Life Is...

Oceń ten artykuł
(3 głosów)
(2014, album studyjny)

 

01. Life Is - 4:21
02. A Good Man - 3:49
03. Childhood Dreams - 6:31
04. Les Larmes - 9:35
05. Tuesday Rain - 5:08
06. Ileana’s Song - 3:37
07. When You’re Dead - 7:15
08. Pigeon’s Intrusion - 6:00
09. Le Voyage - 3:22
10. Linear Blindness - 4:12
11. Butterflies - 6:38

Czas całkowity - 1:00:28

 

- Susan Clynes - wokal, pianino
oraz:
- Simon Lenski - wiolonczela (3,4,7,8,11)
- Pierre Mottet - kontrabas (2,6)
- Nico - Chkifi - perkusja (2,6)

 

Media

1 komentarz

  • Paweł Caniboł

    Z ogromną ciekawością sięgnąłem po album belgijskiej artystki Susan Clynes „Life Is…”, gdyż owej postaci nie znałem w ogóle. Ba! Nigdy o niej nie słyszałem. Teraz widzę, że to błąd. Dlaczego? Bo jest to świetny przykład, że muzyka popularna, bardzo chwalona i rozpowszechniana nie zawsze jest najlepsza. Niby to żadna nowość, ale spróbuję to dobitnie uzasadnić w dalszej części recenzji.

    Pierwsze, co rzuca mi się w uszy po włożeniu płyty do odtwarzacza, to realizm brzmienia. Nie odniosłem wrażenia, że słucham płyty idealnie wygładzonej w studio przez program komputerowy, ani tym bardziej okraszonej efektami. Fakt, słuchane utwory zostały nagrane na żywo w trzech różnych lokalach, ale i tak wszystko brzmi tutaj nad wyraz naturalnie. Jakbyśmy istotnie byli na owym koncercie i słuchali go na żywo. Słychać nawet głębię i tę swoistą analogowość prawdziwego pianina/fortepianu, bez żadnej elektroniki. Zatem otrzymujemy typowo surowe brzmienie, które jakby dochodziło z płyty winylowej nagranej pół wieku temu, jednocześnie brzmienie to jest bardzo czyste, a poszczególne ścieżki idealnie wypoziomowane.

    Charakter utworów jest zróżnicowany. Zwykle oscyluje w granicach jazzu czy klasyki, a ogólnie stylem podchodzi pod lata 30’ ubiegłego wieku. W moim odczuciu jest w stanie przenieść słuchacza w paryskie kafejki, gdzie nieśmiało pogrywała podobna muzyka. Chwilowo otrzymujemy brzmienie musicalowe, a chodzi o starsze musicale, np. „Singing in the rain”, albo przybiera klimat soundtracku do popularnego filmu francuskiego pt. „Amelia”. Z resztą z powodzeniem mógłby go zastąpić, bo jest równie dobry, a wystarczyłoby tylko zamienić pianino na akordeon.

    Jednak w muzyce Susan Clynes nie tylko króluje sielanka, radość i beztroska. Niektóre utwory bywają mroczne, jak np. „Les Armes” – instrumentalna, melancholijna ballada, gdzie wokal mocno kontrastuje z niskim, mrocznym akompaniamentem pianina. Ten utwór podchodzi czasami pod progresywę, która przy takim zestawieniu instrumentów wydaje się dodatkowo nad wyraz progresywna. Nic dziwnego, że stał się moją ulubioną pozycją tego albumu.

    Susan Clynes ma mocny, bardzo dobrze brzmiący głos, który jednak potrafi okiełznać i wykorzystać również w wolnych, delikatnych utworach. Ogólnie wokal zawsze znacznie wybija się z tła instrumentów (takich, jak wiolonczela, kontrabas czy instrumenty perkusyjne). Tworzy przy okazji niesamowicie autentyczne emocje i uczucia, które szczególnie są wyraźne w utworze „When You’re Dead”. Szybkie dźwięki pianina wydobywane na wysokich rejestrach tworzą, przy niezwykle wolnym rytmie i melodii, wrażenie deszczu.

    Polecam również utwór „Pigeon’s Intrusion”, gdzie na uwagę zasługuje popis na wiolonczeli Simona Lenskiego, które wydobywa ze swojego instrumentu zupełnie niecodzienne, upiorne wręcz dźwięki.

    Nie sposób nie porównać Susan Clynes do sławnej, znakomitej wokalistki i pianistki Tori Amos. Łatwo zauważyć podobieństwo, gdyż nie tylko stylowo muzyka ta jest zbliżona, ale również pod względem barwy głosu Susan jest podobna do Tori. I chociaż nie jest gorsza absolutnie, z pewnością nie osiągnie takiego sukcesu. No niestety. Jednak, o czym wspomniałem na samym początku, nie zawsze to, co najpopularniejsze, jest najlepsze. Zatem wszystkim miłośnikom takich klimatów, albo i samej Tori Amos, proponuję zapoznanie się z debiutem, jakim jest „Life Is…”, a później mam nadzieję z dalszą twórczością Susan Clynes, na którą ja sam z niecierpliwością będę czekał.

    Polecam „Lise Is…”, choć jestem przekonany, że nie tylko ten album, ale i ogólnie muzyka tego gatunku pozostanie w podziemiu ze względu na mały popyt na ambitną twórczość. Magia, emanująca z niezwykle tajemniczej, ezoterycznej wręcz postaci, jaką jest artystka, zaraża i wprowadza w krainę, którą wymyśliła sobie Susan Clynes i próbuje podzielić się nią ze światem.

    Moja ocena: 7/10

    Paweł Caniboł poniedziałek, 24, marzec 2014 09:12 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Varia

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.