Heat

Oceń ten artykuł
(9 głosów)
(2017, album studyjny)

01. On The Road Again - 2:38
02. Heat - 4:27
03. Code Of Life - 4:33
04. When The Curtain Falls - 4:22
05. Dream On - 5:21
06. Fail - 5:05
07. Storm Is Coming - 4:42
08. Dazed By Glory - 4:26
09. Farewell - 6:14
10. Swamp Song - 5:57


Czas całkowity - 47:45



- Kamil Haidar – wokal
- Mateusz Owczarek – gitara, gitara akustyczna, Irish bouzouki
- Katarzyna Rościńska – dodatkowy wokal
- Wojtek Olszak – instrumenty klawiszowe
- Łukasz Adamczyk – gitara basowa
- Sławek Berny – perkusja



 

Media

Więcej w tej kategorii: « Hiraeth III »

1 komentarz

  • Bartek Musielak

    Zdarzają się takie albumy, do których podchodzę ze sporym dystansem i pewną dozą nieufności, a czasami wręcz z niespecjalnie pozytywnym nastawieniem. Nie wiem z czego się to bierze, czasami może z faktu, że coś tam gdzieś zostało przeze mnie zasłyszane, lubię bowiem powędrować po muzycznych internetowych zakamarkach. W innym przypadku nieufne nastawienie wywołuje we mnie to co uda mi się o zespole znaleźć, a często szukam informacji o kapeli zanim jej posłucham (jeśli nie znam), przeglądam sobie profil na Facebooku, stronę internetową czy oceniam generalną oprawę graficzną, do której przykładam sporo uwagi. Innym razem, chyba najczęstszym, takie nastawienie bierze się z faktu, że słyszałem wcześniej grupę na żywo i, mówiąc delikatnie, nie zrobiła na mnie zbyt dobrego wrażenia.

    Z Lion Shepherd jest jeszcze inaczej. Słyszałem zespół dwukrotnie na żywo, choć za pierwszym razem było to jeszcze pod postacią Maqama (w 2013, przed Riverside), drugi raz natomiast całkiem niedawno, bo w ramach Towards the Blue Horizon Tour 2017 (również przed Riverside). Ten pierwszy koncert wspominam bardzo dobrze: zespół zrobił na mnie mocne wrażenie swoim dość mrocznym i niepozbawionym orientalnych naleciałości spojrzeniem na progresywny metal/rock, w którym - co urzekło mnie chyba najbardziej - sporo było mantry, tajemnicy i swoistej ulotności. Drugiego mojego kontaktu z formacją, już pod nazwą Lion Shepherd nie wspominam tak dobrze, choć dopiero wtedy dotarło do mnie, że za dwoma zespołami stoją niemal te same osoby. No cóż, nie śledziłem poczynań Maqama, acz zdarzało mi się w ramach reminiscencji posłuchać "The Dream Catcher" czy "Hold Me" na YouTube. Dopiero jednak przy okazji mojego drugiego "spotkania" na żywo z Kamilem Haidarem i Mateuszem Owczarkiem zdałem sobie sprawę kogo to ja widzę na scenie. A drugim powodem, choć pewnie dość naiwnym, ku mojemu nieufnemu podejściu zanim posłuchałem "Heat" był fakt, że o Lion Shepherd pisało się dużo i wszędzie. Niezbyt pilnie śledzę Onety czy inne Interie, a już na pewno nie w kwestii muzyki, ale to właściwie tam kilka razy i głównie natykałem się na nazwę Lion Shepherd. Myślałem sobie wtedy, że ten zespół to pewnie nic ciekawego, ot nieźle opłacony i z potężnym zapleczem marketingowym twór, coś na wzór Chemii, do której mam raczej oschły stosunek. I tym sposobem bez zaciekawienia po prostu nie sięgnąłem po jego twórczość (proszę pamiętać, że wówczas jeszcze nie wiedziałem, że to taka "Maqama 2"). Teraz kiedy jestem już po kilku osłuchaniach "Hiraeth", pierwszego albumu Lion Shepherd, oraz kilkunastu przesłuchaniach "Heat", a także mając pełną świadomość tego, z kim mam do czynienia - wszelkie moje wątpliwości zostały rozwiane, a pewne (może nieuzasadnione) uprzedzenia wymazane. Biję się w pierś i dziś z wielką przyjemnością słucham obu krążków. No dobra, pora w końcu zaprzestać tych moich wywodów i przejść do rzeczy. Zacznę więc od bardzo ogólnikowego stwierdzenia: "Heat" to udany i bardzo przyjemny album, niepozbawiony wad, ale również wciągający i z pewnością otwierający przed zespołem nowe możliwości.

    Grupa konsekwentnie stawia na przeplatanie progresywnego rocka z orientalnymi melodiami i ozdobnikami, w przeciwieństwie jednak do debiutanckiego krążka na "Heat" mamy z goła odmienny, bardzo żywy i pozytywny nastrój. Ponadto piosenkowy charakter utworów takich jak "Heat" czy "Code Of Life" z automatu zaprasza odbiorcę nie tylko do słuchania, ale też i potupywania nóżką czy zanucenia sobie niektórych, trzeba przyznać, że chwytliwych refrenów. Nie brakuje jednak i chwil zadumy, choćby w nieco bardziej stonowanym, acz wciąż mocno bujającym "Dazed By Glory", czy kończącym album "Swamp Song". Brakuje mi tutaj trochę rockowego pazura i bardziej zdecydowanych rockowych riffów, które oferował np. "Brave New World" z "Hiraeth". Niemniej nieco rockowej mocy spotkamy w "When The Curtain Falls", a już na pewno w "Fail", który chyba najlepiej koresponduje ze wcześniejszymi dokonaniami grupy. Brak mocy uzasadnić można jednak charakterem albumu, który jest w zdecydowanej mierze akustyczny, a elektrycznej gitary poszukiwać należy niemal wyłącznie w zakresie solówek i w niektórych "wzmacniających" refreny motywach. Wspomniane już wszędobylskie orientalne smaczki dodają muzyce bardzo oryginalnego charakteru, ale mam z nimi pewien problem jeśli chodzi o "Heat". Zarówno w przypadku Maqama, jak i debiutu Lion Shepherd były one ciekawym i wyróżniającym smaczkiem, na "Heat" mamy ich całe zatrzęsienie. W każdym niemal utworze w tle pobrzmiewają przeróżne perkusyjne instrumenty, ponadto wszechobecny jest bliskowschodni strój instrumentów, a co rusz wokalista serwuje melodie kojarzące się z Orientem. Mam wrażenie, że po kilku przesłuchaniach staje się to dość natrętne, a cały czar jakiego nadawały poprzednim nagraniom pryska. Może to tylko moje odczucie, a może coś w myśl zasady "co za dużo, to niezdrowo".

    Słów kilka o muzykach i stronie technicznej nagrania. Jak wiadomo trzon Lion Shepherd stanowią wokalista Kamil Haidar oraz gitarzysta Mateusz Owczarek. Ten pierwszy zdecydowanie poprawił się względem poprzednich propozycji, a na "Heat" wręcz kipi pewnością siebie i mocą w głosie. Ponadto bardzo charakterystyczna chrypka w jego głosie potrafi zahipnotyzować. Haidar śpiewa też dość różnorodnie, począwszy od niskiego, niemal melorecytującego głosu, aż po podniosły wysoki śpiew. Warto zauważyć, że wokalnie zespół wsparła Kasia Rościńska, której damski i delikatny wokal dodał wartego zauważenia kolorytu niektórym kompozycjom. Podobnie również zabieg nałożenia różnych ścieżek wokalnych (zakładam, że zarówno Kamila jak i Kasi), który sprawia wrażenie jakby śpiewał to chór. Mateusz Owczarek natomiast produkuje się na wszystkich instrumentach szarpanych (poza basem). W głównej mierze są to wspominane wcześniej gitary akustyczne i elektryczne, ale również nieczęsto spotykany instrumt w postaci irlandzkiej buzuki. Jest to gitara podobna do mandoliny, często wykorzystywana w muzyce celtyckiej. Zdolności kompozytorskich i technicznych Owczarkowi podważać nie należy, natomiast słuchając solówek miałem czasami ogromne wrażenie, że są za bardzo na modłę nieodżałowanego Piotra Grudzińskiego, lub Davida Gilmoura, guru dla pewnie obu wspomnianych gitarzystów. Melodie są znakomite, ale brakuje mi w nich troszkę szaleństwa i werwy, nieprzewidywalności. Warto też wspomnieć o świetnie brzmiącym basie, na którym zagrał Łukasz Adamczyk, znany m.in. ze współpracy z Grzegorzem Turnauem czy grupą Rock Loves Chopin. Za bębnami natomiast zasiadł Sławek Berny, perkusista sesyjny, również współpracujący z Turnauem, ale także znany z projektu Śrubki. Sekcja więc prezentuje się imponująco i równiez tak gra, choć w grze perkusji najbardziej przyciągają uwagę wszelakie przeszkadzajki. Byłoby grzechem nie wspomnieć o doskonałej produkcji całości, za którą odpowiedzialni są Wojciech Olszak i Grzegorz Piwkowski.

    "Heat" to ciekawa i warta polecenia pozycja w polskim rocku, prawdopodobnie jedna z najlepszych jakie ukazały się w 2017 roku. Mi ten album otworzył uszy i pozwolił docenić w pełni muzykę Lion Shepherd, choć nie byłem do niej przekonany po ostatnim koncercie. Natomiast już po kilku sesjach z "Heat" pewnie zupełnie inaczej podejdę do kolejnego ich występu, który dane mi będzie zobaczyć i usłyszeć (a to już mam w planach). Lion Shepherd zaserwowali dojrzały, oryginalny i przebojowy album, na którym nie brakuje chwil porywających jak i wpędzających w zamyślenie. Jeśli do tego dodamy całkiem niezłe teksty, traktujące raczej o dość poważnych tematach - o jakich to zostawiam już Wam do odkrycia - otrzymujemy bardzo dobry krążek. Wszystko plusy jakie ewidentnie posiada "Heat" sprawiły, że mój dość ambiwalentny stosunek do Lion Shepherd uległ przemianie w mocno pozytywne podejście. Ot może udzieliła mi się pełna pasji i radości z grania energia, jaką przez ten album przekazali słuchaczom muzycy Lion Shepherd.

    Ta i inne recenzje również na http://www.pandino.pl - zapraszam!

    Bartek Musielak środa, 02, sierpień 2017 17:47 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Varia

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.