A+ A A-

Radio Gnome Invisible Vol. 1 - Flying Teapot

Oceń ten artykuł
(20 głosów)
(1973, album studyjny)
1. Radio Gnome Invisible (5:30)
2. Flying Teapot (12:30)
3. The Pot Head Pixies (3:00)
4. The Octave Doctors And The Crystal Machine (2:00)
5. Zero The Hero And The Witch's Spell (9:45)
6. Witch's Song/I Am Your Pussy (5:10)

Czas całkowity: 37:55
- Daevid Allen ( guitar, vocals )
- Steve Hillage ( guitars )
- Christian Titsch ( slide guitar )
- Gilli Smyth ( orgone box, vocals, space whispers )
- Tim Blake ( VCS3 synth, crystal machine, vocals )
- Didier Malherbe ( soprano & tenor saxes, flute )
- Francis Bacon ( VCS3 synth, electric pianos, bass )
- Rachid Houari ( drumbox )

1 komentarz

  • Edwin Sieredziński

    Swego czasu na Esensji ukazał się wykaz rzekomo najdziwniejszych płyt świata. Doszedłem do wniosku, że autorzy tego zestawienia muszą mieć naprawdę problem z odbiorem muzyki, skoro włożyli tam serię albumów Gong - Radio Gnome Invisible. Możliwe również, że z poczuciem humoru. Kompletnie bowiem nie czują groteski. I tak jest ona tutaj lekka i przyjemna. To nie ciężki momentami humor Franka Zappy czy mocna szydera w stylu The Residents. Co miały one w zamyśle autorów prowokować do refleksji na temat stanu sztuki i kultury... Daevid Allen i jego współpracownicy nie mieli tego zamiaru. Nagrali natomiast bardzo ciekawy album.

    Twórczość Gong zdefiniować można w sposób następujący. Jest ona nieco trudniejsza niż Caravan. Nie ma to dostojności Soft Machine. Gong jest bardziej humorystyczny, groteskowy, kpiarski, również znacznie bardziej energiczny; nic dziwnego, że nadal ma duży krąg wielbicieli. Flying Teapot mieści się tutaj w obrębie tego humoru, groteski... Mogą niektórzy twierdzić, że to album bardzo dziwny, psychodeliczny. Czy jednak zostawia on jakiś straszny mroczny posmak. Gdy się pierwszy raz słucha, ma się wrażenie, że nie wiadomo, co będzie za chwilę. Czy wejdzie saksofon? Czy dostaniemy przestrzenne partie na syntezatorze VCS3, z gitarą gdzieś tam z boku i rozciągniętymi partiami wokalnymi? Czy motyw gitarowy, a w tle melorecytacje? Mimo wszystko jest całkiem przyjemnie. Standard słuchania jest momentami lepszy niż Hawkwind - nie ma tutaj rozciągania partii instrumentalnych w nieskończoność, mogące być odebrane jako męczybuła. Odbieram ten album Gong jako bardzo ciekawy przypadek muzycznej groteski. Psychodelia nabiera tutaj nowego wymiaru. Nie musi być to mroczne i niepokojące jak King Crimson czy wczesny Pink Floyd, może wywoływać uczucia z przeciwnego krańca, raczej zabawne, groteskowe. Jak się słyszy w pewnym momencie ten śmiech, jeszcze do tego syntezator i saksofon, to ciężko tego nie poczuć.

    Tego surrealizmu ciężko nie zauważyć, widząc jak ponazywał Allen swoich instrumentalistów - od myślicieli, pisarzy, skąd się niby wziął tam Roger Bacon. Oryginalnie podawane instrumenty - "sperm guitar and slow whale", mocne poczucie humoru, co nie? Tak samo "orgone box" jako instrument. Allen to miał ciekawe pomysły.

    Płyta, w której nie sposób się nie zakochać od pierwszego odsłuchu. Z mojej strony 5/5.

    Edwin Sieredziński sobota, 28, marzec 2015 14:09 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.