Blitzkrieg

Oceń ten artykuł
(13 głosów)
(1971, album studyjny)
Strona 1
1. Lunatic (11:55)
2. The theme (9:37)

Strona 2
3. Manhatten Project (13:47)
4. Audiences (7:38)

Czas całkowity: 42:57
- Bill Barone ( Gibson 335 guitars, acoustic guitar, vocals )
- Jerry Berkers ( bass, lead vocals )
- Jürgen Dollase ( keyboards, Mellotron, lead vocals, words )
- Harald Großkopf ( drums, percussion )
Więcej w tej kategorii: Mother Universe »

2 komentarzy

  • Edwin Sieredziński

    Zespół ten pierwotnie miał się nazywać Blitzkrieg, z nazwy zrezygnowano jednak z powodu zbyt jasnych aluzji do drugiej wojny światowej; fakt, że to miał być żart, ale jakże ciężki, w niemieckim stylu. Ostatecznie kapela nazwała się od jednego z wodzów czasu wojny trzydziestoletniej, Albrechta von Wallensteina. Taka ciekawostka na początek o jednym z bardziej znanych zespołów sceny krautrocka (nawet na polskiej Wikipedii jest o nim w miarę merytoryczny artykuł, co w tej dziedzinie rzadko się trafia). Ostatecznie Blitzkrieg nazwano pierwszy album zespołu. Płyta bardzo ciekawa, którą można uznać za antycypującą szereg rozwiązań w rocku symfonicznym... i to nagrana przed osiągnięciami klasyków takich jak Yes, ELP czy Camel.

    "Lunetic" to utwór bardzo żywiołowy, gdzie mocniejsza hard rockowa gitara została nałożona na brzmienie syntezatorów. Ze względu na dużą dynamikę i nagromadzenie dźwięków może wywołać skojarzenie z późniejszym "Gates of Delirium" Yes. Przy okazji brzmienie sprawia wrażenie wypełniania całej przestrzeni, można ten utwór, operując systematycznymi kategoriami, włożyć między rock symfoniczny a space rock, trochę zatem jak Eloy okresu Manfreda Wieczorka, który oscylował między tymi dwoma.

    "Theme" to z kolei wewnętrznie złożony utwór, suita na miarę Yes klasycznego okresu symfonicznego. Zaczyna się bardzo spokojnie, jak fortepianowa miniaturka typu "Cans and Brahms", nawet miejsce na melotron nadający nieco sentymentalnego klimatu (jak to w "Mellotron Scratch" Porcupine Tree - taki instrument pobudzający wydzielanie łez), później przyśpiesza - gitara elektryczna i fortepian, wręcz nabiera rock'n'rollowej żywiołowości. Później powraca początkowy motyw zagrany na głównie na fortepianie i perkusji, z czasem pojawiającą się gitarą elektryczną. Utwór generalnie bardzo energiczny. Może się też kojarzyć z utworem "Firth of Fifth" grupy Genesis; są one zresztą podobnie zaplanowane.

    "Manhatten Project" to jedyny utwór na tej płycie wprost nawiązujący do wojny, do projektu, jaki zakończył się stworzeniem bomby atomowej. Zaczyna się od drżenia talerzy, później wchodzi fortepian. Początek jest niezwykle dynamiczny, jakby dopiero coś miał zwiastować. Potem robi się bardziej mrocznie, później sentymentalnie. Na koniec znowu nabiera dynamiki. Utwór jest zbudowany praktycznie niemalże przez partie fortepianu i perkusji, czasem w tle pojawia się melotron. Powiem szczerze, jak tytuł jest zbyt przyjemny, jak na taki utwór, tu nie ma wcale pewnego ładunku podskórnej grozy jak we wczesnym King Crimson. Takie utwory jak "Epitaph" czy "The Devil's Triangle" o wiele lepiej wyrażały lęki ery post-nuklearnej czy zimnej wojny. Muzycznie piękny, porządnie skonstruowana suita prog rockowa, jednakże tytuł - na moje - przesadzony.

    "Audiences" zaczyna się od dysonansowego uderzenia w klawisze fortepianu, później wkracza delikatny wokal Juergena Dollase z melotronem w tle. Ma to wręcz posmak King Crimson z czasów, kiedy śpiewał tam Greg Lake. Podobny poziom natężenia emocji. Piosenka początkowo wydaje się bardziej spokojnie - jakby cisza przed burzą, ale później napięcie rośnie, znowu to charakterystyczne przyśpieszenie fortepianu, syntezator i ostrzejsza perkusja, nie jest ono jednak przez pewien czas wcale rozwiązywane. Później znowu fortepian i melotron i przeniesienie do spokojnego, niemalże sentymentalnego klimatu, pod koniec znowu wokal i melotron, w efekcie czego płyta o nazwie Blitzkrieg kończy się bardzo romantycznie.

    Pierwszy album Wallenstein jest przykładem na to, że krautrock nie gryzie, a w wielu swoich przejawach nie jest w żaden sposób straszny. Choć może to wydać się absurdem, ów "zielny rok" wydał utwory mogące poruszyć serce, zaciekawić, poruszyć wyobraźnię, nie tylko twory ekstremalne dla najbardziej wytrwałych melomanów. Płyta, choć słabo rozpropagowana, dorównuje brytyjskim klasykom nurtu rocka symfonicznego. Spokojnie można ją również rozpropagować szerzej, wielu fanów starożytnego rocka czy ogólniej ciekawego brzmieniowo rocka powinno być zachwyconych. Bardzo dobra płyta, z mojej strony 5/5.

    Edwin Sieredziński piątek, 24, październik 2014 00:58 Link do komentarza
  • Edwin Sieredziński

    Zespół ten pierwotnie miał się nazywać Blitzkrieg, z nazwy zrezygnowano jednak z powodu zbyt jasnych aluzji do drugiej wojny światowej; fakt, że to miał być żart, ale jakże ciężki, w niemieckim stylu. Ostatecznie kapela nazwała się od jednego z wodzów czasu wojny trzydziestoletniej, Albrechta von Wallensteina. Taka ciekawostka na początek o jednym z bardziej znanych zespołów sceny krautrocka (nawet na polskiej Wikipedii jest o nim w miarę merytoryczny artykuł, co w tej dziedzinie rzadko się trafia). Ostatecznie Blitzkrieg nazwano pierwszy album zespołu. Płyta bardzo ciekawa, którą można uznać za antycypującą szereg rozwiązań w rocku symfonicznym... i to nagrana przed osiągnięciami klasyków takich jak Yes, ELP czy Camel.

    "Lunetic" to utwór bardzo żywiołowy, gdzie mocniejsza hard rockowa gitara została nałożona na brzmienie syntezatorów. Ze względu na dużą dynamikę i nagromadzenie dźwięków może wywołać skojarzenie z późniejszym "Gates of Delirium" Yes. Przy okazji brzmienie sprawia wrażenie wypełniania całej przestrzeni, można ten utwór, operując systematycznymi kategoriami, włożyć między rock symfoniczny a space rock, trochę zatem jak Eloy okresu Manfreda Wieczorka, który oscylował między tymi dwoma.

    "Theme" to z kolei wewnętrznie złożony utwór, suita na miarę Yes klasycznego okresu symfonicznego. Zaczyna się bardzo spokojnie, jak fortepianowa miniaturka typu "Cans and Brahms", nawet miejsce na melotron nadający nieco sentymentalnego klimatu (jak to w "Mellotron Scratch" Porcupine Tree - taki instrument pobudzający wydzielanie łez), później przyśpiesza - gitara elektryczna i fortepian, wręcz nabiera rock'n'rollowej żywiołowości. Później powraca początkowy motyw zagrany na głównie na fortepianie i perkusji, z czasem pojawiającą się gitarą elektryczną. Utwór generalnie bardzo energiczny. Może się też kojarzyć z utworem "Firth of Fifth" grupy Genesis; są one zresztą podobnie zaplanowane.

    "Manhatten Project" to jedyny utwór na tej płycie wprost nawiązujący do wojny, do projektu, jaki zakończył się stworzeniem bomby atomowej. Zaczyna się od drżenia talerzy, później wchodzi fortepian. Początek jest niezwykle dynamiczny, jakby dopiero coś miał zwiastować. Potem robi się bardziej mrocznie, później sentymentalnie. Na koniec znowu nabiera dynamiki. Utwór jest zbudowany praktycznie niemalże przez partie fortepianu i perkusji, czasem w tle pojawia się melotron. Powiem szczerze, jak tytuł jest zbyt przyjemny, jak na taki utwór, tu nie ma wcale pewnego ładunku podskórnej grozy jak we wczesnym King Crimson. Takie utwory jak "Epitaph" czy "The Devil's Triangle" o wiele lepiej wyrażały lęki ery post-nuklearnej czy zimnej wojny. Muzycznie piękny, porządnie skonstruowana suita prog rockowa, jednakże tytuł - na moje - przesadzony.

    "Audiences" zaczyna się od dysonansowego uderzenia w klawisze fortepianu, później wkracza delikatny wokal Juergena Dollase z melotronem w tle. Ma to wręcz posmak King Crimson z czasów, kiedy śpiewał tam Greg Lake. Podobny poziom natężenia emocji. Piosenka początkowo wydaje się bardziej spokojnie - jakby cisza przed burzą, ale później napięcie rośnie, znowu to charakterystyczne przyśpieszenie fortepianu, syntezator i ostrzejsza perkusja, nie jest ono jednak przez pewien czas wcale rozwiązywane. Później znowu fortepian i melotron i przeniesienie do spokojnego, niemalże sentymentalnego klimatu, pod koniec znowu wokal i melotron, w efekcie czego płyta o nazwie Blitzkrieg kończy się bardzo romantycznie.

    Pierwszy album Wallenstein jest przykładem na to, że krautrock nie gryzie, a w wielu swoich przejawach nie jest w żaden sposób straszny. Choć może to wydać się absurdem, ów "zielny rok" wydał utwory mogące poruszyć serce, zaciekawić, poruszyć wyobraźnię, nie tylko twory ekstremalne dla najbardziej wytrwałych melomanów. Płyta, choć słabo rozpropagowana, dorównuje brytyjskim klasykom nurtu rocka symfonicznego. Spokojnie można ją również rozpropagować szerzej, wielu fanów starożytnego rocka czy ogólniej ciekawego brzmieniowo rocka powinno być zachwyconych. Bardzo dobra płyta, z mojej strony 5/5.

    Edwin Sieredziński piątek, 24, październik 2014 00:56 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.