A+ A A-

A Meditation Mass

Oceń ten artykuł
(14 głosów)
(1974, album studyjny)
1. A Meditation Mass 1 (17.45)
2. A Meditation Mass 2 (3.13)
3. A Meditation Mass 3 (12.00)
4. A Meditation Mass 4 (7.16)

Czas całkowity: 40:14
- Rolf Fichter ( moog synth, Indian flute, vibes, electric piano, electric guitar, vocals )
- Klaus Fichter ( drums, percussion )
- Matthias Nicolai ( electric 12-string guitar, bass )
- Peter Elbracht ( flute )

1 komentarz

  • Edwin Sieredziński

    Dobrze znany jest fakt wpływu orientalnej muzyki na rock psychodeliczny. Poniekąd cały nowojorski minimalizm wywodził się z Theater of Eternal Music inspirowanego brzmieniami dalekowschodnimi. Ta powtarzalność towarzysząca medytacyjnej muzyce... Orient wpłynął również na brzmienie sceny brytyjskiej - "Within You, Without You" Beatlesów czy "Set the Controls for the Heart of the Sun" Pink Floyd. Nie należy się zatem dziwić, że wywarło to pośrednio bądź bezpośrednio wpływ na krautrock. Bardzo znane są Popol Vuh, Agitation Free, Mythos, lecz istnieje też szereg bardziej przykurzonych pozycji. Swego czasu pisałem o Kalacakra, teraz przyszedł czas na kolejną grupę jednej płyty z 1974. Yatha Sidhra.

    Zespół ten wywodził się z Fryburga. Zapewne z powodu oddalenia od głównych ośrodków rozwoju krautrocka - Berlina i Dusseldorfu - nie odniósł wielkiego sukcesu. Należy również nadmienić, że A Meditation Mass jest jednym z najrzadszych albumów wytwórni Brain, stanowić zatem może istny rarytas dla kolekcjonerów.

    Mamy tutaj jeden utwór podzielony na cztery części. Początek płyty przywoływać może Ash Ra Tempel, powolny, nieco ambientowy space rockowy, później wchodzi gitara elektryczna, a w tle są przestrzenne efekty generowane z użyciem syntezatorów. Z rzadka pojawia się perkusja - drżenie talerzy. Niby to ma taki medytacyjny nastrój, lecz jakby w powietrzu wisiała spora doza niepokoju. Niby muzyka bardzo przestrzenna - lecz nie słucha się tego jak Hawkwind czy Calverta, to też nie jest Popol Vuh ze swoim niemalże sakralnym klimatem. Trochę czuje się tego niepokojącego posmaku, jaki winien cechować dobry rock psychodeliczny. Z czasem znikają syntezatory - pojawiają się za to bębny oraz indyjski flet. Utrzymane jest to w minimalistycznym porządku muzyki dalekowschodniej, lecz bez żadnych specjalnych odlotów; zachowana jest tradycyjna tonalność. Mamy tutaj jedną partię zagraną na różnych instrumentach, mimo to nie nudzi to ani przez chwilę. W drugiej połowie pierwszej części pojawia się nieco zmodulowanej wokalizy (kojarzyć się to może z eksperymentami Roberta Calverta, lecz w takim wydaniu, jakby modłów wschodnich kultów) oraz sprzężeń gitary elektrycznej. Do tego jeszcze w pewnym momencie wchodzą cymbały. Te zmiany aranżacji zdecydowanie dodają dynamiki pierwszej części.

    Druga zaczyna się od partii na elektrycznym pianinie, później wchodzi perkusja i flet. Ma zdecydowanie bardziej kontemplacyjny charakter, choć nie jest aż tak spokojna jak chociażby Hossianna Mantra zespołu Popol Vuh. Momentami partie klawiszowe mogą nabierać nieco bluesowej ekspresji, lecz nie zmienia to całego charakteru utworu, w sumie niezwykle spokojnego. Druga część stanowi swoiste interludium, dosyć płynnie, raptem jednym uderzeniem w talerze przechodzi w część trzecią.

    Tutaj z kolei delikatna perkusja i flet budują początek, w pewnym momencie pojawia się nieco sentymentalne brzmienie gitary elektrycznej zastępujące początkowe niezwykle atmosferyczne fletu. Dołożone zostaje również do niej efekt przestrzenny w postaci echa oraz w pewnym momencie przyśpiesza. W tym momencie zaczyna to przypominać bardzo Ash Ra Tempel rodem z debiutowej płyty - utwór "Amboss". Tak samo tutaj partia solowa o charakterze - acid rockowym albo hard rockowym - czegoś takiego nie powstydziłby się Hendrix, czy właśnie mimochodem wzmiankowany przy okazji Ash Ra Tempel - Goetsching. Rośnie również siła i natężenie dźwięku perkusji, po przestrzennym efekcie na gitarze i mocniejszym uderzeniu w talerze, mamy nieregularne brzmienie fletu. Klimat de novo staje się idylliczny jak w drugiej części. Zamyka ją z powrotem partia na flecie i elektrycznym pianinie. Trochę pod koniec pojawia się sprzężeń gitarowych. Część tą zamykają uderzenia w perkusję.

    Następną otwiera partia na gitarze elektrycznej z przestrzennymi brzmieniami syntezatora. W późniejszym okresie pojawia się flet - z rzadka - partie bębnów. Ma to bardzo atmosferyczny charakter i wprowadza w idylliczny nastrój. Zero jakichkolwiek udziwnień. Przypominać to może nieco pierwszą część, jednakże bez zbędnego niepokoju. Trochę się pojawia zmodulowanego wokalu jak w pierwszej części. Bardzo dobre zamknięcie tego albumu, choć pozbawione budujących pewną grozę ozdobników typu syntezatorowy wygenerowany ostatni oddech konającego olbrzyma pod koniec Atem grupy Tangeriny Dream. Za to minimalistycznie, medytacyjnie i sielankowo.

    Krautrock często ma opinię muzycznego zjawiska niezwykle hałaśliwego, wręcz nie dającego się do słuchania, dla osobników niezwykle odpornych na nietypowe dźwięki oraz wiążącą się z nimi klaustrofobiczną aurę. Ten album zdecydowanie zaprzecza tej opinii, spokojnie można go sobie włączyć po ciężkim dniu. Nie jest przegadany, ani skrajnie nietypowy, równocześnie mimo minimalistycznych partii instrumentów, braku rozbudowanych partii wokalnej ani przez chwilę nie nudzi. Spokojna, sielankowa muzyka wprawiająca we wręcz idylliczny nastrój, pozwalająca na moment odetchnąć od rzeczywistości. Napiszę to, co przy Kalacakra - szkoda, że zamknęło się na jednej płycie. Moja ocena - 5/5.

    Edwin Sieredziński poniedziałek, 20, październik 2014 21:54 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.