A+ A A-

Cold Reading

piątek, 28 marzec 2014 09:44 Dział: Bram Stoker

1. Climbing the Gyroscope
2. Cold Reading
3. Fast Decay
4. Calling Me Home
5. Chasing Red
6. Joust
7. New Adventure
8. Like Autumn Now
9. Fingal's Cave
10. Light at the End of the Tunnel


- Tony Bronsdon (keyboards)
- Will Hack (vocals)
- Tony Lowe (bass, guitar, programming, arrangement, production)


data wydania: 27.01.2014

Circus Pandemonium

piątek, 28 marzec 2014 09:39 Dział: A.C.T

1. Intro (1:01)
2. The End (5:56)
3. Everything's Falling (4:55)
4. Manager's Wish (5:54)
5. A Truly Gifted Man (6:44)
6. Presentation (1:03)
7. Look At The Freak (1:13)
8. Argument (1:06)
9. Confrontation (1:12)
10. A Mother's Love (2:37)
11. The Funniest Man Alive (3:46)
12. Scared (Japanese bonus track) (4:43)
13. A Failed Escape Attempt (5:18)
14. Lady In White (4:40)
15. Freak Of Nature (5:59)

Czas całkowity: 56:17

- Jerry Sahlin (synthesizers)
- Ola Andersson (electric and acoustic guitars)
- Peter Asp (bass guitar)
- Herman Saming (vocals)
- Thomas Lejon (percussion)

Heliotians

piątek, 28 marzec 2014 09:20 Dział: Deluge Grander

1. Ulterior (14:05)
2. Saruned (5:07)
3. Reverse Solarity (21:32)

Czas całkowity: 40:44

 

- Christopher West (Bass, Flute, Vocals, Ressikan Flute)
- Cliff Phelps (Guitar, Vocals)
- Dan Britton (Fender Rhodes, Multivox, Univox, Vox, Mellotron, Hammered Dulcimer, Acoustic Guitars)
- Megan Wheatley (Vocals)
- Natalie Spehar (Cello)
- Patrick Gaffney (Drums)

Emkog, 05.02.2014

I Will Not Break

piątek, 28 marzec 2014 08:25 Dział: LaBrie, James

 

01. I Will Not Break - 3:52
02. Unraveling - 3:31
03. Why - 3:45
04. Coming Home (Alternate Mix) - 4:23
05. Jekyll Or Hyde (Demo) - 3:48
06. Just Watch Me (Demo) - 4:18
07. I Tried (Jason Miller Re-mix) - 5:13
08. Over the Edge (Mutrix Re-mix) - 4:33
09. Euphoric (NeonGenesis Re-mix) - 4:41

Czas całkowity - 38:04


- James LaBrie - wokal
- Marco Sfogli - gitara
- Matt Guillory - instrumenty klawiszowe, dodatkowy wokal
- Ray Riendeau - gitara basowa
- Peter Wildoer - perkusja

 

 

 

Tytułem wstępu
Przy okazji sensacyjnej informacji o kęckim koncercie Brytyjczyków, internauta jablues napisał na nowowiejskim portalu: „jakby ktoś 40 lat temu powiedział mi, że Wishbone Ash będzie grał w Kętach, to bym mu nie tylko po głowie mocno popukał”.
I zupełnie niezależnie od tej opinii podobna refleksja zrodziła się w mojej głowie i w przerzedzonych albo pokrytych szronem głowach kilku moich kolegów.

frekwencja
Miałem pewne wątpliwości czy czwórka rockowych weteranów przyciągnie sympatyków tej muzyki, a co za tym czy wypełni salę kęckiego Domu Kultury. Płonne obawy! Publiczność – głównie 50, 50+, ale nie tylko – nie zawiodła i stawiła się w komplecie ( ileż to dawno..dawno niewidzianych twarzy kolegów i znajomych ujrzałem tego wieczoru!..:- )

historia
Wishbone Ash to grupa z zamierzchłej przeszłości (rok powstania 1969). Klasyfikacja jej stwarzała zawsze problemy. Dla jednych był to zespół hard rockowy, dla innych progresywno rockowy, byli też i tacy, którzy, konkretnie pod jego twórczość stworzyli określenie romantyczny, balladowy rock. Zwał jak zwał. Co do jednego miłośnicy szufladkowania muzyki musieli być zgodni: to co Wishbone Ash jako pierwsze wprowadziło do rocka czyli granie na dwie gitary prowadzące stało się jego znakiem rozpoznawczym. I mimo upływu lat, mimo wielu zmian w składzie, okresów lepszych i gorszych, nic w tym temacie się nie zmieniło. W kęckim Domu Kultury duet gitar prowadzących stanowili: sympatyczny „łysol”, a kiedyś blond kędziorkowaty cherubinek w okularach, Andy Powell (lider i jedyny oryginalny członek grupy pamiętający czasy największej chwały zespołu) oraz fiński gitarzysta Muddy Manninen. Ponadto skład uzupełniali basista Bob Skeat oraz bębniarz Joe Crabtree.

koncert
Od razu powiem, żeby była jasność – o kilka zdań komentarza czy też raczej relacji poproszono mnie już po fakcie czyli dwa dni po koncercie. Nie, żebym się tłumaczył, ale prawdą jest, gdybym wiedział, że trzeba będzie taką relację „strzelić”, czujniejszym okiem patrzyłbym na repertuarowy zestaw i jego chronologię (z drugiej jednak strony czy dla przeciętnego czytelnika jest to aż tak ważne?). Ważne jest natomiast to, że weterani – choć nie udało im się, z rożnych względów, w pełni odtworzyć tej magicznej, czarownej aury, która unosiła się nad ich muzyka w złotych dla rocka latach 70-tych ubiegłego stulecia - nie zawiedli, ba! pokazali wyborną dyspozycję i formę (Powell od dekad, wiadomo, gitarowa ekstraklasa, wokalnie też zabrzmiał przyzwoicie, choć lata zdzierania gardła nie przeszły bez echa, w wyższych partiach musiał się mocno „sprężać”, Manninen nie śpiewał, śpiewała za to jego gitara i to jak śpiewała!, Skeat i Crabtree z kolei tworzyli solidne tło, rytm, puls do instrumentalnego dialogu obu wioślarzy), a że tego wieczoru fluidy, pozytywne fluidy, między publicznością, a nimi były przeogromne .. – muzycy, bez gwiazdorzenia i zadęcia, za to z szacunkiem dla nas, dali z siebie dosłownie wszystko..
Koncert rozpoczął się od energetycznego strange affair z 19991 roku, a potem Wishbone Ash zaserwowało nam muzyczne „powroty do przeszłości” przeplatane fragmentami nowej, promowanej przez zespół, płyty blue horizon. Oczywiście, co było do przewidzenia największy entuzjazm wśród widzów wzbudziły owe nostalgiczne „powroty do przeszłości” (the king will come.. warrior..the piligram..blowinn free..jail bait..throw down the sword.., persephone.. czy chyba najbardziej brawurowo wykonany phoenix – tak na marginesie: żałuję tylko , że tym razem na set-listę nie „załapał się” żaden utwór z mojej ulubionej płyty front page news). One wprowadziły publiczność, łącznie z piszącym te słowa, w stan euforystyczny, przejawiający się kilkukrotnym standing ovation całej sali.. no może z jednym wyjątkiem*.
Trudno się dziwić, że gdy zespół zakończył zasadniczy występ cały Dom Kultury - od podłóg po sufit – wypełnił się jednym, równo i mocno skandowanym hasłem: wisbone-ash-wishbone-ash-wishbone-ash.
I Wishbone Ash wrócili. I zagrali bis. Podwójny.
PS. Równe 30 lat temu w Zabrzu pierwszy raz na żywo miałem okazję obserwować Wishbone Ash..
*co do wyjątku (potwierdzającego regułę) – stan euforystyczny nie udzielił się absolutnie pewnemu jegomościowi po mojej prawicy, rozwalonemu na krzesełku w pozycji niemal horyzontalnej, w której to pozycji – tudzież półśnie czy jakimś innym letargu – jegomość ów przetrwał niemal cały koncert (no może nie cały.. na „chyba najbardziej brawurowo wykonanym phoenixie” ożywił się nieco i zaczął w komórce przeglądać zaległe sms-y, bisy okazały się jednak być już wyraźnie ponad jego siły i percepcję; zwlekłszy się z zydelka cichcem opuścił zgromadzenie.

Paweł Kłaput

 

Co niektórzy sceptycy mogą powiedzieć: po co pisać biografię zespołu, który od zawsze był wyciszony, skupiał się na komponowaniu muzyki  i unikał alkoholowych ekscesów?  Rich Wilson w historii Dream Theater odnalazł spory potencjał i skupił się na nieco innych, równie ważnych problemach w środowisku muzycznym. Wielu z nas szuka kontrowersji w zespołowych kręgach, i choć takowych w „Lifting Shadows” nie brakuje, to mają one nieco inny wymiar. Czas odwiedzić kulisy „Teatru Marzeń”.

Książka podzielona została na 19 rozdziałów, które obejmują początek działalności grupy – jeszcze pod nazwą Majesty – od połowy lat 80tych, aż do wydania ich 11 krążka - „A Dramatic Turn Of Events”. W początkowych rozdziałach poznajemy „ojców założycieli” grupy, czyli Johna Petrucciego, Kevina Moore’a oraz Johna Myunga. Dalej, towarzyszymy im na studiach muzycznych w Berklee, gdzie spotykają Mike’a Portnoy’a, a także odkrywamy kulisy założenia zespołu, poszukiwania własnej tożsamości oraz… wokalisty. A tych nie brakowało! Od Chrisa Collinsa, Charliego Dominiciego, aż po trójkę odrzuconych: Steve’a Stone’a, Johna Hendricksa oraz Chrisa Cintrona. Po dołączeniu Jamesa LaBrie i wydaniu „Images & Words” książka nabiera bardziej systematycznego charakteru. Każdy rozdział skupia się przede wszystkim na produkcji danego albumu, jego wydaniu oraz perypetiach, jakie miały miejsce w trakcie tras koncertowych. Gdzieniegdzie pojawiają się fragmenty recenzji (zarówno negatywne, jak i pozytywne), a także błyskotliwe anegdoty. Smaczku dodają nazwy rozdziałów, które – w głównej mierze – opierają się na tekstach, wyjętych z ich znanych utworów (np. „Skup się na tym, skup się na tamtym” to fragment znany z „Constant Motion”).

Historia Dream Theater to – w znacznej mierze - ciąg różnych konfliktów wewnątrzzespołowych, które miały jeden cel – dążyć do artystycznej niezależności. Przeczytamy m.in. o nagłym odejściu Kevina Moore’a, batalii z Davidem Praterem (producentem „Images & Words” oraz „A Change Of Seasons”) i o pełnej kontroli wytwórni EastWest Records przy produkcji krążka „Falling Into Infinity”. To właśnie po wydaniu tego albumu nastał burzliwy okres w historii zespołu, który mógł zakończyć się całkowitym rozpadem Dream Theater. Dalej jesteśmy świadkami odsunięcia Dereka Sheriniana ze stanowiska „klawiszowego” i zatrudnienia Jordana Rudessa. Okres po wydaniu „Scenes From A Memory” był już ciągiem sukcesów Teatru Marzeń, a dobra passa towarzyszyła im, aż do odejścia Mike’a Portnoy’a w 2010 roku. Te dwa ostatnie rozdziały, poświęcone nastrojom związanym z opuszczeniem zespołu przez ich wieloletniego perkusistę oraz zastąpieniu go przez Mike’a Manginiego, okazały się najtrudniejsze dla autora biografii. Ciężko być obiektywnym w takiej sytuacji, tym bardziej, jak słucha się dwóch, odmiennych punktów widzenia. Niestety, są to najsłabsze fragmenty książki Richa.

Jak jesteśmy przy narzekaniu, to warto wspomnieć o wadach „Lifting Shadows”. Nie jest ich jednak zbyt wiele, bo sama treść oraz wartość publikacji przyćmiewa większość błędów. Jak już wspomniałem, dwa, ostatnie rozdziały nieco burzą ogólną prezencję książki. Zostały one dodane przez autora nieco później (pierwsze wydanie kończyło się na „Black Clouds & Silver Linnings”), a ilość informacji tam zawartych nie zadowala. Liczyłem na to, że konflikt Portnoy’a z zespołem zostanie ukazany bardziej dosadnie. W konsekwencji, Rich zaprezentował to w stonowanej formie. Wielka szkoda, bo od początku byłem ciekaw finału całej opowieści, który - w takim nastroju – zawodzi. Ze spraw czysto technicznych, irytuje nieco strona edytorska książki. Tekst jest bardzo zbity i czasami miałem problem z odróżnieniem tego co mówi autor, a co osoba, z którą przeprowadzany był wywiad. W przyszłości polecam nieco inaczej wyróżniać cytaty, samo cudzysłowie nie zawsze daje osiągany efekt. Tłumaczenie to kawał świetnej roboty, ale – mimo wszystko – nie jest pozbawione wad. Tłumaczka biografii - Ania Cichosz jest zagorzałą fanką zespołu i dokładnie wiedziała, w jaki sposób należy przełożyć świat Dream Theater na nasz język. Nie zmienia to jednak faktu, że przy następnych wydaniach wymagana jest korekta – błędy językowe i drobne literówki rzucają się w oczy (szczególnie w pierwszej połowie książki). W polskiej odsłonie znajdziemy też 2 wkładki ze zdjęciami (łącznie 32 strony), które nie znalazły się w brytyjskim wydaniu. To bardzo miły dodatek dla fanów – brawo!

„Lifting Shadows”  nie jest klasyczną biografią popularnego, metalowego zespołu. Nie znajdziemy tutaj narkotycznych przygód, czy nachalnego wnikania w życie osobiste poszczególnych członków grupy. Dla Dream Theater od zawsze najważniejsza była muzyka – w każdym ich słowie możemy poczuć pasję oraz ogromną satysfakcję z tego, co zdołali do tej pory osiągnąć. Rich Wilson przeprowadził setki wywiadów, nie tylko z samymi muzykami, ale też producentami, managerami oraz bliskimi przyjaciółmi zespołu, co stworzyło bardzo wiarygodną wizję Teatru Marzeń. Zabranie takiej ilości materiału i – co najważniejsze – zestawienie go w usystematyzowanej formie zasługuje na pełen podziw. Choć autor skupił się w głównej mierze na procesie twórczym poszczególnych albumów, to nie zapomniał też o emocjonalnym kontraście. Niektóre historie potrafią nas rozbawić (iście groteskowy konflikt z Davidem Praterem), wprowadzić w zadumę (uzależnienie Mike’a Portnoy’a), a nawet wzruszyć (kulisy powstawania utworu „The Best Of Times”). Każdy członek zespołu to inna osobowość i każda z nich określa to, co do tej pory znamy od szyldem Dream Theater. Dzięki Richowi jesteśmy w stanie zrozumieć ich dokładność, zdeterminowanie i muzyczną ideologię.

„Lifting Shadows” to historia muzyków, którzy – pomimo wielu trudów – uwolnili się od producenckich więzów i dalej pozostają niezależni w swojej artystycznej wizji. Książka odsłania wady współczesnego rynku muzycznego i wierzę, że jej lektura zmobilizuje wielu, niezależnych artystów do działania. Niejednokrotnie staraliśmy się odnaleźć naszą wewnętrzną siłę, a kto inny wyzwoli ją lepiej od magików z Teatru Marzeń? Gorąco polecam, nie tylko zagorzałym fanom.


Łukasz ‘Geralt’ Jakubiak

Surya Namaskar

poniedziałek, 24 marzec 2014 20:58 Dział: Dewa Budjana

1. Fifty  (7:28)
2. Duaji & Guruji  (6:55)
3. Capistrano Road  (5:32)
4. Lamboya  (6:16)
5. Kalingga  (9:07)
6. Campuhan Hill  (5:30)
7. Surya Namaskar  (7:45)
8. Dalem Waturenggong  (7:20)


DEWA BUDJANA: electric and acoustic guitars
JIMMY JOHNSON: bass guitar
VINNIE COLAIUTA: drums
oraz:
GARY HUSBAND: synthesizers (1)
MICHAEL LANDAU: electric guitar solos (7)

Life Is...

poniedziałek, 24 marzec 2014 08:59 Dział: Clynes, Susan

 

01. Life Is - 4:21
02. A Good Man - 3:49
03. Childhood Dreams - 6:31
04. Les Larmes - 9:35
05. Tuesday Rain - 5:08
06. Ileana’s Song - 3:37
07. When You’re Dead - 7:15
08. Pigeon’s Intrusion - 6:00
09. Le Voyage - 3:22
10. Linear Blindness - 4:12
11. Butterflies - 6:38

Czas całkowity - 1:00:28

 

- Susan Clynes - wokal, pianino
oraz:
- Simon Lenski - wiolonczela (3,4,7,8,11)
- Pierre Mottet - kontrabas (2,6)
- Nico - Chkifi - perkusja (2,6)

 

Ode To Echo

niedziela, 23 marzec 2014 15:00 Dział: Glass Hammer

1.     "Garden of Hedon"       6:57
2.     "Misantrog"       10:00
3.     "Crowbone"       7:22
4.     "I Am I"       8:15
5.     "The Grey Hills"       4:47
6.     "Porpoise song"       3:37
7.     "Panegyric"       4:11
8.     "Ozymydias"       8:12

Czas całkowity: 53.21


    Carl Groves – lead vocals
    Susie Bogdanowicz – lead vocals
    Jon Davison – lead vocals
    Alan Shikoh – electric and acoustic guitars
    Steve Babb – bass, keyboards, backing vocals
    Fred Schendel – keyboards, steel guitar, backing vocals
    Aaron Raulston – drums

Production:

    Steve Babb – producing
    Bob Katz - mastering

Additional musicians:

    Walter Moore – lead vocals
    Michelle Young – backing vocals
    Randy Jackson - guitar
    David Ragsdale - violin

 

Tattva logo14 marca w łódzkim klubie Scenografia, odbył się koncert zespołu Tattva, który śmiało pretendować może do miana polskiego Tool’a; zespołu harmonicznie połamanego, gitarowo zbliżonego do King Crimson, wokalnie nawiązującego do klasycznego rockowego brzmienia. Mogliśmy także usłyszeć zespół Internal Quiet, nawiązujący twórczością do dobrego klasycznego heavy metalu.

Koncert rozpoczął się o godzinie 20:30, kiedy to muzycy Tattvy przywitali się z publicznością krótkim intro, które przy okazji każdego koncertu jest po prostu muzycznym freestylem i zabawą harmonią. Jako pierwszy zagrany został utwór „Ogień”, czyli mega energetyczna mieszanka muzyczna, która za zadanie miała rozruszać licznie przybyłą publiczność. Jako że nazwa zespołu nawiązuje do równowagi między żywiołami, poza „Ogniem” usłyszeć mogliśmy utwory takie jak „Woda”, „Powietrze” czy „Afganistan”, z których ostatni jest odpowiednikiem żywiołowej ziemi. Muzycy Tattvy znani są z eksperymentowania, czego efektem jest powstanie utworu swoim brzmieniem przypominającego klasycznego bluesa, zagranego jednak w harmonii na 7. Jedna z najbardziej emocjonujących kompozycji zespołu – „Wilk” – została zaśpiewana przy udziale publiczności, która ochoczo wspomagała wokalistkę w trakcie refrenów.

Z każdym kolejnym prezentowanym utworem, muzycy rozkręcali się, by na koniec wreszcie zaserwować publiczności zdecydowanie „najcięższy” utwór w swoim repertuarze: „Mało”, które jest utworem w przeważającej części instrumentalnym, z niewielką tylko ilością tekstu. Jednocześnie należy zaznaczyć, że słowa tej piosenki są bardzo wymowne. Choć planowo koncert miał zakończyć się wraz z utworem „Mało”, domagająca się bisów publiczność nie pozwoliła członkom Tattvy zejść ze sceny, tym samym niejako zmuszając muzyków do zagrania po raz drugi tego wieczoru – i nie bez przyjemności – utworu „Afganistan”. Po Tattvie na scenie pojawił się zespół Internal Quiet. Heavymetalowcy rozpoczęli koncert od utworu „Race for your life”, do którego niedawno nakręcili teledysk. Widać było, iż muzycy są bardzo przejęci koncertem, ale z utworu na utwór rozkręcali się coraz bardziej serwując publiczności potężną dawkę dobrego, ciężkiego grania i pokazując, na co naprawdę ich stać.

Poza swoim angielskojęzycznym materiałem, przeplatanym utworami stricte instrumentalnymi, muzycy Internal Quiet zagrali dwa covery zespołu Fatum: „Mania szybkości” oraz „Bezlitosne Fatum”. Podobnie jak w przypadku Tattvy publika nie pozwoliła chłopakom z Internal Quiet zbyt szybko zejść ze sceny - oni także bisowali, prezentując interesującą mieszankę granych wcześniej utworów. Koncert został bardzo dobrze odebrany przez publiczność, która przybyła na wydarzenie nadspodziewanie licznie.

Zapraszamy do zapoznania się z materiałem na SoundCloud:

https://soundcloud.com/tattva

Nagrania
https://www.youtube.com/watch?v=JkSr9On44Z4 – „Woda”

https://www.youtube.com/watch?v=D1kfxDGh8Kw – „Cedzony”

https://www.youtube.com/watch?v=mBkbckDQ8Ic -  „Mało”

http://www.youtube.com/watch?v=lvcQeIkNtC0&feature=youtu.be - "Time to fight: live"

http://www.youtube.com/watch?v=mJHk85mrktw&feature=youtu.be - "Energy live"

 

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.