A+ A A-

Genesis Revisited II

Oceń ten artykuł
(8 głosów)
(2012, Album studyjny)

Dysk 1

1. The Chamber of 32 Doors (6:00)
2. Horizons (1:41)
3. Supper's Ready (23:35)
4. The Lamia (7:47)
5. Dancing With The Moonlit Knight (8:10)
6. Fly On A Windshield (2:54)
7. Broadway Melody of 1974 (2:23)
8. The Musical Box (10:57)
9. Can-Utility And The Coastliners (5:50)
10. Please Don't Touch (4:03)

Czas: 73:20

Dysk 2

1. Blood On The Rooftops (6:56)
2. The Return Of The Giant Hogweed (8:46)
3. Entangled (6:35)
4. Eleventh Earl Of Mar (7:51)
5. Ripples (8:14)
6. Unquiet Slumbers For The Sleepers (2:12)
7. In That Quiet Earth (4:47)
8. Afterglow (4:09)
9. A Tower Struck Down (4:45)
10. Camino Royale (6:19)
11. Shadow Of The Hierophant (10:45)

Czas: 71:28
Więcej w tej kategorii: « Defector Wolflight »

1 komentarz

  • Paweł Bogdan

    Nikomu nie trzeba udowadniać, że prawdziwym i jedynym dziedzicem klasycznego Genesis jest i był Steve Hackett. Nie odmawiając pozostałym muzykom grupy ogromnego wkładu w twórczość formacji, to jednak Steve wydaje się z nią najbardziej emocjonalnie i twórczo związany. Collins, Banks i Rutherford w drugiej połowie lat 70-tych wybrali ścieżkę muzyczną spod znaku pop rocku, Gabriel zdecydowanie zerwał z łatką Genesis, natomiast Hackett począwszy od Voyage of the Acolyte (1975) na każdym kolejnym krążku eksponował ducha tego wielkiego zespołu. Mimo że Hackett cały czas tworzył coś nowego, własnego i oryginalnego to sentyment do Genesis pozostał. Wyrażał to wielokrotnie, czy to przez koncerty z repertuarem z pierwszej połowy lat 70-tych czy płytami. Pierwszą była Genesis Revisited z 1996 roku z odświeżonymi, odważnymi wersjami Watcher of the Skies, Fountain of Salmacis czy Los Endos. Drugim krokiem okazała się wydana 16 lat później druga część cyklu zatytułowana po prostu Genesis Revisited II.

    Od autora otrzymujemy dwa krążki niemal w całości zapełnione muzyką. To co zaskakuje najbardziej to umieszczenie na wydawnictwie nie tylko utworów z klasycznej ery Genesis (1970-1977), ale i kilku z solowej twórczości Hacketta – A Tower Struck Down, Shadow Of The Hierophant (Voyage of the Acolyte, 1975), Please Don't Touch (Please Don't Touch, 1978), Camino Royale (Highly Strung, 1982). Co skłoniło muzyka do takiego zagrania? Domyślam się, że była to chęć pełnego wykorzystania przestrzeni na obu dyskach (widocznie inne utwory Genesis nie nadawały się do „rewizyty”). Nie można jednak obawiać się o utratę spójności albumu poprzez dodanie powyższych kompozycji. Hackett w swej twórczości zawsze wyrażał ducha „starego” Genesis (szczególnie na swych pierwszych wydawnictwach) i jego solowe dzieła dobrze komponują się z kompozycjami podpisanymi przez jego macierzysty zespół. Zresztą wybrane utwory wywodzą się z czasów, kiedy Hackett w Genesis jeszcze grywał. Nie ma czego się czepiać. Ogólnie rzecz biorąc, jak można było się spodziewać, na krążek trafiły utwory, które nie znalazły się na pierwszej części „rewizyty”, a co za tym idzie nie można opisać „dwójki”, nie poświęcając kilku słów „jedynce”.

    Oba wydawnictwa dzieli naprawdę bardzo wiele. O ile na pierwszym Steve Hackett bardzo odważnie przearanżował kompozycje Genesis, nadając wielu z nich zupełnie innego wymiaru, to przy „dwójce” zmiany są bardzo, bardzo delikatne. Prawdę mówiąc osoby słabo osłuchane z wydawnictwami zespołu mogą nie zauważyć żadnych zmian w ponownie nagranych utworach. Nowinki jednak są, choć delikatne. Co ciekawe według mnie tym, co najbardziej odróżnia Genesis Revisited II od utworów nagranych w latach 1971-1976 nie są ani zmiany aranżacyjne, ani wokaliści… jest to brzmienie! W przypadku wydawnictwa Hacketta jest ono krystalicznie czyste, bardzo komputerowe. Kolosalnie różni się ono do starego, analogowego i bardzo żywego z lat 70-tych. Niestety muzyka na tym wiele straciła, ale cóż… takie czasy. Trzeba jednak przyznać, że mastering krążka jest bardzo ciekawy. Wyeksponowano szczególnie perkusję, która brzmi naprawdę potężnie (dopiero teraz można w pełni uchwycić kunszt perkusyjny Phila Collinsa). Mamy dużo większą szansę wyłapania różnych muzycznych smaczków, co dla fanów Genesis może być bardzo ciekawą zabawą. Można na przykład posłuchać, jak powinno brzmieć zakończenie The Musical Box (członkowie Genesis "zagapili" się i nie dograli jednej z partii).

    Przechodząc do zmian w aranżacji pochylmy się nad faktem zmian w aranżacjach. Partie instrumentalne Banksa, Collinsa, Rutherforda oraz linie wokalne są praktycznie nie ruszone. Na Genesis Revisited II bawi się z nami jedynie Steve Hackett i słusznie, bo to on „rewizytuje” album, a nie jego koledzy po fachu. I tak możemy usłyszeć chyba jeszcze bardziej podnośnie zagrany The Chamber of 32 Doors, okraszony kilkoma nowymi dźwiękami Horizons, The Musical Box z bajkowym intro, The Return of the Giant Hogeweed (największa różnica między pierwowzorem spośród całego GRII) z Roinem Stoltem na gitarze, gdzie Hackett dodał jeszcze więcej mocy i szaleństwa… Ogólnie rzecz ujmując zmian nie ma zbyt wiele, ale w sposób znaczący "odświeżają" poszczególne utwory.

    Kilka słów o gościach, którzy pojawili się na płycie. Cóż, muszę przyznać że po przesłuchaniu albumu czułem pewnego rodzaju zawiedzenie. Niestety (choć może dla innych stety) większość wokalistów została zaproszono chyba tylko ze względu na głos, przywodzący na myśl Gabriela i Collinsa. Szkoda, bo w tym elemencie można by poeksperymentować. Kapitalnie pod względem wokalnym wypada Michael Akerfeldt, dodający trzy grosze w Supper’s Ready. Lider Opeth, mimo że posiada zupełnie inny głos niż Gabriel, wychodzi z pojedynku z legendą obronną ręką i wprowadza do kompozycji dużą dozę świeżości i naprawdę pozytywnej energii. Na szczęście nie tylko Akerfeldt wokalnie podnosi wartość wydawnictwa. Miło znowu usłyszeć nadwornego perkusistę Hacketta, Gary’ego O’Toole w Blood On The Rooftops oraz Fly On A Windshield/Broadway Melody Of 1974. Tak jak na koncertach, tak i na płycie wypada świetnie. Podkreślić również należy wzorowe wykonanie The Return of the Giant Hogeweed przez Neala Morse’a, które sam artysta wykonywał swego czasu razem z Transatlantic. Niestety nieco zawodzi Steven Wilson w Can-Utility And The Coastliners, którego głos do muzyki Genesis jest po prostu jest zbyt mało ekspresyjny. Przechodząc do Amandy Lehmann to bardzo pochwalić należy ją za wykonanie Shadow Of The Hierophant, niestety słabiej jest z Ripples. Niestety, tak jak wspominałem, zdecydowana większość głosów tylko kopiuje Gabriela i Collinsa. Trochę szkoda.

    Ogólnie rzecz biorąc fajnie (oj Pani od polskiego mnie zabije!), że taka płyta została wydana. Dla wielu na pewno będzie impulsem do tego, aby wrócić do niezapomnianych godzin spędzonych z muzyką jednego z najwspanialszych zespołów w historii (i to niekoniecznie do tych zakurzonych płyt). Jeszcze lepiej, że Steve Hackett zapowiedział ogólnoświatową (tylko czy Polska znajdzie się w „tym” świecie?) trasę koncertową, promującą krążek. Ja, tak jak każdy fan Genesis, już nie mogę się doczekać, bo szczerze wątpię czy obok i płyty, i koncertów ten może przejść obojętnie. Dzięki Steve za tak miły prezent!

    Paweł Bogdan środa, 24, październik 2012 17:49 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować
© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.