Berlin

Oceń ten artykuł
(10 głosów)
(1987, album studyjny)
1. Epithalame (20:12)
2. Baboon's Blood  (05:35)
3. Petite Messe A L'usage Des Pharmaciens - Offertoire (03:13)
4. Petite Messe A L'usage Des Pharmaciens - Kyrie (03:32)
5. A Drum A Drum (20:20)
6. Petite Messe A L'usage Des Pharmaciens - Introit (02:59)
7. Unsex Me Here (03:23)
- Thierry Zaboitzeff (bass, keyboards, cello, percussion, vocals, tape)  
- André Mergenthaler (cello, saxophone, bass, vocals)
- Patricia Dallio (keyboards, piano)
- Gérard Hourbette (keyboards, piano, viola, violin, percussion)
Więcej w tej kategorii: Faust »

1 komentarz

  • Mikołaj Gołembiowski

    Wielu prog-fanów uważa, że przełom lat 70. i 80. był końcem rocka progresywnego i że w latach 80. echa świetności starego proga można było usłyszeć jedynie u nielicznych zespołów neoprogowych. Jest to związane z przekonaniem, że prog to prawie wyłącznie scena brytyjska, a najważniejszym nurtem proga był rock symfoniczny. Gdy przyjąć takie założenia nie sposób zaprzeczyć, że lata 80. to pustynia. Jednak jeżeli wziąć pod uwagę szeroko rozumianą muzykę progresywną z jej awangardowymi odmianami, łatwo zauważyć, że przełom lat 70. i 80. obfitował w naprawdę znakomite albumy a i w samych latach 80. można znaleźć prawdziwe perełki.

    Berlin jest niewątpliwie taką perełką. To znakomity album zespołu należącego do ścisłej czołówki ruchu Rock In Opposition. Swym pojawieniem się udowodnił, że awangarda rockowa nawet w erze disco, el-popu i tapir-metalu miała się znakomicie.

    Muzyka zamieszczona na tym albumie to skrzyżowanie avant-rocka, nowej muzyki kameralnej oraz muzyki elektronicznej. Dlatego album ten na pewno nie przypadnie do gustu tym, którzy na koncercie muzyki poważnej potrafią się wyłącznie wynudzić. Nie jest to też muzyka równie wymagająca, jak ta z pierwszych albumów zespołu. Widać wyraźnie, że na tym albumie, podobnie jak na poprzednim, zespół wykonał ukłon w kierunku mniej wyrobionych słuchaczy. Mały ukłon, dodajmy, właściwie takie lekkie skinienie głową, bo o kłanianiu się w pas potocznym gustom nie ma tu z całą pewnością mowy. To wciąż awangarda i w dodatku na tyle trudna, że dla wielu będzie i tak nie do przejścia.

    Klimat muzyki można określić jako głęboki mrok. Brzmienie instrumentów elektronicznych jest drapieżne i surowe. Poza tym dominują ostre, nerwowe, porwane partie instrumentów smyczkowych, kontrastujące gdzieniegdzie z łagodniejszymi nieco łagodniej brzmiącymi partiami saksofonu. Znajdziemy tu też różne dziwne rodzaje wokalu, od okrzyków, przez coś przypominającego growling, demoniczny śmiech po mantry buddyjskich mnichów.

    Poszczególne utwory można podzielić na trzy grupy. Epithalame i A drum, a drum to dwudziestominutowe, eklektyczne, zmienne w klimacie avant-rockowe suity. Długo by opowiadać o tym, co tam się dzieje i czego w nich nie ma. Pierwsza z nich stanowi znakomite wprowadzenie w klimat płyty, druga zaś to bez dwóch zdań przejaw geniuszu i przykład prawdziwej Sztuki przez wielkie 'S'. Jest to zdecydowanie najlepszy utwór na płycie. Oprócz suit mamy trzy części Petite Messe A L'usage Des Pharmaciens, które mają jakby nieco ambientowy charakter. Brzmienie ich jest delikatniejsze, dominują repetycje, odległe bicie kościelnych dzwonów, kołatki, pluskanie wody. Pozostają nam jeszcze dwa utwory, które stosunkowo łatwo wpadają w ucho i mogą stanowić zachętę, dla tych, co niespecjalnie fascynują się awangardą. Jest to Baboon's Blood i Unsex Me Here. Pierwszy z nich to krótki kawałek oparty na powtarzającym się motywie granym przez instrumenty, o podobnie patetycznym i nieco złowieszczym nastroju, jak wciskany dziś wszędzie do znudzenia motyw z Requiem dla snu. Drugi zaś, to piosenka, której melodia kojarzy mi się nieodparcie z King Crimson i podejrzewam, że gdyby to umieścić jako bonus na Języczkach czy Islands, to nikt by się nie połapał, że nie jest to twórczość Frippa.

    Berlin to znakomity avant-rockowy album godny polecenia każdemu, którego muzyczne horyzonty nie kończą się na Marillion albo Dream Theater. Album nagrany dodajmy w czasach, gdy klasyczne zespoły progowe albo niemiłosiernie chałturzyły, albo już nie było. Album awangardowy, ale zarazem niesamowicie klimatyczny, wpadający w ucho i chwytający za serce. Z przyjemnością wystawiam mu ocenę 5 gwiazdek.

    Mikołaj Gołembiowski wtorek, 29, marzec 2011 21:21 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.