Band 1 - 4:07
Band 2 - 4:07
Band 3 - 3:39
Band 4 - 4:25
Band 5 - 2:56
2. Ommadawn Część 2: (17:07)
Band 1 - 5:21
Band 2 - 4:46
Band 3 - 3:38
Band 4 - 3:22
Czas całkowity: 36:21
oraz:
- Don Blakeson ( trumpet )
- Herbie ( Northumbrian bagpipes )
- Pierre Moerlen ( tympani )
- William Murray ( percussion )
- Terry Oldfield ( Panpipes )
- Leslie Penning ( recorders )
- David Strange ( cello )
- Julian Bahula, Ernest Mothle, Lucky Ranku, Eddie Tatane ( African drums )
- Sally Oldfield, Bridget St. Johns, Clodagh Simonds, The Penrhos Kids, The Hereford City Band ( vocals )
2 komentarzy
-
Rok 1974 okazał się bardzo wyczerpujący dla Mike'a Oldfielda. Artysta, nękany przez Richarda Bronsona propozycjami nie do odrzucenia, obejmującymi uczestnictwo w dużej trasie koncertowej, prezentującej orkiestrowe aranżacje utworów pochodzących z dwóch pierwszych płyt, zaszył się na wsi. Trasa koncertowa ostatecznie i tak się odbyła, jednak miejsce Oldfielda zajął Steve Hillage. Sam zaś Mike Oldfield mógł odpocząć i przystąpić do nagrywania nowej płyty.
Michał Jurek niedziela, 31, maj 2015 08:12 Link do komentarza
Jak wspomina sam artysta, impulsem do nagrywania było niezbyt ciepłe przyjęcie przez krytyków poprzedniego albumu, 'Hergest Ridge'. Mike Oldfield chciał za wszelką cenę udowodnić, że nie jest artystą jednej płyty a Dzwony Rurowe nie były tylko jednorazowym sukcesem. Oldfield zdecydował przy tym, że tym razem chce mieć pełną kontrolę nad procesem artystycznym i produkcyjnym, i sam zajął się komponowaniem, nagrywaniem i produkcją płyty. 'Ommadawn' nie byłaby jednak płytą tak jedyną w swoim rodzaju, gdyby nie jeszcze jedno wydarzenie, jakim okazała się śmierć matki artysty. W jej następstwie Mike Oldfield dosłownie uciekł w muzykę, oddając się całkowicie tworzeniu w ciągu następnych kilku miesięcy.
Proces twórczy przeciągał się, m.in. wskutek problemów z nagrywaniem przez artystę niezliczonych ścieżek i dogrywek oraz związanymi z tym uszkodzeniami taśmy. W rezultacie artysta musiał kilkakrotnie nagrywać pierwszą część 'Ommadawn'. Dzięki temu możliwe okazało się doszlifowanie utworu i uzyskanie niepowtarzalnego brzmienia. Dużą rolę w kreowaniu nastroju odegrało przebogate instrumentarium, o czym świadczy choćby kilka linijek instrumentów wymienionych we wkładce do płyty, na których zagrał sam maestro Oldfield. A przecież oprócz tego udzieliła się jeszcze cała plejada zaproszonych gości. Mimo to Oldfieldowi udało się zachować intymny charakter całej kompozycji i poprowadzić słuchacza przez muzyczny świat oszałamiający bogactwem zmieniających się form i wątków.
Pierwsza część 'Ommadawn' powstawała przez kilka miesięcy, jednak część drugą artysta zarejestrował w nieco ponad tydzień. Najważniejszy okazał się pomysł z nagraniem wielu nakładających się ścieżek gitar elektrycznych i odpowiednim ich zmiksowaniu. W efekcie kompozycja zyskała niezwykle brzmiące, dostojne dźwiękowe tło. Nie bez znaczenia była też pomoc Paddy'ego Maloney'a z folkowej grupy The Chieftans. Dwugłos dud i gitary akustycznej w niezapomniany sposób ozdobił utwór, osłabiając zarazem patetyczny wydźwięk początkowej jego fazy. A w finale czarował już na gitarach wszelakich maestro Oldfield tak, jak tylko on potrafił. Choć tak naprawdę właściwym finałem drugiej części 'Ommadawn' była delikatna folkowa piosenka 'On Horseback', traktująca o jeździe na kucyku. W nagraniu wzięli udział przyjaciele artysty, ich dzieci, a nawet właściciel lokalnej restauracji. Wyszło po prostu uroczo.
'Ommadawn' to jeden z moich ulubionych albumów Mike'a Oldfielda. Płyta radosna, tchnąca optymizmem, a zarazem bardzo kameralna i bliska słuchaczowi. W sam raz do posłuchania w jakieś niespieszne, wolne od trosk weekendowe popołudnie. -
Mike Oldfield już w roku 1976 był postacią bardzo rozpoznawalną i utytułowaną jak na swój młody wiek. Trzeci album młodego multiinstrumentalisty miał udowodnić, że jest on świadomym i dojrzałym twórcą. Ogromny sukces komercyjny i artystyczny debiutanckiego albumu Tubular Bells był dla niedoświadczonego 19-latka przytłaczający. Nagle cały muzyczny światek zwrócił uwagę na nieśmiałego, niesamowicie utalentowanego muzyka, który nie był jeszcze przygotowany na tak ogromną atencję. Po raz pierwszy w muzyce popularnej jeden człowiek nagrał tak dojrzałe dzieło, w dodatku grając praktycznie samemu na ponad dwudziestu instrumentach. To musiało robić wrażenie...
Tomasz Zawadzki poniedziałek, 02, kwiecień 2012 10:12 Link do komentarza
Nagrywając swój drugi album Hergest Ridge Oldfield wykorzystał i rozwinął styl zapoczątkowany na debiutanckim krążku, co okazało się strzałem w dziesiątkę, jednak jak to zwykle bywa w przypadku wielkich dzieł, krążek zebrał cięgi od ówczesnych krytyków. Muzykowi zarzucano pójście po najprostszej linii oporu i nagranie zachowawczego longplaya utrzymanego w podobnej konwencji jak debiut. Z drugiej jednak strony pojawiło się mnóstwo głosów uznania dla rozwinięcia tego, co młody Brytyjczyk zaprezentował na swoim pierwszym solowym albumie. Hergest Ridge odniósł podobnie jak Tubular Bells wielki sukces komercyjny, jednak sam twórca był zdziwiony zarzutami kierowanymi w stronę jego drugiego albumu, dlatego podczas pracy nad trzecim długograjem postanowił utrzeć nosa malkontentom i dać z siebie wszystko, w dodatku po raz pierwszy zaprosił do nagrania całą plejadę doskonałych muzyków. Począwszy od swojego rodzeństwa - siostry Sally, która użyczyła swojego talentu wokalnego w chóralnych partiach oraz brata Terry'ego grającego na flecie po afrykańskich bębniarzy i na dziecięcym chórze kończąc.
Sam album został klasycznie już podzielony na dwie, prawie dwudziestominutowe części. Pierwsza rozpoczyna się niesamowicie mistycznym tematem, który w miarę upływu czasu przekształca się w niezwykle wzniosłą pieśń stanowiącą przeciwwagę tego, co czeka nas dalej. Oldfield bawi się różnymi wariacjami melodii granych podczas całej kompozycji. Raz wtóruje im gitara klasyczna, w innym przypadku są to kobiece wokalizy czy partie chóru. Ogromne bogactwo wykorzystanych instrumentów i kompleksowość kompozycji wymaga od słuchacza szczególnego skupienia i uwagi. Nic w tej muzyce nie jest przypadkowe czy zbędne, przez cały czas trwania odnosi się wrażenie, że dźwięki te zostały przekazane dla muzyka przez jakąś siłę wyższą. Niebiański klimat jest konfrontowany z tradycyjnymi, frywolnymi, irlandzkimi melodiami zagranymi na flecie, mandolinie czy instrumentach klawiszowych.
Trudno mówić o jakiejś schematyczności czy powtarzalności, gdyż niespodzianie w drugiej połowie utworu skoczna atmosfera zostaje stłumiona przez melancholijne partie gitary akustycznej, a w dalszej części możemy nawet usłyszeć wpływy muzyki afrykańskiej, podczas których Oldfield kontrastuje ze sobą wzniosłe partie wokalne chóru (w skład którego wchodzi między innymi legendarna Clodagh Simmonds znana z m.in. Mellow Candle) z niezwykłą dramaturgią, która stopniowo nasila się wraz z dojściem do punktu kulminacyjnego kompozycji.
W tym momencie chciałbym zwrócić uwagę na solo gitarowe, wybrzmiewające na tle grających transowo bębnów afrykańskich. Jeśli miałbym zrobić zestawienie najbardziej ekspresyjnych partii instrumentalnych, to ta zagrana przez Mike'a w pierwszej części Ommadawn byłaby w totalnej czołówce. Gitara artysty wyje z bólu, łka, niemalże woła o pomoc. Sam muzyk powiedział, że przechodził w tamtym czasie ciężki okres w swoim życiu(problemy po śmierci matki, nasilające się stany lękowe, złe doświadczenia z narkotykami) i nagranie Ommadawn stanowiło dla niego pewnego rodzaju oczyszczenie. Wspomniał również o komponowaniu wspomnianej solówki, która miała symbolizować ponowne narodziny i zostawienie w tyle wszystkich lęków artysty, które męczyły go przez ostatnie lata.
Po tej niezwykle osobistej, ekshibicjonistycznej partii słyszymy jedynie stopniowo cichnące afrykańskie bębny, które zwiastują początek drugiej części albumu...
Niektórzy twierdzą, że część druga jest przeciwieństwem, wspomnianą przeze mnie przeciwwagą części pierwszej Ommadawn, z czym trudno się nie zgodzić, jednak twierdzenie, że jest ona naiwna czy gorsza byłoby bluźnierstwem.
Od początku jesteśmy uraczeni trwającą kilka minut niezwykle gęstą strukturą nałożonych na siebie kilkudziesięciu partii gitary elektrycznej, która płynnie przechodzi w folkowy temat zagrany w tradycyjnym dla Oldfielda stylu na gitarze akustycznej. W porównaniu do części pierwszej są to dźwięki mniej eksperymentalne, bardziej stonowane. Piękna melodia zagrana na gitarze zostaje uzupełniona przez dudy obsługiwane przez znanego z folkowej The Chieftains Paddy'ego Moloneya. To niesamowite połączenie jest jednym z najpiękniejszych momentów na całym albumie, stanowiącym coś w rodzaju uwielbienia do przepięknych krajobrazów Zielonej Wyspy. Rozmarzony sielankowy klimat pod koniec utworu zaczyna się rozkręcać i zmierzać w mniej melancholijne rejony muzycznej podróży. Kończy ją oczywiście świetne solo Oldfielda, tak różne od tego, które zaprezentował w pierwszej części kompozycji, jednak stanowiące idealne zakończenie dla całego konceptu płyty.
Album kończy się jedną z pierwszych piosenek (nie jest to jak kilkunastominutowa suita, do których przyzwyczaił nas artysta) Oldfielda pt. On horseback, z lekko naiwnym i uroczym tekstem napisanym przez przyjaciela muzyka - Williama Murraya. Ta przepiękna ballada opierająca się na recytowanym przez Oldfielda (i wtórującym mu podczas refrenu chórze dziecięcym) tekście i prostej melodii zagranej na gitarze akustycznej, jest dopełnieniem dla mistycznej otoczki Ommadawn. Słowa 'urocza' czy 'naiwna' idealnie oddają sielankowy charakter kompozycji, ale przyznam, że trudno pisze się o tak pięknych i prostych dźwiękach, albowiem jedynie podczas odsłuchu można docenić i poznać ich prawdziwy wymiar, do czego oczywiście gorąco zachęcam. Jak dla mnie album jest jednym z najpiękniejszych muzycznych doświadczeń w moim życiu. Absolutnie genialne (tak, nie obawiam się użyć tego słowa) i wyjątkowe dzieło. Oldfield zaprezentował się w nim nie jako zamknięty w sobie, bojący się sławy grajek, ale jako dojrzały i świadomy twórca. Jeśli szukasz muzyki nietuzinkowej, niepowtarzalnej i pięknej koniecznie daj szansę Ommadawn i pozwól tym dźwiękom zawładnąć twoją duszą.
Moja ocena: 5/5
Tomasz Zawadzki
Albumy wg lat
Recenzje Varia
- Wydana w 1995 roku płyta „Inferno” ukazała zupełnie nową jakość… Skomentowane przez Dariusz Maciuga Fassade (Lacrimosa)
- Wielce ciekawy to zespół, całe to Omni. Kiedy bowiem tryumfy… Skomentowane przez Dariusz Maciuga Omni (Omni)
- Nigdy nie byłem i do dziś nie jestem zagorzałym fanem… Skomentowane przez Dariusz Maciuga Ozzmosis (Ozzy Osbourne)
- Zanim przejdę do sedna, muszę szczerze przyznać, że ogarnęło mnie… Skomentowane przez Dariusz Maciuga Leidenschaft (Lacrimosa)
- Swego czasu powstał w mojej głowie osobliwy podział twórczości Lacrimosy… Skomentowane przez Dariusz Maciuga Lichtgestalt (Lacrimosa)
- Kiedy po raz pierwszy usłyszłem "Echos", a było to zaraz… Skomentowane przez Dariusz Maciuga Echos (Lacrimosa)
- Z twórczością zespołu Lion Shepherd mam przyjemność zapoznać się po… Skomentowane przez Aleksandra Leszczyńska III (Lion Shepherd)
- Chyba żaden album Metus nie powstawał tak długo i w… Skomentowane przez Gabriel Koleński Time Will Dissolves Our Shadows (Metus)
- Długo zabierałem się do napisania tej recenzji, może nawet trochę… Skomentowane przez Bartek Musielak III (Lion Shepherd)
- Jeśli miałbym wskazać jakieś państwa na świecie, które otacza aura… Skomentowane przez Bartek Musielak Unortheta (Zhrine)
- O Seasonal, jednoosobowym projekcie pochodzącego z Białegostoku Macieja Sochonia pisaliśmy… Skomentowane przez Gabriel Koleński Heartvoid (Seasonal)
- Szanse, że Adam Płotnicki będzie wciąż kojarzony jako wokalista Crystal… Skomentowane przez Gabriel Koleński 4.3. (Plotnicky)
- Czasem zdarza mi się słuchać albumów, przy których myślę sobie,… Skomentowane przez Gabriel Koleński Silent Sacrifice (Seasonal)
- To miał być singiel, ewentualnie maxi singiel, potem epka, ostatecznie… Skomentowane przez Gabriel Koleński Under the Fragmented Sky (Lunatic Soul)
- Istnieją takie zespoły czy projekty muzyczne, które powstają z potrzeby… Skomentowane przez Gabriel Koleński Radio Voltaire (Kino)
- Chciałem rozpocząć podniosłym „Polak potrafi!”, ale w sumie to nie… Skomentowane przez Bartek Musielak Litourgiya (Batushka)
- Szczerze mówiąc, nigdy nie potrafiłem zrozumieć pojęcia jesiennych wieczorów oraz… Skomentowane przez Gabriel Koleński Black Butterflies (Metus)
- Premiera płyty ”Fractured” to dobry moment na przypomnienie sobie całej… Skomentowane przez Wolrad Walking on a Flashlight Beam (Lunatic Soul)
- Zdarzają się takie albumy, do których podchodzę ze sporym dystansem… Skomentowane przez Bartek Musielak Heat (Lion Shepherd)
- Z reguły bywam ostrożny w stosunku do albumów przygotowanych w… Skomentowane przez Krzysztof Pabis Live 1 (Security Project, The)
- We Come From the Mountains to jedna z najnowszych propozycji… Skomentowane przez Krzysztof Pabis We Come From the Mountains (Tiebreaker)
- Kiedy dotarła do mnie nowa płyta projektu Yagull ucieszyłem się.… Skomentowane przez jacek chudzik Kai (Yagull)
- Rok 1974 okazał się bardzo wyczerpujący dla Mike'a Oldfielda. Artysta,… Skomentowane przez Michał Jurek Ommadawn (Oldfield, Mike)
- Zawsze bardzo się cieszę, kiedy w ręce wpada mi coś… Skomentowane przez Paweł Caniboł Loneliness Manual (Seasonal)
- Swego czasu przemierzając internetowe portale streamingowe, bo miewam czasami takie… Skomentowane przez Bartek Musielak Krimhera (KRIMH)
- Konsekwentnie szukam ciekawych rzeczy na obrzeżach muzycznego rynku. Bo rynek… Skomentowane przez Paweł Tryba Crashendo (Fryvolic Art)
- Generalnie staram się na nie recenzować bezpłatnych dałnlołdów, ale zrobię… Skomentowane przez Paweł Tryba #I’mNotAddicted (Ordinary Brainwash)
- Na ten album czekałem z niecierpliwością. Kiedy Mariusz Duda ogłosił,… Skomentowane przez Bartek Musielak Walking on a Flashlight Beam (Lunatic Soul)
- Dies irae... dzień gniewu, popularny motyw sztuki średniowiecznej i barokowej;… Skomentowane przez Edwin Sieredziński Dies Irae (Devil Doll)
- Czasem się zastanawiam, dlaczego niektóre zespoły są niszowe bądź po… Skomentowane przez Edwin Sieredziński The Sacrilege of Fatal Arms (Devil Doll)