Grupy rocka eksperymentalnego z reguły czerpią z szerokiej bazy swoje inspiracje. Art Zoyd czerpał zarówno z rocka, jazzu, muzyki klasycznej i elektronicznej, w różnych proporcjach w zależności od albumu. Univers Zero - a to był głęboko osadzony we współczesnej muzyce klasycznej, a to mocno zbliżył się do niemalże art rockowego brzmienia. Nie inaczej jest z grupami stojącymi na barkach wzmiankowanych wyżej gigantów. Jak Akineton Retard, chilijska grupa rocka eksperymentalnego, którą w moim mniemaniu można znacznie szerzej rozpropagować. Łączy on elementy jazz-rocka, Rock in Opposition oraz muzyki latynoamerykańskiej.
Debiutowy album nazwany po prostu Akineton Retard zdradza inklinacje bardziej awangardowe. Jest to jednak podane w formie bardzo przyjemnej i strawnej. Czuć tutaj duchowość starego dobrego prog rocka - zarówno odkrywczy jak i dostarczający przyjemności obcowania.
"Copenhagen Schtorba" zaczyna się bardzo w stylu Henry Cow - to rozciągnięte brzmienie saksofonu. Potem wchodzi mocniejsza gitara elektryczna i dosyć dziwna na pierwszy rzut oka/ucha wokaliza. Przypominać to może Naked City - to nałożenie gitary elektrycznej na saksofon, w przeciwieństwie jednak do tegoż daje się to słuchać i jest ciekawe. W końcówce trochę czuć posmak Art Zoyd, te partie na saksofonie i klarnecie wywołują skojarzenie z Phase IV.
"Primogenia Satiria" - utwór dosyć złożony z częściami płynnie w siebie przechodzącymi. Na początku szczypta niepokoju, może nieco przywoływać "Jack the Ripper" Univers Zero, potem wracają te klimaty nieco mocniejszej gitary elektrycznej oraz saksofonu. Akineton Retard - jak widać - zapatrzył się nieco na Zorna i spółkę, jednak w przeciwieństwie do Naked City udało się stworzyć coś wywołującego odruch ciekawości, co będzie za chwilę. Do tego jeszcze smaczki takie jak solowa partia basu - po prostu jak Jacko Pastorius. A zakończenie, to też takie z mocno wyczuwalną inspircją Art Zoyd.
"Viaje e Erlebnis" nie jest progresywną suitą, tylko znacznie krótszym, czysto instrumentalnym, dynamicznym, energicznym utworem. Wyczuwa się tutaj dużo latynoskiej energii. Brzmienie instrumentów dętych przywołuje scenę Canterbury. Bliżej końca bardzo dobra solowa partia gitarowa.
"Blues en Re" ma nieco latynoamerykańskiego posmaku, zagrany głównie na saksofonie z czasem pojawiającą się w tle akustyczną lub elektryczną gitarą. Takie typowe fusion. Nieco to powolne i leniwe, ale dobrze się słucha.
"Gansos, Patos y Galinas" to kolejny niezwykle żywy utwór. Nieco w tym napięcia budowanego przez powtarzalne partie saksofonu, gitary elektrycznej i dosyć jednostajnie operującą perkusję. Później solowa partia gitarowa zdradzająca dobre operowanie mostkiem... trochę wprowadzono tu noise'u, od razu napięcie rośnie. Później dźwięki się nawarstwiają, przez co takie odczucie się utrzymuje. Nie osiąga to jednak jakichś wyżyn mroku czy klaustrofobicznego nastroju. A zakończenie jest niezwykle spokojne - ten saksofon i łagodna gitara elektryczna w tle - wręcz sielankowo.
"Mamut y Milodones" z początku rozwija się dosyć leniwie na saksofonie i klarnecie, później wkracza gitara elektryczna, całość zaczyna nabierać dynamiki. W pewnym momencie można rzec, że dobry jazz-rock czy latino rock. Lecz akurat właśnie wtedy nagle tamten motyw się urywa i przechodzi w bardzo dramatyczny, gwałtowny. W takim momencie też się kończy. Niby krótki utwór, a ile się w nim dzieje.
"Aquelarre Satiri Sarnaz" to bardziej rozbudowany utwór, zaczyna się łagodnie, później mamy nieregularne partie klarnetu oraz wyeksponowany bas, a następnie mocniejsza gitara elektryczna. Powraca rozwiązanie pojawiające się już wcześniej na tym albumie - wyeksponowana partia gitarowa (ta ostrzejsza wokaliza pojawia się raptem raz), nieco niepokoju zostaje zasiane. A później znowu spokój... i nie wiadomo, czy to cisza przed burzą, czy przejście do łagodniejszego tematu. Bliżej końca nabiera to brzmienia nieco mocniejszego, z powrotem mamy mocniejszą partię gitarową. Finał ma niezwykle dynamiczny i energiczny charakter. I tak się kończy płyta.
Na pierwszym krążku Akineton Retard widać dużo elementów przeniesionych z jazz-rocka oraz grup kręgu Rock in Opposition. Są one jednakże bardzo spójnie ze sobą połączone, nie ma wrażenia dźwiękowego patch-worku. Płyta również jest bardzo ciekawa, ani przez chwilę nie nudzi, ciągle coś się dzieje. Jest to również album - czego nie mam zamiaru ukrywać - bardzo przystępny i nadający się do rozpropagowania w szerokich kręgach. Bardzo ciekawy krążek - ode mnie pięć gwiazdek.