Czasami chciałbym cofnąć się w czasie i obejrzeć moich ulubionych muzyków podczas tworzenia swoich najlepszych płyt. Do takich zaliczam album Ashra Blackouts z 1977 roku. Manuel Göttsching był wtedy w znakomitej formie. Świetnie sobie radził w studiu, programując sekwencje i wplatając w nie typowe, będące jego znakiem rozpoznawczym, gitarowe improwizacje. Kompozycje mają mocno transowy charakter, oparty na nieustannych powtórzeniach motywów. Muzyka stopniowo unosi się wyżej i wyżej... Tak sobie czasami myślę, że Manu powinien ubezpieczyć swoje palce, jak np. znane modelki nogi ;). Bo prawdziwy skarb ma w tych rękach, którymi wyczarowuje piękne pasaże i bardzo ciepłe barwy z dostępnego mu w tym czasie instrumentarium. Malowanie dźwiękiem trwa przez cały czas trwania muzyki, a jej rockowy charakter nie przysłania cennych niuansów jakie wychwyci uważny meloman. Piękne utwory pieszczą uszy pastelową elektroniką. Gitarowa improwizacja w tytułowym Blackouts, wywołuje ciarki przebiegające po plecach. Najdłuższa suita, Lotus 1-4, przez błogie sześć minut koi nerwy przyzwoitą relaksacją, aż nabiera trochę złowieszczego charakteru. Następuje jednak niesamowite, lekko schizofreniczne przełamanie - totalny odjazd, przy którym jedynym słusznym posunięciem wydaje się być podkręcenie gałki głośności na maksimum. Można mieć wrażenie stania między dwoma torami na których mijają się pociągi... Potem jednak wygrywa pozytywna strona artysty. I do końca suity raczy on już fanów cudowną impresją, a w tworzeniu tychże jest mistrzem. Po przesłuchaniu tej muzyki da się odczuć dużą poprawę samopoczucia. Naładowany pozytywnymi wibracjami odbiorca może teraz lepiej stawić czoła problemom dnia codziennego. Niezwykła muzykoterapia!
Damian Koczkodon środa, 30, maj 2012 22:34 Link do komentarza