disappearance

Oceń ten artykuł
(4 głosów)
(2009, album studyjny)
1. 12 Subatomic Particles (9:52)
2. The Quark Gluon Plasma (7:42)
3. The Blind Zombies (8:54)
4. Humanity Created The Illusion Of Itself (7:09)
5. Atomic New Orleans (5:30)
6. Poor Homo Sapiens (13:57)
7. REVOLUTION!! (21:05)

Czas całkowity: 73:50
Copernicus: poetry, lead vocals, keyboards
Pierce Turner: musical director, Hammond B3 organ, acoustic piano, vocals, percussion
Larry Kirwan: electric guitar, vocals
Mike Fazio: electric guitar
Bob Hoffnar: steel guitar
Raimundo Penaforte: viola, acoustic guitar, cavaquinho, percussion, vocals
Cesar Aragundi: electric & acoustic guitar
Fred Parcells: trombone
Rob Thomas: violin
Matty Filou: tenor saxophone, percussion
Marvin Wright: bass guitar, electric guitar, percussion
George Rush: tuba, contrabass, bass guitar
Thomas Hamlin: drums, percussion
Mark Brotter: drums, percussion
James Frazee: recording & mixing engineer
Więcej w tej kategorii: Nothing Exists »

2 komentarzy

  • Edwin Sieredziński

    Przemierzając światek eksperymentalnej muzyki rockowej nie sposób nie natrafić na byty w pierwszych odruchu zadziwiające. Copernicus do tej kategorii należy. Nie jest to przypadek artystycznych wyżyn Univers Zero czy Henry Cow, nie jest to nawet Cromagnon i jego jaskiniowy rock. Copernicus jest przypadkiem muzycznego nowotworu, z którego nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać. Najgorsze, że ten proceder uprawia już od ponad 30 lat; na taką szmirę - tego nawet kiepskim kabaretem nie można nazwać - musi być jakieś zapotrzebowanie. Nie wiem, gdzie uszy się schowały pewnym jurorom, skoro w 2004 roku przyznano mu ProgAwards. A może nawet to było dla beki. Uhonorowanie działalności Copernicusa, który twierdzi, że cała nasza percepcja jest jak zwidy, złudzenia, a my jako Homo sapiens jesteśmy jak niższe zwierzęta.

    A muzyka zawarta na tym albumie. Instrumentaliści wykonują całkiem dobrą robotę, również się bardzo dobrze czują... i to praktycznie cała orkiestra. Żaden David Axelrod to nie jest, nie jest to ani liryczne, ani szczególnie piękne, ale widać, że orkiestra Larry'ego Kirwana potrafi się w najróżniejszych klimatach odnaleźć i między nimi płynnie przechodzić. To jest dobra technicznie i rzemieślniczo robota - podejrzewam bowiem, że gdyby mi puścić sam podkład bez wokalizy Copernicusa (dlaczego piszę "wokalizy" wyjaśnię niżej), to nijak by mnie to ruszyło. Byłoby to suche i po stokroć wolałbym Axelroda - ten też świetnie się poruszał w różnych klimatach od klasycznych przez jazzowe po rockowe, nie mniej jednak tworzył poruszającą muzykę orkiestrową wyróżniającą się na przełomie lat 60. i 70. - a wtedy na tle tylu genialnych i prześwietnych postaci wyróżniać się było ciężko! Rzemieślnicza robota orkiestry przygrywającej Smalkowskiemu (tak, to nasz szalony rodak z NYC! - i jak tu dziwić się dowcipom o Polakach w USA) stanowi mdły postmodernizm, jeśli nie post-postmodernizm, czyli zbieranie wszystkiego, co zostało po przejeździe całej kolorowej parady. Rzemieślnicza robota skandalistów - Larry Kirwan ze swoim wczesnym image'm mógłby być prototypem Conchity Wurst (facet w kiecce pod fikcyjnym imieniem) - i tyle.

    Odnośnie Copernicusa i jego wokalizy, jak to chłodno określiłem. Odgłosy emitowane przez niego przypominają często te wydawane przez krowę podczas stosunku. Mogą również przypominać cierpienia podczas potężnej obstrukcji. Na początku może to wzbudzać śmiech, później budzi zażenowanie, a na końcu płytę z tymi odgłosami rodem z ogrodu zoologicznego chce się wyrzucić do kosza albo do muszli klozetowej. W każdym razie znieść tą kombinację sapania, wycia, porykiwania, mocno przepitej i przepalonej krtani jest wyczynem godnym dwunastu prac Heraklesa.

    Odnośnie samej filozofii Copernicusa. Nic nie istnieje... nie mówi tutaj nic nowego. Już Platon w dialogu "Niewolnicy w jaskini" stawiał tezy doń zbliżone. Bez żadnej wiedzy o plazmie kwarkowo-gluonowej, cząstkach elementarnych, mechaniki kwantowej i innych źródłach inspiracji Smalkowskiego. Alfred North Whitehead rzekł kiedyś, że cała filozofia to jeden wielki przypis do Platona. Copernicus bardzo pasuje do tej maksymy i w gruncie rzeczy ów "poeta-performer" nic nowego nie wymyślił. To również smutny symbol naszych czasów - li tylko przyrostu redundancji systemu.

    Postawiłbym tej płycie gola z miejsca. Ze względu na pracę instrumentalistów daję 2. Mam nadzieję, że jak ktoś natrafi na ten muzyczny nowotwór, nie zarzuci przemierzania ciekawego świata rocka eksperymentalnego. Jak w każdym innym uniwersum, tam również trafiają się trolle i orkowie.

    Edwin Sieredziński sobota, 13, czerwiec 2015 15:18 Link do komentarza
  • Paweł Tryba

    Nie słyszałem jeszcze płyty, na której aż tak ewidentnie dominuje warstwa tekstowa. Sęk w tym, że skoro liryki stanowią clou albumu, powinny windować jego wartość, a niestety - ciągną ją drastycznie w dół. Ukrywający się pod pseudonimem Copernicus Joseph Smalkowski został w materiałach promocyjnych opisany jako nowojorski poeta-performer. Pamiętam, że kiedyś to dumne miano przysługiwało postaciom tak wybitnym jak Lou Reed, Suzanne Vega albo Tom Waits - którzy potrafili niebanalne teksty połączyć z piękną muzyką. Może to skutek kryzysu, ale dziś określa się tak Copernicusa.

    Płyta jest zapisem jednodniowej sesji, która odbyła się na początku listopada 2008 w Hoboken w stanie New Jersey. Copernicus i jego kierownik muzyczny Pierce Turner skrzyknęli sporą grupę muzyków i stworzyli potwora. Na tej płycie nie ma piosenek. Ani jednej! Suit też tu nie znajdziecie, drodzy progrockowcy! 'Disappearance' to Smalkowski recytujący swoje poezje i akompaniująca mu orkiestra. Przy czym słowo 'poezje' należy ująć w wielki cudzysłów. Idee fixe Copernicusa jest mechanika kwantowa. Według niego jest ona podstawowym wymiarem bytu, wszystkie inne są w mniejszym albo większym stopniu przekłamane. Słowa 'Nic nie istnieje' co rusz pojawiają się w poszczególnych utworach.Nie ma dobra, nie ma zła, miłości, nienawiści, nas samych - jest tylko kwarkowo-gluonowa plazma - substancja pierwotna. Dowiadujemy się też między innymi, że jesteśmy ślepymi zombie, bo nasze zmysły nie są w stanie zarejestrować obecności 96% otaczającej nas materii, że Bóg jest pustym konceptem stworzonym, by ludzkość miała idealny wzorzec ( to jedyny wers, który autentycznie mnie rozśmieszył: Czy Bóg wygląda jak ty? Czy ma nos?). A wszystko to w prostych, żołnierskich słowach, czasem z powtarzaniem jednego zdania kilkanaście razy. Czyli banał, truizm i mizeria. No cóż, Smalkowski ma prawo do swoich przemyśleń, ale nazywanie ich poezją to dla mnie gruba przesada. Pozostaje jeszcze sposób, w jaki Copernicus głosi te prawdy objawione: recytuje je przesadnie dramatyzując, czasem przedziwnie jęczy. Głos zaś ma niczym późny Waits. Czyli niepiękny.

    Byłbym skłonny poćwiczyć na 'Disappearance' rzut dyskiem, gdyby nie towarzysząca obstrukcji cierpiącego poety muzyka. Pierce Turner i jego orkiestra to nieźli fachowcy, potrafiący improwizować (żeby dotrzymać kroku szaleństwom Smalkowskiego - trzeba to umieć) i obeznani z rozmaitymi stylistykami. Słyszymy kosmiczne klawisze, jazz, blues (oczywiście najsilniej zaakcentowany w Atomic New Orleans), w końcówce The Blind Zombies mamy echa kameralnej muzyki klasycznej. Wszystko to zaś jest momentami w miarę zdyscyplinowane, by zaraz potem rozlecieć się w kakofonii. Captain Beefheart cmoknąłby z zadowolenia. Copernicus nie zasługuje na tak dobrych muzycznych kompanów.

    Domyślam się, że jak każdy twórca, Smalkowski dąży do Absolutu. A że dla niego Absolutem jest pierwotna plazma - z przyjemnością dałbym mu okazję integracji z nią. Mogę opłacić mu podróż z Nowego Jorku do centrum CERN pod Genewą, mogę go osobiście wrzucić do Wielkiego Zderzacza Hadronów. Jeśli to doprowadzi do awarii - opłacę naprawę, dokupię jeszcze części zamienne. Copernicus będzie miał to, co chciał, a ja będę pewien, że już więcej nie będzie swojego procederu uprawiał (w ogóle zadziwiające jest to, że płyty pod tym szyldem ukazują się od 1984 roku, czyżby na taką twórczość było jednak zapotrzebowanie?). Ale za całość dam 3/5 - za solidną pracę akompaniatorów.

    P.S. Mam wrażenie, że przyjęcie przez obdarzonego kanciastą, pooraną zmarszczkami męską fizjonomią Smalkowskiego pseudonimu Copernicus to manifestacja transseksualizmu. Przecież wszyscy wiemy, że Kopernik była kobietą!

    Paweł Tryba czwartek, 11, czerwiec 2009 12:40 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.