Ash Ra Tempel

Oceń ten artykuł
(36 głosów)
(1971, album studyjny)
1. Amboss (19:40)
2. Traummaschine (25:24)

Czas całkowity: 45:04
- Manuel Göttsching ( guitar, voice, electronics )
- Hartmut Enke ( bass )
- Klaus Schulze ( drums, electronics )
Więcej w tej kategorii: « Starring Rosi

3 komentarzy

  • Edwin Sieredziński

    Podróży sentymentalnej ciąg dalszy...

    We wczesnym Pink Floyd jest coś fascynującego i niezwykłego. Takiego, że pragnie się tego typu klimatów więcej. Męcząc w kółko kilka pierwszych albumów, w końcu zacznie się myśleć, czy tego typu podejście - przestrzenne brzmienie, dystorsja gitary elektrycznej, tło zbudowane z użyciem taśm oraz instrumentów klawiszowych - nie znalazło kontynuatorów. Tak zacząłem odkrywać świat krautrocka. Zaczęło się od nieszczęsnej, trudnej płyty Electronic Meditation (Tangerine Dream miałem okazję słuchać chronologicznie) oraz debiutu Ash Ra Tempel. Co muszę przyznać... mimo upływu kilku ładnych lat ciągle ta płyta robi wrażenie. Po prostu majstersztyk ery psychodelicznej. Rzecz absolutnie niesamowita. Obok szeregu prób wczesnych Floydów początek space rocka. Ma to również w sobie nieprawdopodobną duchowość i siłę wyrazu. Również kreatywność. Obok tego albumu nie można przejść obojętnie, wiedziałem już po pierwszym odsłuchu - rok 2009 - że nigdy go nie zapomnę. Też w toku poznawania muzyki z kręgu szeroko pojętego rocka psychodelicznego czy krautrocka, ten album nie traci na blasku. Ciągle wydaje się dziełem wirtuozerskim, dopracowanym w najmniejszych szczegółach, a jednocześnie nieprawdopodobnym. Siedząc kiedyś w pewnej dziurze pod Kielcami i słysząc dźwięki wiejskiej dyskoteki, zastanawiałem się. Moje pokolenie tapla się w takim szlamie, a ci faceci - w naszym wieku w sumie wtedy, 19-20 lat - stworzyli taki monument.

    Skończę może te rozliczne zachwyty, tak mógłbym długo. Nie jest to album taki jak Ummagumma, który powala i zadziwia przy nikłej znajomości muzyki, potem marnieje. Przejdźmy do ad rem. Muzyka zawarta na tym krążku to porządna dawka wirtuozerskiego rocka połączonego z elementami muzyki orientalnej i musique concrete. Trochę tutaj zabawy taśmami, lecz prędzej nawiązującej do "Quicksilver" Pink Floyd niż do groteskowego szaleństwa "Bike". Nadaje to materiałowi podniosły, nieco mroczny charakter. No i długość utworów. Człowieka, który słyszał półgodzinne solo Muhala Richarda Abramsa na fortepianie niewiele rzeczy zdziwi... ale mimo tej znacznej długości, dwadzieścia do dwudziestu pięciu minut ciągle się tam coś dzieje i nie można się znudzić nawet przez moment.

    "Amboss" - wciąga od samego początku. Można sobie wtedy wyobrazić plemienne rytuały w odległych miejscach na świecie. Te przestery gitary... to wszystko przywołuje również stary Pink Floyd. Nieprawdopodobna potęga wyobraźni. Również ją pobudza, ciężko przejść obok takiego utworu obojętnie. Aż ciężko uwierzyć, że nazwa tego utworu to kowadło! "Traummaschine" - ten utwór jest znacznie mroczniejszy. Dronowe rozciąganie dźwięków przywołuje inną inspirację krautrocka, można tutaj wyczuć minimalizm i drony znane z bardziej eksperymentalnych nagrań The Velvet Underground, czuć tutaj nieco Nowym Jorkiem. Nie jest to jednak tak surowe i organiczne, lecz doskonale dopieszczone. Powtarzanie dźwięków zbliża ten utwór do ambientu. Paradoksalnie, tam się sporo dzieje. Tłumacząc z niemieckiego, to maszyna snów; i faktycznie... jest on oniryczny. Wsłuchując się, jest wrażenie odrywania się od ciała, no i taka oscylacja między sielanką a koszmarem, narastające napięcie. Instrumentacja świetnie buduje tutaj nastrój, włączając w to ciekawe partie gitarowe. Tego nie da się zapomnieć.

    Pozycja absolutnie godna polecenia. Dziwi mnie, że Ash Ra Tempel jest pomijany przy słuchaniu krautrocka, o wiele częściej wybierane są zespoły takie jak Neu!, Can czy nawet Faust. Debiut grupy Manuela Goetschinga ma nieprawdopodobną głębię, wiąże się ze zjawiskiem, o którym rzadko się obecnie mówi - w dobie muzyki jako mentalnego hamburgera i takiej mentalnej paczki frytek - obdarzonym duchowością. Nieprawdopodobna atmosfera oraz nieprawdopodobna kreatywność. Jeśli tak się podchodzi do muzyki, album ten nigdy nie straci na swoim blasku. Dziwi mnie tylko, że tak świetne nagranie nie przeszło w żaden sposób do klasyki gatunku czy rodzaju. Znane jest tylko największym koneserom, ewentualnie prawdziwym muzycznym paleontologom przemierzającym bezkresne warstwy ze starożytnym rockiem. Przecież ani to nie odbiega od wczesnych Floydów, ani od eksperymentów Hawkwind, skądinąd właśnie krautrockiem inspirowanym...

    Wniosek z tej nieco przydługiej pisaniny może być tylko jeden. Album ze wszech miar godny polecenia. Prawdopodobnie płyta na całe życie. Pięć gwiazdek to za mało.

    Edwin Sieredziński sobota, 28, marzec 2015 00:51 Link do komentarza
  • Rafał Ziemba

    Kolejna ciekawa pozycja nagrana przez naszych zachodnich sąsiadów. Tylko dwa utworu, po jeden na stronę czarnego krążka. W 1971 roku było to zjawisko jeszcze nie tak nagminne (choć taki Beat Of The Earth już zrobił coś takiego w 1967, ale to już zupełnie inna historia). Ciężko opisać muzykę na tej płycie. Niewątpliwie jest to krautrock, ale trochę inny od pozostałych. O długości utworów już mówiłem. Dalej idąc mamy śladowe użycie wokali i sporo elektroniki, aczkolwiek zostawiono dużo miejsca na gitarę, szczególnie w drugim utworze, gdzie jest bardzo ciekawa i długa partia tegoż instrumentu. Nie ma sensu pisać długiej recenzji, gdyż utwory zawarte na krążku lepiej niech każdy sam posłucha, bo moje opisywanie co się dzieje w której minucie na nic i tak się nie zda. Jeśli ktoś lubi krautrock i bardzo długie utwory - 5/5.

    Rafał Ziemba poniedziałek, 21, listopad 2011 23:11 Link do komentarza
  • Krzysztof Pabis

    Miłośnikom krautrocka zespołu Ash Ra Tempel przedstawiać nie trzeba. Należy jednak pamiętać, że krautrock nadal należy do muzycznych obszarów często pomijanych przez polskich słuchaczy rocka progresywnego. Wydaje się też, że Ash Ra Tempel częściej przegrywa konkurencję z takimi grupami jak: Amon Düül II, Agitation Free i Can, a nawet z wydawałoby się dużo bardziej nieprzystępnym zespołem Faust. Co ciekawe początków tego składu należy szukać w bluesowym zespole Steeple Chase Bluesband. Z trójki muzyków którzy spotkali się na debiutanckim albumie Ash Ra Tempel brakowało w nim jedynie (lub może aż) Klausa Schultze.

    Na płycie tej zagrali: gitarzysta Manuel Göttsching, basista Hartmut Enke oraz perkusista i klawiszowiec Klaus Schulze. Składają się na nią jedynie dwa utwory: Amboss (Kowadło) oraz Traummaschine (Maszyna snów). Natomiast sama muzyka jest już o całe galaktyki odległa od tego co grał Steeple Chase Bluesband.

    Dla mnie jest to album wyciszający i relaksujący, momentami wręcz ambientowy. Sprawia, że umysł odrywa się od ciała i wzlatuje gdzieś w kosmiczną przestrzeń. Ash Ra Tempel to kwintesencja tego co nazywano kosmische musik. To połączenie gitarowych improwizacji z elektroniką, w którym jednak nadal przeważa rockowy pierwiastek. Muzyka eteryczna, odrealniona, tworząca niezwykłą atmosferę. Począwszy od grozy pierwszej części z demoniczną perkusją Klausa Schultze, po senne muzyczne pejzaże drugiego utworu.

    Pierwsza kompozycja jest momentami pulsująca i szalona, wypełniona natchnionymi improwizacjami z genialną gitarą Manuela Göttschinga. Przy czym niekiedy ociera się o coś co można by nazwać odmianą muzycznej anarchii. Z kolei Traummaschine, zgodnie z tytułem przenosi nas w świat sennych marzeń, rojeń, ale jednocześnie koszmarów. Znajdziemy tu także muzyką dronową, a wiec długotrwałe podtrzymywanie dźwięków. W dźwiękach tych słychać pojękiwania i pieśni duchów przechodzących gdzieś w inne, nieodkryte jeszcze wymiary. Duchów jakby zlęknionych, ale może też zadziwionych tym co udało im się w tym nowym świecie zobaczyć. W niektórych momentach pojawia się niemal rytualna perkusja, być może mająca te zjawy odpędzić, lub przeciwnie, przyciągnąć je ponownie do świata żywych.

    Dla wielbicieli krautrocka to pozycja absolutnie obowiązkowa. Może ona jednak z pewnością zainteresować szersze grono odbiorców w tym chociażby fanów wczesnego Pink Floyd. Jedno jest pewne, kto raz jej posłuchał z pewnością jej nie zapomni.

    Krzysztof Pabis poniedziałek, 21, listopad 2011 23:11 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.