A+ A A-

Phosphorescent Dreams

Oceń ten artykuł
(5 głosów)
(2014, Album Studyjny)

1. Shaking Hats 9 : 43
2. Vocation 4 : 46
3. Tres Affables 7 : 29
4. Reve Mécanique 12 : 30
5. Les Voleurs d'Ombre 9 : 57
6. L'Espoir Perdu 5 : 25
7. Phosphorescent Dream 12 : 43

Czas całkowity: 62 : 39

- Kurt Budé / clarinet, bass clarinet, alto and tenor saxophones and percussion
- Daniel Denis / drums and percussion
- Dimitri Evers / electric and fretless bass
- Nicolas Dechene / electric and acoustic guitars
- Antoine Guenet / keyboard

Gościnnie wystąpili:
- Nicolas Denis / drums and percussion (3)
- Hugues Tahon / trumpet (2, 6 & 7)
- Adrien Lambinet / trombone (2 & 6)

Więcej w tej kategorii: « Univers Zero (1313)

3 komentarzy

  • Edwin Sieredziński

    Univers Zero to jeden z nielicznych zespołów, jakie mogą naprawdę przerażać, a przez to słuchacza szokować. Osiągnął absolutne jądro mroku - nie wiem, czy istnieje album bardziej mroczny niż Heresie. Przy tym black metal i dark ambient stają się wręcz śmieszne. Również większa część tych wypacykowanych "gothów" po usłyszeniu tej płyty musiałaby zmieniać majtki i śniłyby się koszmary w nocy. Jeśli chodzi o mrok, klaustrofobię, Univers Zero był niezawodny. Wystarczy spojrzeć nie tylko na Heresie, chociażby "Funeral Plan" - mimo że cichy, nieprawdopodobnie sugestywny - z albumu Heatwave.

    Tu nagle zachodzi zmiana. Słysząc początek, byłem zawiedziony. Myślałem, że uderzy we mnie jakiś dysonans na smyczkach, bardziej nieregularna partia instrumentalna, a tu nie. Nie był to Univers Zero znany przeze mnie wcześniej. Daniel Denis zapowiadał zmianę stylistyki płyty, ale nie sądziłem, że zrezygnuje ze swojego znaku firmowego. W końcu nie znany jest mi inny muzyk rockowy, który doszedłby do takiej perfekcji w konstrukcji mroku, napięcia wystawiających na próbę wytrzymałość psychiczną. Jakie natomiast odniosłem natomiast wrażenie, słuchając tej płyty?

    Brzmienie jest prostsze. Nie powiem, że uproszczone. Univers Zero to muzyka wirtuozerska, a taka nigdy nie będzie rachityczna. Im zresztą - w przeciwieństwie do Art Zoyd czy Aksak Maboul - nigdy nie było po drodze z minimalizmem. Również po wydobyciu się z tego szoku, okazuje się, że to brzmienie jest całkiem przyjemne. No dobra, powiedzmy, mało inwazyjne. Oto łagodny Denis, przy którym można zjeść kebaba... przepraszam... obiad. Takiego jeszcze nie znaliśmy. Czyżby zatem Daniel Denis, wzorem Art Zoyd na stare lata zaczął myśleć o tworzeniu muzyki filmowej czy baletowej. Możliwe... Phosphorescent Dreams wypadłby całkiem nieźle podłożony pod film. Cóż, szkoda. Tak to możemy tylko uruchomić naszą wyobraźnię.

    Nie jest to też album o takiej sile wyrazu. Nie znajdziemy tu niezapomnianych brzmień rodem z Heresie, Ceux du Dehours czy Heatwave. Pytanie, czy ma być jak u Hitchcocka; dobry thriller zaczyna się na trzęsieniu ziemi, a napięcie potem ma tylko rosnąć. Phosphorescent Dreams nie jest tym przypadkiem. Raczej Denis i spółka chcieli się pokazać z przyjemniejszej strony. Pytanie, czy chcieli pozyskać nowych fanów; komercyjnie nastawieni nigdy nie byli. Daniel Denis i spółka to współcześni romantyczni wojownicy, chcący w naszym świecie zdominowanym przez tandetę i plastik tworzyć nową jakość. Z drugiej strony, pomyślmy o części wielbicieli pamiętających ich pierwsze studyjne płyty: czy nie będą oni zawiedzeni, że ten bardziej metalowy niż metal Univers Zero zmienił swoją twarz?

    Dobrze jest, jak lubiani przez nas wykonawcy potrafią czymś zaskoczyć. Nie było to, co prawda, tego, co oczekiwałem. Album będzie z pewnością dobry dla osób chcących zacząć przygodę ze sceną Rock in Opposition. Stanowić może wprowadzenie do brzmienia tego typu i wrota do tej części prog rockowego świata. Mnie - jako wyjadacza już trochę większego - ta płyta aż tak nie rusza. Gdybym był nowicjuszem, dałbym jej z czystym sumieniem pięć. Ponieważ coś tam o RiO wiem i trochę z tymi klimatami obcowałem, mówię 4,5.

    Edwin Sieredziński piątek, 24, kwiecień 2015 18:41 Link do komentarza
  • Paweł Poczobut

    „I wanted this 13th album to open the band’s music to other directions, different sound and musical structures, different from the ones that had been in use for years.” ~Daniel Denis.


    Wydany 19 lutego 2014 roku album Phosphorescent Dreams przez Univers Zero z pewnością zaskakuje. O ile zapowiadano przed premierą, iż nowy krążek ma zawierać muzykę istotnie inną niż tę, prezentowaną kiedykolwiek wcześniej przez zespół, nikt nie był w stanie przewidzieć jaki kierunek został tymczasowo obrany przez tą 40-letnią belgijską grupę. Oficjalna wiadomość o nowym krążku pojawiła się w listopadzie i pomimo prawie miesięcznego opóźnienia z premierą nastał wreszcie długo oczekiwany przeze mnie moment. Po ponad dwóch miesiącach od premiery i niejednym odsłuchu najnowszego dzieła Univers Zero zebrałem swe myśli w celu podzielenia się swą opinią na jego temat.
    Z pewnością jest inaczej. Inaczej od początku do samego końca. Już podczas pierwszych sekund Shaking Hats wyczuwa się klimat zgoła odmienny od tego, towarzyszącego muzyce zespołu przez ostatnie 40 lat. Zdaje się być ona łagodniejsza, bardziej harmoniczna, zrównoważona. Brakuje nieodłącznego wcześniej elementu noise czy też perfekcyjnie wykorzystywanego dysonansu. Odrzucone zostały motywy typowe dla dodekafonii, zaś tchnięto więcej rockowego brzmienia. Wyczuwa się więcej elektroniki, mocniejszej integracji z gitarą (Nicolas Dechene) oraz klarnetem i saksofonem (Kurt Bude). Były to główne założenia samego Daniela Denisa i zostały one spełnione. Zasadniczą kwestią jest to, czy zmiany te przypadły do gustu jego fanom.
    Niestety trzeba przyznać, że album miejscami może być nudnawy, choć zależy to (oczywiście) od gustu słuchacza. Niektóre utwory zaczynają się dość energicznie, żywiołowo, a tracą później znacznie na tempie. Osoby, które nudzi np. Moonchild King Crimson (w pełnej, 12-minutowej wersji), takie kawałki mogą zniechęcić, jednakże słuchacze bardziej wytrwali powinny znaleźć coś dla siebie. W końcu to Rock in Opposition. To nie są 3-minutowe piosenki, które mają dostarczyć rozrywki przeciętnemu człowiekowi, lecz dać satysfakcje tym, którzy cenią sobie bardziej ambitne brzmienie. Lubiący muzykę awangardową, kameralną nie będą raczej odczuwali tego negatywnie, mnie samemu też to nie przeszkadza. Co nie zmienia faktu, że co niektóre intra robią wrażenie i sugerują bardziej rozbudowaną część instrumentalną w dalszym etapie, co okazuje się być mylnym podejrzeniem, powodującym na początku lekką zawieść, ale tylko chwilową. Jednakże pojawiają się w trakcie dobre momenty jak np. solówka gitarowa w Vocations i aż szkoda, że nie została bardziej rozbudowana. Warte są też uwagi najdłuższe, 12-minutowe dzieła, tj. Reves Mechaniques i tytułowy Phosphorescent Dreams. Tu również ujawnia się wyraźnie ogromna rola gitary i saksofonu. Brzmią w całości przyzwoicie, drugi z nich, ostatni na całej płycie jest trochę trudniejszy w odbiorze, przynajmniej w stosunku do reszty z albumu. Więcej w nim atonalności (choć i tak są to śladowe ilości) noise’u, który skutecznie zanikł we wcześniejszych utworach. Najlepszy na utwór tytułowy, w sam raz na zakończenie przygody z całym albumem, zostawiający trochę nadziei, że a nuż Denis wróci stopniowo do form będących wręcz wizytówką zespołu, typowego stylu, dzięki któremu zdobył sobie niejednego fana.
    Można by stwierdzić, z powyższych rozważań, że album nie przypadł mi do gustu. Wręcz przeciwnie. Może byłem troszeczkę zawiedziony, ponieważ spodziewałem się czegoś lepszego na dobry świetny początek nowej ery Univers Zero. Mimo tego, znajduję w nim dużo zalet. Moim zdaniem jest album, który można spokojnie zakwalifikować jako Rock in Opposition, prawdziwe Rock in Opposition autorstwa jednej z legend tegoż ruchu. Znajduję dużo przyjemności w słuchaniu tej płyty i choć brakuje mi dawnego UZ, potrafię docenić nową drogę jaką podąża ów belgijska kapela. Myślę, że stanęła na wysokości zadania i nagrała porządny album, gdzie można się zadowolić świetną linią instrumentalną (bo przecież nie wokalem :D ). W końcu to zespół, który nie wydaje byle czego, ich muzyka jak zawsze jest dobrze przemyślana, ciężko dopatrzeć się uchybień. Jak widać dla zespołu bardzo istotna jest perfekcyjna integracja instrumentów i możemy być tego świadkiem. Mogę polecić ten album wszystkim miłośnikom Univers Zero (choć dla nich to oczywista pozycja obowiązkowa i moja recenzja raczej nie musi ich zachęcać do odsłuchu/ zakupu albumu), ale również tym, którzy z UZ, a nawet samym RiO swą przygodę zaczynają. To dobry początek dla osób, którym formy eksperymentalne, awangardowe są obce, zdają się z początku niesłuchalne i potrzebują czegoś bardziej łagodnego zanim wypłyną na głębokie wody (pisze to osoba, która z UZ zaczęła przez samo La Faulx (Heresie) i nie było łatwo ;) ). Więcej ciężko powiedzieć, trzeba po prostu wysłuchać. Ode mnie definitywnie 5/5 – doskonałe!

    Paweł Poczobut poniedziałek, 28, kwiecień 2014 21:56 Link do komentarza
  • Krzysztof Pabis

    Myślę, że się nie pomylę jeśli napiszę, że jest to pierwsza recenzja tego albumu na polskiej stronie poświeconej rockowi progresywnemu. Z drugiej strony nie ma się czemu dziwić. Univers Zero podobnie jak inne zespoły z kręgu Rock In Opposition nie ma w naszym kraju zbyt wielu fanów. To, że płyta została wydana przez japońską wytwórnię Arcangelo również z pewnością nie przyczyni się do jej szerszej dostępności w Polsce.
    Lider zespołu Daniel Denis przekonuje, że ten album jest pewnego rodzaju przełomem. Rzeczywiście wraz ze zmianą składu muzyka Univers Zero zmieniła się w stosunku do poprzedzających ją płyt. Zgodnie z zamysłem lidera na Phosphorescent Dreams więcej jest gitary, w tym także gitary akustycznej. Muzyka poszła więc nieco dalej w kierunku rocka. Utwory takie jak Vocation to prawdziwe artrockowe perełki. Choć niewątpliwie nadal jest to pozycja mieszcząca się bez trudu w jednej szufladce z takim zespołami jak Art Zoyd, Present czy U Totem. Osoby, które spodziewają się całkowitego odejścia od inspiracji Bartokiem czy Stravinskim będą rozczarowane. Nadal jest to więc nowa odsłona muzyki kameralnej. Niemniej jednak jest to album, który może przekonać do współczesnego RIO nieco szersze grono odbiorców.
    Nie ma tutaj elementów "noise" a sama muzyka stała się w dużej mierze bardzo spokojna i jednocześnie ilustracyjna. Prowadzi słuchacza i snuje swoistą opowieść mieszając momenty hitchcockowskiego suspensu z okresami dynamicznej akcji oraz sennego wyciszenia. W wielu miejscach zaskakuje łagodność ale także optymizm i pogoda ducha bijąca z tych kompozycji, odmienna od często mrocznych i nieprzystępnych dźwięków znanych z wielu wcześniejszych wydawnictw tej formacji. Nie jest to jednak album o takiej sile jak chociażby debiutancki 1313, czy płyty z lat osiemdziesiątych XX wieku, takie jak Uzed i Heatwave. Z drugiej strony przypadł mi do gustu znacznie bardziej niż poprzednie płyty wydane przez Cuneiform Records. Polecam miłośnikom RIO, a także tym słuchaczom, którzy już od dawna myślą aby się w te rejony bardziej zagłębić, tylko nie potrafią zdecydować od jakiej płyty rozpocząć swoją przygodę z tą częścią progrockowego świata.

    Krzysztof Pabis sobota, 01, marzec 2014 09:55 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.