Ikarus

Oceń ten artykuł
(56 głosów)
(1971, album studyjny)
1. Eclipse: (15:24)
 (a) Skyscrapers
 (b) Sooner or later
2. Mesentery (6:11)
3. The raven (including "Theme for James Marshall") (11:43)
4. Early bell's voice (7:43)

Czas całkowity: 41:01
- Lorenz Köhler ( lead vocals )
- Wolfgang Kracht ( bass, back vocals )
- Jochen Petersen ( acoustic & electric guitars, alto & tenor saxes, flute, clarinet, back vocals )
- Bernd Schroder ( drums, percussion )
- Manfred Schulz ( guitar, lead vocals (4), back vocals )
- Wulf-Dieter Struntz ( organ, piano )

1 komentarz

  • Edwin Sieredziński

    Wiele zespołów krautrocka zamknęło swoją działalność na debiutowym albumie. Przykładowo można wymienić Kalacakra, Dom czy Yatha Sidthra. Nie oznacza to jednak, że muzyka na nich zawarta jest słaba. Raczej trzeba się nieźle nasilić, aby do takich przykurzonych płyt się dokopać. Takim zespołem jednej płyty jest Ikarus.

    Wydawać się może od razu, że to jakaś straszna muzyka; skłania to od razu, żeby się za taką płytę nie zabierać. Wydany w 1971 roku Ikarus nie zawiera żadnych mocno radykalnych elementów. Powiem więcej, jeśli ktoś jest za pan brat z próbami anglosaskiego hard rocka, prog rock czy folk rocka. to ten album będzie dla niego jak najbardziej zrozumiały.

    Otwierający album utwór "Eclipse" składa się z dwóch części. Pierwsza ma wybitnie hard rockową ekspresję - mocniejsza gitara elektryczna, organy Hammonda mogą przywoływać Deep Purple oraz Uriah Heep, później pojawiają się wstawki na instrumentach dętych przypominające nieco Black Widow (do tego mogą też nawiązywać wstawki na akustycznej gitarze) oraz pierwsze próby Gong. Drugą część otwiera zwielokrotniona gitara elektryczna, a potem partie na melotronie i organach, co nadaje też nieco symfoniczno-rockowego charakteru. Końcówka tej suity budowana jest w oparciu o instrumenty dęte i gitarę elektryczną w tle, czyli nieco w stylu Gong.

    "Mesentery" to natomiast utwór, który mnie się nieco kojarzy z Uriah Heep, zwłaszcza te chórki w tle. Zagrane to jednak jakby delikatniej i nieco wolniej, bardziej sentymentalna piosenka. Obok gitary i Hammondów pojawiają się tutaj partie na flecie, wysuwające się w pewnym momencie na pierwszy plan. Brzmienie organów przypomina tutaj Van Der Graaf Generator. Później natomiast nabiera space rockowego, nieco psychodelicznego charakteru, te zabawy gitarowymi sprzężeniami przywołują wczesny Pink Floyd, w tle jednostajne, marszowe wystukiwanie perkusji i charakterystyczne brzmienie melotronu. Buduje ono zresztą koncówkę tego utworu.

    "Raven" to kolejna na albumie rozbudowana prog rockowa suita. Intro tego utworu ma dużo elementów sceny Canterbury w pierwszym momencie skojarzył mnie się z "Facelift" Soft Machine, potem zaczął nabierać jednak delikatniejszego, znacznie lżejszego charakteru znanego z Gong. Potem przechodzi natomiast w klimaty znane z albumu Sacrifice grupy Black Widow - organowe tło, instrumenty dęte oraz od czasu do czasu mocniejsze hard rockowe brzmienie gitary elektrycznej. Do tego (w zasadzie) melorecytacja Lorenza Koehlera. Nieco później organowa partia i taśmowy efekt z dźwiękami burzy; ciekawe rozwiązanie, choć kojarzące się z Van Der Graaf Generator, (konkretnie utwór "After the Flood, album The least we can do is wave to each other). Coda "Raven" to natomiast połączenie ciężkiego brzmienia organów Hammonda z gitarą elektryczną w tle, otwarta ona zostaje przez brzmienie gitary akustycznej. Potem znowu ten melotron. No, po prostu jak na porządną prog rockową suitę przystało, mamy tutaj prawdziwą muzyczną opowieść. Zupełnie jak w utworach Yes, King Crimson czy dłuższych Pink Floyd - również wzorem tego najlepszego po różnych nastrojach.

    "Early Bell Voice" otwiera partia na fortepianie, później słychać nieco ciężkie brzmienie Hammonda z saksofonem w tle. Stosunkowo leniwie zaczynający się utwór zaczyna przyśpieszać i nabierać bardziej żywiołowego charakteru. Później raz bardziej sentymentalnie (zwłaszcza te partie wokalne), raz nieco szybciej. A na koniec narastający dźwięk dzwonów i przyśpieszony dźwięk taśmy.

    Jeśli chodzi o wokal, to nie jest to Robert Plant czy David Byron, lecz dobrze się komponuje w tego typu muzykę. Poza tym - jak dla mnie - przy takiej ilości partii stricte instrumentalnych wokaliza nie jest aż tak istotna, ważne tylko aby nie gryzła się z brzmieniem instrumentów. (Zarzucają na przykład Ozzy'emu, że śpiewać nie umie, a jakoś jego głos dobrze pasuje do riffów Iomy'ego).

    Aby znaleźć takie przykurzone płyty, trzeba nieźle przekopać się, zaliczyć szereg zjawisk nie nadających się do słuchania (jak Annexus Quam, nie dość, że okładka ohydna, to wieje nudą), potem jednak wysiłek jest wynagrodzony... Przesłuchaniem cudownej płyty bardzo dobrze łączącej wątki hard rocka, wczesnego rocka symfonicznego, wplata inteligentnie w to pewne elementy jazz-rocka, nawet z pewnymi elementami ewidentnie space rockowymi lub psychodelicznymi. Podejrzewam, że gdyby taki album nagrała w tamtym czasie licząca się grupa z kręgu brytyjskiego prog rocka, byłby on światowym hitem. Dla mnie 5/5.

    Edwin Sieredziński niedziela, 19, październik 2014 13:04 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.