A+ A A-

Krzysztof Ścierański: Jestem skromnym gościem

poniedziałek, 03 czerwiec 2013 10:37 Dział: Wywiady

Krzysztof Ścierański ma od lat ugruntowaną opinię najlepszego polskiego jazzowego basisty. Grał w naszych najsłynniejszych jazz rockowych składach, jest wziętym sidemanem, nagrał pokaźny stos płyty sygnowanych własnym nazwiskiem.  Krótko mówiąc – w Polsce ma status gwiazdy. Inna sprawa jednak być gwiazdą w Polsce, a co innego za granicą – o specyfice życia polskiego zawodowego muzyka pan Krzysztof, z racji czterdziestoletniego scenicznego stażu, może opowiedzieć wiele historii. Raz po prostu śmiesznych, innym razem tak smutnych, że aż śmiesznych. Posłuchajmy…

Czy czuje się Pan jednym z akuszerów polskiego fusion? Grał Pan w Air Condition, wciąż gra w Laboratorium i String Connection – to najważniejsze zespoły rodzimej sceny.

Nie, absolutnie. Grałem w wielu grupach, ale jestem skromnym gościem. Czasem się tylko denerwuję na brak fachowości w muzycznej prasie, niepotrzebne gloryfikowanie. Ostatnio w gazecie czytałem relację z czyjegoś festiwalowego  występu, nazwiska nie przytoczę. Dziennikarz opisał koncert jako genialny, fenomenalny. A ja człowieka znam i mogę powiedzieć, że jest po prostu przeciętny. Teraz zresztą widzę, że grająca młodzież bardziej gra o swój PR, image, kontakt z fanami na facebooku niż o rozwój muzyczny. To przerażające! Ale oni prawdopodobnie nie maja innego wyjścia,  muszą robić rzeczy, które w moich czasach były niegodne.  Nigdy nie wydałem złotówki na swoją reklamę, zawsze był ktoś inny, kto to robił. Dziś jest inaczej. Trudniej się przebić przez tłum oczekujących na sukces, to jak stanie w kolejce za Gierka. Ja już się trochę nastałem, już mi się nie chce. Oczywiście wzorem moich młodszych kolegów przyjąłem całą masę znajomych na facebooku. Traktuję go jak tablicę ogłoszeniową. Kiedy informację o moim koncercie polubi nie dziesięć, tylko pięćdziesiąt osób, to już to o czymś świadczy. Mam w tej chwili chyba z sześćset „polubień”, po prostu lepiej mnie widać.

Jest Pan muzycznym samoukiem. Jak doszedł Pan do dzisiejszego poziomu wykonawczego?

W młodości miałem szczęście grać w zespołach, gdzie występowali najwybitniejsi polscy muzycy: Zbyszek Namysłowski, Tomek Stańko, Krzesimir Dębski… To była świetna szkoła!

 Nie graliby wtedy z Panem, gdyby już wtedy nie miał Pan odpowiednich umiejętności.

To nie tak. Jako młody człowiek wiele  rzeczy robiłem podświadomie, żeby w ogóle móc się na scenie jazzowej udzielać. Z czasem nabrałem doświadczenia, które pozwala mi uczestniczyć w coraz trudniejszych projektach. Pamiętam, jak nagraliśmy płytę w składzie: Wojtek Karolak, Zbyszek Lewandowski, ja i jako główna gwiazda Mike Russell. To był materiał rhythm’n bluesowy. Po zmiksowaniu całości zadzwonił do mnie Karolak i pół godziny wychwalał, jak świetnie gram walking. Nawet wtedy nie wiedziałem co to jest walking! Po prostu byłem w stanie zagrać proste akordy tak, żeby się wpasować w całość. Dziś mam zdecydowanie więcej świadomości, ale zastanawiam się czy to na pewno lepiej… W każdym razie jest fajnie dopóki się kształcę, rozwijam.

Muzyka to u Pana przedsięwzięcie rodzinne. Pan jest mistrzem basu, pański brat – świetnym gitarzystą, syn gra na perkusji.

Mój brat (Paweł Ścierański – przyp. PT) pracuje, w tej chwili grywa tylko od czasu do czasu z jakimiś blues rockowymi składami. A Marcin bębnił kiedyś w legionowskim zespole Tama. W tej chwili występują rzadziej. Ostatnio grali na stadionie w Nowym Dworze Mazowieckim. Byłem, słuchałem – poważny czad. W tej chwili  Marcin angażuje się głównie w zespół Overload – konkretny metal, niedawno wydali drugą płytkę z czterema kawałkami. Spięli się, świetnie im wyszło. Poza tym nadal kształci się w szkole muzycznej, gra różne rzeczy: a to bossa novy, a to towarzyszy wokalistom. Kiedyś była taka potrzeba chwili, koncerty na Ukrainie – graliśmy we dwójkę. Sytuacja zupełnie jak moja sprzed wielu lat, kiedy grałem z wielkimi jazzmanami na czuja. Ale Marcin nie pomylił się ani razu. To były bodaj cztery koncerty. Świetny wyjazd!

Zawsze Pan podkreśla, że pod względem muzycznym jest Pan Latynosem. Skąd ta fascynacja?

Dziś też na koncercie grałem taki salsowy utwór… Pierwsze fragmenty muzyki, które pisałem, nawet jeszcze nie kompozycje tylko, powiedzmy, szkice, nie miały rock’n rolla czy bluesa jako bazy. To była bossa nova. Zresztą bywam na różnych festiwalach, przede wszystkim na holenderskim North Sea Jazz Festival – w ciągu czterech dni gra tam stu pięćdziesięciu wybitnych wykonawców, w tym sporo twórców wykonujących repertuar latynoski. Taka muzyka pod kątem rytmicznym kręci mnie najbardziej.

Solowe koncerty gra Pan od ponad trzech dekad.

Obecnie mało gram solo, kiedyś częściej. Lubię takie koncerty, bo mogę pograć trochę inaczej, ale lubię też występować z innymi muzykami, bo nic nie zastąpi żywej interakcji. Jeśli jednak chcę połączyć ekonomię z muzyką, to występ solowy jest kompromisem,   na który muszę się zgodzić.

Siłą rzeczy musi się Pan krzątać między głośnikami, samplerami. Traktuje Pan to jako dodatkowy element show czy raczej dopust boży?

To konieczność. Żeby to miało sens i grało, muszę to kontrolować. To tak jak z samochodem – nie wsiądę do niego, nie przekręcę kluczyka i nie pojadę ot, tak sobie. Muszę kręcić kierownicą, zmieniać biegi. Może kiepsko to wygląda od strony wizualnej, ale dzięki temu buduję muzykę. Coś muszę włączyć, coś wyciszyć. Pamiętam taki występ Joe Zawinula, kiedy grał zupełnie sam. Trudno mi było na niego patrzeć. Cały czas coś kręcił, przełączał, jakby popsuł mu się sprzęt. Ale muzykę grał piękną!

 Kilka miesięcy odszedł Jan Pluta, który bębnił w Pana trio kilka lat. Nagraliście ponoć znacznie więcej muzyki niż to, co doczekało się wydania. Może to dobry moment żeby ją przypomnieć ludziom?

Kiedy Janek zapraszał mnie do siebie i wypiliśmy trochę jakiejś lepszej whisky, często słuchaliśmy nie wydanej nigdy płyty, którą nagraliśmy już po „No Radio”. Podobała się nam, miała jakiś jednorodny przekaz, pokazywała że mieliśmy wtedy w tym składzie fajną energię. Były na niej jakieś drobne błędy – ostatecznie nie zdecydowałem się na jej wydanie. Co więcej, żadna z polskich firm nie zdecydowałaby się na to. Nieraz chodziłem do wielu wydawnictw ze świetnymi muzycznie albumami i większość z nich nie była zainteresowana, bo chciałyby od razu sprzedać sto tysięcy egzemplarzy. Kiedyś myślałem, że duże firmy są po to, żeby wydawać i sprzedawać polską muzykę. Ale jakieś piętnaście lat temu zrozumiałem, że to nieprawda. To są zagraniczne korporacje, które mają za zadanie sprzedawać zagranicznych wykonawców w Polsce, a nie promować Polaków za granicą. Przecież na Zachodzie nadal jestem praktycznie nieznany.

Do koncertowego powrotu String Connection doszło już kilka lat temu. Co popchnęło Was do wydania wreszcie nowej płyty – prawie po ćwierćwieczu fonograficznego milczenia?

Nie uczestniczyłem w rozmowach o w wydaniu płyty. Była taka potrzeba – Krzesimir Dębski chciał wrócić do grania ze String Connection. Zagraliśmy dwie udane trasy, klika koncertów w Kanadzie na zachodnim wybrzeżu. A mój do tego stosunek? Jeśli jest praca, jeśli są fajni muzycy – zawsze warto zagrać. Potem jednak okazało się, że zapotrzebowanie na nasze występy nie jest aż tak duże. Występ String Connection musi trochę kosztować, mało agencji chce wyłożyć takie pieniądze. Ale Madonnę zapraszają!

… niestety.

Po raz pierwszy zagra u nas w tym roku McCartney, będzie Clapton, przyjeżdża Toto. Okazuje się, że w Polsce można zarobić kasę i to grubą. Ale mnie, innych polskich muzyków jakoś się nie zaprasza. Trochę się czuję jakbym sam  był za granicą. Ludzie, którzy rządzą tym krajem, mają ambicję zaprosić jakąś gwiazdę tu, inną gdzie indziej. A wy, Polacy? Wy jesteście słabi, sami sobie radźcie. Już z Pagartem za komuny było lepiej. Mieli międzynarodowe kontakty. Ktoś napisał do nich z Indonezji – i pojechałem na festiwal do Indonezji, potem jeszcze dwa razy tam wracałem. Przestałem jeździć, jak  zaczęły wybuchać bomby. A teraz zagraniczni muzycy przyjeżdżają do nas zarobić, a my zostaliśmy na lodzie. Mógłbym to porównać z fenomenem polskiej przedwojennej dyplomacji. Nikt nie był w stanie nic dla Polski załatwić, żaden kraj nie brał nas poważnie. I dziś jest tak samo. Polska jest naznaczona jakąś dziwną skazą...

Jak wspomina Pan niedawny występ Krzaka z czterema basistami?

Bardzo dziwne przedsięwzięcie. Sam pomysł jest... pusty. Po co aż czterech basistów? Tym bardziej że graliśmy stare kawałki. Gdybyśmy grali nowe rzeczy, specjalnie zaaranżowane na trzy, cztery basy – to proszę bardzo! Zresztą mieliśmy kiedyś taki zespół z Wojtkiem Pilichowskim i Mietkiem Jureckim. Było dużo basowego fajnego hałasu. Ale ta płyta Krzaka zdobyła zdaje się Fryderyka.

A jak przebiegała współpraca z zespołem Uda?

Dziwnie. Zaprosili mnie na chwilę, grałem solo do jakichś krzywych bębnów. Nie wiem nawet którą wersję wybrali. Dostałem od nich niedawno płytę, jeszcze nie zdążyłem przesłuchać. Sympatyczni goście, zapraszali mnie w styczniu na koncert, ale z przyczyn zdrowotnych nie mogłem się pojawić.

Do ilu płyt przyłożył pan rękę?

Do niewielu, około dwustu. Co do ostatnich wspomnień – dałem młodej polskiej wokalistce trzy utwory na płytę. Kawałek instrumentalny i dwie kompozycje. Instrumental zostawiła w takim kształcie, jaki zaproponowałem. A w piosenkach pozmieniała trochę aranżacje i zaczęła mówić w wywiadach, że jest współkompozytorką. Tak się nie robi! Jestem na takie rzeczy wyczulony. Kiedyś, jeszcze w latach 90tych, jakiś niemiecki DJ, nazywał się Villa Lobos, wziął moją starą kompozycję „Bulid The Band” , pociął ja na dwie części, dodał kongi i podpisał się jako autor. To był prosty riff, ale mój! (artysta nuci – przyp. PT).

Hiphopowcy też podkradali sample ze starych utworów String Connection.

Coś takiego było, dokładnie sprawy nie znam. Kiedyś nagrywałem w Warszawie z jakimiś hiphopowcami, do dziś nie zobaczyłem pieniędzy. A płyta już dawno wyszła. Wiem, że mówię teraz o brudach, ale to też część życia. Zycie to nie tylko piękny, słoneczny dzień. Sporo w nim brudu, który należałoby posprzątać.

We wkładce do „Directions” wspomina Pan przedzieranie się na początku lat 90tych przez blokady Samoobrony w drodze na koncert. Przekupował ich Pan płytami winylowymi.  Czy ktoś z ich aktywistów został dzięki temu Pana fanem?

Jechałem wtedy do Zielonej Góry. Kontaktowałem się z organizatorem, ten z szefami blokad, sam rozdawałem analogi. Kilkanaście zapór na drodze. To był bunt oszukanych ludzi, którzy chcieli zaprotestować przeciw niesprawiedliwości społecznej. A ja stałem się tego buntu ofiarą. Chyba nawet na ten koncert wtedy zdążyłem, ale po trzynastu godzinach udręki na trasie byłem wykończony. Z Samoobrony nikt się do mnie do dziś nie zgłosił, ale coraz częściej po występach podchodzą ludzie, którzy mówią że trzydzieści, trzydzieści pięć lat temu widzieli mnie na żywo. Pytam ich wtedy co robili przez te trzydzieści pięć lat. Z reguły odpowiadają że pracowali, ze się ożenili, wychowywali dzieci, że wyjechali za granicę do pracy. Jeden tylko zrobił wielkie oczy i powiedział: no właśnie, gdzie ja byłem?

Dziękuję za rozmowę!

Rozmawiał: Paweł Tryba

Dreamer

poniedziałek, 03 czerwiec 2013 08:18 Dział: Sula Bassana

1. Dreamer (5:49)
2. Dealer McDope (4:50)
3. My Blue Guitar (7:41)
4. Nervenlähmung (4:15)
5. Ananda (12:45)
6. Baby Blue Shuffle In D Major (9:29)

Bonusy:
7. Perry Rhodan (5:40)
8. The Vegetable Man (5:45)

Czas całkowity: 56:28

- Sula Bassana (gitary, perkusja, organy, syntezatory, sitar, flet, wokal)

Inferno

poniedziałek, 03 czerwiec 2013 08:04 Dział: Electric Moon

1. Mental Record (14:21)
2. Inferno (51:53)

Czas całkowity: 66:14

- Sula Bassana (guitars, effects, organ)
- Komet Lulu (bass, effects)
- Alex (drums)

The Death And Resurrection Of Krautrock: AUM

poniedziałek, 03 czerwiec 2013 07:54 Dział: Seven That Spells

1. In (4:54)
2. Aum (19:05)
3. Zero (8:02)
4. Rock Ist Krieg (8:40)
5. Out (6:34)

Casz całkowity: 47:19

- Stanislav Muskinja - perkusja
- Niko Potočnjak - gitara, syntezatory
- Jeremy White - bas, wokal

Przeziwziemia

piątek, 31 maj 2013 15:35 Dział: Relacje z koncertów

Przeciwziemia-czy to protest przeciw ziemskim sferom?  Słucham koncertu ,a w domu zerkam na okładkę. Choć nie wiem jak dotąd o co chodzi, że kobiecie przyprawili rogi ,zwykle bywało odwrotnie :), Może to w nawiązaniu do ” świętej krowy”-choć  terminu tego zaistnienie Anglicy w żart ,swą ignorancje kolonialną kryjąc,  powinni  obrócić…(ich nacjonalizm omal 2-giej Babel nie wybudował ale Trojańskim Koniem każdy  naród zagrozić przez to im  może…) schodząc na deski sceny, na ziemię-Przeciwziemia  to oryginalne  brzmienia…Koktajl instrumentalno gatunkowy. Bardzo świadome granie, pełne wyrazistych akcentów… Kolażowe pomysły, chwilami, kojarzyły mi się (w dbałości  o kompozycję i elementy zaskoczenia ) z Jerzym Górką Artkiestrą .Jest to granie jednak  zupełnie w ich własnym stylu-i porównanie (choć nie lubię ich stosować) ma tylko zaintrygować i zachęcić do wzięcia pod  lupę ich warsztatu … Zaskakująco flamencopodobnie lekko deliryczne  tony padają. Z początku , pozytywnie durowo w tonacjach wybrzmiewające, nastrajają nieco inaczej niż zwykle to bywa w gatunku„progach”.„Reason”„jako nierejestrowany kawałek się pojawia… Kaczka szaleńczy taniec gitarą uprawia. Brzmienie, jakie jest, powiedzieć mogą „Rozszeżone źrenice ”- tytułem utworu pozwólcie że  się posłużę. Nie palę i kocham gdy  źrenice światła szukają z natury to czyniąc…są w końcu centrum ciała, czym się zatem karmą one tym i ciało…  Fryderyka z epki chłopaki tego wieczoru  zagrali. Psychodelicznym  stakatto klawisze odważnie rozcinają tło utworu swym nieco bibop-owym a i  wręcz perkusjonistycznym drygiem- tego który nimi włada  intrygują . Przez cały koncert perkusja była zachwycająco czujna… Następnie padają interesujące  muzyczne wymiany zdań. Wyrazisty charakter gry gitarzysty ożywia całość występu. Gitarzysty zmieniającego oręż ,mandolinowo- renesansowo- egzotycznego klimatu dodając utworom , na sazie czy baglamie  grającego  sitarowe światy przywołując ,potwierdza jedynie eklektyczność całości projektu. Teksty ironiczne nieco absyntem parujące, opisujące  wiat wspaniały nieco ironicznie, w moim odczuciu  muzyce ustępują miejsca stawiając ją na 1-wszym planie…Projekt w swej odważnej strukturze ujawnia ziarno czegoś co może być niezwykle obiecujące również dla sceny alternatywnej nie ujmując mu awangardowo progresywnych tendencji…Koncert brzmiał  inaczej… Samobójca nigdy w czasie lotu nie zmienia zdania…nie brzmi optymistycznie. .no cóż… na tego tekstu tle sił dodaje klimat jak z Dżumy Camieu :„Choć  podejdź  tu ,nie bój się ja w czasach zarazy  miłością wyleczę Cię ...:) Bardzo liczę ,ja osobiście na przekaz tekstowy  z górnej półki- piszcie odważnie o rzeczach ważnych, bo muzyka niesie sama-bo tak gracie, wszystko co podacie (słychać w niej więcej niż na scenie instrumenty zajmują!)…zatem dla mnie  ważne co podacie  w tekście-( idąc za tendencją kulinarną w opisach  kolegów w branży) Czy anchois czy bigos czy frutti di mare…Kibicuję ogromnie takim muzycznym krajobrazom…lecz każę uciekać wszystkim którzy by chcieli być kanibalami dusz……Na budujące moralnie teksty czekam na prawdę, naprawdę czekam…na następne  rozdziały zespołu Przeciwziemi, bo naprzeciw jest niebo… dokąd pójdą?...

Tekst: Aleksandra Dudziak

Pablo El Enterrador

piątek, 31 maj 2013 13:42 Dział: Pablo El Enterrador

1. Carrousell de La Vieja Idiotez (5:40)
2. Elefantes de Papel (5:06)
3. Quien Gira y Quien Sue?a (5:45)
4. Ilusion En Siete Octavos (4:51)
5. Accionista (3:17)
6. Dentro del Corral (6:03)
7. Espiritu Esfumado (3:53)
8. La Herencia de Pablo (7:17)

Czas całkowity: 41:52

dodatkowo na wersji CD

9. Celeste Cielo (3:44)
10. Bananas (3:04)
11. Se tu Payaso (5:51)
12. Los Juegos del Hombre (4:52)


- Jorge Antun / Oberheim OBX synth, Hammond organ
- Marcelo Sali / drums
- Jose Maria Blanc / electric & acoustic guitar, bass, vocals
- Omar Lopez / Yamaha CP 70 electric piano, ARP pro synth, Minimoog synth

Rola słowa w muzyce…

czwartek, 30 maj 2013 16:32 Dział: Felietony, eseje, referaty,...

Trochę może i głupio pisać,
bo jaki znawca z takiej jak ja?
Mądrość mający jest Jeden, niech każdy się nań zda.
Widząc jego siłę, gdy przez ludzi przemawiał-
nie śmiejmy polegać na mięśniu mózgu, co w pracy nie jednemu ustawał.

Zapytam siebie i wielu, co parkiet i scenę w chwale własnej zajmowali:
Jak czuli się gdy braw z grzeczności poszum odebrali?
Każdy to wie, że prostota przekazu nie kolokwialnego
nie tez przesadnie górnolotnego
Uderza z siła tsunami szkwału białego,
tudzież tornado.
zabierać zwykła nas wtenczas w duchowe el dorado…
Zasłona milczenia.
Świeżość spojrzenia.

Horyzont szeroki.
Skok z przepaści w morze.
Światłem słońca zachwyt w ciszy zatoki.
Rozstępuje otchłań, świtają wtem zorze…

Środkami wyrazu dziwnymi operuje, słów niedopowiedzianych cisza,
Kto słyszy ją, ten słuchać umie.
W gęstwinie trzepotu strun i klawisza pasażów tłumie
nie warto zagubić tego po co jesteśmy z muzyką…
-Mówię:
Wirtuozerię, zmyślną harmonię znającym, bawiącym się techniką…

W chwilach prób, życia odlotów i upadków,
katastrof i zwycięstw,
myślenia w prawdzie zadatków-
zadajmy sobie trud uważnego śledzenia sensów i biegu wypadków…
Muzyka –wielka siła,
co po wielokroć bieg historii zmieniła.
W oddaniu prawdzie, szczerą postawą,
jak i dziecięcą z pozoru zabawą,
kłamstwu była obławą
skłoniła dusz miliony,
by plan Boży na ich życie był wypełniony…


Obyśmy z siłą wołali
Nie zaś wciąż się odwoływali…

Zamiast gryźć się w język, otwórz serce
przedNim…
…planem to jest, życie to test-
Padnij na twarz i przestań być bezwiednym!
Wiedz:
To w chwilach nagości w słabości
Duch w nas może zagościć..
Majestat charyzmy nie bierze się z ego
Lecz ze słuchania Jego…

ola dudziak…05.05.2013r.

West One

czwartek, 30 maj 2013 12:16 Dział: Pugh's Place

A1. Drive My Car (7:03)
A2. Old Pirate John (4:39)
A3. Give Me Good Music (5:50)
B1. Secret (4:21)
B2. The Prisoner (4:19)
B3. Undesirable (4:15)
B4. Lady Power (6:10)

- Jan van der Heide (guitar, flute, vocals),
- Hans Kerkhoven (guitar, 12-string guitar, acoustic guitar),
- Nanne Kalma (vibraphone, vocals),
- Jan Ottevanger (bass),
- George Snijder (drums),
- Henk Kooistra (keyboards)

Last Chapter of Dreaming

czwartek, 30 maj 2013 09:23 Dział: Marbin

1. Blue Fingers
2. Inner Monologue
3. Breaking the Cycle
4. On the Square
5. Cafe de Nuit
6. Redline
7. Volta
8. The Ballad of Daniel White
9. Down Goes the Day
10. The Way to Riches
11. And the Night Gave Nothing
12. Purple Fiddle
13. Last Days of August
14. Last Chapter of Dreaming

 

- DANNY MARKOVITCH: saxophones (and keyboards on 5, 14)
- DANI RABIN: guitar
- JUSTYN LAWRENCE: drums (except for 2, 5, 10)
- JAE GENTILE: bass (except for 5, 10)

oraz:
- Paul Wertico: drums (2, 3, 5, 8, 10, 12)
- Steve Rodby: bass (5, 10, 14)
- Zohar Fresco: percussion (3, 5, 9, 10, 11, 12)
- Jamey Haddad: percussion (3, 5, 7, 8, 10, 12)
- Leslie Beukelman: vocals (3, 5, 12, 14)
- Jabari Rayford: vocals (12, 14)
- Abraha Rayford: vocals (12, 14)
- Caleb Willitz: vocals (3, 12, 14)
- Justin Ruff: vocals (3)
- Matt Nelson: keyboards (4, 5, 6, 8, 13)
- Rob Clearfield: keyboards (14)
- Greg Spero: keyboards (14)
- Victor Garcia: trumpet (3, 12)

Proggnozy - Archangelica

środa, 29 maj 2013 18:10 Dział: Relacje z koncertów

Archangelica  live in Proggnozy…  po świetnym występie Przeciwziemi   i piętnastominutowej przerwie technicznej, na scenie zainstalowała się Archangelica. Inny klimat… Byłem ciekaw tego występu z różnych powodów. Nie grają „modnej” muzyki. Są bezczelnie „polscy” (choć  wokal jest angielski…)  -  poruszają tematy  cholernie niepopularne w tym kraju – żołnierze wyklęci, AK  itp. Brawo! Lekcja historii,  i polskości  w czasach gdy rządzi antypolskość, trwa program odmóżdżania narodu  i wszelkie objawy dumy z naszej historii uważane są za homofonię -  trzeba mieć jaja…  Faktem jest też to , że mam już dość tekstowego bełkotu mówiącego o życiowej tragedii „twórcy” polegającej na tym, że rano wstał, stwierdził że nie ma Boga , nie wie co ma z sobą zrobić bo jego udręczona dusza płacze…  (A do roboty !!! )  Tymczasem Archangelica do ciekawych tekstów dokłada kawał fajnej muzy. Dużo pozytywnych , jasnych dźwięków.  Ostatnio to odkryłem – kolor  muzyki…. Nie ma to nic wspólnego z gatunkiem który się uprawia –  jest  światło, albo ciemność, przesłanie które się z sobą niesie… Usłyszeliśmy aż 11 kawałków. Zaczęło się pięknym, tajemniczym Intrem, po czym poleciały „Light Transmission” , „Confession”  ,  „Let me Stay with the Trees” , „Jouney”,  znakomity „Cathedral” , „Midnight Train” , tytułowy „Like a Drug”, „The Night Passage” i na koniec „When All is Gone”. Publiczność   nie odpuściła  więc na bis poleciała nowość – “My Girlfriend’s Girlfrend”…   Piękne gitary, fajna sekcja i doskonały wokalista. Ta grupa wyraznie wyróżnia się spośród setek innych dobijających się do ścisłej czołówki naszego proga, nie tylko tekstami….  Zobaczcie ich na żywo, naprawdę warto.  Ale niestety , publiczności było jak na lekarstwo -  w meczu Zaścianek kontra Liga Mistrzów  tym  razem zwyciężył  Bayern Monachium…. Marzy mi się odwrotna sytuacja, ale przeżyjemy i to. Myślę , że z tych osób które wybrały sztukę, rezygnując z igrzysk, NIKT  nie był zawiedziony dzięki  dźwiękom  jakie płynęły ze sceny.  Oczywiście, jak zwykle moim, cholernie subiektywnym zdaniem…

Tekst: Aleksander Król

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.