A+ A A-

Adventures Of Mandorius (The Bird)

Oceń ten artykuł
(89 głosów)
(2009, album studyjny)
1. Sound Of Magic (6:52)
2. Acting Like A Death (5:48)
3. City Of Swallowed Bells (8:47)
4. Melody Man (17:34)
5. Mandorius (6:00)
6. New Life (1:28)
7. Rebird (10:21)

   Czas całkowity: 56:54
Bartosz Florczak: guitar
Michał Szmidt: guitar
Radosław Malinowski: drums
Tomasz Pawlikowski: bass guitar

gościnnie:
Paweł Marciniak: keyboards, guitars
Michał Marciniak: keyboards, guitars
Szymon Żmudziński: trumpet

1 komentarz

  • Paweł Tryba

    W ostatnich miesiącach, podczas gdy cały świat zadawał sobie pytanie: kim jest/okaże się Barack Obama, niżej podpisany jako jednostka żyjąca w innym świecie zachodził w głowę kim jest Ptak Mandorius. Jako, że nasz serwis wiedział o premierze debiutanckiego albumu Tale Of Diffusion nieco wcześniej niż ogół progmaniaków, miałem czas na najbardziej fantastyczne domysły. Pora skonfrontować je z rzeczywistością!

    Zanim jeszcze włożymy płytę do odtwarzacza, poświęćmy trochę uwagi oprawie graficznej. Zespoły z Łodzi mają ostatnio naprawdę ciekawe pomysły na efektowne okładki i książeczki: a to żółto-czarne monstrum Comy, a to 'Piekło' Boscha u Normalsów, ale to coś wyjątkowego. Wkładkę wypełniają obrazy gitarzysty Tale..., Michała Szmidta - secesyjne w kresce, surrealistyczne w treści, pomagające wejść w odrealniony świat Mandoriusa. Sam spoglądający z okładki ptak z wyrazu dzioba przypomina mi sympatyczną Mewę ze słynnego komiksu Moebiusa 'Incal'. Jeśli dodamy do tego elegancki tekturowy digipack, możemy śmiało stwierdzić, że Tale Of Diffusion jak mało który zespół dba o całokształt doznań odbiorcy.

    Ale przecież nie o plastykę tu chodzi! Jaką muzykę serwują nam łodzianie? Taką, jakiej w progresywnej, wydałoby się, że zatłoczonej, Polsce ciągle jeszcze mało. Podczas gdy większość kapel w naszym kraju kłania się neoprogresywnej albo progmetalowej tradycji Tale Of Diffsion stawia na w pełni instrumentalne (paru recytatyw i jednej półtoraminutowej piosenki nie liczę), wielowątkowe kompozycje, w których nie możemy być pewni, co wydarzy się za chwilę. To granie trudniejsze w odbiorze od gros rodzimych produkcji, wymagające chwili skupienia. I niesamowicie wciągające, jeśli ktoś już wyzwanie zespołu podejmie.

    Mógłbym analizować tu poszczególne kompozycje sekunda po sekundzie, ale nie chciałbym zanudzić Czytelników, zasygnalizuję więc tylko najważniejsze fakty. Podstawą twórczych poszukiwań kwartetu jest muzyka King Crimson - z naciskiem na lata, gdy w tamtym zespole zadomowił się Adrian Belew. Częstym zabiegiem jest obsesyjne powtarzanie na pierwszym planie prostego gitarowego motywu, by potem przełamać taki repetycyjny moment czymś odmiennym - riffem o konkretnej sile, solówką klawiszy lub ewidentnie jazzowej trąbki. Czasem w zdecydowanie frippowsko prowadzonej melodii odezwą się Karmazynowe lata siedemdziesiąte bądź też spuścizna innego 'kolorowego' zespołu - w przeciągłych, oszczędnych pasażach słychać Arcymistrza Gilmoura (a i trochę Mistrza Grudzińskiego przy okazji). Wrzućcie te składniki do jednego kotła i mniej więcej wiecie, czego spodziewać się po siedemnastominutowej suicie 'Melody Man'. Tożsamość pozostałych, krótszych (choć wciąż skomplikowanych) utworów można określić nieco łatwiej. W 'City Of Dreams' trąbka gościnnie wstępującego na płycie Szymona Żmudzińskiego kreuje ulotny, nostalgiczny klimat, by następnie współbrzmieć z gitarami i ustąpić przed ich solowymi popisami o floydowskiej proweniencji. To dość łatwo przyswajalny kawałek, dlatego momenty ciężkiego crimsonowania w 'Acting Like A Death' mogą być na początku zaskoczeniem. Oparte na klawiszach 'City Of Swallowed Bells' ma charakter niemal medytacyjny, na początku zbliża się do dokonań Klausa Schulze. 'Mandorius' to znów pokojowe wspołistnienie King Crimson i Pink Floyd. Śpiew Bartosza Florczaka w 'New Life', jak cała kompozycja zresztą, kojarzy się z nieodżałowaną polską formacją Lavender. 'Rebird' to uspokojenie, poszczeglne motywy są dość wesołe, całość ubarwiają jazzowe partie klawiszy kolejnych gości - Pawła i Michała Marciniaków.

    Myślicie, że wiecie mniej więcej czego się spodziewać? Bład! Wy możecie zwrócić uwagę na zupełnie inne elementy tej muzycznej układanki. Muzyka 'Z Adventures...' jest bowiem podobnie jak cebula (a nie jak tort) wielowarstwowa. To album, który z każdym kolejnym przesłuchaniem docenia się bardziej.
    Co nie zmienia faktu, że dalej nie wiem, kim jest Mandorius...

    Teksty Michała Szmidta są bardzo wieloznaczne, powiązanie ich w konkretną fabułę nie wydaje się możliwe. Był to ponoć świadomy zabieg, który miał nam dać dostęp do wewnętrznych przeżyć bohatera. Bohatera, który pozostał zagadką, a ja i tak go polubiłem!

    Tale Of Diffusion mają za sobą sześć lat wspólnego grania. Przez ten czas ukształtowali się w grupę, która nie boi się eksperymentów, śmiało przetwarza pomysły Wielkich. Już teraz są fascynującym muzycznym zjawiskiem, ja jednak czekam na kolejny album, na którym - mam szczerą nadzieję - zakiełkuje jakiś nowy pierwiastek, dzięki któremu to nie łodzian będziemy porównywać do gigantów z lat 70-tych, ale inne kapele - do Tale Of Diffusion. 4/5 - i apetyt na więcej.

    Paweł Tryba wtorek, 03, luty 2009 22:43 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.