Akranania

Oceń ten artykuł
(2 głosów)
(2002, album studyjny)
1. Morricoleman (3:28)
2. Recurrencias (8:37)
3. Fana Papal y el Monseñor Smegma Nazzi (0:41)
4. Survector (9:06)
5. Nimboestrato (3:13)
6. Soula (10:15)
7. Dementia Absorbant (12:07)

Czas całkowity: 47:27
- Tanderal Anfurness ( guitar )
- Bolshek Tradib ( drums )
- Estratos Akrias ( clarón, High & Soprano saxophone )
- Petras Das Petren ( Tenor saxophone )
- Lecta Celdrej ( electric bass and double bass )
Więcej w tej kategorii: « Akinetón Retard 21 Canapes »

1 komentarz

  • Edwin Sieredziński

    Akineton Retard to grupa zawieszona między klimatami jazz rocka a Rock in Opposition. Odnośnie tego drugiego zawsze się zastanawiam, co mogę podać jako dobry wstęp do całego nurtu. Z reguły podaję Aranis, Miriodor... no cóż, nie każdy jest na tyle hardy, aby dać od razu wziąć na ruszt takie kanoniczne pozycje jak Univers Zero czy Art Zoyd. Lepiej zacząć od rzeczy, która primo jest reprezentatywna, secondo jest w miarę przystępna i nie indukuje mocno klaustrofobicznego nastroju. Ostatnio zastanawiam się, czy do tego zestawu początkującego nie włączyć Akineton Retard. Czuć bowiem te klimaty, a słucha się bardzo przyjemnie. Słuchacz, jaki na przykład polubił King Crimson, scenę Canterbury, nie powinien mieć z tym problemu.

    Akineton Retard zapatrzył się też mocno na Naked City, przynajmniej odnoszę takie wrażenie. W przeciwieństwie jednak do tej niestrawnej mieszanki jazzu z niskich lotów cross-over thrashem, słucha się tego bardzo dobrze; można rzec - perełka! W obecnych czasach, kiedy atakowani jesteśmy ze wszystkich stron przez muzyczną tandetę, warto zwracać na takich wykonawców uwagę i popularyzować ich twórczość. Tutaj też mamy rozbudowane partie instrumentów dętych i mocniejsze partie na gitarze elektrycznej. Taki też jest album Acranania.

    "Morricoleman" to nieco dramatyczny krótki utwór, lecz mimo swej długości mający wszystkie prerogatywy prog rockowej suity. Można powiedzieć, ostrzej zagrane Canterbury sensu Gong czy Soft Machine. Mocne wejście na początek; to już zapowiada niezwykle smakowity album. "Recurencias" zbliża się natomiast do wczesnego Weather Reaport okresu Miroslava Vitousa. Bardziej to wszystko nieregularne, zdarzają się też wstawki bardziej latynoamerykańskie, niektóre zmiany w linii basowej na to wskazują. Partie na gitarze elektrycznej wykazują natomiast wręcz inklinacje King Crimson, ten narastający dramatyzm jak w "Starless", choć bardzo szybko rozwiązywany partiami saksofonu, czasem mocniejsze szarpnięcie jak "Larks' Tongues in Aspic"; szkoda trochę, że nie zostało to bardziej rozbudowane - byłoby wtedy więcej podskórnego napięcia. Następny utwór "Fana Papal y Monsegnor Smegma Nazzi" to groteskowy przerywnik. Przenosi on słuchacza do żywiołowego energicznego "Survector". Tutaj zaś dużo latynoskiej energii z partiami gitary elektrycznej w stylu młodego Roberta Frippa; bardzo czytelne inspiracje King Crimson. Nie buduje ten utwór takiego napięcia, ma takie bardziej smakowite momenty z pulsującą linią basową, tak to bas nieco plumka. Momentami wyeksponowane są też solowe partie basowe przerywane przez klarnet. Choć zagrane bardzo w sposób a la Wetton z okresu w King Crimson, to samo rozwiązanie przywołuje tutaj duch Pastoriusa. Pod koniec pojawia się krótka partia wokalna... i tak jakby utwór nie chciał się skończyć, a musiał. Niedokończona opowieść. "Nimboestrato"... tu konstrukcyjnie widać czytelne nawiązania do King Crimson sensu albumów Larks' Tongues in Aspic czy Starless in Bible Black. Poczuć się można jak słuchając pierwszej części "Języczków skowronków budyniu", mimo że większa część utwory jest zbudowana na instrumentach dętych i sekcji rytmicznej, partie gitary elektrycznej są umiejscowione w środku i niejako w tle. "Soula" to numer bardziej jazz-rockowy, smakowity, choć pozbawiony zarówno energetycznego kopa jak i dużej dozy niepokoju. Nie mniej jednak przyjemny. Smaku dodaje dudniący bas, partie perkusyjne, czasem przewijająca się pośród partii instrumentów dętych delikatna gitara elektryczna. "Dementia Absorbant" - znowu czuć nieco King Crimson, takie nieco połamane brzmienie. Jest też pewna doza podskórnego niepokoju, tylko budowana przez linię basową; bardzo ciekawe rozwiązanie. W pewnym momencie pojawia się fragment zbliżony do melorecytacji - ciekawe, choć się zastanawia słuchacz, co to u diabła jest, czyżby jakieś wyrażenie delirium tremens? - z rzadkimi pojedynczymi pociągnięciami basu. Jeszcze to pokrzykiwanie w pewnym momencie, zupełnie jak najlepszy wokalny występ wokalny Watersa w "Careful with that axe, Eugene". Później powoli wkraczają tam partie instrumentalne - nieregularne klarnetu, czasem burknięcie gitary elektrycznej. Na koniec smutna partia na gitarze w stylu bardzo przypominającym fado. Zaczęła się płyta jak dobry thriller, a kończy się jak horror; jeszcze ze środkiem w postaci klimatów komediowych i sensacyjnych. Jakby to był film, to byłby rzeczą na miarę Kubricka.

    Świetna płyta. Podejrzewać mogę, że będzie gratką dla miłośników King Crimson lat 70., choć dramatyzmu tyle tam nie ma, jednak myśli awangardowej bardzo dużo. Płyta, którą na pewno ciężko zapomnieć. Krążek wart szerszej popularyzacji aniżeli zaleganie na zakurzonej półce podpisanej "avant prog". Z czystym sumieniem daję 5/5.

    Edwin Sieredziński środa, 29, październik 2014 22:55 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.