Po wydaniu Heatwave w 1986 roku Daniel Denis z przyczyn finansowych musiał zawiesić działalność zespołu. Po 13 latach milczenia Univers Zero odrodził się jak feniks z popiołów. Wydawałoby się, że powstanie kiepska płyta dawnego giganta; czasem obserwując działalność rockowych dziadków nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać, a na pewno przy elementarnej empatii może być tych ludzi szkoda. Denis należy jednakże do innej kategorii twórców - takich jak Robert Fripp czy Christian Vander, którzy nawet po latach potrafią zaskoczyć, prezentując naprawdę rewelacyjny materiał.
Słuchając Hard Quest można momentami powiedzieć, że to stary dobry Univers Zero... tyle że album został nagrany w 1999 roku. Jeśli chodzi o samo brzmienie, może przypominać w głównej mierze akustyczne albumy takie jak 1313, Heresie czy Ceux du Dehours. W pierwszych utworach wyczuć można inspirację muzyką dawną, średniowieczną, choć odpowiednio przetworzoną i odpowiednio połamaną - partia na instrumentach smyczkowych i dętych złamana uderzeniem w perkusję lub bębny, różne tempa partii poszczególnych instrumentów nadające muzyce gęstą tekstuę. Wyczuwalne są elementy folklorystyczne. Można powiedzieć, że to nawiązanie do albumu Ceux du Dehours, jednakże taki mediewalny element tam dominuje. Oczywiście musiało się pojawić nawiązanie do modernistycznej muzyki klasycznej. "L'Impasse du Cholera" to fortepianowa miniaturka, charakterystyczne operowanie ciszą, powolne uderzenia w klawisze, przywołać to może twórczość Weberna. Najciekawszym utworem na płycie jest zdecydowanie "Xenantaya" - prawdziwa muzyczna podróż. Najpierw mroczny klimat w stylu "Funeral Plain" z albumu Heatwave, powolne, ciche brzmienie, niepokój wiszący w powietrzu, a potem przechodzi to w brzmienie wręcz jazz-rockowe; czyżby echa działalności w Present?
Daniel Denis umiejętnie połączył swoje fascynacje z lat poprzednich. Dało to naprawdę świetny album. Z mojej strony 5/5.