1. Entry 7:29
2. The sadness of deatail 5:14
3. Mellotron's song 10:17
4. Beat 5:09
5. Forest 5:50
6. Beyond 1:51
7. 6/7/8 6:34
8. Sanctuary of common solitude 2:50
9. Dark 7:09
10. Exit 5:25
skład:
- Andrzej Serafin (pianino, syntezatory, instrumenty perkusyjne, broomstickbass)
- Staszek Grela (gitary)
- Władek Wiater (saksofony)
Nigdy nie przestanie mnie dziwić ten kraj , nigdy nie przestanie mnie dziwić tutejsza publiczność i chyba nigdy nie przestaną mnie dziwić zespoły, które tu grają… Niekoniecznie polskie… Tyle, tytułem wstępu. A co tym razem mnie zdziwiło…? ProgGnozy, rozdział XI. Jerzy Górka Artkiestra, Hipgnosis i Quantum Fantay. Już sam skład sugerował powrót do genezy ProgGnoz i faktycznie po kilku prog-metalowych i wręcz metalowych edycjach , w murach Zaścianka znów zagościł Wielki Progres.
Jerzy Górka Artkiestra - grupa która rok temu oficjalnie „otwierała” pierwsze ProgGnozy. Tym razem również pokazali klasę, ponad godzinnym występem rozgrzali krakowską publiczność „do czerwoności”. Dźwięki które tworzą, to synteza „karmazynowych” klimatów i lekkości Brand X, z homeopatyczną dawką folku żywiecczyzny. I nieprzewidywalność przywodząca na myśl inną znakomitość – szwedzki Isildurs Bane . Niemal matematyczne granie z ciągłymi zmianami rytmu, tempa i klimatu. Świetny pomysł , znakomite połączenie i bezbłędne wykonanie… I tu właśnie mamy pierwsze moje zdziwienie – jak to jest możliwe, że TAKI zespół nie może wydać swojej płyty ??? Jak to jest możliwe, że duże firmy fonograficzne nie biją się między sobą o prawa do zarejestrowania tego materiału…?! Co się z tym krajem dzieje…? Ta grupa bije na głowę dziesiątki innych, które tworzą coś co jest szumnie nazywane Czołówką Polskiego Progresu. Dlaczego ich nie ma w Gniewkowie ?! Dlaczego ich nie ma na Ino Rock’u ?! Ani na innych naszych prog-festiwalach ? Rok temu po ich występie pisałem : „ to świetny zespół, mający ogromną szansę szybko zbliżyć się do naszej progrockowej czołówki.” Oni już tu są….
Drugim moim zdziwieniem tego wieczoru był Hipgnosis. Zespół , który znam „od podszewki”, więc wydawać by się mogło, że nie zaskoczą mnie już niczym. A jednak… Z przyczyn niezależnych tym razem byli zmuszeni zagrać jako kwartet… lub odwołać występ. Tego nie chcieli. Mieli JEDNĄ noc na przearanżowanie całego materiału. Rzecz niewykonalna z technicznego punktu widzenia. Dali radę… Pomimo braku drugiego klawiszowca i gitarzysty, zabrzmieli dobrze , a utwory nabrały nowego wymiaru. I o ile w kawałkach z ostatniej płyty miejscami czuć było brak konkretnego instrumentu (choć być może to tylko moje odczucie, bo znam tam każdą nutę…) to wersja Mantry którą zaprezentowali była chyba najlepszą jaką usłyszałem…. Brawo !!! Za odwagę i za szacunek dla publiczności.
A na deser, na scenie zameldował się Quantum Fantay. Belgowie to starzy wyjadacze , wiedzą jak pociągnąć za sobą publiczność. I w swoim arsenale mają czym… Niemal od pierwszej sekundy ostra jazda, miejscami szaleńcze tempo, genialne syntezatory i wspaniała muzyka. Perkusja to wybryk natury , pałker kosmita, robokop albo cyborg – idealnie , bezbłędnie , równo jak w studio , a przy tym z swinguje… Nieprawdopodobne ! Gitara , pełna skomplikowanych zagrywek, riffów i pasaży , o solówkach już nie wspomnę… Bas – wraz z perkusją – doskonale rozumiejąca się sekcja . Klawisze – wspaniale rozpędzone, znakomite analogowe brzmienia od świetnych solówek do kosmicznych dzwięków. Space Rock na absolutnie najwyższym światowym poziomie. Brawurowe , bezbłędne wykonanie, mimo ciągłych zmian tempa i karkołomnych solówek. I wszystko z uśmiechem na ustach… Luzik…. Profesjonalizm pełną gębą. Usłyszeliśmy obszerne fragmenty Bridges of Kukuriku (jak się coś tak nazywa to musi być fajne !) , Ugisiunsi i Kaleidothrope – czyli trzech ostatnich studyjnych albumów grupy i jeden utwór premierowy – co dobrze wróży szykowanemu wydawnictwu. Część publiczności, która nie znała grupy, tak przy drugim kawałku, jak nieco ochłonęła z szoku , ruszyła do gromadnej zabawy wraz z zespołem. Spontaniczne tańce irlandzkie zainicjowane na scenie przez Daria (git) przetoczyły się po widowni rozpoczynając zabawę pod sceną. I to na progresywnym koncercie !!!
I tu dochodzimy do trzeciego mojego zdziwienia – na sali jest około 100 osób…. Na wyciągnięcie ręki mamy grupę będącą dziś chyba numerem 1 światowego space-rocka - i na TAKI koncert przychodzi jedynie garstka ludzi….Dwa tygodnie wcześniej na koncercie Riverside było ponad 1200. Dziwny ten kraj….. Ale ponoć nie ilość a jakość się liczy. Dla TAKIEJ publiczności warto się wykrwawiać na scenie. Ta publiczność doceniła każdy dzwięk który usłyszała i ogromem braw zmusiła zmęczonych Belgów (dzień wcześniej grali w Chorzowie) do bisów…. Wspaniała atmosfera, wspaniały koncert i wspaniała grupa…. Oby więcej takich muzycznych ProgGnoz w przyszłości….
Aleksander Król
Foto Paweł Świrek
Foto Grzegorz Chorus
Grzegorz Chorus
{gallery}koncerty/ProggnozyXI/GC{/gallery}
Paweł Świrek
{gallery}koncerty/ProggnozyXI/PSW{/gallery}
1. Il Respiro del Pianeta (13:54)
2. La Coda del Diavolo (6:46)
3. Abbandonati (6:32)
4. Fiore di Vendetta (6:46)
5. Il re del Circo (7:12)
Czas całowity: 41:10
- Stefano " Lupo" Galifi (lead vocals)
- Alberto Moreno (bass, mellotron)
- Giancarlo Golzi (drums)
- Sandro Libra (guitar)
- Max Borelli (guitar, vocals)
- Fabio Meggetto (keyboards)
- Andy Senis (bass, vocals)
Kamil Haidar
piątek, 26 kwiecień 2013 17:38 Dział: Struny głosowe i pudło rezonansowe - ankieta dla wokalistów01. Imię i Nazwisko.
Kamil Haidar
02. Grupa, lub projekt muzyczny w którym obecnie występujesz?
Maqama
03. Ile miałeś lat kiedy stwierdziłeś, że chcesz zostać wokalistą rockowym? Czy był to świadomy wybór, czy raczej przypadek?
Jak usłyszałem Nirvanę czyli jakieś 10-11 lat. Cobain zrobił na mnie wielkie wrażenie. Trudno powiedzieć że wtedy stwierdziłem, że chcę zostać wokalistą bo nie wykazywałem w podstawówce żadnego przejawu zdolności muzycznych. Pamiętam jak nawet na próbę nagrałem na magnetofon własne wykonanie utworu "Rape Me" Nirvany i była to kompletna tragedia (śmiech). Ale zawsze miałem sporo do powiedzenia i czułem potrzebę przekazu. Najpierw moja przygoda zaczęła się od bycia gitarzystą ale tak wkurzał mnie brak wokalistów wokół, którzy w dodatku chcieliby nieść buntownicze treści bliskie mojemu sercu, że zacząłem poważnie myśleć o objęciu tego stanowiska. Jednak pierwsze ataki na mikrofon przypuściłem dość późno bo mniej więcej w wieku 19 lat.
04. Czy jest jakiś zespół, a może konkretny wokalista, który miał bezpośredni wpływ na Twoją decyzję?
Napewno Kurt Cobain i Zack de la Rocha. Później przyszło wiele więcej inspiracji i wzorców ale Ci kolesie byli pierwsi.
05. Śpiewasz po polsku czy w innym języku? Czym jest spowodowany ten wybór?
Śpiewam i po polsku i po angielsku. Uwielbiam pisać po polsku bo ten język w moim mniemaniu ma dużo mocniejszy przekaz na żywo (oczywiście w Polsce ale tutaj właśnie pracujemy). Kontakt z publicznością jest dużo większy i bardziej klarowny. Jednak płytę Gospel of Judas nagrałem w całości po angielsku ale wyłącznie dlatego, że mamy ambicje pokazać się z zespołem zagranicą a w tym wypadku to niezbędne.
06. Czy uważasz , że tekst w utworze rockowym jest jego ważną częścią, czy pełni on tylko rolę drugoplanową?
Według mnie jest absolutnie tak samo ważną częścią jak kompozycja. Dla mnie w muzyce bardzo ważny jest przekaz, dlatego teksty zawsze traktuję bardzo poważnie. Oczywiście są dwie szkoły. Jest część zespołów gdzie głos jest jedynie instrumentem. Zespoły, które chcą po prostu robić fajną muzę i nie mają ambicji by przekazać jakieś ważne komunikaty. I to też jest OK. Ja jednak zawsze staram się stawiać na tekst.
07. Czy sam piszesz teksty do wykonywanych utworów? Jakie tematy interesują Cię najbardziej?. Skąd czerpiesz natchnienie?
Sam piszę teksty. A o czym? O wszystkim co mnie otacza. Jestem humanistą, interesuje mnie wszystko co ludzkie. Często linijki tekstu przychodzą w najmniej oczekiwanym momencie, poparte silną reakcją na wydarzenie, sytuację, spotkanie… Dlatego zawsze mam notes. Staram też się komentować zmieniającą się rzeczywistość czy dane wydarzenie ale jednocześnie próbuję zawrzeć w tekście coś co spowoduje, że za 10-15 lat też będzie na swój sposób aktualny, uniwersalny. Kilka razy udało mi się to osiągnąć, ponieważ sami słuchacze interpretowali teksty kompletnie w oderwaniu od tła na jakim zostały napisane. I też się broniły. Z tego jestem zadowolony. Wielu mówi, że moje teksty są zaangażowane społecznie, buntownicze a nawet polityczne. Na pewno tak jest, ale takie właśnie siły targają mną każdego dnia.
08. Praca w studio i sesja nagraniowa to …?
Za każdym razem ekscytująca podróż w nieznane i walka z samym sobą. Często porównuję muzykę i granie w zespole do uprawiania sportu i w przypadku studio mogę to porównać do samotnych przygotowań do wielkich zawodów. Nie ma kibiców, świateł, wrzawy a często jest zwątpienie, walka z własnymi słabościami i niepewność: jaki sens ma to co aktualnie robię? Jaki będzie tego finał? Czy przeskoczę samego siebie sprzed 2,4 czy X lat.
Akurat w przypadku Maqama, fajne jest to, że w studio pracujemy kompletnie w oderwaniu od poczucia trendów, rzeczywistości, kalkulacji. Nie myślimy w sposób: "OK, musimy zrobić lżejsze gitary albo skrócić numer bo przecież za miesiąc trzeba to będzie dać do stacji radiowej a ona ma takie, a takie wymagania". Znam wielu muzyków który tak kalkulują. Albo z każdą nagraną ścieżką zastanawiają się czy spełnią oczekiwania fanów. Mnie to kompletnie nie interesuje. Na Gospel of Judas nad wokalami pracowałem np.: zupełnie sam, bez realizatora. Biegałem z reżyserki do komory i z powrotem. I ten miesiąc w samotności dał mi bardzo wiele. Na tamten czas zawarłem maksymalny ładunek emocjonalny jaki mogłem. Nie zaprzątałem sobie głowy czy jest równo czy nutkę w 3 sylabie mógłbym zaśpiewać dźwięczniej. Po prostu odpalałem taśmę i trzaskałem wokale tak jak czułem.
09. Koncert i gra dla publiczności to…?
To jest coś czego absolutnie nie jestem w stanie wytłumaczyć. To jest magia i dar od losu. Jest to nagroda za pracę, którą się wykonywało w cieniu. Codziennie spotyka się nowych ludzi i to jest totalnie ekscytujące. Jest to też na pewno weryfikacja i sprawdzian czy zespół solidnie pracował. Oczywiście jest to też czas dobrej zabawy i obcowania z muzyką. W naszym przypadku fajne jest to, że często coś zmieniamy. Nie mamy szablonowego setu koncertowego, a utwory w większości znacząco się różnią od wersji studyjnych. Ciągle staramy się rozwijać i ulepszać nawet te, które już nagraliśmy dawniej. Kiedyś bardziej lubiłem nagrywać niż grać koncerty. Wynikało to raczej z niepewności i tremy. Dzisiaj wchodząc na scenę jestem totalnie pewny po co to robię i zostawiam na niej całego siebie. Tak mi się odwróciło, że mógłbym w zasadzie wyłącznie grać koncerty (śmiech).
10. Dbasz o głos? Szkolisz głos?
Swojego czasu na początku Maqamy, graliśmy masę prób. Bez względu na to czy był koncerty, nagrania czy nie. To zapewniło mi ciągły trening. Parę lat temu wziąłem też parę lekcji przekonany, że nagle stanę się super zawodowcem. Ale zrobiłem to bardziej dlatego, że ciągle miałem w swoim otoczeniu ludzi, którzy twierdzili, że nie powinienem tego robić, albo że powinienem to robić pod ich dyktando. Na szczęście trafiłem na tak światłą osobę, która przypomniała mi kto w zespole jest najważniejszy (śmiech). Wtedy zaczął się tak naprawdę proces, który doprowadził mnie do punktu w którym jestem. A spośród tych mądrych ludzi nie ma już dziś nikogo w poważnej grze.
Od tamtej pory bardzo dbam o głos, ale mentalnie. Szanuję swój czas, emocje, zdrowie psychiczne. W końcu wychodząc na scenę przekazuję ludziom coś co jest częścią mnie, więc muszę skupić się na tym by to do nich dotarło a nie czy popiszę się wysokimi partiami lub skomplikowanymi melodiami albo czy ktoś powie o mnie że jestem drugim Mercurym albo że jestem do dupy. Mam też dużą świadomość tego jakie są moje możliwości, ograniczenia i staram się umiejętnie z tego korzystać. Oczywiście dbam też o siebie fizycznie. Zdrowo się odżywiam, bardzo dużo uprawiam sportu. Przed naszą ostatnią trasą koncertową (z Riverside), przygotowywałem się jak do zawodów sportowych. Dieta, codzienne treningi siłowe, biegowe etc. I muszę powiedzieć, że bardzo przełożyło się to na mój poziom wykonawczy.
11. Czy jest jakiś artysta z którym chciałbyś wystąpić w duecie?
Oj kilku jest (śmiech). Ale największą magią myślę, że byłoby wystąpić obok Neila Younga. Ten facet, swoją postawą zarówno artystyczną, ale też tą poza sceną bardzo mnie inspiruje.
12. Czy jest jakiś utwór w którym zaśpiewałeś z którego jesteś szczególnie dumny?
Hmmmm. Napewno znajdzie się taki na kolejnej płycie (śmiech).
13. Czy zajmujesz się komponowaniem muzyki, aranżujesz utwory, tworzysz linie wokalne?
Zdecydowanie tak. Biorę czynny udział w komponowaniu, ja kieruję też produkcją muzyczną podczas nagrań, pracuję z inżynierami podczas miksów, zajmuję się edycją. Linie wokalne tworzę sam, zazwyczaj w ścisłym połączeniu z pracą nad tekstami.
14. Czy masz jakieś hobby nie związane z muzyką?
Interesuję się szeroko pojętymi naukami społecznymi i stosunkami międzynarodowymi. Uwielbiam podróże i poznawanie innych kultur. Lubię historię. Bardzo lubię też sport. Uprawiam snowboard, tajski boks, regularnie biegam, w zeszłym roku na poważnie zakręciłem się na punkcie wakeboardingu i treningu z TRX. Także nie narzekam na nadmiar czasu ;).
15. Czy niekomercyjne, tematyczne strony poświęcone muzyce mogą pomóc w promocji zespołu? Czy odwiedzasz ProgRock.org.pl ?
Bez żadnego lizusostwa mogę powiedzieć, że w dzisiejszej Polsce to jedyna szansa dla muzyki szeroko rozumianej jako niezależna i dla zespołów mających na siebie inny pomysł niż mainstream (nie bez powodu pisany przez małe "m"). A dzieje się tak z prostego powodu: w niekomercyjnych, tematycznych portalach, gazetkach czy stacjach radiowych pracują prawdziwi pasjonaci i znawcy a nie koniunkturaliści, korposzczury albo łapówkarze nie mający pojęcia o sztuce w żadnym wymiarze. ProgRock.org.pl jest na przykład z nami od pierwszej płyty. Dziennikarze tego portalu pojawiają się na naszych koncertach, interesują się tym, co robi zespół, trzymają rękę na pulsie. I to jest Dziennikarstwo. Nie ważne czy wystawia się nam laurki czy krytykuje. Ale nie można ignorować faktu, że jesteśmy ciągle w grze, nagrywamy w Polsce i zagranicą, wydajemy płyty, koncertujemy. Najlepszą weryfikacją kompetencji i przydatności dziennikarzy wg mnie jest nasza ostatnia wspólna trasa z Riverside. To jest przecież band, który jeździ po świecie, wydaje się wszędzie i jest już pewną ikoną światowej muzyki. Podczas 12 koncertów, dzień w dzień wychodziliśmy do wyprzedanych często ponad tysięcznych sal. Ale dziennikarzy na tej trasie widziałem naprawdę garstkę…
CD
1. Strangers
2. Envy
3. Dreams Presage
4. Scarlet Dance
5. Woven Wings
6. Ballad of Night
7. Sea
8. Eternity
9. Together
10. Departure
Czas całkowity: ~50min
DVD
Includes a feature length "Making of Silhouette Moon", bonus material and the original album trailer
- Paul Davis (guitars, vocals, piano, keyboards, orchestral arrangements
- Jack Davis (bass guitar, piano
oraz:
- Alex Micklewright (drums)
- Dave Waller (saxophone (6), clarinet)
- Jess Shute (flute)
- Patch Morrison (saxophone (3))
- Gemma Davis (vocals (3, 10))
1. White Clouds (beginning)
2. First Night in Berlin
3. Stars of May
4. The Morning Fields of Amber Grey
5. Argonne Wood
6. Falling
7. A Break in the Clouds
8. Conquered Air
9. Her Green Eyes Blew Goodbye
10. White Clouds (finale)
- Paul Davis (guitars, vocals, piano, keyboards)
- Jack Davis (bass, piano, backing vocals)
- Russell Wilson (drums)
- Gemma Burch (vocals (track 2))
Acto I - Opera Dulce
1. Predicamento
2. Nacimiento
3. Cancion De Cuna
4. Crecimiento
5. ¡Es Alumno!
6. Compañero De Banco
7. Un Largo Tiempo
8. ¡Alguien Llega
Acto II - Opera Amarga
9. La Angustia
10. El Te Ayudara
11. ¿Forma O Esencia?
12. La Teoria Positiva
13. ¡Soy Tu Vida!
14. Reflexion
15. Luz En La Vida
16. Conclusion
Bonus Tracks
17. Quiero Ser Ave Y Poder Volar
18. Carta Per Un Amigo
Julio Presas:Guitarra y Voz
Edgardo Rapetti:Guitarra y Voz
Omar Constanzo:Bajo y Voz
Carlos Riganti:Batería
1. Dante 04:37
2. Gauss 07:24
3. Pascal 10:22
4. Vesper 08:11
5. Tesla 09:26
6. Marat 09:05
Michał Dziedzic - gitara/wokale
Marek Ceńkar - bas/wokale
Michał Duda - gitara
Damian Dudek - klawisze
Patryk Budzowski - perkusja
All music and lyrics by Entropia.
Mixed and mastered by Kuba Mańkowski at Sounds Great Promotion Studio, Gdynia 2013.
Cover & layout by Marcin Gadomski (Upgrade Design Studio).
Riverside, Maqama – Olsztyn, Nowy Andergrant – 20.04.2013
poniedziałek, 22 kwiecień 2013 09:32 Dział: Relacje z koncertów„New Generation Tour” Riverside zawitało do Olsztyna. Najwyższy czas, ostatnio warszawiacy byli u nas, bagatela, cztery lata temu. Miało to jednak i swoją dobrą stronę – ludziska zjawili się tłumnie, większość sali była szczelnie wypełniona. Choć muzyka z promowanej właśnie płyty „Shrine Of New Generation Slaves” też na pewno zrobiła swoje. Rozmawiałem przed koncertem ze starym znajomym, z którym od lat spotykamy się na występach progresywnych gwiazd. Obaj mieliśmy zbliżone zdania. On jasno stwierdził: najlepsze Riverside w ogóle, ja: najlepsze ex aequo z debiutem.
Przed Riverside wystąpiła Maqama, co stanowiło dla mnie dodatkowy powód do radości, bo ostatnio widziałem ich na żywca trzy lata temu, choć od ich płyt jestem uzależniony. A w ciągu tych trzech lat zespół zmienił połowę składu i obrał nowy muzyczny kierunek. Jak brzmi ta zreorganizowana Maqama? Równie frapująco jak dawniej. Także na scenie Kamil Haidar z kolegami dali sobie spokój z elektroniką i samplami, które dawniej grały w ich brzmieniu ważną rolę. Ostał się sam rdzeń. Mocny, melodyjny hard rock z orientalną nutą. Czterech nie oszczędzających się na scenie facetów, po których widać, ze granie sprawia im dzika frajdę. Połączenie polskojęzycznych utworów z debiutu ze śpiewanymi po angielsku kawałkami z „Gospel Of Judas” zabrzmiało bez żadnego zgrzytu. I tylko szkoda, że Maqama grała na prawach suportu – stosunkowo krótko i mając do dyspozycji ograniczoną przestrzeń (okryty plandekami sprzęt Riverside czekał już w gotowości). Owszem, cały zespół uprawiał sceniczne wygibasy, ale gdyby tak Haidar dostał kilka metrów kwadratowych więcej… Uwielbiam to jego wicie się na leżąco. Wypada wtedy jak lewicowy kaznodzieja. Może nie z każdym jego słowem się zgadzam, ale leitmotif jego tekstów – walka o własną godność, zawsze do mnie przemawiał. Za pełną setlistę nie ręczę, bo obowiązki zmusiły mnie do kursowania spod sceny ( z aparatem) do baru ( z dyktafonem, ale o tym innym razem). Na pewno zagrzmiały „Circus In Babylon”, „Gospel Of Judas” i „Uciekaj”. Uciekli zresztą za szybko. To kiedy wracają jako headliner?
Ostatnie sprzętowe przymiarki nie trwały długo i na scenę wkroczyła gwiazda wieczoru. Zaczęli rzecz jasna od utworów z „S.O.N.G.S.”. I co? I miazga! Riverside nie dają słabych koncertów, sprawdzam to empirycznie od wielu lat, ale tym razem było równanie gorąco jak zwykle (dosłownie i w przenośni – w sali Anderu panował tropikalny upał), ale zdecydowanie z większym luzem. Ta nowa, bardziej melodyjna formuła dodaje warszawskiemu kwartetowi skrzydeł, a to przekłada się na kontakt z publicznością. Mariusz Duda jak zwykle był wodzirejem. Zagajał, skłaniał do śpiewania i klaskania, opatrywał poszczególne utwory zabawnymi komentarzami. Jak w przypadku stwierdzenia, że Riverside byli już nazywani polskim Porcupine Tree, polskim Dream Theater, a teraz mówią o nich jako o polskich… tu zdanie dokończył za niego Michał Łapaj, grając wstęp do „Perfect Strangers” Purpli. Pan klawiszowiec nota bene nie wyzwolił się chyba jeszcze z ram poprzedniej płyty, bo na deskach jako żywo prezentuje ADHD miotając się między instrumentami. Piotr Grudziński jak zwykle był tytanem spokoju, to rzadkość u gitarzystów. Miny i prezencji Mitoffa za bębnami nie dane mi było ocenić, bo dopchanie się do barierek stanowiło nie lada wyczyn. Zagrali lwią część „S.O.N.G.S.”, po czym odbyli podróż sentymentalną w coraz dalszą przeszłość. W jej ramach odegrali dostojne „Living In The Past”, „Egoist Hedonist” i „02 Panic Room” z refrenem odśpiewanym chóralnie przez publiczność. Podstawowy set zwieńczyła kunsztowna suita „Escalator Shrine”. Trochę szkoda, że wieńcząca ją wokaliza została odpalona z samplera.
Wywołanie Riverside na bisy było formalnością. Duda zachęcił publiczność do śpiewania w „Left Out”. Dam głowę, ze nad salą, podobnie zresztą jak w przypadku „Egoist Hedonist”, unosił się wtedy duch Szymona Czecha, zmarłego w listopadzie ubiegłego roku olsztyńskiego producenta, z którym Riverside nagrywali „A.D.H.D.”. Szymon patrzył zresztą na koncert ze ściany – jego wielka podobizna widnieje od kilku miesięcy obok sceny Anderu, tuż obok portretu innego przedwcześnie zmarłego filara olsztyńskiej sceny – Krzysztofa „Docenta” Raczkowskiego. Potem jeszcze „Conceiving You” (zawsze, kiedy to grają obecne wśród widowni pary zaczynają się ściskać…) i zakończenie całości z wielkim hukiem – jawnie Purpurowe „ Celebrity Touch”.
Riverside nie biorą jeńców. Z takim repertuarem i instrumentalnymi możliwościami należą do światowej czołówki (należą, nie aspirują – żeby była jasność!). Który to już magiczny wieczór zafundowali mi ci czterej panowie? Nie wiem. Wiem, że na pewno będzie ich jeszcze dużo więcej. Już ostrzę zęby na Ino Rock!
Tekst i zdjecia: Paweł Tryba
A1. Descent of the Cyclopeans (6:00)
A2. Karmic Dream Sequence (12:29)
B1. The Gator Society (10:15)
B2. Standing Ovulation (7:36)