W każdym pokoleniu pojawiają się tendencje apokaliptyczne i finalistyczne. Panika z reguły sięga zenitu blisko końca stulecia; fin de siecle, fine de globe! Tutaj mamy do czynienia z innym przykładem apokalipsy. Instrumentalnej opowieści o Generacji bez Przyszłości, ponieważ tak ten tytuł należy tłumaczyć. O rozkładzie świata i jego wartości, pogrążeniu się w konsumpcjonizmie - to nawiązanie do bohatera kreskówki "Speedy Gonzales", choć obecnie lepszy byłby gruby, leniwy i myślący tylko o jedzeniu kot Garfield. "Wartościach" mieszczańskich typowych dla filisterstwa. Wyniesieniu tandety na piedestał. Kompletnym upadku ideałów i komercjalizacji wszystkiego. Nawet nie żadnym przewartościowaniu w rozumieniu nietzscheańskim, choć muzyka tego typu nadawałaby się na podkład pod tego typu refleksje. (Dziwię się czasem, że żaden zespół RiO nie popełnił płyty typu "Antychryst" czy "Ecce homo", ale ze względów ideologicznych - socjaliści - z Nietzschem im nie po drodze). Jeszcze ta przerażona twarz małpy; czy ta małpa to nie symbol zidiociałego społeczeństwa... aż chce się tak pomyśleć. Niemalże apokalipsa.
Pod względem samej percepcji muzyki nie jest to absolutne jądro mroku jak chociażby sławetny Heresie grupy Univers Zero. Mamy tutaj do czynienia jednak z pewnym dryfem idei; Daniel Denis grający na perkusji to nie przypadek. Podobnie jak w przypadku poprzedniego albumu Musique pour l'Odyssee. Nie mamy tu muzyki typowej dla późniejszego Art Zoyd budowanej przez nakładanie instrumentów akustycznych, efektów taśmowych i elektrycznych i elektronicznych brzmień. Album jest w dużej mierze akustyczny. Wywołał on również jeszcze jedno moje skojarzenie poza powyższymi refleksjami o generacji bez przyszłości. Stricte związane z muzyką. Ten połamany styl, choć nie tak ostro wyrażony jak we wczesnym Univers Zero. I to nie był koniecznie dryf idei od Daniela Denisa. Skojarzenie dotyczyło albumu Psyche grupy Revolutionary Ensemble - grupy o rodowodzie free jazzowym, instrumentalnego tercetu założonego przez skrzypka Leroya Jenkinsa. Również grupy wyjątkowo mrocznej, tworzącej muzykę faktycznie budzącą demony podświadomości. Ten sam cel chcieli osiągnąć muzycy Art Zoyd i posłużyli się zbliżonymi środkami. Czy zatem konwergencja? Eksperymentalni muzycy często patrzą sobie na ręce. Jak dla mnie w tym albumie Art Zoyd jest więcej z Psyche, z mrocznych zakamarków podświadomości Jenkinsa i jego kolegów, aniżeli z Univers Zero - grupy bardziej osadzonej we współczesnej i modernistycznej muzyce klasycznej. Brzmienie wydaje się podobne, ale konstrukcja partii instrumentalnych jest inna.
Generation sans futur pokazuje tutaj, jak zbieżne mogą być ścieżki poszukiwania artystów wywodzących się z różnych rodzajów muzyki. Również to powinno stanowić refleksję dla zatwardziałych purystów. Rodzaje muzyki to pewne spektrum różnych form ekspresji, które w pewnych punktach zbiegają się i przenikają. Ciężko jest w sposób ścisły klasyfikować twory ludzkiej kultury, biorąc pod uwagę, jak skomplikowanymi istotami są jej twórcy i jak złożone są ich umysły. A nie mówiąc już o autorskim tercecie Hourbette-Zaboitzeff-Dallo czy o wzmiankowanym wcześniej Jenkinsie, ludziach realizujących swoje wizje, mimo narastających nieraz do niemożliwych rozmiarów oporów materii.
Nie oszukujmy się jednocześnie. Nie jest to album lekki, to nie muzyka do słuchania przy obiedzie. Prędzej nadaje się jako muzyczne tło do egzystencjalnych filozoficznych refleksji, rozważań na temat kondycji społeczeństwa czy prób pisarskich i eseistycznych. Dlatego od czasu do czasu warto sięgnąć po taką pozycję. Mroczne albumy rocka eksperymentalnego też mają swój urok, głębię, zderzają nas z mrocznymi zakamarkami naszej jaźni. Czy jednak często trzeba praktykować takie oglądanie tychże w zwierciadle? Zostawiam to już drogim czytelnikom do samodzielnego osądu.
Mimo wszystko jest to przykład muzycznej perfekcji. W dodatku zrodzonej w wąskim gardle prog rockowego grania (przełom lat 70. i 80. i zepchnięcie tego typu grania do katakumb). Z mojej strony pięć gwiazdek.