01. High Wire (Badlands cover) - 3:48
02. Stand Up and Shout (Dio cover) - 3:35
03. Break on Through (The Doors cover) - 3:01
04. Romeo Delight (Van Halen cover) - 5:08
05. Barracuda (Heart cover) - 4:12
06. Kill the King (Rainbow cover) - 4:33
07. The Lemon Song (Led Zeppelin cover) - 6:49
08. The Mob Rules (Black Sabbath cover) - 3:17
Czas całkowity - 34:23
- Russell Allen - wokal
- Mike Orlando - gitara
- John Moyer - gitara basowa
- Mike Portnoy - perkusja
Piątego lutego, Katowice, hala „Spodek”.
To tutaj miało miejsce jedno z największych wydarzeń muzycznych tego, dopiero startującego, roku. Największa grupa wykonująca metal progresywny zagrała u nas już po raz dziesiąty. Czego można było się spodziewać? Prawdziwych fanów chyba już nic nie mogło zaskoczyć, ot piątka muzyków grających prawdopodobnie materiał z najnowszej płyty. Dla większości właśnie zaskoczeniem był dobór utworów oraz specyficzny, nieco humorystyczny przerywnik – film puszczony podczas przerwy o którym jeszcze napiszę w dalszej części relacji.
Po incydencie, jaki miał miejsce w 2012 roku (ów koncert opóźnił się o godzinę, a suport w ogóle nie wystąpił) oraz po obawach dziennikarzy radiowej Trójki, którzy przepowiadali, że i tym razem opóźnienie na pewno wystąpi, wydawało się, że nie ma szans i jakaś przykra sytuacja na pewno zaistnieje. Ogólnie odnoszę wrażenie, że ludzkość bacznie obserwuje Dream Theater w oczekiwaniu jednego, nawet najdrobniejszego błędu na którym mogłaby żerować i powiedzieć, że oni jednak potrafią coś zrobić nie tak. Tym razem jednak bez wpadek, koncert rozpoczął się punktualnie (mój zegarek sugerował nawet, iż stało się to dwie minuty przed czasem).
Jak przystało na zespół światowego formatu, wejście muzyków oraz otwarcie występu okazało się niezwykle widowiskowe i emocjonujące. W tle leciało intro - False Awakening Suite, a na wielkiej kurtynie zawieszonej z przodu sceny, pojawił się film – animacja przedstawiająca historię i niejako genezę powstania wszystkich okładek płyt zespołu. Już sam pomysł był niezwykle ciekawy, a wykonanie… Tutaj po prostu ciarki chodziły po plecach. Po ostatnich dźwiękach suity, nastąpiła sekunda, może dwie przerwy, ciszy i… Kurtyna opadła a naszym oczom ukazało się czworo muzyków, którzy z ogromnym tąpnięciem zaczęli występ, bo utworem The Enemy Inside. James LaBree, wokalista, wszedł troszkę później, ale to właśnie on, jak przystało na porządnego front mana, nadawał zespołowi dynamikę na scenie. Otwarcie to było chyba najlepszym początkiem koncertu, jaki widziałem w swoim życiu, a stojący pod sceną tłum zaczął gwałtownie napierać w stronę sceny. Ja sam znalazłem się ostatecznie w czwartym rzędzie. Miejsce chyba idealne, lekko z prawej strony, gdyż najbardziej zależało mi na śledzeniu poczynań Johna Petrucciego – mojego mentora i największego autorytetu w gitarowej dziedzinie.
Ale wracając do występu… W ogóle muszę przyznać, że wbrew wielu obawom wokalista był w świetnej formie i, jak ktoś to skomentował, a ja przypadkiem usłyszałem, „dziwnym sposobem już nie wył jakoś irytująco”. Zgadzam się z tym, jego wokal był stonowany, brzmiał pewnie i dojrzale. Nie irytował absolutnie, a nawet zdawał się momentami kojący (jakkolwiek można to odebrać).
W przeciągu paru następnych utworów – wielu z nowej, z resztą genialnej, płyty entuzjazm publiczności stale rósł: w górze ciągle falowały ręce, tłum skakał, śpiewał wraz z wokalistą i po prostu dobrze się bawił czując się bardzo swobodnie.
Po ponad godzinie występu nastąpiła przerwa. Obwieścił to napis na telebimie, gdzie jednocześnie pojawił się zegar odliczający 15 minut do zakończenia przerwy. Po mniej więcej pięciu minutach pojawił się film nazwany „mix YouTube” – kompilacja klipów zamieszczonych w internecie a dotyczących Dream Theater. Zawierał on zatem liczne nagrania ludzi wykonujących utwory z repertuaru zespołu. Większość miała charakter humorystyczny (np. grupa muzyków wykonująca utwór Erotomania na instrumentach – zabawkach, beatboxujący chłopak pokazujący jednocześnie aktualne metrum w utworze, albo reklamy prezentujące figurki muzyków Dream Theater jako superbohaterów). Zdarzały się jednak filmy ukazujące kunszt i profesjonalizm artystów prezentujących swoje możliwości na YT (np. sławne już wykonanie Pull me Under przez dzieci, w tym przez 11-letnią wokalistkę, solówka gitarowa z The Best of Times w wykonaniu 14-latki albo cover Dream Theater zagrany na marimbach). Cała ta kompilacja okazała się bardzo dobrym pomysłem. Z pewnością umiliła czas oczekiwania na dalszą część koncertu wszystkim, którzy i tak stali lub siedzieliby 15 minut na swoich miejscach, jednocześnie rozbawiła. Mam nadzieję, że może niejednemu pozwoliła poszerzyć horyzonty, albo zdystansować się do muzyki. Mniejsza o to jak zadziałało to na innych, mi z całą pewnością umiliło czas i pozwoliło popatrzeć na „zwykły koncert” z trochę innej strony.
Zatem równo po 15 minutach usłyszeliśmy kolejne dźwięki na żywo – rozpoczął się drugi akt. Tym razem przeważała płyta Awake, z której usłyszeliśmy aż pięć utworów pod rząd. Tego się absolutnie nie spodziewałem, ale właśnie od drugiej części koncertu zabawa rozkręciła się na dobre. Zespół grał bardziej znane utwory a to, jak wiemy, bardziej porywa do zabawy.
Po drugim akcie i następnej krótkiej przerwie, nastąpiły bisy. Było ich trochę, bo Dream Theater zagrał aż pięć utworów większość pochodziła z płyty Metropolis pt. 2 Scenes from a Memory.
W ferworze okrzyków i niezwykłej, niesłabnącej energii publiczności, zespół zakończył swój występ częścią utworu Illumination Theory. Było to niezwykle wzniosłe zakończenie, po prostu ściana fenomenalnego dźwięku od którego, już po raz enty, ciarki chodziły po całym ciele.
Po zakończeniu outro, cały zespół wyszedł na scenę i wspólnym ukłonem pożegnał się z publicznością. Jeszcze chwilkę artyści chodzili po scenie, Petrucci rzucał w tłum kostki, a reszta po prostu machała i dziękowała publiczności. Wtedy też można było zobaczyć, że dla tych panów, była to naprawdę dobra zabawa.
Ogólnie nie sposób było odnieść wrażenia, że jest to jeden z wielu koncertów, praktycznie identycznych, które Dream Theater aktualnie daje średnio co drugi dzień. Wszystko wydawało się wypadkową wielu miesięcy przygotowań i kropel potu pojawiających się w wyniku włożonej pracy nie tylko w samą muzykę, ale również w wystrój sceny, przygotowanie oświetlenia i nagłośnienia oraz wizualizacji, które naprawdę robiły piorunujące wrażenie. Co ciekawe, każdy utwór okraszony był właśnie swoją, idealnie pasującą animacją, co dodatkowo stanowiło atut oraz urozmaicenie całego show.
Nagłośnienie okazało się naprawdę bardzo dobre. Przy samej scenie, wiadomo, rzadko zdarza się, aby wszystko było słychać idealnie. Mam lekkie zastrzeżenia do wokalu, gdzie nie zawsze dobrze i wyraźnie było słychać słowa. Jednak parę metrów dalej, wszystko wydawało się już idealne. No cóż, albo widok z bliska, albo świetny dźwięk. Coś za coś. Jednak ogólnie naprawdę bez większych zastrzeżeń.
No i jakie niespodzianki? Tym razem było ich trochę, ale jeden, stały punkt w ogóle się nie zmienił. Mam tu na myśli świetnych muzyków, wirtuozów poszczególnych instrumentów, którzy nieomylnie, perfekcyjnie wykonują własną pracę, za co chwała im i uwielbienie! Wokalista wydał mi się nieco… chudszy! Tak James LaBree widocznie zadbał o formę, co ewidentnie odbiło się również na jego wokalu, gdyż, jak wcześniej wspomniałem, nie mam mu nic do zarzucenia. Ogromny plus za żywiołowość i nieustanną interakcję z publicznością. Bez przerwy podchodził do samej krawędzi sceny, krzyczał, a wystawiając mikrofon w naszą stronę, zachęcał do śpiewania razem z nim. To właśnie on nadawał dynamiki na scenie reszcie statycznym muzykom.
A John Petrucci? Największa gwiazda zespołu oczywiście nie mogła zawieść. Nie zawiodła! Przechadzając się spokojnie po scenie, John miał wzrok zwykle skupiony na gitarze (jego nowa sygnatura - Ernie Ball Music Man Majesty). Wyglądał i ogólnie wręcz sprawiał wrażenie boga, który czasami raczył publiczność spojrzeniem, a w szczególnych przypadkach uśmiechem. Owo skupienie to pojawiało się, to zanikało chwilowo i właśnie w tych przypadkach Petrucci zerkał w naszą stronę. A dźwięk wydobywający się z jego gitary był po prostu bajecznie idealny. Nie ma porównania z żadnym innym muzykiem, a o jakimkolwiek potknięciu w ogóle nie ma mowy. Gitarowe partie zdawały się wręcz banalnie proste w jego wykonaniu, a zachwycił nieraz porządną solówką i melodyjną, i powerową o, mówiąc kolokwialnie, prędkości światła.
Jordan Rudess… Tutaj również zastrzeżeń brak. Zmuszony do stania w jednym miejscu sprawiał wrażenie cierpiącego z tego powodu. Jednak dwukrotnie miał możliwość krótkiego przejścia się po scenie w trakcie solówek granych na przenośnym keyboardzie, zawieszonym na ramieniu. Te solówki wydawały mi się bardzo dobre, a kontaktem z publicznością przewyższał wtedy nawet wokalistę. Z resztą jego wiecznie zawieszony na twarzy uśmiech ukazujący lekko krzywe, wystające zęby, wręcz zarażał optymizmem i radością.
Basista, John Myung, to po prostu John Myung. A czego można się było spodziewać, wspaniale grał swoje partie, choć niestety w jednym miejscu wzbudził małą sensację. W utworze The Dance Of Eternity nie zagrał swojej najbardziej popularnej, fenomenalnej solówki granej metodą tappingu. No cóż, zespół zmienił nieco tenże utwór.
Poza tym John raczej statycznie, jak zwykle ubrany wyłącznie na czarno, stał i momentami poruszał głową wyłącznie w celu odsłonięcia sobie twarzy spod gęstwiny długich włosów.
Wreszcie Mike Mangini. Myślę, że właśnie jego temat wzbudzał największą ciekawość i wszelkie, ewentualne spory. Po odejściu Mike’a Portnoya, poprzedniego perkusisty, zespół wydaje mi się nieco przygaszony. Właściwie muzycznie niczego tutaj nie brakuje (choć jest lekko inaczej), bardziej chodzi mi o żywiołowość, gdyż Portnoy był królem zamętu, chaosu i świetnego humoru. Jako najbardziej żywiołowy członek Dream Theater sprawował świetne stanowisko i chociaż zwykle znajdował się z tyłu sceny, za ogromnym zestawem perkusyjnym, to jednak nie dawał o sobie zapomnieć. Trochę odwrotna sytuacja panuje teraz. Mike Mangini jest raczej statyczny, spokojny. Obudowany instrumentami perkusyjnymi praktycznie niedostrzegalny. Choć w momencie solowego występu (podczas utworu Enigma Machine), wszystkie oczy były skierowane na niego. Wtedy też popisał się świetną solówką, przyznam, że była to jedna z lepszych, jakie w ogóle słyszałem. Niestety Mangini nie śpiewa, nie tworzy chórków, których nieco brakowało. Na pozycji wspierającego wokalu został już tylko Petrucci, który był jednak praktycznie niesłyszalny. Spotkałem się jednak z opiniami, że Mangini o wiele lepiej wypadł, niż dwa lata temu podczas występu w Poznaniu. Chyba już na dobre się zaaklimatyzował.
Ostatecznie podsumowując mogę powiedzieć, że trochę mi żal tego, że nie słyszałem swoich ulubionych utworów. Jednak ileż można słuchać Pull Me Under? Zależało mi jednak na jakimkolwiek utworze z mojego ulubionego albumu - Systematic Chaos. Tego nie uświadczyłem, za to dostałem 3 godzinny koncert, którego na pewno w życiu nie zapomnę. Jest to przedstawienie audiowizualne na tak wysokim poziomie, że wśród najlepszych nawet, nie ma sobie równych. Polecam przy najbliższej okazji przeżyć taki koncert. Biletów nie zabrakło, na sali było jeszcze miejsce. Niech więc żałują wszyscy Ci, którzy nie zdecydowali się z jakiegokolwiek powodu nie przyjechać!
Paweł Caniboł
Setlista (w nawiasach albumy zawierające dany utwór):
Część I
False Awakening Suite (Dream Theater)
The Enemy Inside (Dream Theater)
The Shattered Fortress (Black Clouds & Silver Linings)
On The Backs Of Angels (A Dramatic Turn of Events)
The Looking Glass (Dream Theater)
Trial Of Tears (Falling Into Infinity)
Enigma Machine+ solo – Mike Mangini (Dream Theater)
Along For The Ride (Dream Theater)
Breaking All Illusions (A Dramatic Turn of Events)
Część II
The Mirror (Awake)
Lie (Awake)
Lifting Shadows Off A Dream (Awake)
Scarred (Awake)
Space-Dye Vest (Awake)
Illumination Theory (Dream Theater)
Bisy:
Overture 1928 (Metropolis Pt. 2: Scenes from a Memory)
Strange Déjà Vu (Metropolis Pt. 2: Scenes from a Memory)
The Dance Of Eternity (Metropolis Pt. 2: Scenes from a Memory)
Finally Free (Metropolis Pt. 2: Scenes from a Memory)
Illumination Theory (Outro) (Dream Theater)
1. Oxygen 1 (Interlude)
2. If
3. Labyrinth
4. If I Think of the Sea
5. Oxygen 2 (Interlude)
6. Samvega
7. Yours
8. Odd Trip
9. Oxygen 3 (Interlude)
10. 5+
11. Lost Days
12. Aria
- Daniele Giovaanoni (drums)
- Serena Ciacci (vocals)
- Alessandro Cefali (bass)
- Fabio Tempesta (guitars)
- Alex Massari (guitar)
Wydawca: Crisalide music
To kwestia tego co nam w duszach gra – Wywiad z Hubertem Murawskim z zespołu Xanadu
wtorek, 04 luty 2014 14:09 Dział: Wywiady
W czerwcu 2011 na fanpage'u Xanadu ukazał się komunikat. "Możemy to powiedzieć oficjalnie. Kontrakt płytowy z ProgRock Records podpisany. Oczekujcie "The Last Sunrise". A na przełomie czerwca i lipca teledysk!" Jak teraz z perspektywy tych kilku lat oceniasz ten krok?
Z perspektywy czasu który minął, kilka istotnych spraw ostudziło nasz entuzjazm. Nasz amerykański wydawca poinformował nas mailowo, ze jest uwikłany w jakieś sądowe przepychanki i w związku z tym ogłosił bankructwo. Wielu spraw nie udało nam się z nim do końca załatwić i chyba ogólnie minęliśmy się z oczekiwaniami co do tego jak będzie nam się ta współpraca układać .Co do teledysku…hmmm…nasz ówczesny band manager się nie bardzo postarał i nic z tego nie wyszło.
Nauczyliśmy się mieć niestety ograniczone zaufanie do pewnych ludzi. Z drugiej strony poznaliśmy wielu wspaniałych ludzi z pasją i fanów.
W historii grupy Xanadu było kilka poważnych zmian personalnych. Nie obyło się bez nich i po wydaniu pierwszej płyty. Czy możesz nam je przybliżyć.
Wiele startujących na rynku zespołów przechodzi ten swoisty chrzest bojowy, no i tak też u nas się odbyło. Po niespełna 2 latach współpracy Mish oznajmił nam, że nie może się znaleźć w tym co komponuje grupa i chyba też miał inny pomysł na siebie ogólnie .Wcześniej (kilka miesięcy) Przemek Betański poinformował nas mailowo, że Xanadu przestało go bawić (zresztą w październiku zeszłego roku wyprosił powrót do zespołu). I wtedy zdaliśmy sobie sprawę, że jesteśmy we trzech. O dziwo zmobilizowało nas to do dalszej pracy nad nowym albumem, który za kilka tygodni powinien być gotowy . Czeka nas jeszcze opracowanie szaty graficznej i poszukiwanie wydawcy (tym razem na swoim podwórku). Lekko nie było...
Jak doszło do Waszej współpracy z Krzysztofem Borkiem?
Spontanicznie. Zaproponowałem Krzychowi współpracę jakoś w kwietniu 2013. Podjął się tego i owoce naszych zmagań z dźwiękami niebawem pójdą w obieg. Krzysiek kiedyś mi powiedział, że chętnie by z nami pośpiewał, no to poszło za ciosem ;)
Utwór "From Dusk To Darknes" to pierwsza z nowych kompozycji które udostępniliście w internecie. Podobno ma on ciekawą przeszłość. Czy zechciałbyś nam coś o niej opowiedzieć?
Ten utwór faktycznie został skomponowany jeszcze w latach 90 ubiegłego wieku przez ówczesny skład zespołu. To nowe oblicze powstało z mojej inicjatywy, ponieważ zawsze ten kawałek bardzo mi się podobał i szkoda by było aby przepadł gdzieś na starych kasetach. Trochę go zresztą odświeżyliśmy, a Krzysiek napisał do niego tekst….wielu wcześniej próbowało go zaśpiewać z różnym skutkiem zresztą. Pojawił się ostatecznie pod tytułem” From Dusk To Darkness” i za sprawą Jestera trafił z „filmem drogi” do sieci.
Jaki będzie los kompozycji "From Dusk To Darkness". Czy w grę wchodzi jakiś singiel? Może razem z Waszą wersją "Assassin"?
A będzie sobie tak hulać po sieci i tyle. Nie planujemy go wydawać na nowym albumie, bo nie do końca do niego pasuje koncepcyjnie. Raczej nie będziemy łączyć tego z naszą wersją „Assasin”, bo to kompletny mix i nie wiadomo czemu ma służyć.
- Znamy już trzy nowe kompozycje grupy Xanadu, z których dwie znajdą się na nowej płycie zespołu. Znając urodę już gotowych produkcji możemy się spodziewać kolejnej świetnej płyty... Od kiedy nad nią pracujecie? Jaki będzie miała tytuł?
Nad nowym albumem pracujemy od połowy 2012 roku i w zasadzie ¾ skomponowaliśmy we trzech (Janusz ,Adam i ja). Sam proces jest długotrwały w naszym przypadku, bo ciężko nam się umówić na wolny termin do studia ( Marcin tonie w nawale pracy). Taka sytuacja daje nam zresztą czas na przemyślenie kompozycji i oszlifowanie do formy ostatecznej, tak więc nie ma tego złego.
Płyta będzie zatytułowana „Follow The Instinct” i będzie poruszać ważne dla nas zagadnienia. Myślę, ze znajdzie się kilka osób które się nad jej merytoryką chwilkę pochylą. Mamy nadzieję, że słuchacze i fani przyjmą ją dobrze.
Czy "Follow The Instinct" - to concept album? Jeśli tak, o czym będzie opowiadać?
Jak już wspomniałem wyżej jest to całość, która w osobisty sposób postrzega życie w dzisiejszym totalnie sfiksowanym świecie. Ogólnie to pytanie raczej do Krzysztofa, bo to on jest autorem wszystkich tekstów. Pewnie zdradził by coś więcej.
Druga płyta Xanadu - podobnie jak pierwszy album - również powstaje w MG Studio Marcina Grzeli, czy to znaczy, że Marcin jest osobą, która najlepiej rozumie Wasze wizje?
Po prostu mamy blisko. Tak na poważnie, to jeszcze ten album chcieliśmy zrobić u Marcina, trochę inaczej zapewne zabrzmi niż poprzedni. Mogę zdradzić, że jest zdecydowanie mniej „metalowy”.
Choć barwy i maniery wokalne Michała i Krzysztofa różni przepaść - Xanadu utrzymuje swój kurs stylistyczny, czy to kwestia wcześniej skonstruowanych kompozycji, czy raczej artystyczny kompromis?
To kwestia tego co nam w duszach gra.
Kto obecnie jest głównym pomysłodawcą w Xanadu. Kto przynosi na próby najwięcej pomysłów?
Mogę powiedzieć tylko, że jest „demokracja”. Jakoś się jeszcze nie pozabijaliśmy.
Ambitna muzyka to jedno, jak radzicie sobie z równie dobrymi tekstami?
To pytanie raczej nie do mnie. Ja odpowiadam z kolegami za koncept.
Z pewnością będziecie starać się o dobrego wydawcę dla Waszego materiału. Kiedy i pod czyją flagą ukaże się album "Follow The Instinct"?
Marzy nam się aby ta płyta fizycznie zaistniała na rynku wiosną tego roku (kwiecień-maj).
Co do wydawcy mamy kilka upatrzonych „lejbeli” .Osobiście uważam, że za wcześnie jednak na jakieś konkretne nazwy. Będzie nam zależało aby każdy mógł ją z łatwością kupić w stosownych sklepach. No i przede wszystkim chcemy pojechać w jakąś trasę promocyjną.
Dziękuję za rozmowę, życzę spełnienia wszystkich planów
Pozdrawiam w imieniu swoim i Xanadu czytelników portalu ProgRock.org.pl
Wywiad przeprowadził Jan”Yano’Włodarski z pomocą AD.
Zdjęcia - Magdalena Woźniak Jodko
01. Vision 1ne - 3:52
02. Vision 2wo - The Black Knight - 8:29
03. Vision 3hree - Godmaker - 5:24
04. Vision 4our - Misery Affection Prelude - 1:39
05. Vision 5ive - A Ghosts Requiem - 3:56
06. Vision 6ix - New Vampyre - 6:16
07. Vision 7ven - The King and the Children of Lost World - 7:53
08. Vision 8ight - Misery Affection - 5:08
09. Vision 9ine - Soul Alliance - 6:39
10. Vision 10n - Inside - 6:42
Czas całkowity - 55:58
- Andy Kuntz - wokal
- Stephan Lill - gitara
- Günter Werno - instrumenty klawiszowe
- Torsten Reichert - gitara basowa
- Andreas Lill - perkusja
Wydawca - Frontiers Records
1. Six To Let The Light Shine Thru (6:16)
2. 1000 Dreams (4:31)
3. Mr Chesty (5:01)
4. I’m Cured (6:18)
5. Warble Womb I (1:57)
6. Yesterday’s Blowing Back (5:07)
7. One More Toll Taker (2:55)
8. Rains in the Desert (5:33)
9. Burn the Here and Now (5:54)
10. All Torn Up (5:12)
11. In the Thicket (2:58)
12. Copper is Restless (’til it turns to gold) (4:18)
13. Warble Womb II (2:22)
14. This Song is Over (9:37)
15. September (4:09)
Jason Simon – wokal, gitara Steve Kille – bas, sitar Mark Laughlin – perkusja
- "Ain't Got Nothing (To Go Wrong)" - 6:58
- "Between Me and the Ground" - 3:15
- "What Needs Must Be" - 4:20
- "Down Here" - 2:43
- "'Till Kingdom Come" - 4:05
- "I'm Gone" - 4:13
- "Seven Seers" - 4:20
- "The Great Deceiver" - 3:06
- "The Queen of All Returns" - 5:33
- "Keep on Walking" - 3:01
- "Hard People/Hard Times" - 4:22
- "Either Way" - 7:48
Jason Simon – wokal, gitara
Steve Kille – bas, sitar
Stephen McCarty – perkusja
- "Let's Jump In" - 4:19
- "Such Hawks Such Hounds" - 3:19
- "Get Up on Down" - 5:27
- "Heaven" - 6:05
- "At Her Open Door" - 5:31
- "Eyeless Gaze All Eye/Don't Tell the Riverman" - 7:04
- "Stacy's Song" - 4:05
- "Let It All Pass" - 5:20
- "Through the Gates of the Sleepy Silver Door" - 2:01
- "Untitled" (Hidden Bonus Track) - 13:44
Jason Simon – wokal, gitara
Steve Kille – bas, sitar
Stephen McCarty – perkusja
Cory Shane – gitara
- "I Love You Too" - 7:16
- "Babbling Flower" - 4:48
- "Everything's Going On" - 7:05
- "The Whirlings" - 3:24
- "Wayfarers All" - 1:41
- "Good Moanin'" - 6:41
- "Golden Cloud" - 6:32
- "Me And The Devil Blues" - 3:37
- "Shivering King" - 5:59
- "She's Mine" - 1:18
- "Heaven" - 6:51
- "Raise The Sails" - 6:52
Jason Simon – wokal, gitara
Steve Kille – bas, sitar
Stephen McCarty – perkusja
- "Drifting Down Streams" – 8:16
- "Dusty Nothing" – 3:56
- "Jusiamere Farm" – 4:57
- "The White Worm" – 8:08
- "The One I Don't Know" – 4:12
- "Everything's Goin' On" – 3:26
- "One and Old" – 9:41
- "The Breeze Always Blows" – 4:08
Jason Simon – wokal, gitara
Steve Kille – bas, sitar
Mark Laughlin – perkusja