Thin Air

Oceń ten artykuł
(10 głosów)
(2009, album studyjny)
1. The Mercy (6:21)
2. Your Face on the Street (5:21)
3. Stumbled (4:48)
4. Wrong Way Round (2:40)
5. Ghosts of Planes (5:23)
6. If We Must Part Like This (4:38)
7. Undone (4:25)
8. Diminished (6:11)
9. The Top of the World Club (7:03)

Czas całkowity: 46:48
- Peter Hammill ( all instrumentation and vocals )

1 komentarz

  • Michał Seemann

    Przede mną najnowszy album Mistrza. Okładka przedstawia płynący statek na morzu, a nad nim zbierające się czarne chmury zwiastujące burzę. Jest to dzieło Paula Ridouta z projekcji video 'Minutely Observed Horizon' (można obejrzeć ten filmik na http://www.youtube.com/watch?v=xyRGOYmsrI8). Ten niby-romantyczny obrazek przestawiający chmury burzowe można chyba odczytać jako chmury na ludzkim istnieniem, życiem... czyli nieuchronność śmierci.
    Rozrzedzone powietrze (bo tak chyba należy tłumaczyć tytuł płyty) zawiera 9 bardzo spokojnych (za 1 wyjątkiem) utworów z wspaniałym, by nie powiedzieć pięknym (nawet dostojnym?) wokalem Hammilla.
    Płyta zaczyna się od Mercy, bardzo skomplikowanego, pogmatwanego stylistycznie utworu; mamy w nim i delikatne gitary i trochę szorstkich brzmień, a nawet kwartet smyczkowy (z pewnością wydobyty z komputera).
    Your Face On The Street ma piękny (czy sformułowanie zalotny jest właściwe?) temat fortepianu... a tekst może być skierowany do nieżyjącego brata Hammilla (który prawdopodobnie popełnił samobójstwo) - widuję twoją twarz na ulicy, na miłość boską nie odpływaj zbyt daleko, nie wsiadaj do tego samochodu, nie idź do baru....
    Stumbled za pomocą wirująco-wibrujących gitar jest wycieczką w akustyczne obszary, bliskie temu co Hammill prezentował na Clutch.
    Wrong Way Round to jedyny ostrzejszy utwór, całkowicie instrumentalny z narastającymi powoli, a później już mocno rzężącymi, brudnymi gitarami i brutalną perkusją... wprowadza nas w najważniejszy - moim zdaniem - utwór na Thin Air czyli Ghost of Planes - który jest łącznikiem z ostatnim na płycie The Top of the World Club. Oba utwory mają ten sam refren:
    The air is thin, the air is thin,
    the Top of the World Club's what we're in
    How thin the air, how thin the air,
    the Top of the World Club isn't there any more

    Klub na szczycie świata to miejsce na dachu World Trade Center, z którego przez dwa dni (19 i 20 października 1976 roku czyli po jedynym koncercie VDGG w NY 18.10.1976) Peter Hammill i Guy Evans obserwowali sobie Nowy Jork i marzyli o przyszłości. 11.09.2001 to miejsce już przestało istnieć.
    Ghost of Planes to przepełniony elektroniką, z mechaniczną perkusją, mroczny utwór; czuć w nim duchy osób, które zginęły podczas zamachu terrorystycznego z 11 września. To co w nim mi się bardzo podoba to plumkające gitary - chyba nie będzie nie na miejscu jak napiszę, że kojarzą mi się z The Cure.
    Natomiast The Top of the World Club jest już cichszy, z bardzo delikatnym wokalem Hammilla, w sunącymi wolno partiami gitar i fortepianu... Szkoda, że trwa tylko 7 minut... zawsze go słuchając mam wrażenie, że mógłby trwać jeszcze z 10 minut...
    Po Ghost of Planes mamy 2 - moim zdaniem trochę słabsze utwory; słabsze tzn. bardzo typowe jak na Hammilla, bez zaskakujących momentów - a tego teraz właściwie już od Hammilla oczekuję.
    Jaśniejszym fragmentem If we Must Part Like This jest ta wprowadzająca - jakby wzięta z muzyki country/folk - brzdąkająca gitara. Z kolei fortepianowy Undone, opowiadający chyba po raz kolejny (wcześniej mieliśmy ten temat już w Vainglorious Boy) o nie do końca spełnionej karierze - ma ładne organowe zakończenie i brzdąkający bas.
    Diminished ma kapitalną, ambientową końcówkę, która trwa i trwa... Kłania się Light Continent z This.
    W większości utworów w tle mamy piętrzące się, (atonalne?) zgrzytające partie gitar, z których tylko momentami wyłania się czysty motyw o brzmieniu jakby wziętym od Roberta Frippa.
    Teraz o wokalu Hammilla - Peter traktuje go na tej płycie jako kolejny instrument, często go uwypuklając, nakładając go na siebie w równych rejestrach; mamy więc kilku śpiewających Hammillów naraz; słuchając przez słuchawki można docenić geniusz tego śpiewu - mimo iż sam śpiew jest mniej intensywny, ostry niż na poprzednim albumie Singularity.
    Na całością - i tekstów i muzyki - krąży widmo smutku, szarości, nieuchronności ludzkiego losu...
    Podsumowują bardzo dobra płyta, w której jedyne czego mi brakuje to utworu na miarę White Dot z Signularity - czyli totalnego odlotu i szaleństwa. Ale to moje skromne zdanie.
    Thin Air miał być spokojny i jest spokojny; miał być wyciszony i jest taki.
    Dodam jeszcze, że Thin Air (różne źródła podają, że to 28 lub 29 płyta z premierowym materiałem) to w pełni autorski album - Peter Hammill zagrał na wszystkich instrumentach, zaśpiewał wszystkie partie wokalne, wyprodukował i zmiksował całość.
    Ocena 5.

    PS. Wcześniej ta recenzja ukazała się na:
    http://vdgg.art.pl/forum/index.php

    Michał Seemann poniedziałek, 28, wrzesień 2009 12:03 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować
© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.