorska. Grupa niezwykle oryginalna, którą śmiało można umieścić w panteonie gigantów rocka obok King Crimson czy Pink Floyd. Jednocześnie nie jest aż tak straszna. Czego oczekujemy często od prog rocka? Awangardowego aktu twórczego i stworzenia rzeczy niewidzianych wcześniej przez świat. Jednocześnie osadzone jest to w klimatach epoki. Poszczególne albumy zawierają różne domieszki, czy to rocka symfonicznego, jazz-fusion, rocka psychodelicznego, na niektórych ujawnia się fascynacja Vandera twórczością Strawińskiego, gdzie indziej Webernem... Attahk to w gruncie rzeczy płyta, jaka może się wydawać jak na takiego twórcę niepoważna. Dużo w niej czuć funka oraz energetycznego jazz-rocka spod znaku Jamesa McLaughlina i Mahavishnu Orchestra.
"Last Seven Minutes" jest utworem niezwykle żywiołowym i energetycznym, po prostu nie da się znudzić. Jakby się właśnie słuchało McLaughlina. Podobnie jest ze "Spiritual" - kolejny niezwykle energetyczny utwór. Oczywiście, mamy tu wyeksponowany niezwykle potężny bas Guya Delacroixa, do tego charakterystyczna wokaliza Vandera i chóralne śpiewy mogące momentami przypominać a to gospel, a to plemienne głęboko w tropikalnej puszczy. "Rindae" to z kolei nawiązanie do Orffa (jednego z ulubionych kompozytorów Vandera), utwór zbudowany na operowej wokalizie Stelli Vander oraz fortepianie. "Lirik Necronomicus" to następny bardzo żywiołowy i energetyczny utwór z wokalem przypominającym nieco scat i chórkami. Kto nie podejrzewał Magmy o popełnienie czegoś takiego i kojarzy mu się z epigonem mrocznej psychodelii, będzie bardzo zdziwiony. "Maahnt" otwiera partia zagrana na syntezatorach, później wkracza perkusja, do tego charakterystyczny ciężki bas. Wokal... mamy tutaj wrażenie dialogu między dwoma postaciami, w dodatku nieco groteskowego - i ziewanie, i bekanie, jeden nieco teatralny. Kontrastuje to z muzyką zostawiającą w pewnym momencie pewne ziarno niepokoju, później jakby bardziej podniosłą. Zupełnie jakby się oglądało dobrą komedię kryminalną jak cykl "Różowej Pantery" - taki posmak zostawia ten utwór. "Dondai" to z kolei utwór bardziej rozmarzony i spokojniejszy. "Nono" to utwór z kolei z początku nieco mroczny, potem bardziej monumentalny, momentami bardziej groteskowy. Kończy się w sposób niespodziewany - bo gwałtownym wysokim dźwiękiem "piiip".
Album jest niezwykle przyjemny, niektórzy próbują widzieć tu nawet wpływy popeliny. Po prostu Vander przetworzył przez swoją przebogatą wyobraźnię pewne wpływy jazz-fusion, a następnie połączył to już z wcześniej istniejącymi komponentami Magmy. Dało to w efekcie krążek niezwykle ciekawy, nie nużący ani przez chwilę. Tak niezwykły, że ciężko go zapomnieć. Kolejny dowód na to, że Magma to nie jakiś kolejny straszak czy bliżej nieokreślony twór ekstremalny, lecz zespół zaskakujący innowacyjnością i swoją wszechstronnością zupełnie jak najlepsi anglosascy klasycy. Dodatkowego smaku dodaje okładka zaprojektowana przez samego H. R. Gigera. Z mojej strony pięć gwiazdek.