A+ A A-

In Case of Loss...

Oceń ten artykuł
(5 głosów)
(2010, album studyjny)
1. Beached
2. Alone
3. Dateless Diary
4. Don't Move
5. A New Song
6. Where
7. The Very Last Number
- Michele Epifani ( Hammond organ, synthesizers, vocals =
- Stefano Colombi ( guitars )
- Piero Ranalli ( bass )
- Luca Falsetti ( drums )

1 komentarz

  • Wojtek Ludwig

    Na początku lipca ukazała się 4-a płyta włoskich 'retroprogowców'- grupy Areknames. 3 lata temu była dobra koncertówka. W studiu ostatnio panowie grali w 2006 roku. Najwyższy czas więc na nowy materiał (chociaż 2 kawałki znamy już z koncertowych wersji). I olbrzymie zaskoczenie. Nie ma już doomowego Retroprogu. Pojawia się natomiast Canterbury. No i bardzo dobrze: grupa się rozwija, a i skład się zmienił. Ze starego Areknames pozostał tylko wokalista i klawiszowiec w jednej osobie Michele Epifani. 3-ch nowych muzyków (gitara, bas, perkusja) gra wcale nie gorzej od poprzedników, ale dominuje szef. Ważną rolę (ze względu na swoje instrumenty) odegrało 4-ch artystów gościnnie występujących w tej sesji nagraniowej: Carmine Ianieri (saksofon), Sara Gentile (skrzypce), Pierluigi Mencattini (wiolonczela) i Cristiano Pomante(wibrafon).
    7 utworów i prawie godzina grania.

    01 - Beached - zaczyna się bardzo pogodnie i nowocześnie. Powiedziałbym w stylu New Artrock. Nawet słychać od czasu do czasu parę ostrych riffów gitarzysty Stefano Colombo. Epifani śpiewa może nie silnym, ale za to pasującym do takiej muzyki głosem. O jego klawiszach nie wspomnę - są doskonałe.

    02 - Alone - jeden z najlepszych utworów na płycie. Tu już zaczyna się Canterbury (dużo saksofonu).

    03 - Dateless Diary - znowu gitarowe riffy. Retroprog całą gębą (stary Genesis się kłania). Huśtawka nastrojów z fajnymi spokojnymi momentami (Van der Graaf Generator z wibrafonem).

    04 - Don't Move - cichutko zaczynają skrzypce i wibrafon, stonowany wokal. Ale od 2-ej minuty amplituda napięć wzrasta. I tak zostaje już do końca.

    05 - A New Song - spokojny balladowy początek (Caravan) z melodyjnym motywem gitary. Ostrzej zaczyna się w 3-ej minucie. Tempo rośnie, jest prawie hardrockowo. Panowie mieszają równo. Są chwile jak na 'Red' King Crimson , ale i jak na płytach
    Deep Purple (dialog Hammonda z gitarą). Wybitny kawałek.

    06 - Where - czyżby kolejna ballada? Wokale na pogłosie, krótkie sola na wiolonczeli i archaiczne dźwięki mooga.

    07 - The Very Last Number - na zakończenie 2-częściowa 21-minutowa suita. Wyborny początek z saksofonem (stary Tangent). Wokal wchodzi dopiero w 7-ej minucie. Prawdziwa muzyczna uczta dla fanów Canterbury. Jest tu wszystko co ten gatunek charakteryzuje. Ostatnią minutkę, oddzieloną chwilą ciszy wypełnia staroświecki dźwięk klawesynu. Chociażby dla tego nagrania warto mieć nowy album Areknames.

    Michel Epifani to taki włoski Matthew Parmenter. Skomponował i zaaranżował cały materiał, śpiewał i grał na różnorodnych instrumentach klawiszowych. Tylko okładka nie jest jego dziełem. Przedstawia ona zabitego wieloryba, znalezionego w 1896 roku na Florydzie. Przyczyną jego śmierci miał być atak olbrzymiej ośmiornicy. Wszystko w szarozielonym kolorze. Czy muzyka Areknames jest też w tych barwach? Odpowiedź należy już do słuchaczy...

    Wojtek Ludwig czwartek, 05, sierpień 2010 21:22 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować
© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.