A+ A A-

Immediate Eternity

Oceń ten artykuł
(1 Głos)
(2001, Album Studyjny)

1. Beautiful Humanity (4:34)
2. Balloon Dreams (6:43)
3. Absolute Truth is Possible (5:58)
4. Free of Me! (6:20)
5. Dust (3:55)
6. Feel the Nonexistence (8:04)
7. The Carrot (8:20)
8. The Stick (10:57)
9. There is No Difference (5:33)
10. Viva the New! (9:02)


COPERNICUS: vocals, synth (track 6)
CÉSAR ARAGUNDI: guitar
NEWTON VELASQUEZ: keyboards
FREDDY AUZ: bass guitar
JUAN CARLOS ZÚÑIGA LÓPEZ: drums
with
MATTY FILLOU: tenor saxophone (track 6)

1 komentarz

  • Paweł Tryba

    Zacznę od cytatu z Gombrowicza: „Rzyg, rzyg, rzyg, rzyg!” Mniej więcej takie egzystencjalno-gastryczne odczucia wzbudza we mnie „ekwadorska” płyta Copernicusa. Ile można o tym samym? No ile? Psychiatria zna rozmaite stany, w których człowieka opanowuje jakaś idee fixe. Mniej groźne są idee nadwartościowe, ale już z zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi ciężko żyć. I jednostce, i postronnym. Przypadek Josepha Smalkowskiego wydaje się jednak szczególny. Jego obsesja na punkcie kwarków, gluonów, plazmy, przestrzeni subatomowej, nieaktualności idei osobowego Boga, niepoznawalności rzeczywistości urządzeniami, które dostępne są dla człowieka itp. ma długą, niemal czterdziestoletnią historię, kiedy to młody jeszcze i rześki Joe występował ze swoimi performansami w klubach na Manhattanie. Niestety nie był to ekwiwalent młodzieńczego trądziku – Copernicusowi obsesje się utrwaliły i rozsiewa je po świecie na kolejnych płytach, DVD, książkach nawet. To niewiarygodne! Naprawdę niewiarygodne jest, że wciąż jest popyt na jego twórczość. Ktoś to jednak kupuje, skoro Copernicus wciąż tworzy i wydaje. A ja to, biedny recenzent, komentuję w miarę na bieżąco, bo jakoś tak się złożyło, że skoro opisałem już kilka poprzednich płyt pana C., to następne z automatu lądują u mnie, bo znam temat. A ja już go nie chcę znać! Jestem jak ten wybudzeniec-zdrajca w „Matriksie”, który chce znów zasnąć i nie pamiętać rzeczywistości. Błagam, niech mi ktoś wykasuje ze łba mądrości Copernicusa, muzyka w tle może zostać, bo całkiem fajna… Rzyg!

    Z wywiadu, jaki za dawnych, kombatanckich czasów wspólnie z kolegą Chudzikiem przeprowadziliśmy z Kopernikiem wynika, że mieszkając w Ekwadorze musiał szyć z tego, co miał. To nie było Wielkie Jabłko, gdzie jeśli rzucisz kamieniem to na pewno trafisz chętnego do eksperymentów muzyka. Copernicus dobrał sobie kolegów grających po bożemu, mainstreamowo. Paradoksalnie – wyszło to muzyce na dobre! Zyskała na komunikatywności. Proszę mnie źle nie zrozumieć, lubię instrumentalną (bo nie wokalną, w żadnym razie!) warstwę albumów Copernicusa nagranych w Niujorku. W dużej mierze improwizowana gra kilkunastu, a na ostatnich płytach nawet kilkudziesięciu muzyków naprawdę potrafi zaintrygować, ale pozostaje dość hermetyczna. Słuchacz mniej wyrobiony (że niby ja wyrobiony jestem b ardziej, ot, pycha z człowieka wyłazi!) jeśli już ma chęć na poznanie twórczości tego szaleńca – powinien zacząć od „Immediate Eternity”. Copernicus ze swoimi pięcioma (zaledwie!) kolegami tworzy tym razem znacznie prostszą, choć bynajmniej nie prostacką, całość. Podkład Ekwadorczyków oscyluje między blues rockiem i nową falą, poszczególni muzycy ( ze wskazaniem na gitarzystę Cesara Aragundi) dostają miejsce, by wypowiedzieć się w solówkach – konkretnych, treściwych, choć dalekich od instrumentalnej woltyżerki. Na takim stonowanym tle nawet natchnione (nie wiem ino jakimi chemikaliami) tyrady Smalkowskiego brzmią mniej groteskowo niż zwykle. Zdarzyło się więc Copernicusowi popełnić płytę, którą przy odrobinie dobrej woli można uznać za miłą dla ucha. Powstrzymam się od wyszczególniania kolejnych utworów, bo nie chcę znów zapadać się w quasi-naukowe schizy pana Josepha. Jak na jego standardy – jest normalnie i sympatycznie. A skąd ta dwójka w tytule? Stąd, że ten materiał był już raz nagrany i nawet wydany, ale po dwudziestopięciokoncertowej trasie po równikowej dżungli Smalkowski uznał, że stać go, aby nagrać to samo raz jeszcze, tylko lepiej.

    Przy wszystkich swych wadach twórczość Copernicusa ma jeden wielki plus – jest prawdziwie katarktyczna, w pierwotnym , starogreckim znaczeniu tego słowa. Słuchacz doznaje oczyszczenia (czyli: zaczyna zauważać, jak jego umysł jest zaśmiecany bzdurnymi teoriami) poprzez uczucia litości (dla szalonego performera) i trwogi (że Copernicus coś jeszcze nagra, że nie powiedział ostatniego słowa).

    Paweł Tryba poniedziałek, 01, wrzesień 2014 14:23 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.