Ian McDonald - znany z działalności chociażby w King Crimson i Foreigner - miał powiedzieć, że minimalizm to mdła i bezpłciowa muzyka Wieku Maszyn. Opinia ta jest mocno niesprawiedliwa. Zwłaszcza biorąc pod uwagę taką płytę jak debiut Klausa Schulze.
"Irrlicht" jest pierwszym solowym albumem tego twórcy. Może mało przypominać późniejsze osiągnięcia. Stanowi w zasadzie dronowy space rock. Nie wykorzystano tutaj żadnych syntezatorów. Tylko elektroniczne organy, gitara elektryczna na bardzo niskim rejestrze oraz taśmy. Schulze zarejestrował dźwięk orkiestry, który potem wmontował w różne fragmenty poszczególnych utworów. Zbliża to również "Irrlicht" do musique concrete. Później taką sztuczkę zastosował w nagrywaniu albumu Cyborg, również będącym przykładem muzyki dronowej.
Bardzo ciekawa płyta. Wydawać się może zimna, mroczna i posępna, lecz tak naprawdę jest wręcz monumentalna i niezwykle piękna. Taki odbiór zawdzięcza partiom na organach i umiejętnie wplecionym loopom taśmowym zawierającym nagrania orkiestry. Tego albumu nie da się zapomnieć, poszczególne fragmenty zapadają bardzo mocno w pamięć. Rzecz naprawdę niezwykła... Ocena może być tylko jedna - pięć gwiazdek.