A+ A A-

Hymns For The Broken

piątek, 12 wrzesień 2014 01:16 Dział: Evergrey

1. The Awakening
2. King Of Errors
3. A New Dawn
4. Wake A Change
5. Archaic Rage
6. Barricades
7. Black Undertow
8. The Fire
9. Hymns For The Broken
10. Missing You
11. A Grand Collapse
12. The Aftermath

Line-up:

Tom S. Englund – Vocals, Guitars
Henrik Danhage – Guitars
Johan Niemann – Bass
Rikard Zander – Keyboards
Jonas Ekdahl – Drums

Glorious Collision

piątek, 12 wrzesień 2014 01:09 Dział: Evergrey

1. Leave It Behind Us (5:09)
2. You (6:23)
3. Wrong (5:07)
4. Frozen (4:57)
5. Restoring The Loss (4:40)
6. To Fit The Mold (5:20)
7. Out of Reach (3:40)
8. The Phantom Letters (5:31)
9. The Disease ... (4:10)
10. It Comes From Within (4:22)
11. Free (3:42)
12. I'm Drowning Alone (4:11)
13. ... And The Distance (3:47)

Line-up:

Tom S. Englund
/ vocals, guitar
Marcus Jidell / guitar
Johan Niemann / bass
Hannes Van Dahl / drums
Rikard Zander / keyboards

DWA PROGI: Like Thieves

czwartek, 11 wrzesień 2014 00:16 Dział: Felietony, eseje, referaty,...

Wstępniak do cyklu

Wrzesień to dla wielu z nas czas nowych początków. W trakcie naszych urlopów nie tyle odpoczywamy, co zbieramy siły do dalszej pracy/nauki (niepotrzebne skreślić). Czego w tym wszystkim najbardziej się obawiamy? Rutyny. Moi drodzy, nawet najbardziej szarą codzienność można nieco ubarwić – podjąć się jakiejś inicjatywy, postawić sobie wyzwania, czy po prostu zacząć coś nowego. Idąc tym tropem sam wpadłem na kilka pomysłów i część z nich będę chciał zrealizować jeszcze w tym roku, a jednym z nich będzie cykl tekstów Dwa Progi.  W głównej mierze będę omawiał zbliżone stylistycznie lub powiązane ze sobą albumy, ale niewykluczone że pojawią się (w nieco krótszej formie) konfrontacje utworów oraz artystów. Co z tego wyjdzie? Na razie potraktujcie to jako eksperyment, bowiem teksty przez dłuższy czas mogą pojawiać się nieregularnie, w sporych odstępach czasowych. Zajęć na ten i następny rok mam pod dostatkiem, ale postaram się co jakiś czas – tu i ówdzie – coś zamieścić. Jak to pewien mądry człowiek kiedyś powiedział: najtrudniejsze są początki.        

 

Na pewien czas opuściłem euro-amerykańskie dobrodziejstwa muzyki progresywnej i powędrowałem na inny kontynent. Uszy poniosły mnie prosto do Australii, która pomimo geograficznego odosobnienia, stała się poważnym konkurentem dla zachodnich kolegów grających ambitniejsze brzmienia. Nie chodzi tu o kanon pokroju Aragon, Dead Can Dance, czy Alchemist, ale o współczesną, prężnie rozwijającą się, scenę progmetalową. W tym roku mogliśmy podziwiać powrót Vanishing Point w postaci Distant Is The Sun, jak również znakomite wydawnictwa od Teramaze (Esoteric Symbolism) oraz Heminy (Nebulae). Dodatkowo też, ogromną popularnością cieszy się alternatywna scena, którą reprezentują Karnivool oraz The Butterfly Effect i to właśnie z tą ostatnią grupą mają wiele wspólnego pewne złodziejaszki z Brisbane.

Przed PROGiem (Wolves At Winter's Edge vs. Autumn's Twilight)

 

Zanim Clint Boge dołączył do Like Thieves, był wieloletnim wokalistą formacji The Butterfly Effect. Niestety dwa lata temu, po 12 latach wspólnego grania, brak zrozumienia  oraz różnice artystyczne przyczyniły się do odejścia muzyka z kręgów zespołu. Nie czekając zbyt długo, Clint zaangażował się w trzy różne projekty: Thousand Needles In Red, The Given Things oraz Like Thieves. Jego popularność  pociągnęła za sobą wielu fanów, a nieznani wówczas złodzieje z Brisbane wzięli się za nagrywanie premierowego materiału. W maju 2013 roku, w składzie: Oden Johansson (gitara), Clint Gough (bas), Daniel Trickett (perkusja) oraz Clint Boge (wokal), ukazała się premierowa EPka zespołu – The Wolves At Winter’s Edge. Po entuzjastycznym przyjęciu i kilku koncertach, panowie nie spoczęli na laurach. Nieco ponad rok po premierze debiutu, grupa wypuściła swój drugi minialbum – Autumn’s Twilight.

Pierwszy krążek wzbudził we mnie cichy zachwyt, bowiem prócz imponującej strony muzycznej,  pokazał także – utrzymaną w niejednoznacznej tonacji – historię. Nie obeszło się rzecz jasna bez porównań do The Butterfly Effect, choć sam materiał bardziej skłaniał się w stronę metalu progresywnego. Nieco inny pomysł mieli panowie na swoją drugą EPkę. Autumn’s Twilight, jak słusznie wskazuje okładka, można nazwać antonimem debiutu.

 

RUNDA 1: Okładka

Same EPki estetyką nie grzeszą i w obydwu przypadkach otrzymaliśmy dysk zapakowany w karton, bez żadnej książeczki z tekstami. Troszkę słabo… Być może przy następnych wydaniach panowie bardziej się postarają. Co innego można powiedzieć o grafikach. Zimowy krajobraz na debiutanckim krążku, utrzymany w niebiesko-białej stylistyce, robi pozytywne wrażenie, a enigmatyczną otoczkę podkreślają – widoczne na pierwszym planie – plamy krwi. Przed jakim zagrożeniem ucieka nasz bohater? Czy dopadły go tytułowe wilki? Już po pierwszym zetknięciu okładka Wolves At Winter’s Edge intryguje i zachęca do słuchania. Nieco inaczej ma się sprawa z Autumn’s Twilight. Ich jesień, jak na ironię, przedstawiona jest w formie pustynnych stepów, na których można dostrzec ślady zmierzające… No właśnie, gdzie? Utrzymana w ciepłym tonie grafika nie ma w sobie tajemnicy, a w bliskim kontakcie wydaje się po prostu nudna (choć wykonana jest przyzwoicie). Jej jedyną zaletą jest to, że świetnie kontrastuje ze stylistyką poprzedniego krążka.

1  :  0

RUNDA 2: Liryka

Zimowy album (umówmy się, że będę go tak nazywał) prezentuje nam historię człowieka, który stara się rozliczyć ze swoją przeszłością i pragnie zacząć nowe życie. W niektórych utworach (m.in. Echoes Of Time oraz In My Arms Till The End) możemy odczuć ogromną tęsknotę i bezsilność, co wiąże się z utraconą umiejętnością adaptacji. Natomiast liryka na  Killing Reason, czy tytułowym The Wolves At Winter’s Edge obraca się wokół przeszłości i przemyśleń bohatera. Tytułowe „wilki” niekoniecznie muszą odnosić się do realnej wizji, można je też potraktować jako metaforę. Przeszłość wielokrotnie daje nam o sobie znać, bezustannie za nami podąża i boleśnie rani duszę. Historia na debiucie to miszmasz ciągłej niepewności, bólu, ale też nutki nadziei – pod kątem lirycznym to bardzo interesujący krążek. Jesień przeważnie kojarzy nam się z nostalgią i tak też jest w przypadku drugiej płyty Like Thieves. Tutaj bohater poszukuje – utraconej wiele lat temu – miłości, która pozostawiła w jego wnętrzu ogromną pustkę  – stąd też pomysł pustyni widniejącej na grafice. W tych poszukiwaniach niewiele jest mrocznego charakteru Zimy, a nastrój opowieści wydaje się być ciepły i sentymentalny. W konsekwencji otrzymujemy mało ciekawy materiał na historię, która już w połowie zaczyna nużyć słuchacza. Wyjątkiem jest tutaj Ghost In The Machine, który z przesadzonego melodramatyzmu wznosi się na metafizyczne pułapy. Teksty na Autumn’s Twilight pod kątem atmosfery starają się odizolować od swojego poprzednika, co nie zawsze sprawdza się w samodzielnym wydawnictwie.

2  :  0

RUNDA 3: Muzyka

Wolves At Winter’s Edge pokazuje bardziej agresywną stronę grupy, co doskonale słychać zarówno w utworze tytułowym, jak i rozpoczynającym Killing Reason. Nie brakuje tam pędzących riffów, rytmicznych połamańców, a gdzieniegdzie nawet coś ochoczo zaryczy. Muzyka z debiutu przypomina trochę dokonania A Perfect Circle z czasów Mer De Noms. Otwartość zespołu sprawdza się również w balladowych formach, gdzie prócz akustycznych fragmentów (Alibi), usłyszymy też rozbudowane partie instrumentalne (wspaniały Echoes Of Time). Nieco inaczej należy odbierać materiał z Jesieni i niestety ten prezentuje się dobrze głównie przy pierwszych dźwiękach. Wake From Eternal Sleep rozpoczyna się drapieżnym riffem w stylu TesseracT, który w późniejszych fragmentach uzupełniony zostaje polirytmicznymi sekcjami – ogromne zaskoczenie. Równie świetnie wypada singiel Brave The Day, który nie stroni od ładnych melodii i postrockowych(!) zagrywek. Problemy zaczynają się kiedy panowie zaczynają babrać się w cukierkowych melodiach i zamiast energii dostajemy pop-metalowe potworki (irytujący Worlds Apart czy niby-drapieżny Wait Till It’s Over). Honor Autumn’s Twilight ratuje absolutny faworyt na płycie, czyli Ghost In The Machine. Choć kawałkowi nie brakuje metalowego charakteru, to muzycy dają upust swoim artystycznym zapędom (świetna sekcja rytmiczna), nie zapominając przy tym o świetnych melodiach (ten refren!). Wielka szkoda, ze panowie nie poszli w tym kierunku przy tworzeniu innych kompozycji.

3  :  0

RUNDA 4: Realizacja

Już na tę chwilę pewniakiem jest zwycięstwo Wolves At Winter’s Age, ale wcale nie oznacza to sromotnej klęski drugiej płyty Like Thieves. Choć strona realizacyjna Zimy była imponująca (szczególnie jak na debiut), to nie obyło się bez drobnych uchybień. Nieco zaniedbany mastering raził w spokojniejszych utworach, w których – w dużej mierze – przeszkadzało wybite tło (Echoes Of Time). Chwilami zdarzały się też drobne szumy, czy nietrafione efekty (wokal na Alibi). Autumn’s Twilight jest już pod tym kątem bardziej dopracowany. Instrumentalne tło nie wychodzi ponad resztę partii, a melodie umiejętnie wpasowują się do zamierzonego nastroju, co świetnie słychać w rozbudowanych utworach pokroju Brave The Day oraz Ghost In The Machine. Tym razem punkt wędruje do Jesieni.

3  :  1

RUNDA 5: Kompozycja

Ostatni pojedynek okazał się bardziej wyrównany. Na Zimie mamy spójny materiał, utrzymany w klasycznej stylistyce (stąd porównania do The Butterfly Effect i A Perfect Circle). Natomiast na Jesieni panowie starali się eksperymentować ze swoim brzmieniem i po części udało im się uniknąć porównań do innych artystów. Co najlepsze, stworzyli  przy tym kilka naprawdę oryginalnych utworów, które umiejętnie bawią się pierwotnymi inspiracjami. Obydwie EPki mają zbliżoną długość, ale w tej konfrontacji zwycięsko wychodzi debiut, głównie dlatego że ma lepiej zagospodarowaną przestrzeń (utwory dynamiczne przeplatają się ze wolniejszymi). Na drugim krążku mamy pusty środek, który razi brakiem pomysłu i kompozycyjną tandetą. Jednak największym zawodem okazuje się być finałowy Wait Till It's Over. Zdecydowanie daleko mu do emocjonalnej puenty w postaci Alibi z poprzedniego krążka. Koniec końców sprawiedliwość leży po obydwu stronach i o ile Wolves At Winter’s Edge okazał się imponującym początkiem dla grupy, to miło że panowie nieco odeszli od swojej początkowej formy. Podwójny nokaut.

4  :  2

 

Panie i panowie, pierwszy pojedynek w ramach cyklu Dwa Progi wygrywa…  The Wolves At Winter’s Edge! Premierowa EPka postawiła wysoką poprzeczkę dla swojego następcy, który – pomimo dobrych chęci – nie był w stanie jej dorównać. Czy należy darować sobie bliski kontakt z Autumn’s Twilight? Nie jest to zły album, aczkolwiek jego sielankowy charakter może zrazić wielu progresywnych wyjadaczy. To idealna płyta dla naszych dziewczyn/żon, które – od czasu do czasu – lubią zadurzyć się w sentymentalnych dźwiękach. Generalnie o przyszłość Like Thieves nie ma co się martwić, bowiem z taką ilością pomysłów, panowie mogą jeszcze namieszać w muzycznym światku i nie mówię tu wyłącznie o Australii.  

Tym razem bez oczek", bo – jak niektórzy z Was pewnie się domyślili – nie punktuję EPek. Do następnego!

Łukasz 'Geralt' Jakubiak


 

Wypieki Kultury zlokalizowane na warszawskiej Pradze to bardzo ciekawe miejsce. Kiedyś prężnie funkcjonowała tam piekarnia, ale jak to z większością prężnie funkcjonujących polskich interesów bywa, piekarnia upadła. W tej okolicy jest dużo takich opuszczonych fabryk, ale zakład przy ulicy Stolarskiej wyróżnia się tym, że został zaadaptowany na miejsce poświęcone szeroko pojętej kulturze. Z zewnątrz lokal co najmniej odstrasza gołymi cegłami i wysokimi kominami fabrycznymi, ale ma niezwykły, nieco odrealniony klimat, być może dlatego że nowoczesne fabryki już tak nie wyglądają. Tym bardziej, że ta fabryka produkuje rzecz niezwykle cenną i delikatną. Sztukę.

Koncert otworzył występ Noisy Gasoline. Nie będę kłamał, że mam wszystkie płyty i znam wszystkie teksty na pamięć. O nie, zespół widziałem pierwszy raz w życiu, więc szybko musiałem poddać ocenie to co słyszałem. Pierwsze wrażenie? Co za moc! Dotyczy to nie tylko zespołu, ale może przede wszystkim nagłośnienia w klubie. Było bardzo głośno, ale też fantastycznie selektywnie, co wcale nie jest takie oczywiste, ale trzeba przyznać, że brzmienie było doskonale wyważone. Generalnie warunki panujące w klubie trochę mnie zaskoczyły. Pod sceną stoliki (że jak?), sama scena dość nieduża, w dodatku leżał na niej dywan (ja tylko czekałem na jakieś nieszczęście). Ale poza tym wystrój klimatyczny, na ścianach poniszczone płytki dwóch rodzajów, a pod nimi eleganckie skrzynie wojskowe z poduszkami, na których można było całkiem wygodnie siedzieć. Słyszałem, że jak w klubie nic się nie sypie to jest słabo, więc nie było słabo.

Wracając do zespołu, jak już wspomniałem była moc, były potężne, ciężkie gitarowe riffy i mocarna sekcja rytmiczna, ale wszystko to było zrównoważone pewną dozą melodyjności i czystym głosem wokalisty. Warunki wokalne Jarka Andraki przekonują mnie umiarkowanie, ze względu na dość wysoki i momentami nosowo brzmiący głos, ale przyznać trzeba, że świetnie przebijał się przez ścianę dźwięków generowanych przez resztę zespołu. Atrakcją było niewątpliwie to, że piosenki śpiewane były zarówno po polsku, jak i po "murzyńsku", właściwie w obu wydaniach brzmiały równie dobrze. Wydawca określa twórczość Noisy Gasoline jako brzmienia rodem z Seattle i może coś w tym jest, ja słyszałem w tym Foo Fighters, Creed czy nawet Soundgarden oraz trochę dźwięków charakterystycznych dla amerykańskiej alternatywy pierwszej połowy lat 90-tych.

W ciągu kilku ostatnich lat Cochise zdobył pewną popularność w Polsce. Nie przekłada się to może na nagrody na renomowanych festiwalach ani na emisję muzyki zespołu w popularnych rozgłośniach radiowych, ale grupa sporo koncertuje, zresztą nie tylko w naszym kraju. Ostatnio wrócili z Londynu, a teraz właściwie przez całą jesień będą jeździć po Polsce koncertując w wielu miastach. Mówiąc o Cochise, nie można nie wspomnieć o osobie wokalisty grupy, który jest jej najjaśniejszym punktem, ale też zapewne swego rodzaju przekleństwem. Paweł Małaszyński, raczej znany aktor, śpiewać w zespole rockowym chciał od zawsze. Jak łatwo się domyśleć, odbiór jego poczynań aktorskich był bardziej entuzjastyczny niż w przypadku jego działalności muzycznej. Mam jednak wrażenie, że to może się wkrótce zmienić, albowiem Paweł Małaszyński jest świetnym wokalistą rockowym! Muzyka Cochise nie brzmi jak kaprys zblazowanego aktora, który postanowił pośpiewać z nudów. Zespół zaczynał z absolutnego dołu i powoli wspina się do góry po kolejnych szczebelkach z ujmujacą skromnością i szczerością. Nie wyczuwam tu fałszu ani wyniosłości. Muzycy zdają sobie sprawę jaką mają pozycję i spokojnie, powoli budują swoją karierę godnie i z szacunkiem. I są bardzo dobrym zespołem koncertowym. Na luzie, bez widocznego stresu, zadziornie i z rock'n'rollowym pazurem. Powiem szczerze, że propozycja muzyczna Cochise zdecydowanie bardziej trafia do mnie na żywo niż w wersji studyjnej. Dobrym przykładem jest "Destroy the angels", na płycie nieco kwadratowy, niepozbawiony gotyckiego mroku, na scenie zabrzmiał bardzo rasowo i żywiołowo. Mroku zresztą nie zabrakło i na żywo, m.in. za sprawą Danzigowego "Lick the blood off my hands", fenomenalnie zagranego. Tego wieczoru Cochise nie postawił na oczywiste hity (może poza "MLB"), tylko na totalny czad (świetna praca gitarzysty Wojciecha Napory). Poza wymienionymi utworami usłyszeliśmy jeszcze m.in. "War song", "Coma", "Dance", "Na hi es" czy "White garden". Energii i mocy było w tym co nie miara, starczyłoby co najmniej dla kilku elektrowni. Wokalista zagadywał publiczność raczej oszczędnie, stawiając głównie na muzykę, czasem żartował razem z innymi muzykami, powiedział też jedną poważną rzecz o lokalu, stwierdzając "nie no, naprawdę jest, kurwa, godnie".

I to jest chyba najlepsze podsumowanie tego sobotniego wieczoru.

Przybył, zobaczył, usłyszał, wrócił i spisał,

Gabriel "Gonzo" Koleński

Continuum

sobota, 06 wrzesień 2014 22:11 Dział: Kanaan, Robert

1. Pieśń Wyspy (4:55)
2. Dzikie ścieżki (3:58)
3. Zachód (4:50)
4. Santa Isla (4:25)
5. Taniec Nocy (3:44)
6. Taniec Świtu (3:25)
7. Opowieść męża (5:25)
8. Kołysanka (3:22)
9. Opowieść starca (2:42)
10. Pieśń Góry (12:59)
11. Modlitwa (4:45)

Czas całkowity: (54:21)

Robert Kanaan: all instruments
Katarzyna Chudzik: vocal

 

Główną przyczyną do rozmowy z liderem Pendragon, Nickiem Barrettem była oczywiście zbliżająca się nowa płyta studyjna zespołu zatytułowana "Men who climb mountains". Nick opowiedział mi nie tylko skąd wziął się ten tytuł i jak powstawał najnowszy album jego grupy, ale również o trudzie zmagania się z codziennymi problemami, także w życiu muzyka, które nie zawsze jest tak kolorowe, jak mogłoby się wydawać.

Gabriel Koleński: W maju napisałeś swego rodzaju przewodnik opisujący poszczególne utwory z nadchodzącej płyty Pendragon "Men who climb mountains". Główne cechy albumu wynikające z Twojego opisu to mroczna atmosfera i delikatniejsze brzmienie. Czy było to pewne założenie czy tak po prostu wyszło?

Nick Barrett: To wszystko wyniknęło z mojego grania na gitarze. Zazwyczaj gdy komponuję muzykę na płytę, gram na klawiszach i na gitarze. W ciągu ostatnich trzech lat, po zakończeniu trasy promującej "Passion", zmieniłem mój osprzęt gitarowy, poszedłem w stronę starych przystawek analogowych, których używałem i to w pewnym sensie doprowadziło do tworzenia muzyki bardziej klimatycznej. Było to trochę przez przypadek, ale też pomyślałem sobie, że chcę stworzyć bardziej atmosferyczny album. Ciężko to opisać, ale to może wynikać z używania większej ilości starego sprzętu, więcej żywych dźwięków, mniej sampli.

GK: Moim zdaniem muzyka Pendragon na kilku ostatnich albumach brzmi nie tylko ciężej, ale również bardziej nowocześnie. Czy zwracasz uwagę na współczesne trendy w muzyce?

NB: Tak, zwracam uwagę. Lubię wiele różnych zespołów, grających różne rzeczy.Jeśli nienawidzisz jakiegoś gatunku muzyki to jedyną osobą którą w ten sposób krzywdzisz jesteś ty sam, ponieważ ograniczasz swoje możliwości. Są ludzie, którzy naprawdę nienawidzą jazzu, okej, rozumiem to, ale automatycznie to oni na tym tracą. Jest mnóstwo wspaniałych rzeczy w każdym stylu muzycznym, to od ciebie zależy czy je odnajdziesz. Często ludzie wypowiadają się negatywnie o jakimś gatunku, bo nie chcą wygłaszać własnych opinii, więc krytykują muzykę, której sami słuchają. Z drugiej strony, ciężko oczekiwać, żeby wszyscy ludzie słuchający klasyki lubili również hip hop. To dobrze jeśli ktoś potrafi dogrzebać się naprawdę głęboko i znaleźć coś dla siebie w każdym stylu. Ja miałem tak z muzyką operową. Wiele lat temu nie znosiłem jej, choć moja siostra często jej słuchała, byłem nawet kilka razy w operze. Minęło jednak sporo czasu i mocno wkręciłem się w muzykę operową i polubiłem ją. Chodzi o to żeby coś z tego mieć, jeśli coś zyskujesz to dobrze. Tak samo jest z muzyką nowoczesną. Mój syn zawsze słuchał dużo rapu i współczesnego reagge. Byłem bardzo zainteresowany jak młodzi ludzie fascynują się muzyką, czego w niej szukają. Kiedy my byliśmy młodsi słuchaliśmy "Dark side of the moon" czy "A trick of the tail", to były dla nas świetne krążki. Natomiast płyty, które zmieniły życie mojego syna to raczej albumy Eminema. Nie można tego dyskryminować, trzeba zrozumieć że coś w tym jest. Nasi rodzice krytykowali naszą muzykę, może my nie powinniśmy lekceważyć gustów naszych dzieci, tylko starać się bardziej otwierać. Ja lubię również dużo nowoczesnych brzmień, choć jest ich mniej na naszym nowym albumie (śmiech).

GK: 22. sierpnia opublikowaliście w sieci jeden utwór z Waszej nowej płyty, "Beautiful soul". Czemu zdecydowaliście się akurat na ten kawałek?

NB: To trudne pytanie. Kiedy masz 9 piosenek, musisz wybrać jedną, która będzie w pewnym sensie reprezentować cały album. Ten konkretny utwór nie jest może bardzo reprezentacyjny, pozostałe mają prawdopodobnie więcej solówek gitarowych. "Beautiful soul" ma piosenkowy charakter, ma zwrotki i refren, jest w stylu Pendragon. Uważam, że łatwo go polubić, więc był to dość oczywisty wybór.

GK: Wiem, że nie chcesz ujawniać o czym opowiadają teksty zawarte na "Men who climb mountains", ale jestem ciekaw czy zostały zainspirowane Twoimi własnymi podróżami i pasją do zdobywania nowych miejsc i nowych doświadczeń?

NB: Tak. Zainteresowałem się alpinizmem po przeczytaniu kilku książek m.in. "The white spider" Heinricha Harrera czy "The Eiger Obsession" Johna Harlina Juniora (tak naprawdę to John Harlin III a pełny tytuł książki to "The Eiger Obsession: Facing the Mountain That Killed My Father" - przyp. GK) i zdałem sobie sprawę z tego co ci ludzie robią. Wielu alpinistów i odkrywców przeżywa ten moment, w którym nie myślą o przeszłości ani przyszłości, znajdują się w tej konkretnej niebezpiecznej sytuacji, pełnej ryzyka i zagrożenia, gdy są bardzo blisko śmierci. Upływa czas, z którego nawet nie zdają sobie sprawy, bo ekstremalnie koncentrują się na przeżyciu. Jednocześnie jest to moment, kiedy naprawdę czują że żyją i pewnie już nigdy więcej tego nie poczują. Ja porównuję to uczucie do tego co my przeżywamy gdy gramy na żywo na scenie. Myślisz tylko o tej chwili, nie skupiasz się na przeszłości czy przyszłości, tylko na tym, że naprawdę żyjesz i że możesz dzielić to z innymi. Dla mnie to podobne wrażenia. Spodobał mi się koncept wspinania się, każdy musi się wspinać w życiu w jakimś celu, walczyć o coś. Każdy ma swoją górę, na którą musi wejść. Może być to otrząśnięcie się po czyjejś śmierci czy zmagania w nowej pracy. Każdy radzi sobie na swój sposób, żeby dotrzeć na szczyt. To jest ten duchowy element albumu. Opowiada on o odnajdowaniu kim naprawdę jesteś, o zajrzeniu w głąb siebie.

GK: Powiedziałeś, że album opowiada o tym szczególnym momencie gdy jest się blisko śmierci. Zakładam, że okładka albumu również ukazuje ten moment...

NB: Dokładnie tak.

GK: ...czy zdarzyło Ci się być kiedyś w takiej sytuacji? Samotny w górach, polegający tylko na sobie?

NB: Zdarzyło mi się kilka razy być złapanym przez falę (Nick użył słowa "riptide", fachowo jest to "prąd odpływowy", ale może oznaczać też falę, która nakrywa człowieka - przyp. GK), gdy surfowałem. To dość podobna sytuacja. To jest niezwykle niebezpieczne, ponieważ obawiasz się, że zabierze cię morze, nie sądzisz że dasz radę wrócić. Bardzo łatwo jest wówczas spanikować. Próbujesz wrócić do brzegu, ale tak naprawdę musisz zatrzymać się i pomyśleć. Przede wszystkim nie wolno wpaść w panikę, trzeba starać się zachować spokój. Myślę, że nigdy nie zapomnę kilku takich sytuacji.

GK: W październiku i listopadzie jedziecie w długą trasę po Europie. Ponownie odwiedzicie Polskę. Czy masz swoje ulubione wspomnienie z wizyt w Polsce?

NB: Jest takie jedno, dość oczywiste, gdy pierwszy raz graliśmy w Polsce, w Zabrzu. Koncert był niesamowity. Nasze występy w Polsce zawsze były bardzo dobre, Polacy zawsze dobrze nas traktowali, to było jakby spotkać dawno zaginionego brata. Przed 1994 rokiem polscy fani znali nasz zespół, ale my nigdy wcześniej tu nie graliśmy i nie mieliśmy zbyt wielu kontaktów w Polsce i nagle pojawiła się możliwość tego koncertu. To było jak: "hej, to my" a publiczność na to: "jesteśmy tu, wow, gdzie byliście?". Było w tym coś specjalnego i takie rzeczy zostają w pamięci. Z kolei gdy graliśmy w Bielsku-Białej na ostatniej trasie, po koncercie grupa ludzi śpiewała jedną z naszych piosenek, to było bardzo pochlebiające, że ludzie robią takie rzeczy, to wspaniałe. W Polsce zawsze dostajemy odrobinę magii.

GK: Czy zamierzacie zarejestrować jeden z waszych koncertów jak mieliście w zwyczaju robić to w przeszłości? Może znowu w Polsce?

NB: Nie tym razem. Mamy już dużo wydawnictw dvd, nie chcę robić kolejnego, ponieważ na nowym materiale byłoby dużo utworów, które powtarzałyby się względem poprzednich wydawnictw. Myślę, że fani mogliby poczuć się oszukani a ja nie chcę tego robić! Jedyne co być może zrobimy to nagramy jeden z koncertów w Holandii na tej trasie, bo nigdy wcześniej nie nagrywaliśmy tam, a gramy w tym kraju od wielu lat. Ale jeszcze nie wiem co ewentualnie zrobimy z takim materiałem.

GK: W tym roku zorganizowaliście dużo akcji promocyjnych związanych z Waszą nową płytą, m.in. Wicked Wednesdays (co tygodniowe konkursy, w których można wygrać różne gadżety), Mountain Survival Store (nowa linia gadżetów Pendragon związana z "Men who climb mountains" obejmująca metalowe kubki, piersiówki czy bluzy polarowe) czy system zamówień przedpremierowych. Czy zgodzisz się, że Pendragon nigdy nie miał tak złożonej i konsekwentnej kampanii promocyjnej?

NB: Zwykle mamy tylko takie rzeczy jak koszulki czy bluzy. Tym razem mamy sporo więcej. To zasługa mojej dziewczyny, ona zajmuje się takimi sprawami, wymyśla takie rzeczy (Rachel Wilce, zajmuje się sprawami i kontaktami Pendragon, prywatnie partnerka Nicka, to ona wykonała zdjęcia do mojej relacji z zeszłorocznego warszawskiego koncertu Pendragon - przyp. GK). Dużo ludzi pytało nas kiedy będziemy mieć kubki, domagali się ich. Pomyśleliśmy, że możemy zrobić kubki nadające się na kemping, znaleźliśmy firmę, która produkuje takie przedmioty. Mamy też piersiówki, które bardzo się spodobały. Wszystkie te rzeczy są związane w pewnym sensie z alpinizmem, podobnie jak polary, więc uznaliśmy, że to krok w dobrym kierunku.

GK: Wpadłeś na szalony pomysł, żeby podpisać 5000 egzemplarzy "Men who climb mountains". Jak wiele z nich podpisałeś do tej pory?

NB: Ani jednego.

GK: Dlaczego?

NB: (śmiech) Ponieważ one dotrą do nas dopiero we wrześniu. Albumy są wciąż w fazie produkcji (rozmowa była przeprowadzana pod koniec sierpnia, przyznaję się do błędu, nie skojarzyłem terminów - przyp. GK). Rozpoczęliśmy całą tą akcję, ponieważ chcieliśmy przygotować coś specjalnego. Mam dosyć tych wszystkich wielkich zestawów, które tak ładnie wyglądają. Ludzie płacą teraz za płyty mnóstwo pieniędzy, czasem nawet 25 funtów (ok. 120 złotych, zależy od kursu - przyp. GK), a nie otrzymują za to wcale dużo więcej muzyki, tylko więcej kartonu i papieru. My chcieliśmy wydać płytę w sposób prosty i tani. Do albumu będzie dołączona dodatkowa płyta, ale nie będą to odrzuty czy wersje instrumentalne, tylko zupełnie osobne wydawnictwo dokumentujące moje domowe koncerty, które organizowałem. Czymś specjalnym będzie również, jeśli podpiszę 5000 sztuk, dlatego robimy taką akcję.

GK: To niezwykłe jak wiele ról pełnisz w funkcjonowaniu Pendragon. Praktycznie komponujesz całą muzykę, piszesz wszystkie teksty, śpiewasz, grasz na gitarze, poddajesz pomysły okładek płyt, bierzesz udział w produkcji i miksowaniu Waszych albumów, ogólnie kierujesz zespołem. Jak znajdujesz energię na to wszystko od tak wielu lat?

NB: Nie znajduję, jestem wyczerpany (śmiech). Robiłem to wszystko od zawsze. Bardzo chciałem być muzykiem i jedyny sposób na osiągnięcie tego widziałem w robieniu wszystkiego samemu. Założyłem wytwórnię (Toff Records - przyp. GK), bo nie mogliśmy zdobyć kontraktu, pełniłem rolę menadżera, bo nie mieliśmy kogoś takiego. Wieloma z tych spraw administracyjnych zajmuje się w tej chwili Wilce. Nie mam już 25 lat, więc jest mi z tym wszystkim trudniej i jestem znudzony biznesową stroną prowadzenia zespołu. Chcę swoją energię naprawdę poświęcać na tworzenie muzyki i wykonywanie jej na żywo. Na tym się skupiam, bo to sprawia mi przyjemność. Szczerze mówiąc, nie lubię siedzieć i pisać notatek ani maili, to jest bardzo nudne. Staram się robić mniej takich rzeczy, ale oczywiście tym też muszę się trochę zajmować, tak już jest. Jest mnóstwo pracy, którą trzeba wykonać. Wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego ile wysiłku wiąże się z tym wszystkim. Mówią: "teraz możesz sobie odpocząć, już nagraliście album". Nie możesz! Musisz skontaktować się z dystrybutorami, oni odpowiadają, że chcą inną cenę, pytają jak zamierzamy to wysłać, w jakim to będzie opakowaniu, czy dostaną podpisane egzemplarze. Dostajemy setki maili od ludzi, żebyśmy potwierdzili czy dostaną podpisane egzemplarze albo o której zaczynamy występ, np. w Poznaniu. Jest mnóstwo pytań i kwestii do rozwiązania. Ja muszę też znaleźć salę prób, zarezerwować ją i upewnić się, że jest ona wystarczająco dobra oraz że wszyscy muzycy są wówczas dostępni. Trzeba również wynająć autobus i zorganizować całą ekipę. Jest to bardzo skomplikowana praca.

GK: W takim razie czy uważasz, że lepiej jest zajmować się wszystkim samemu czy korzystać z usług wytwórni muzycznej, menadżera, agencji koncertowej, itd.?

NB: Każdy jest inny. Nie wyobrażam sobie żeby Michael Jackson samodzielnie organizował wytłaczanie swoich płyt, czy żeby Mick Jagger prowadził autobus zespołu (śmiech). Myślę że dla takich ludzi dobrze jest mieć wielkiego menadżera czy wielką wytwórnię muzyczną. Ja nie muszę spowiadać się przed nikim, nie mam żadnego szefa. Nie mam wytwórni muzycznej, która mówiłaby mi: "powinieneś zrobić to, powinieneś zrobić tamto, załóż to, zagraj tamto, zagraj tam, nie możesz tak robić". Robię to co uważam za najlepsze dla zespołu. To najlepszy sposób funkcjonowania dla mnie. Myślę, że dla większości zespołów ze sceny progresywnej również jest to najlepsza metoda, ponieważ jest to mały rynek. Oznacza to, że nie przynosi zbyt wielu dochodów, więc raczej nikogo nie stać na menadżera ani agenta. Jeśli czasem musisz korzystać z takich usług to nic na to nie poradzisz, ale osobiście bardzo cieszę się, że robiłem wszystkie te rzeczy samodzielnie.

GK: Wiem, że chcielibyście wyruszyć w trasę po Stanach Zjednoczonych. Czy macie już jakieś plany?

NB: Nie. Byłem zbyt zajęty. Spędziłem ostatni rok, od listopada, na tworzeniu materiału na nowy album, na dopinaniu wszystkiego. Gdy piszę muzykę na płytę, tworzę szczegółowe demo ze wszystkimi melodiami, partiami klawiszy, perkusji, basu i gitar. Przygotowanie tego wszystkiego zajmuje bardzo dużo czasu. Wówczas myślę tylko o tym. Bardzo ciężko jest przebić się do Stanów Zjednoczonych, ale być może już w przyszłym roku zagramy w Ameryce Południowej. Spróbujemy zorganizować tam koncerty.

GK: A jak wspominasz chyba Twoją najważniejszą podróż do USA, po której Pendragon nagrał album "The World"?

NB: To było wydarzenie zmieniające życie. Byłem wtedy bardzo negatywnie nastawiony, myślałem że zespół wkrótce się rozpadnie. Nie mieliśmy żadnego kontraktu, nie mogliśmy wydać płyty, nie mieliśmy pieniędzy. Udało mi się zdobyć wystarczająco dużo pieniędzy, żeby wyjechać do Stanów. To zmieniło moje spojrzenie na różne sprawy, wróciłem ze świeżymi pomysłami, naładowałem baterie i patrzyłem pozytywnie na życie. Zawsze mówię to ludziom, jeśli masz dosyć swojego życia, jedź do Kalifornii, to na pewno poprawi ci humor. Ludzie są tam bardzo pozytywni, to oddziałuje i pozwala samemu czuć się dobrze.

GK: Rozumiem, że jesteś optymistycznie nastawiony do Stanów Zjednoczonych?

NB: Mam takie samo podejście do wszystkich krajów, również do Polski czy do Francji. Każde miejsce jest inne, ale wszystkie mają w sobie coś dobrego. Stany mają ten optymizm, co jest zaletą, ale mają też dużo więcej bzdur (śmiech). Nie wszystko jest dobre.

GK: Czy jest coś co chciałbyś powiedzieć polskim fanom Pendragon na zakończenie?

NB: Naprawdę nie możemy doczekać się wizyty w Polsce. Jestem absolutnie pewien, że spodoba wam się nasz nowy album. Cieszymy się, że zobaczymy się z wami w październiku.

GK: Dziękuję bardzo za twój czas i rozmowę i do zobaczenia w październiku!

NB: Dziękuję, do zobaczenia!

Rozmawiał: Gabriel "Gonzo" Koleński

 

Abandoned Dancehall Dreams

poniedziałek, 01 wrzesień 2014 06:22 Dział: Bowness, Tim

 

Disc 1:

 Abandoned Dancehall Dreams:

1. The Warm-Up Man Forever (4.06)
2. Smiler At 50 (8.19)
3. Songs Of Distant Summers (5.02)
4. Waterfoot (4.14)
5. Dancing For You (5.59)
6. Smiler At 52 (4.05)
7. I Fought Against The South (8.51)
8. Beaten By Love (3.28)

Disc 2:

 Abandoned Dancehall Mixes:

1. There Were Days (Smiler At 52, Grasscut mix) (4.53)
2. Sounds Of Distant Summers (Songs Of Distant Summers, Richard Barbieri mix) (5.31)
3. Singing For You (Dancing For You, UXB mix) (4.42)

 Abandoned Dancehall Outtakes:

4. Abandoned Dancehall Dream (2.25)
5. The Sweetest Bitter Pill (3.51)
6. The Warm-Up Man Forever (band version) (4.15)
7. Songs Of Distant Summers Part 1 (band version) (4.55)
8. Songs Of Distant Summers Part 2 (band version) (3.59)


Tim Bowness: vocals, keyboards, guitar, programming
Stephen Bennett: keyboards, programming, choir arrangement
Andrew Keeling: string arrangements
Michael Bearpark: guitar, guitar solos
Colin Edwin: fretless bass, double bass
Pete Morgan: bass
Pat Mastelotto: drums
Andrew Booker: drums
Anna Phoebe: violin
Steve Bingham: violin
Charlotte Dowding: violin ensemble
Steven Wilson: guitar, drum machine addition
Stuart Laws: keyboards, effects
Eliza Legzedina and Matt Ankers (The Spontaneous UEA Vocal Ensemble): choir
Andrew Phillips (Grasscut): additional instrumentation in There Were Days (Smiler At 52, Grasscut mix)
Richard Barbieri: additional instrumentation in Sounds Of Distant Summers (Songs Of Distant Summers, Richard Barbieri mix)

 

L’Eternite Immediate

poniedziałek, 01 wrzesień 2014 06:18 Dział: Copernicus

1. L’HUMANITÉ EST BELLE. 04:36
2. RÊVES EN BALLONS 06:43
3. LA VÉRITÉ ABSOLUE EST POSIBLE. 05:59
4. LIBRE DE MOI 06:21
5. POUDRE 03:58
6. SENT L’INEXISTENCE. 08:02
7. LA CAROTTE 08:21
8. LE BÂTON 10:57
9. IL N’Y A PAS DIFFÉRENCE. 05:31
10. VIVE LE NOUVEAU! 09:02


COPERNICUS: vocals, synthetizers (track 6)
CÉSAR ARAGUNDI: guitar
NEWTON VELASQUEZ: keyboards
FREDDY AUZ: bass
JUAN CARLOS ZÚÑIGA LÓPEZ: drums
with
MATTY FILLOU: tenor saxophone (track 6)

Immediate Eternity

poniedziałek, 01 wrzesień 2014 06:16 Dział: Copernicus

1. Beautiful Humanity (4:34)
2. Balloon Dreams (6:43)
3. Absolute Truth is Possible (5:58)
4. Free of Me! (6:20)
5. Dust (3:55)
6. Feel the Nonexistence (8:04)
7. The Carrot (8:20)
8. The Stick (10:57)
9. There is No Difference (5:33)
10. Viva the New! (9:02)


COPERNICUS: vocals, synth (track 6)
CÉSAR ARAGUNDI: guitar
NEWTON VELASQUEZ: keyboards
FREDDY AUZ: bass guitar
JUAN CARLOS ZÚÑIGA LÓPEZ: drums
with
MATTY FILLOU: tenor saxophone (track 6)

Songs From November

czwartek, 28 sierpień 2014 06:32 Dział: Morse, Neal

1. Heaven Smiled
2. Whatever Days
3. Flowers In A Vase
4. Love Shot An Arrow
5. Song For The Free
6. Tell Me Annabelle
7. My Time Of Dying
8. When Things Slow Down
9. Daddy's Daughter
10. Wear The Chains
11. The Way Of Love

Neal Morse: guitar, keyboards, vocals
Chris Carmichael: violin, viola, cello
Jim Hoke: horns
The McCrary Sisters: vocals

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.