Płyta otwiera drugi rozdział twórczości grupy z nowym składem i muzyką, którą śmiało można zaliczyć do rocka progresywnego. Intryguje już samym tytułem w tłumaczeniu na polski „Języczki skowronków w galarecie” i okładką, na której według pomysłu lidera grupy Słońce i Księżyc są przedstawione jako jedność. Ma to wyrażać przekonanie, że z połączenia przeciwstawnych elementów może się narodzić coś wspaniałego, wręcz magicznego. I taka jest muzyka tej płyty powszechnie uznawanej za jedną z najlepszych w dorobku grupy. Spotkanie genialnych artystów zaowocowało nową formą improwizacji w muzyce rockowej. Jest to improwizacja zbiorowa, której rezultatem jest skomplikowany utwór o różnorodności stylów i nastrojów. Tutaj każdy muzyk jest w pewnym sensie solistą równocześnie z pozostałymi, dodajmy wybitnymi, instrumentalistami. Właśnie tą cechą album ten różni się zasadniczo od poprzednich, gdzie muzycy byli jedynie wykonawcami kompozycji swego wymagającego szefa Roberta Frippa. W efekcie powstało niezwykle oryginalne dzieło. Całość jest tak umiejętnie skompletowana, że tworzy harmonijny ciąg fraz muzycznych. Przy miksowaniu płyty wykorzystano całą gamę ówczesnych możliwości zapisu – od szeptu po zgrzytliwy krzyk. Wszystko na tym albumie jest niezwykłe i niespodziewane. Już w pierwszym utworze najpierw pobrzmiewają cichutko chińskie dzwoneczki i afrykańska mbira (Jamiego Muira) by nagle atak melotronu, gitary i basu dosłownie zwalał z nóg. Pełne brutalności funk jazzowe granie ożywiają piękne sola skrzypiec lub niezwykle skomplikowane wstawki gitarowe. Miejscami muzyka kojarzy się z brzęczeniem owadów w upalny dzień nad łąką, by nagle ogłuszyć serią grzmotów jak podczas gwałtownej burzy. Fragmenty takiej kanonady razem z ostrymi dźwiękami skrzypiec idealnie pasują człowiekowi mocno wzburzonemu (np. upokorzonemu przez szefa czy też zdradzonemu przez ukochaną kobietę).
Album zawiera 6 utworów, 3 instrumentalne i 3 z wokalem Johna Wettona. Autorem tekstów został Richard Palmer-James. Nie są one tak baśniowe jak Sinfielda (jego poprzednika) ale Wetton wywiązał się jako wokalista doskonale, gdy swoim smutnym, głębokim głosem śpiewa o realiach codzienności. Piękna ballada Book Of Saturday opowiada w niekonwencjonalny sposób historię miłosną. Następna w kolejności, również ballada Exiles, której twórcą i głównym wykonawcą jest skrzypek, David Cross, może nasuwać skojarzenia z kultowym Epitaph z pierwszej płyty zespołu. Tekst opisuje losy wygnańców oderwanych od ojczyzny. Zaskakuje ostatni ze śpiewanych, dowcipny, niemal funkowy utwór Easy Money. Autor atakuje w nim ludzi kierujących się w życiu najniższymi pobudkami. Zwariowanymi efektami brzmieniowymi popisuje się Jamie Muir. Jego szaleńcze pomysły od bzyczenia pszczół po ryk motocyklowego klaksonu zawiera kolejna kompozycja - The Talking Drum. Płytę zamyka część II Larks’ Tongues In Aspic. Jej autorem jest Fripp. I rzeczywiście mamy tu wymyślne granie gitarowe, ale nie brakuje obłąkańczych partii skrzypiec, a nawet krzyków małp imitowanych przez Muira.
Płyta poza dwiema balladami nie jest łatwa w odbiorze. Początkowo recenzenci obchodzili się z nią surowo np. zarzucając Crossowi, że nie umie grać na skrzypcach. Szybko okazało się, że nie mieli racji. Muzycy tworzący ten album to doskonali instrumentaliści znani z występów w innych markowych zespołach, jak chociażby John Wetton (Uriah Heep, Wishbone Ash, UK, Asia) czy Bill Bruford (Yes, UK, Genesis).
Album Larks’ Tongues In Aspic to perła rocka progresywnego lat 70-tych. Warto sięgnąć po najnowsze dwupłytowe wydanie na CD (na 40-lecie zespołu) zawierające wersje powtórnie zmiksowane i zremasterowane z bonusami. Zachęcam także do nabycia koncertówki „USA” gdzie zdaniem Wettona wszystkie utwory (także z recenzowanej płyty) brzmią lepiej, niż oryginalne wersje studyjne.
Ocena 5.