Blues pod kominem…. 18 maj i Noc Muzeów. Chełmek. Malutka, sympatyczna miejscowość 60 km od Krakowa. Godz 23:00. Plener. Niesamowite otoczenie sceny – wielki komin, stare budynki jakiejś fabryki. Elewatory, rury a przed sceną kilkadziesiąt krzeseł. I tyleż ludzi, zaciekawionych nazwą grupy która przyjechała specjalnie do nich z Warszawy… East Earth Band . Blues. Prawdą jest , że to najłatwiejsze do gry. Ot, trzy akordy na krzyż, prosty rytm, nawet kompletny amator sobie z tym poradzi. I w związku z tym kapel bluesowych są u nas tysiące. Ale żeby być zauważonym, trzeba coś więcej, trzeba tego bluesa „czuć”. A z tym jest już gorzej… Więc „DOBRYCH” kapel bluesowych jest już niewiele. A East Earth Band nie tylko „czuje” – oni SĄ bluesem ! Po pierwszych dźwiękach już wiedziałem, że to będzie WYDARZENIE. Natychmiast przypomniały mi się pierwsze, dziś już legendarne koncerty Dżemu – w drugiej połowie lat 70-tych i niesamowita atmosfera którą ten Zespół potrafił stworzyć. I dziś, trzydzieści kilka lat od tamtych czasów , ze sceny pod Kominem właśnie powiało tamtą magią…. East Eatrh Band to grupa która starannie dobiera repertuar, od absolutnej klasyki bluesa (BB King) , przez nasze krajowe perełki (Nalepa, Niemen, Dżem) , własne (świetne!) kompozycje, do światowego topu blues-hard-rocka (Hendrix, Led Zeppelin) i na wszystkim odciska swoje , niepowtarzalne piętno… Mocnym filarem jest niezwykle charyzmatyczny wokal (Paweł Fidorczuk) , doskonale czujący się w tych klimatach, dysponujący riedelowsko-plantowskim głosem i hippisowsko-rockowym stylem bycia – czym natychmiast „porywa” za sobą publiczność. Odrębny temat to gitara. Coraz bardziej odrzuca mnie matematyczne, perfekcyjne granie , sterylnie czyste solówki o prędkości bliskiej światłu. Kocham lata 70-te i „tamtą” gitarę , zagraną nie tyle głową i szybkimi paluchami – a sercem. I ten gość tak gra ! Oj dawno już nie słyszałem takiej gitary na żywo. Bez popisów szybkościowych, bez specjalnych fajerwerków, ale z duszą w strunach, gdzie każdy dźwięk „chwyta za serducho”… Kolejny ewenement – to skrzypce, a właściwie altówka. Elektryczna. Ciekawie „przepuszczona” przez multiefekt gitarowy (?) , z przesterami i pogłosem – tworzy niesamowity klimat… Sprawna, minimalistyczna sekcja powoduje „przestrzeń” i „efekt freedom”. Spodziewałem się dobrego koncertu. Ale nie AŻ TAK DOBREGO…. East Earth Band to żywy relikt przeszłości, artefakt dźwięków , które myślałem, że już umarły.. Owszem jest wiele grup próbujących naśladować stare brzmienia. Oni nie naśladują – po prostu tak grają, tak czują – i ten autentyzm przekazują publiczności…. Porywający, piękny koncert.. Zapamiętajcie tą nazwę. Szykuje się płyta – dla wszystkich miłośników „tamtych” czasów to będzie święto…..oczywiście jak zwykle moim, cholernie subiektywnym zdaniem…
Tekst: Aleksander Król
Marcin Chmara, mózg projektu Electronic Revival to dusza człowiek, a jednocześnie jednostka bardzo odporna. Zmiana składu zespołu? Trąba powietrzna, która o mało nie zmiotła piątej edycji organizowanego przez niego festiwalu? Marcin macha na to ręką, dalej komponuje i nagrywa, dalej występuje. Jeszcze pasja czy już powołanie? Tego poniższy wywiad nie rozstrzygnie, na pewno jednak odsłoni kulisy powstawania zeszłorocznej, trzeciej już płyty Electronic Revival, „Minus/ Plus”.
Electronic Revival, choć jeszcze nie pod tą nazwą, narodziło się trzynaście lat temu. Od tego momentu staje się chyba w Twoim życiu coraz istotniejsze. Koncerty, kolejne płyty, festiwal, który zyskał rangę największego polskiego święta elektroniki… Czy nie uważasz, że dzięki swojej działalności – jako twórca i propagator el-muzyki zasłużyłeś już na miano człowieka-instytucji?
To trochę przesada, po prostu lubię muzykę elektroniczną. Nie tylko elektroniczną - ogólnie lubię muzykę z małymi wyjątkami. Kiedyś stwierdziłem, że nie ma obecnie możliwości „pokazania festiwalowo” muzyki elektronicznej i zacząłem działać. Lubię pracować, organizować dlatego wykorzystałem swoje możliwości i tak powstał Festiwal Muzyki Elektronicznej w Cekcynie.
„Minus/Plus” ukazało się w czerwcu ubiegłego roku – jakie są reakcje słuchaczy?
Trzeba ich zapytać. Dostaję różne informacje. Powiem krótko jedni lubią inni nie, ale to chyba tak bywa. Wiem już, że świata nie zmienię swoją muzyką. Piszę to, co kocham i jeżeli sprawiam jeszcze innym radość z słuchania to już jest świetnie. Jeżeli chodzi o jakieś dane to oficjalnie przez nasz sklepik sprzedałem około 600 płyt. Niestety znalazłem w sieci dużo portali gdzie są nasze płyty. Ludzie piszą, że jest świetnie fajna muza i takie tam ... i ściągają nielegalnie. Nie wiem, czy się z tego cieszyć , czy smucić...
Mam wrażenie, że na „Minus/ Plus” jest mniej gitary niż na wcześniejszych wydawnictwach. Czy to przez zawirowania kadrowe, które dotknęły Electronic Revival podczas pracy nad krążkiem?
Ciężko mi powiedzieć, piszę muzykę, jestem słabym bardzo słabym gitarzystą. Na studiach trochę pograłem na gitarze , ale o tym wstyd mówić. Podczas kompozycji wirtualnie widziałem ślady gitary, które Tomek realizował lub zmieniał. Tak było z utworem „Analogowo”, gdzie szukaliśmy rozwiązania na gitarę, w końcu Tomek odstawił gitarę i krzyknął „dawaj mikrofon!” i... Tom zaśpiewał, potem dorobiłem drugi głos i tak powstała partia wokalu w tym utworze. Niestety pewnego razu Tomek poinformował mnie, że już koniec, ma dość i idzie na muzyczną emeryturę. Dlaczego? co? jak ? - oczywiście takie myśli biegały po głowie. To decyzja Tomka, ja ją szanuję, jesteśmy nadal dobrymi kumplami. Tomek cały czas pomaga przy festiwalu. Mimo decyzji dograliśmy materiał do końca, zagraliśmy jeszcze kilka koncertów. Tomek swoją decyzję podjął i zachował się jak na przyjaciela przystało.
Zaskakuje gościnny występ trębacza w „Zatrzymaj się”. Czy na następnych płytach możemy się spodziewać podobnych urozmaiceń?
Tak, chcę rozwijać współpracę z różnymi muzykami. Z Janusz Stolarskim znamy się z czasów studiów oraz Big Bandu Pałacu Młodzieży w Bydgoszczy. Cały czas chcę pokazać, że muzyka elektroniczna nie zamyka się w „pudełku”. Teraz współpracuję z Marcinem Grzellą, Wojtkiem Pilichowskim, mam bardzo dobrą znajomość z Tomkiem Glazikiem – saksofonistą z Kultu. Pragnę, aby muzyka elektroniczna nie była postrzegana z góry i szufladkowana.
„Zatrzymaj się” ma dzięki trąbce jazzowe inklinacje. Ale i Ty sam w „Wulkanie” grasz chwilami jak pianista fusion…
Nigdy sam nie określam „jak gram” materiał na płycie. „Minus/ Plus” ma pokazać szerokie spektrum tego co chcę grać.
„Żyj, a nie tylko istniej” dzięki licznym nakładkom kobiecych wokali brzmi dość uroczyście. Co było najpierw – kompozycja podyktowała tytuł czy może było odwrotnie?
Najpierw była kompozycja, potem tytuł. Z tym mam zawsze problem, czyli nazwami utworów. Podczas kompozycji zazwyczaj mają nazwy 1, 2 i tak dalej... Na końcu słucham tego, co napisałem i szukam nazwy, która oddałaby klimat kompozycji. Tak było i z tym utworem. „Żyj,a nie tylko istniej” - tu chodziło mi o to, że są ludzie, którzy się rodzą i po prostu” jakoś egzystują” a nie istnieją. Czyli nie działają na rzecz innych, przychodzą po pracy do domu i piwo z pilotem, tu można dużo dużo pisać... i wszystko jest do D...
Intryguje mnie tytuł „C2H5OH” – tworzyliście ten utwór „pod wpływem”?
Oczywiście nie, pod wpływem jestem często, ale nie podczas pisania i grania. Ja nie potrafię. Zawsze na płycie staram się umieścić jakiś „żart muzyczny”. W wersji roboczej ten utwór nazywał się „ My love 80`s” . Przy opisywaniu utworów na płytę padło na „C2H5OH” - tak mi się nasunęło.
Jak nawiązałeś współpracę z następcą Tomka – Marcinem Grzellą? Czy jego angaż pozwolił Electronic Revival na obranie nowego kierunku?
Z Marcinem znałem się już dużo wcześniej, postanowiliśmy grać razem. Bardzo dobrze się rozumiemy. Jaka będzie następna płyta jak mocno przemieszają się nasze światy. Marcin Grzella mocno stąpa po ziemi, wie czego chce. Ma sprecyzowane preferencje muzyczne. Myślę że ta współpraca będzie bardzo owocna - zobaczymy …
Zastanawia mnie ile czekających na swoje miejsce na płycie kompozycji spoczywa w Twoim archiwum.
Dużo. założyłem sobie katalog w kompie "POMYSŁY" - tak, aby komponując utwór, zapisywać powstające przy okazji szkice.
Zeszłoroczny Day Of Electronic Music wskutek nawałnicy musiał się szybko ewakuować z pleneru do domu kultury. Ponoć wyrobiliście się tylko dzięki pomocy fanów?
Tak. Tu w tym miejscu jeszcze raz wielkie DZIĘKUJĘ w stronę wszystkich fanów i osób, które natychmiast rzuciły się nam na pomoc, nie patrząc na swoje bezpieczeństwo trzymali podciągi sceny, która chciała odfrunąć. Dzięki nim mogliśmy szybko ewakuować sprzęt ze sceny.
Widziałem Was w dawnym składzie trzy lata temu. Zerknąłem na bieżące zdjęcia. Tytuł Najgrubszego Duetu Polskiej Sceny już Wam raczej nie przysługuje.
... dobre! Nie wiem, nie znam wszystkich, którzy grają muzykę elektroniczną, a przede wszystkim ich wagi (śmiech). W roku 2010 pewnie bym nie bal się postawić tezy, że jesteśmy najgrubsi - razem z Tomkiem mieliśmy prawie 250 kg. Dzisiaj nie wiem. Jeżeli jest to ciekawe, to sam schudłem na chwilę obecną 20 kg. Polecam wszystkim tym, którzy się borykają z problemem.
Dziękuję za rozmowę!
Dziękuję za wywiad - zapraszam na naszą stronę www.electronic-revival.pl oraz na festiwal 20 lipca 2013.
Rozmawiał: Paweł Tryba
1. All I Need
2. Night of Dreams
3. Send Me Back
4. Limey Ladies
5. Between Two Worlds
6. Long Ago, And Not So Far Away
Mike Greer - Guitars, Moog, Organ, Background Vocal
Robert Kirkland - Vocal
Wesley (Bobby) Locke - Drums
David Niblock - Bass
Don A. Dixon - Background Vocal
1. Invasion I 9:53
2. Smog 3:52
3. Invasion II 8:34
4. Ballad for Lady Di 7:48
5. Silence 2:41 6. The last day 4:04
7. Shock 4:02
8. Invasion III 7:16
9. Between light and shadow 3:56
- Marek Kubski (all instruments)
1. ON THE BOUNDARY BETWEEN LIGHT AND SHADOW 15:40
2. OZON GAP I 10:43
3. OZON GAP II 11:20
4. OZON GAP III 5:48
- Marek Kubski (all instruments)
1. Hunter of the Apocalypse 20:22
2. Hot planet 5:38
3. Hope 9:33
4. Reguiem for Freddie Mercury 8:08
- Marek Kubski (all instruments)
"Dajcie mi trochę empatii" - relacja z koncertu Pendragon + Gary Chandler (Jadis), 09.05.13, Warszawa, Proxima
czwartek, 16 maj 2013 23:22 Dział: Relacje z koncertówPo czym poznać wielki zespół? Po rozmiarach muzyków (przecież nie napiszę że po rozmiarach jego członków?!)? Raczej nie. Po wielkości scen i stadionów na których grają? Zwykle po tym się to poznaje, ale ja uważam, że to nie ten trop. Po kwotach, które muzycy zarabiają? Tak, już sam palnąłem się w czoło. Wielki zespół poznaje się po tym, że w czasie krótkiej trasy koncertowej przyjeżdża na dwa koncerty do Polski, gdzie gra w małych klubach, dla garstki fanów, co raczej umiarkowanie im się opłaca, a i radość z grania pewnie mniejsza, a Zespół ten daje z siebie wszystko, gra na najwyższych obrotach, nie widać po nich cienia zawodu czy speszenia, a Lider dwoi się i troi i sprawia wrażenie szczęśliwego. Po tym poznaje się Wielki Zespół, do cholery. Dlatego bez względu na to czy komuś twórczość Pendragon się podoba czy nie, jest on Wielkim Zespołem i już.
Po tym zbyt długim wstępie przejdźmy do sedna. Najpierw jednak wyjaśnijmy sobie jedno. Pendragon w miesiącu maju odbywa krótką trasę koncertową, w ramach której zagrał w Poznaniu i Warszawie. Ja stawiłem się na drugim z tych koncertów, który miał miejsce w Proximie. Wspomniane tournée realizowane jest pod szczytnym hasłem „Classic Pendragon Tour”, co sugeruje wyłącznie najstarsze dokonania zespołu. Otóż od razu powiem, że jest to dość mylące, ponieważ set obejmował zarówno rzeczywiście uznane (no niech będzie, legendarne) dzieła Brytyjczyków, jak i najnowsze hity z „Passion”. Biorąc pod uwagę, że cały set trwa ponad dwie godziny, wszyscy powinni być usatysfakcjonowani, przynajmniej tak się wydaje niżej podpisanemu.
Zaczęli, a jakże, od „The Voyager” wprowadzając zebranych we wspaniały nastrój, roztaczając dookoła cudowną, niemal sielską atmosferę. Panowie wspomagali się wyświetlanymi na ekranach wizualizacjami, które potęgowały odpowiedni klimat. Znakomity zabieg. Nie zabrakło również m.in. „Back in the spotlight”, „Shadow”, czy perfekcyjnie zagranego „Paintbox” (szkoda, że chórki odśpiewywane przez publiczność były dość wątłe). Oczywiście tych klasyków było więcej, ale tak jak mówiłem, Pendragon nie zapomniał o swojej ostatniej płycie, której fragmenty też prezentował. Nie mi oceniać na ile potrzebne jest odgrywanie połowy tego albumu na trasie mającej zawierać największe klasyki grupy. W internecie obejrzałem rozbrajający filmik, jak Nick Barrett omawiając tą trasę, krótko stwierdza: „You’re gonna love it!”. I to chyba jest najważniejsze. A wykonania „Empathy”, „Feeding frenzy”, czy „This green and pleasant land” były na tyle powalające, że nazwę trasy, w ramach której były wykonane chyba należy w tych okolicznościach pominąć. Ja po prostu poszedłem na znakomity koncert Pendragon z przekrojowym materiałem.
Kondycja zespołu jest aktualnie do pozazdroszczenia. Perfekcyjne wykonania, mnóstwo pasji, energii, dwa bisy, jak już pisałem, ponad dwugodzinny koncert. Mają panowie zdrowie. Clive Nolan sprawia wrażenie nieśmiałego człowieka, ale nie można zapominać, że w akurat w tym zespole nie gra pierwszych skrzypiec, co zawsze podkreśla („Ja tam tylko gram na klawiszach”, przeczytałem kiedyś). Pierwsze skrzypce, pierwsze głosy i pierwsze gitary gra oczywiście Nick Barrett. Poza tym, że muzycznie nie można mu niczego zarzucić, pan Barrett jest również elokwentnym i bardzo sympatycznym konferansjerem. Widać lata doświadczenia. Muzyk zagadywał publiczność między utworami, żartował. Wykazał się też dobrą pamięcią i znajomością polskiego, uroczo wymawiał „Zabrze” oraz „Dom muzyki i tańca”. Barrett powiedział też jedną, bardzo ważną rzecz. Otóż w przyszłym roku ma się ukazać nowa płyta Pendragon! Jeśli panowie pozostaną w takiej formie jak obecnie i będą mieli przynajmniej tyle pomysłów co na „Passion” to szykuje się mocna pozycja.
Niejako z obowiązku wspomnę o wykonawcy otwierającym koncert w Proximie. Wystąpił Gary Chandler, na co dzień lider formacji Jadis. Wiem, że dla niektórych to będzie herezja, ale twórczość tej grupy nie jest mi szczególnie znana, dlatego też nie wypowiem się szczegółowo w kwestii zaprezentowanego repertuaru. Chandler wystąpił samotnie, śpiewając i grając na gitarze, co świetnie mu wychodziło, tak na marginesie. Utwory, które zaprezentował, były raczej spokojne, ale nie senne, doskonale wprowadziły w klimat koncertu.
Przybył, zobaczył, wysłuchał, wrócił i spisał,
Gabriel „Gonzo” Koleński
Ps. Zdjęcia zostały wykonane i udostępnione przez Rachel Wilce, której serdecznie za to dziękuję.
Rozwiązujemy konkurs dotyczący OD NOWA Art Prog Festivalu. Czas nagli, bowiem impreza już w najbliższą sobotę w Toruniu! Nagrody w postaci wejściówek na imprezę wygrywają dwaj panowie: Kamil Stawicki oraz Janusz Kicerman.
Pan Kamil poinformował Redakcję, że nie będzie mógł przyjechać do Torunia - wylosowaliśmy zatem następną osobę z puli prawidłowych odpowiedzi. Nagrodę wygrał pan Andrzej Baczyński.
18 maja w Toruniu, w Klubie Od Nowa odbędzie się Art Prog Festival. Wezmą w nim udział 4 bardzo ciekawe i uznane już zespoły: Lebowski, Xanadu, State Urge oraz Eraser Effect. Mamy dla Was dwie wejściówki na tą imprezę. Wystarczy wysłać maila na adres: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie obsługi JavaScript. z tytułami co najmniej dwóch płyt długogrających, jakie wydały te zespoły. Jako podpowiedź: w sumie są ich trzy, a jeden z zespołów jeszcze nie wydał żadnego pełnego wydawnictwa.
Na odpowiedzi czekamy do dn. 16 maja.
więcej informacji o imprezie:
http://progrock.org.pl/nowosci/item/10356-art-prog-festival-w-toruniu
https://www.facebook.com/events/463043640431240/
Z perspektywy czasu poprzedni koncert Marka Knopflera na ziemiach polskich w 2010. roku wspominałem z mieszanymi uczuciami. Było solidnie, na poziomie, momentami bardzo dobrze, ale Knopfler to artysta od którego oczekuje się trochę więcej. Oczekuje się magii. Dlatego do Łodzi jechałem się „odkuć”, albo, o zgrozo, ostatecznie się przekonać, że Knopfler już na scenie nie może. Wieczór gorący, bezchmurny. Ludzie zdążyli już zapomnieć o śniegu, który zalegał ulice raptem miesiąc wcześniej. Nic tylko rozkoszować się muzyką. Wysiadłem z pociągu na Łodzi Kaliskiej, podszedłem do Atlas Areny (na dobrą sprawę to tylko przejście przez ulicę), odszukałem przed wejściem redaktora Pabisa i udaliśmy się razem na występ niegdysiejszego lidera Dire Straits.
Swoim zwyczajem zahaczyłem o stoisko z „merczem” i odszedłem odeń jak niepyszny. Same horrendalnie drogie koszulki. Żadnych płyt. A przecież Knopfler ma w repertuarze sporo trudniej dostępnych ciekawostek (liczne soundtracki, płyty sygnowane wspólnie z muzykami country, akustyczne EPki), fani chętnie uzupełniliby kolekcję. Nic to, najważniejsza tego wieczora była prezentacja muzyki na żywo, reszta to tylko oprawa. We wnętrzu hali czekał nas zgrzyt i to wcale nie mały. Nie ustawiono żadnych telebimów. Jeśli ktoś tak jak my załapał się na dalsze sektory płyty, to mógł zapomnieć o śledzeniu mimiki artysty, a i ze szczegółami mowy ciała miał problemy. Jak na razie zapowiadało się średnio…
Pierwsze takty „What It Is”, chyba największego solowego przeboju Marka, trochę mnie uspokoiły. Maestro zdecydowanie był w formie. Gitarowej, ale też wokalnej. Poprzednio brakowało w jego śpiewie tego luzackiego zadzioru, który miał na płytach Straitsów. Tym razem ta maniera przeniknęła także do późniejszych dokonań Marka, nadała tym w sumie delikatnym piosenkom zdrowej szorstkości. Na początku Knopfler i jego siedmiu (!) kompanów skupili się na przeglądzie utworów z albumów sygnowanych tylko nazwiskiem gitarzysty. Mark obficie szafował utworami z zeszłorocznego „Privateering”. Sporo tam bluesa i rockabilly (np. „Don’t Forget Your Hat”), było czym rozgrzać publikę. A żeby ją wyciszyć – sięgnął po balladowe „Haul Away”, ozdobione celtyckimi akcentami. Michael McGoldrick mógł sobie posmęcić na flecie, a John McCusker na skrzypcach. Obaj panowie przydali też rumieńców tytułowej piosence z ostatniej płyty Marka. Oczywiście były też wycieczki w dawniejsze czasy. Pewne kompozycje ze swoich solowych płyt Knopfler lubi bardziej niż inne. Choćby „Speedway At Nazareth” i „Marbletown”, które dają muzykom pretekst do luźnej, nieskrępowanej gry. Zwłaszcza ten drugi utwór został ciekawie rozbudowany – pizzicato Glenna Wolfa na kontrabasie to mistrzostwo! Jakoś rzadziej wracam do takiej sobie płyty „Shangri La”, ale muszę ją sobie odświeżyć, może się w końcu polubimy – otwierająca ją ballada „5:15 A.M” zabrzmiała doprawdy uroczo. Nawet się z kolegą Cataclystą nie spostrzegliśmy, kiedy ten nieszczęsny dystans od sceny przestał nam przeszkadzać. Słuchaliśmy, słuchaliśmy, a Mark i jego partnerzy rozkręcali się z numeru na numer…
Oczywiście największy aplauz wzbudziły poutykane w drugą połowę występu utwory Dire Stras. Najpierw po krótkim, odegranym na flecie wstępie rozległo się „Romeo And Juliet”. A mój błogostan wzrósł, bo aż słychać było zaangażowanie Knopflera w kawałki, które grać MUSI, bo spora część ludzi po to kupiła bilety. Ostatnio te Straitsowe klasyki brzmiały trochę bez polotu. Ale nie tym razem. Przy „Sultans Of Swing” (brawa coraz głośniejsze!) zagadnął mnie siedzący obok jegomość, który twierdził, że przyjechał usłyszeć te właśnie pomnikowe utwory. Niżej podpisany równą atencją darzy Knopflera solowego, więc chwilkę się poprzekomarzaliśmy. Myślę, że żywiołowe „Postcards From Paraguay” z ostatniej płyty ostatecznie przekonało pana konserwatystę. Ten mariaż rocka i andyjskiego folkloru po prostu musi się podobać! Kulminacyjnym punktem wieczoru było ostatnie w regularnym secie „Telegraph Road”. Ileż finezji było w grze Marka, autentycznie mnie zahipnotyzował. A i Krzysztof słuchał urzeczony. Wybitny gitarzysta to taki, który nie nudzi solówką, którego prosi się, by te jego popisy trwały jeszcze chwilkę dłużej. Mark w „Telegraph Road” swoją wybitność potwierdził. Po zejściu muzyków ze sceny sala tupała i klaskała parę minut, w czasie których starsi panowie (średnia wieku w zespole – około sześćdziesiątki!) zapewne uzupełniali bilans płynów. A potem rozległ się kolejny utwór obowiązkowy. Być na koncercie Knopflera i nie usłyszeć „Brothers In Arms?”. Tego publiczność by nie zniosła. Większość zebranych na płycie opuściła krzesełka i podeszła pod scenę. A Mark czarował. Potem muzycy ukłonili się, zeszli z desek, ale wrócili po kilkudziesięciu sekundach. Lider zaśmiał się szelmowsko i odpalił „So Far Away”. Oczywiście połowę tekstu wyśpiewali za niego fani. I to już był koniec dwugodzinnego show. Długo to, krótko czy w sam raz? Ja osobiście mógłbym wymienić jeszcze kilkanaście utworów, które chciałbym usłyszeć. Knopfler zagrał inne, bo taką miał koncepcję. Ale to nie jest najważniejsze. Przez te dwie godziny obcowaliśmy z wielkim pięknem i równie wielkim kunsztem. Proszę państwa, Mark Knopfler jeszcze nie jest kombatantem. Nagrywa albumy i jeździ w trasy, bo wciąż ma wiele do przekazania!
Konkurs z zespołem State Urge został rozwiązany. Przyszło bardzo duż dobrych odpowedzi, a sposród wszystkich wylosowliśmy jedną osobę do którekórej pojedzie labum "What Comes Next" gdyńskiego zespołu. Nagrodę wylosował Pan Krzysztof Lakwa. Gratulujemy!
Przerywamy chwilową konkursową pauzę i zapraszamy Was do wzięcia udziału w konkursie z zespołem State Urge. Do wygrania najnowszy album zespołu zatytułowany "White Rock Experience". Odpowiedzi na pytania prosimy nadsyłać do dnia 11 maja 2013 roku pod adres e-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie obsługi JavaScript. z dopiskiem "State Urge" w tytule wiadomości. oto pytania:
1. W którym roku i w jakim mieście powstał zespół State Urge?
2. Jakie tytuły nosiły EP-ki poprzedzające debiutancki album zespołu?
3. Jak swoją muzykę nazywają członkowie zespołu State Urge?
Z puli nadesłanych maili zostanie wylosowane poprawne zgłoszenie. Zgłoszenie musi zawierać prawidłowe odpowiedzi na konkursowe pytania, mail musi posiadać prawidłowy temat, zgłoszenie musi nastąpić w czasie trwania konkursu. Zgłoszenie musi zawierać również imię i nazwisko oraz dokładny adres, na który zostanie wysłana nagroda. Jedna osoba może przysłać tylko jedno zgłoszenie. Jeżeli w puli zgłoszeń znajdzie się więcej zgłoszeń jednego autora, do konkursu zostanie zakwalifikowane pierwsze zgłoszenie. Wyniki zostaną ogłoszone na stronie www.progrock.org.pl, a zwycięzca zostanie powiadomiony o przyznanej nagrodzie mailem.