Live Rails

Oceń ten artykuł
(11 głosów)
(2011, album koncertowy)
CD1
1. Intro
2. Every Day
3. Fire On The Moon
4. Emerald & Ash
5. Ghost In The Glass
6. Ace Of Wands
7. Pollution C
8. The Steppes
9. Slogans
10. Serpentine
11. Tubehead

CD2
1. Spectral Mornings
2. Firth Of Fifth
3. Blood On The Rooftops
4. Fly On A Windshield
5. Broadway Melody Of 1974
6. Sleepers
7. Still Waters
8. Los Endos
9. Clocks
Steve Hackett (guitars, vocals)
Roger King (keyboards)
Amanda Lehmann (guitar, vocals)
Gary O'Toole (drums, percussion, vocals)
Nick Beggs (bass, Chapman stick, Taurus pedals, vocals)
Rob Townsend (saxophone, woodwind, percussion, vocals)

1 komentarz

  • Krzysztof Baran

    Powiedzonko 'jak wino - im starszy tym lepszy' stało się w świecie muzyki bardzo powszechne. W czasach, gdy muzyka ogólnie staje się albo powtarzalna, albo, przez postęp techniczny, niezrozumiała, przesadnie zmechanizowana i przekombinowana. Gdy, co za tym idzie, nie zaskakuje tak jak jeszcze kilkanaście lat temu, znalezienie prawdziwego, rasowego rarytasu ma dla mnie co najmniej podwójną wartość. O ile albumy studyjne jeszcze jakoś pod tym względem się bronią i od czasu do czasu pojawia się na horyzoncie nowy wykonawca, który potrafi mile zaskoczyć nowym materiałem, o tyle z koncertówkami jest prawdziwa bieda. W ostatnich latach, co bardzo mnie martwi, wydanych zostało ledwie kilka albumów koncertowych, które mnie porwały. Zwykle punktem wspólnym był fakt, że były to zapisy koncertowe z udziałem rockowych legend, zespołów bądź instrumentalistów, na których opiera się historia muzyki rockowej. Są tacy, którzy mówią, że 'znowu on! to jest odgrzewanie starego kotleta!'. Może i tak! Ale z drugiej strony, jeśli młodzi wykonawcy nie garną się do rejestrowania i wydawania swoich koncertówek, to pozostaje nam słuchać właśnie tych 'odgrzewanych'. Mało tego, to właśnie legendy przez duże L wiedzą co znaczy pojęcie 'album koncertowy' i potrafią się do niego odpowiednio przygotować. Wejść w niego z odpowiednim zaangażowaniem. Wszak zarejestrować koncert i nagrać go na płycie aby widniał w dyskografii, a wydać koncertowy album dla sztuki to jest zasadnicza różnica...

    Pan, o którym dziś będzie mowa nigdy, przenigdy w moim mniemaniu nie będzie zasługiwał na miano 'odgrzewanego kotleta'. To człowiek, który nigdy nie powiedział swojego muzycznego, ostatniego słowa i zawsze, w mniejszym lub większym stopniu mnie zaskakiwał za sprawą swoich nowych wydawnictw. To prawdziwa legenda, która kształtowała muzykę rockową przez kilkanaście ostatnich lat. Nakreślała i przecierała ścieżki i szlaki. Niemal każdy nowy album Steve'a Hacketta niósł sam w sobie coś nietuzinkowego. Coś, o czym wielu nowych artystów, mających jeszcze przysłowiowe mleko pod nosem, w czasach ogólnego zepsucia może tylko pomarzyć. Ostatnio Steve wprost powalił mnie na ziemię, nagrywając absolutnie zjawiskową płytę Out Of The Tunnel Mouth i gdy dowiedziałem się, że w planach artysta ma wydawnictwo koncertowe, i to w dodatku podwójne, już czułem nosem coś wielkiego. Nie zawiodłem się! Live Rails to koncertówka niezwykła. Bo to także przekrój przez wszystkie lata kariery Mistrza. Kariery, która sięga jeszcze lat 60., gdy młody Hackett był owym muzycznym żółtodziobem. Miał jednak więcej szczęścia niż dzisiejsze młode wilki rockowych scen. Wówczas muzyka rockowa była zjawiskiem, ogólną fascynacją a także nosicielem klasyki i niezależności. Dziś sprawy mają nieco inny wymiar. Na początku lat 70. Steve wygrał prawdziwą furę szczęścia, gdy trafił do Genesis - jak się później okazało jednego z kreatorów muzyki rockowej na świecie. Co prawda w zespole zwykle mu przycinano skrzydła, ale ambitny muzyk potrafił od czasu do czasu dorzucić to i owo od siebie, dzięki czemu legendarny zespół posiadał wówczas niepowtarzalne brzmienie i wyjątkowego ducha. Później zapragnął być niezależny. Nagrał debiutancki album (Voyage Of The Acolyte) i stało się. Steve rozwinął skrzydła i wreszcie odleciał swoją drogą. Nigdy później nie był tak sławny jak trójka jego kompanów, którzy pozostali w zespole. Inna sprawa, że Steve chyba nie chciał być bardzo sławny. Chciał być sobą. Indywidualistą zgodnym ze swym kodeksem, duchem i chęcią poznawania nowych obszarów muzycznych. To jest właśnie to, za co cenię tego artystę. W efekcie, Hackett wciąż nagrywa, jest czynny zarówno w studiu jak i na scenie. Tryska nowymi pomysłami nie zrażony tym, co się wokół dzieje. Jego trzej koledzy, których gwiazdorstwo już zmęczyło powoli przechodzą na muzyczną emeryturę. Choć wena twórcza wyczerpała się w ich przypadku już dość dawno temu...

    Przekrojowy charakter albumu Live Rails zachwyca na każdym kroku. Dbałość o jak najbardziej staranne odegranie każdego numeru wręcz powala na kolana. W muzyce, która sączy się z tych zapisów koncertowych ukryta jest cała prawda i magia rocka progresywnego. Nic tu nie jest zagrane na siłę. Wszystko, każde trącenie gitarowej struny, każde dmuchnięcie w ustnik saksofonu, wszystkie partie klawiszowe i uderzenia w perkusję są niczym poezja czytana przez serce specjalnie dla duszy. Wydawać by się mogło, że Steve Hackett będzie chciał podkreślić przede wszystkim utwory z najnowszego albumu studyjnego. Owszem i one się pojawiają, ale ich słuchanie nie sprawia wrażenia, że wszystko jest tutaj podyktowane pod promocję nowej płyty. Hackett niczego nie musi udowadniać, nic nie robić pod publiczkę. On kocha grać i gra na scenie jak wolny człowiek, albo inaczej: jak niewolnik muzyki. Zresztą nie inaczej jest z muzykami, którzy współtworzą tę wspaniałą atmosferę na scenie. Klawiszowiec Roger King, gitarzystka i wokalistka Amanda Lehmann, perkusista Gary O'Toole, basista Nick Beggs oraz saksofonista Rob Townsend. Jedne nazwiska bardziej, inne mniej znane. Nie to jest jednak ważne. Calem nadrzędnym tej grupy ludzi jest zagrać razem na scenie coś niepowtarzalnego. Coś, co pozostanie w pamięci słuchacza na dłużej. I tak właśnie w istocie jest. Te niemal dwie godziny, spędzone przy głośnikach mijają bardzo szybko. Nawet zbyt szybko. Najnowsze kompozycje wymieszane z klasykami takimi jak Spectral Mornings, Firth Of Fifth, Blood On The Rooftops czy Los Endos oraz wieloma innymi kompozycjami z poprzednich albumów Hacketta tworzą absolutnie niepowtarzalny spektakl, pełen zakrętów, zwrotów, emocji i bijącego od nich blasku. Są elementy rockowej symfonii, awangardowego eksperymentu i jazz-rocka, czyli dokładnie to, do czego Steve Hackett nas przyzwyczaił przez te wszystkie lata. Wszystko to w najczystszej postaci, nie skażonej wpływami i bajerami nieco zepsutych czasów teraźniejszych.

    Steve Hackett to jeden z tych artystów, który nie poddaje się wpływom i manierom otaczającej nas rzeczywistości. Tworzy dla ludzi takich jak on: niezależnych i trochę upartych. Ponieważ jestem głęboko przekonany, że każdy z nas, słuchaczy muzyki podniesionej do rangi sztuki ma w sobie po trosze z tego uporu i niezależności, a także dużo sympatii (ba! wręcz miłości) do klasyki, to jestem gotów napisać, że koncertowy album Live Rails jest właśnie zadedykowany każdemu z nas. I każdy z nas powinien do niego dotrzeć. Steve Hackett dedykuje go także samemu sobie. Ma do tego pełne prawo. Za te wszystkie lata, podczas których zrobił dla nas tak wiele i jestem głęboko przekonany, jeszcze nie jedno zrobi.

    Absolutna rewelacja: 6/5 - czyli brak skali

    Zachwycony Krzysiek 'Jester' Baran

    Krzysztof Baran czwartek, 07, kwiecień 2011 00:41 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować
© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.