A+ A A-

Le Mariage du Ciel et de L'Enfer

Oceń ten artykuł
(6 głosów)
(1985, album studyjny)
1.  Sortie 134 - Part 1 (11:00)
2.  Cryogenèse - Ręve Artificiel (18:12)
3.  Io 1 (3:51)
4.  Io 2 (2:15)
5.  Io 3 (5:15)
6.  Mouvance 2 (3:34)
7.  Mouvance 1 (5:54)
8.  Cryogenèse - Les Portes du Futur (14:30)
9.  Sortie 134 - Part 2 (3:48)

Czas całkowity: 68:39
- Gérard Hourbette (viola, violin, electric piano, grand piano, keyboards, percussion)
- Thierry Zaboitzeff (bass, cello, vocals, tapes, keyboards, percussion)
- Patricia Dallio (electric piano, grand piano, keyboards)
- Jean-Pierre Soarez (trumpet, percussion)
- Didier Pietton (soprano saxophone)
Więcej w tej kategorii: « Berlin Phase IV »

1 komentarz

  • Mikołaj Gołembiowski

    Zastanawiałem się kiedyś, którą płytę R.I.O. mógłbym polecić początkującemu słuchaczowi jako dość przystępną, a zarazem w miarę reprezentatywną dla gatunku. Taką, aby mógł się osłuchać z nieznaną mu do tej pory formą a zarazem nie wpadł w przerażenie. Wybór mój padł właśnie na album Le Mariage du Ciel Et De L'Enfer grupy Art Zoyd. Jest to muzyka stworzona na potrzeby baletu powstałego na podstawie Małżeństwa nieba i piekła Williama Blake'a. I właściwie to mówi prawie wszystko o tym, czego można się po tej muzyce spodziewać.

    Blake to rzec można naczelny mistyk adoptowany przez kulturę popularną. Stanowi niewyczerpane źródło inspiracji dla filmowców i muzyków. Prostym językiem, bez owijania w bawełnę wyraża swoją w miarę prostą koncepcję metafizyczną. Głosi ona, że zło jest integralną częścią człowieka - siłą aktywną i kreatywną, niezbędnym elementem zapewniającym metafizyczną równowagę w świecie. I taka też jest muzyka na tej płycie - gwałtowna, brutalna, przytłaczająca mroczną atmosferą, ale w gruncie rzeczy oparta na prostych pomysłach, przez co w miarę łatwa w odbiorze.

    Jej druga ważna cecha to zakorzenienie w minimalizmie. Proste, krótkie, często chwytliwe motywy, pojedyncze ekspresywne dźwięki, śmiechy, krzyki, pomruki, nieustające repetycje. Klasyfikuje się często ten album jako post-minimalizm właśnie. I szczerze mówiąc odnoszę wrażenie, że jest to jego największa zaleta z punktu widzenia osoby nieosłuchanej z podobnymi dźwiękami, ale też największa wada z punktu widzenia miłośnika awangardy. Nowicjusz dostanie tu przede wszystkim mnóstwo łatwych do zapamiętania, ekspresyjnych, wpadających w ucho motywów. Sprawi to, że coś zostanie w jego głowie po przesłuchaniu albumu, ta muzyka wywrze na nim określone wrażenie, pozostawi trwały ślad w pamięci. Miłośnik awangardy, że muzyka z tego albumu jest niewątpliwie uboższa od tego, co zna z albumów poprzednich i jest mniej wyrafinowana niż ta zamieszczona na płycie następnej.

    Zawartość płyty, to trzy dłuższe utwory i sześć krótszych. Pierwszy z tych dłuższych - Sortie 134 Part 1 - demonicznym dziecięcym śmiechem i biciem w kościelne dzwony wprowadza nas w niesamowity nastrój albumu. Przyznam, że jest to mój osobisty faworyt. Muzyka, która nie powinna sprawić większych trudności w odbiorze, a intryguje. Pozostałe dwa zatytułowane są Cryogenese. I jak dla mnie stanowią one sedno problemu, a zwłaszcza ten pierwszy. Niby jest dobrze, każdy wyizolowany fragment się broni. Tylko do licha, to nie jest materiał, którym można katować człowieka przez 18 minut, jeśli nie towarzyszy temu obraz. Narastanie i opadanie napięcia, monotonny stukot pojedyncze uderzenia w klawisze fortepianu i apokaliptyczne trąby - cykl się zamyka i od nowa. A w słuchaczu rodzi się pytanie - ile tak jeszcze można? Utwory krótsze to całkiem sympatyczne miniatury: IO 1-3 i Mouvance 1-2. Słuchając ich człowiek się zastanawia, dlaczego reszta płyty nie jest równie treściwa. Całość wieńczy zdecydowanie najprostszy dla nieoswojonego z awangardą ucha - Sortie 134 Part 2, gdzie znalazło się nawet miejsce dla melodyjnego śpiewu. Osoby nie przepadające za awangardowymi środkami ekspresji mogą swobodnie rozpocząć zapoznawanie się z tym materiałem od tego właśnie utworu.

    Le Mariage du Ciel Et De L'Enfer to niezły album, ale daleko mu do wielkości poprzednich dokonań. Polecam tym, którzy metodą małych kroków chcieliby wejść w awangardę, odradzam tym, którym R.I.O. nie jest zupełnie obce, natomiast chcieliby się zapoznać z twórczością akurat tego zespołu. Płyta jest ok., ale nieco poniżej poziomu, który Art Zoyd przedstawiało wcześniej. Moja ocena waha się między 3 a 3,5.

    Mikołaj Gołembiowski środa, 15, czerwiec 2011 22:21 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.