ProgRock.org.pl

Switch to desktop

Cipher And Decipher

Oceń ten artykuł
(7 głosów)
(2011, album studyjny)

1. Into The Subatomic (5:21)
2. Free At Last! (5:17)
3. Mud Becomes Mind (5:14)
4. I Don't Believe (5:53)
5. Matter Is Energy (4:55)
6. Comprehensible (7:53)
7. Infinite Strength (6:38)
8. Where No One Can Win (8:05)
9. Step Out Of Your Body (5:12)
10. The Cauldron (15:18)

   Czas całkowity: 69:46

Copernicus: poetry, lead vocals, keyboards
Pierce Turner: musical director, piano, Hammond organ, percussion, back vocals
Larry Kirwan: electric guitar, vocals
Mike Fazio: electric guitar
Bob Hoffnar: steel guitar
Raimundo Penaforte: viola, acoustic guitar, cavaguinho, percussion, vocals
Cesar Aragundi: electric & acoustic guitar
Fred Parcells: trombone
Rob Thomas: violin
Matty Fillou: tenor saxophone, percussion
Marvin Wright: bass guitar, electric guitar, percussion
George Rush: tuba, contrabass, bass guitar
Thomas Hamlin: drums, percussion
Mark Brotter: drums, percussion

1 komentarz

  • Paweł Tryba

    Jestem bardzo zaskoczony tym, co sam zaraz napiszę. Otóż nowa płyta zespołu Copernicus jest znośna! Miałem już kilkakrotnie styczność z tym przedziwnym tworem i ogólnego zdania nie zmienię - to grupa zdolnych muzyków potrafiących niezgorzej improwizować, którzy z jakichś niezrozumiałych dla mnie przyczyn od ponad 30 lat (oczywiście ze sporymi roszadami personalnymi; trzon bandu niezmiennie stanowią panowie Pierce Turner i Larry Kirwan) przygrywają facetowi, który ubrdał sobie, że jest poetą i wokalistą, podczas gdy w rzeczywistości sporo mu brakuje do jednego i drugiego. No ale nie ma zmiłuj. Skoro już kapelę ochrzczono od ksywki lidera - Josepha Copernicusa Smalkowskiego - to dziwnie byłoby teraz go wymienić. To coś jak z Ruchem Poparcia Janusza Palikota - nie ma racji bytu bez wodza, a wódz, żeby było śmieszniej, jest jego najsłabszym ogniwem.

    W kwestii muzycznej - nihil novi. Trzynastoosobowa grupa muzyków dowodzona przez Pierce'a Turnera płynnie przechodzi między bluesem, jazzem, rockiem i muzyką klasyczną. Słuchanie ich odjazdów to ciekawe doświadczenie, zwłaszcza, że bogate instrumentarium stwarza duże możliwości brzmieniowe. Niestety, kiedy wchodzi wokal Smalkowskiego orkiestra siłą rzeczy jest w miksie wyciszana, by jęki, sapanie i skrzek lidera (z płyty na płytę coraz bardziej nawiedzone) brzmiały bardziej dobitnie. Tekstowo też bez zmian - mętne rozważania o cząstkach elementarnych i ich podstawowym znaczeniu dla całej rzeczywistości, przetykane charakterystyczną dla Copernicusa frazą Nothing nothing exists. Czy jemu kiedyś znudzi się wreszcie ten temat? Wątpię, zwłaszcza że tragedia w Japonii może dać temu dziwakowi asumpt do stworzenia nowego albumu (o zgrozo!). Zaskakujące, że Smalkowski wymyśla swoje strofy na gorąco, uprawia swoisty poetycki freestyle.

    Ad rem - jak prezentują się poszczególne utwory? Rozpędzone zmutowane rockabilly Into The Subatomic udowadnia, że nawet z Copernicusowej (Kopernikańskiej?) wersji spoken word można wycisnąć sporo energii. Miło pogrywa Hammond, solowa gitara dziwnie, ale intrygująco rzęzi - nie jest źle. Free At Last to powolne bluesisko, solidnie podlane brzmieniem wszelakich instrumentów dętych. Mud Becomes The Mind rozpoczyna się latynoskim rytmem i plemiennym pokrzykiwaniem, by zamienić się w opętańcze funky. Deklaracja Copernicusowego ateizmu/nihilizmu/tumiwisizmu w utworze I Don't Believe (zaskakujący tytuł, nieprawdaż?) to już czysta abstrakcja. Zorganizowanej linii melodycznej nie uświadczysz, muzyka rozłazi się w szwach podobnie jak filozoficzne koncepcje wokalisty. Trochę bardziej ułożony jest podkład w Matter Is Energy, ale określenie jego gatunku to trudne zadanie. Comprehensible ciekawie się rozwija od struktur niemal ambientalnych do dość żywego grania pod koniec. Infinite Strength to szybki rock'n roll (oczywiście odpowiednio udziwniony) z wiodącą rolą saksofonu i stylowym pianinkiem. Nokturnalny blues znów dochodzi do głosu w Where No One Can Win. Step Out Of Your Body łączy psychodeliczne syntezatory z dęciakami wyjętymi z klasycznego nowoorleańskiego dixielandu. Podobnie jak na disappearance sprzed dwóch lat także tym razem zespół serwuje dłuższy finał. The Cauldron trwa 15 minut i byłoby całkiem ciekawe, bo i blues się znajdzie, i muzyka kameralna dochodzi do głosu, ale wszystkie te atrakcje zaczynają się dopiero w ósmej minucie, wcześniej jest niezorganizowany, ciągnący się jak flaki z olejem wstęp.

    MoonJune Records jak zwykle zadbało o odpowiednią oprawę krążka. Cóż jednak po eleganckim digipacku, skoro okładka i wszystkie, użyjmy tego słowa na wyrost, grafiki, wyglądają jakby stworzył je za pomocą programu Corel Draw pijany Stevie Wonder? A może te krechy to jakieś nawiązanie do teorii strun? Mniejsza o to. Najkrócej rzecz ujmując - w obozie Copernicus bez zmian. W miarę kolejnych spotkań ze Smalkowskim i jego kamratami coraz mniej przeszkadza mi bredzenie lidera, a samej muzyki słucham ze sporą przyjemnością. Dałbym 3,5 gdyby nie rozczarowujące The Cauldron. A tak - daję trójkę.

    Paweł Tryba niedziela, 27, marzec 2011 17:30 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.

Top Desktop version