Fire

Oceń ten artykuł
(11 głosów)
(2008, album studyjny)
1. Szalonykoń (5:05)
2. Czad (4:45)
3. Ostrze ognia (7:43)
4. Kwiaty krwi (7:53)
5. Strumień iskier (4:31)
6. Wielkie łowy (4:09)
7. Błyski kolorów I (4:53)
8. Gdzie rodzą się gwiazdy (5:22)
9. Błyski kolorów II (5:01)

   Czas całkowity: 49:24
Marek Biliński: all instruments

1 komentarz

  • Paweł Tryba

    Jakiś czas temu spędziłem trochę czasu w szpitalu dziecięcym na oddziale noworodków (spokojnie, nie w charakterze pacjenta). Jako że placówka to nowoczesna, raczy milusińskich muzykoterapią. Miałem okazję przeczytać listę zalecanej muzyki. Z klasycznej Chopin i Vivaldi, z popu ballady Bryana Adamsa, z elektroniki - wiadomo, Jarre. I Biliński. Ale nie z tej płyty!

    Mam wrażenie, że 'Fire' jest świadectwem kryzysu wieku średniego artysty. Z reguły w tym okresie stateczni ojcowie rodzin zaczynają szaleć jakby znów mieli 16 lat. A twórcy spokojnej elektroniki przypominają sobie, że zaczynali od rocka. 'Fire' wypełnia bardzo żywiołowa, oczywiście jak na ten gatunek, muzyka. Przynajmniej pierwszą jej połowę. Rozpoczynający album 'Szalony koń' opiera się na rytmie, momentami brzmi niemal jak didżejski set! W tym, a jeszcze wyraźniej w dwóch kolejnych nagraniach, daje sę słyszeć fascynacja industrialem. Toporne rzężenie syntezatorów jako żywo przypomina brzmienie Nine Inch Nails czy wczesnego Rammsteina. 'Czad' to dialog gitary i wykrzyczanych (wyryczanych?) monosylab. Coś jakby Scatman John spotkał Trenta Reznora. Efekt doprawdy kuriozalny! Brudny wstęp 'Ostrza ognia' przechodzi w muzykę już bardziej klasycznie 'Bilińską' - owszem, jest zgiełkliwie, pogrywa gitara, ale nie ma już epatowania zgrzytami, brzmienie łagodnieje. 'Kwiaty Krwi' to długa, mroczna kompozycja - bez wyraźnej melodii, ale za to z przytłaczającą atmosferą. W sumie to ostatni utwór, w którym pan Marek daje upust szaleństwu. Potem niespodzianki się kończą i wraca artysta, jakiego znamy z wcześniejszych dokonań. 'Strumień iskier' jest zaskakująco beztroski. I dobrze, to jasny sygnał, że pan Biliński nie zamierza aż tak drastycznie odmieniać oblicza. 'Wielkie łowy' mają karkołomne tempo, są wręcz skoczne. Na deser zaś dostajemy to, co na tym krążku najlepsze. Dwuczęściowa kompozycja 'Błyski kolorów I' to majestatyczny fortepian na tle różnych elektronicznych przeszkadzajek. Część druga klawisze ma zepchnięte na dalszy plan, w zamian zaś dostajemy eteryczną kobiecą wokalizę. Pomiędzy kolejnymi błyskami zaś ukrywa się 'Gdzie rodzą się gwiazdy' - któryś z baterii syntezatorów pana Marka niemalże imituje skrzypce i gra żywą melodię, na której gwizdaniu przyłapuję się od paru tygodni.

    'Fire' ma swoje wady i zalety. O ile próbę brutalizacji muzyki w pierwszych utworach uważam za niepotrzebną, o tyle środek wywołuje na mojej twarzy uśmiech, a końcówka - wprawia w autentyczny zachwyt. Mam nadzieję, że Marek Biliński już się wyszumiał i następna jego płyta zacznie się tam, gdzie 'Fire' się kończy. Będę na nią czekał - mogę się zżymać na niektóre pomysły pana Marka, na jego dość oldschoolowe do el-muzyki podejście, ale w każdej z tych kompozycji słyszę radość grania, pasję - rzecz w dzisiejszym zblazowanym świecie bezcenną! Może rzeczywiście trzeba było siedzieć cicho dziesięć lat, żeby móc potem nagrać coś tak energetycznego? 3,5/5.

    Paweł Tryba piątek, 19, grudzień 2008 23:24 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.