2. I'm The Slime 3:34
3. Dirty Love 2:58
4. Fifty-Fifty 6:10
5. Zomby Woof 5:10
6. Dinah-Moe Humm 6:02
7. Montana 6:33
Czas całkowity: 33:26
- Ralph Humphrey (drums)
- Sal Marquez (trumpet, vocals)
- George Duke (keyboards, synthesizer)
- Tom Fowler (bass)
- Bruce Fowler (trombone)
- Ruth Underwood (marimba, vibes, percussion)
- Ian Underwood (flute, clarinet, alto & tenor sax)
- Jean-Luc Ponty (violin)
1 komentarz
-
Znakomita płyta, którą ponownie odkryłem dzięki reedycjom z 2012 roku. Płyta, którą znałem na pamięć dzięki ponownemu wydaniu mogłem słuchać w samochodzie i znów złapałem się na tym, że nie skupiam się na drodze, tylko na muzyce. Ale cóż – dobre płyty już tak mają, bo płyta jest niesamowita.
Konrad Niemiec czwartek, 21, marzec 2013 21:40 Link do komentarza
Album nagrany pomiędzy marcem a czerwcem 1973 roku, ukazał się we wrześniu jako 17 płyta w dyskografii mistrza. Był to jeden z punktów zwrotnych w twórczości Zappy, ponieważ nagle dał się poznać jako kompozytor krótkich, super skomplikowanych utworów, opartych na jazzie, rocku i funky.
Powiedzmy sobie szczerze – płyta jest genialna i wszyscy miłośnicy talentu Zappy lub choćby początkujący poszukiwacze muszą mieć i znać tą płytę. Pozycja wybitna i zwarta w formie. Niespełna 35 minut muzyki tak wszechstronnej, że do dzisiaj ciężko komuś powtórzyć taki wyczyn.
O klasie tych utworów świadczy to, że każdy z tych 3 do 6 minutowych kawałków to swoisty majstersztyk, krótkie dzieło wielkiego formatu. Kapitalne partie wokalne, aranże, solówki… Mistrzostwo świata w aranżach, kompozycjach, graniu…
Tu nie ma słabego utworu. Płytę otwiera doskonały Camarillo Brillo (posłuchajcie w jaki sposób można nagrać perkusję!!!!), krótki w formie i zwięzły w treści utwór na otwarcie. Po nim żelazna pozycja koncertowa na długie lata – kawałek I'm The Slime, będący oskarżeniem telewizji jako źródła informacji i podawania papki informacyjnej w formie śluzu, który sączy się z odbiornika. Metafora dość trafna, wzmocniona dość spektakularnym obrazem - podczas wykonywania tego utworu w programie Saturday Night Live w grudniu 1976 roku, ważnym elementem scenografii był odbiornik telewizyjny, z którego sączyła się maź imitująca śluz – obrzydliwe, ale jakże wymowne i sugestywne.
Po tym pastiszu na TV, następuje pierwszy z serii seksualnych kawałków na płycie – kompozycja Dirty Love. Prawie 3 minutowy obraz współczesnego świata seksu i rozwiązłości.
Utwór czwarty to pierwszy z wielkich majstersztyków na tej płycie – ponad sześcio minutowa kompozycja Fifty-Fifty, w której świetne partie wykonuje wokalista Ricky Lancelotti, a kolejne partie solowe grają George Duke, Jean Luc Ponty i Zappa. Na szczególną uwagę zasługują te dwie ostatnie solówki – Ponty zgrał kilkadziesiąt taktów znakomitego jazz-rockowego sola skrzypcowego, na dużej prędkości i z wielkim ogniem. Zappa nie pozostał mu dłużny i wywalił jedną z najbardziej tremolowanych solówek w swojej karierze. Szybkie, łamane, skomplikowane dźwiękowo solo to ciągłe strzelanie dźwiękami rzadko spotykane w muzyce. Świetne, po prostu świetne.
Kiedy wybrzmiał utwór Fifty-Fifty zaczyna się kolejna z wielkich kompozycji na tej płycie – utwór Zomby Woof. Mroczny i upiorny kawałek z fenomenalnym solem Mistrza Zappy na gitarze. Totalne mięcho, nie ostatnie zresztą.
Przedostatni utwór to najbardziej sprośny kawałek w dziejach twórczości Zappy. Bardziej wokalna niż instrumentalna historia pewnego zakładu o 40 dolarów. Nie zdradzę szczegółów akcji – posłuchajcie sami co działo się w tej historii, która nigdy w pełnej wersji nie ukazała się w żadnym radiu, a na koncertach trasy 1984 roku zawsze była grana w wersji okrojonej. Tu na płycie to 6 minut seksualnego szaleństwa podanego w znakomitym funkowym podkładzie. Genialne granie, choć bez żadnych solówek, ale za to z tak pulsującym rytmem, że każdemu będą skakać nóżki.
Płytę kończy arcydzieło. Montana. Utwór grany na koncertach w latach 1973-1974 zawsze był mocnym akcentem występów ze względu na rewelacyjne solówki gitarowe Franka. Utwór opowiada o pewnym traperze z czasów kowbojowania, który jest samotny, a przyczyną jego samotności jest nitka dentystyczna do czyszczenia zębów. Znakomita partia wokalna Kin Vassy i jedna z najlepszych solówek Franka. Ciężka, wciskająca w fotel, rockowa, genialna.
Tajemnicą płyty jest, że oprócz wielu fenomenalnych muzyków występuje tutaj także Tina Turner z zespołem Ikettes, lecz niestety nie są wymienieni w oficjalnym zestawie muzyków.
Płyta ta ukazała się w 1973 roku w dwóch wersjach – jako standardowy winyl stereo i specjalne wydanie kwadrofoniczne. Wszystkie późniejsze wznowienia to wersje stereofoniczne, a najzagorzalsi famni mogą w internecie znaleźć zdigitalizowaną wersję kwadrofoniczną, podaną w formie płyt DTS lub DVD-Audio robioną przez fanów. Wersje wielokanałowe nigdy później nie ukazały się oficjalnie.
Reasumując – jedna z najjaśniejszych gwiazd w gwiazdozbiorze Zappy i pozycja obowiązkowa dla wszystkich. 35 minut – wytrzymacie. Inni wrócą kilkakrotnie i podziw nie opadnie.
Pozycja obowiązkowa!!!!!!!!!!!
Albumy wg lat
Recenzje Avant Prog / RIO
- Płyta Finer Moments to jedno z kolejnych pośmiertnych… Skomentowane przez Konrad Niemiec Finer Moments (Zappa, Frank)
- Przemierzając światek eksperymentalnej muzyki rockowej nie sposób nie… Skomentowane przez Edwin Sieredziński disappearance (Copernicus)
- Wschodnie odloty były dosyć popularne w muzyce rockowej… Skomentowane przez Edwin Sieredziński In Blissful Company (Quintessence)
- Fred Frith stał się żywą legendą rocka eksperymentalnego.… Skomentowane przez Edwin Sieredziński Ragged Atlas (Cosa Brava)
- Czy wyobrażaliście sobie kiedyś kombinację klezmera, wschodnioeuropejskiego folkloru,… Skomentowane przez Edwin Sieredziński Käärmelautakunta (Alamaailman Vasarat)
- David Kerman stanowi jedną z węzłowych postaci sceny… Skomentowane przez Edwin Sieredziński U Totem (U Totem)
- The Residents przedstawiłem wcześniej jako jedną tranzytowych grup… Skomentowane przez Edwin Sieredziński Commercial Album (Residents, The)
- Ten album miał się nigdy nie ukazać. Był… Skomentowane przez Edwin Sieredziński Not Available (Residents, The)
- The Residents to rock eksperymentalny mocno nietypowy. Brzmienie… Skomentowane przez Edwin Sieredziński Meet the Residents (Residents, The)
- Univers Zero to jeden z nielicznych zespołów, jakie… Skomentowane przez Edwin Sieredziński Phosphorescent Dreams (Univers Zero)