ACT I
01. Sea Borne - 6:45
02. Liberator Of Minds - 5:19
03. Dance Of The Bacchantes - 4:36
ACT II
04. The Mountain - 5:34
05. The Invocation - 4:50
06. The Forest - 5:09
07. Psychopomp - 3:52
Czas całkowity - 36:06
- Lisa Gerrard
- Brendan Perry
ACT I
01. Sea Borne - 6:45
02. Liberator Of Minds - 5:19
03. Dance Of The Bacchantes - 4:36
ACT II
04. The Mountain - 5:34
05. The Invocation - 4:50
06. The Forest - 5:09
07. Psychopomp - 3:52
Czas całkowity - 36:06
- Lisa Gerrard
- Brendan Perry
O Dead Can Dance nade wszystko można powiedzieć to, że od czterdziestu lat podążają konsekwentnie ścieżką, którą wytyczyli już na samym początku swej działalności. Takie stwierdzenie mogłoby jednak zostać przez część artystów zinterpretowane jako zarzut, może nawet obelga. Z drugiej strony często nie jest ono pozbawione podstaw. Stwierdzenie to sugeruje, że dany twórca jest przewidywalny, konwencjonalny, a w konsekwencji – nudny. W przypadku DCD konwencja jest wyraźnie słyszalna i raczej oczywista. Jest to jednak konwencja najwyższej próby, a duet Perry / Gerrard pokazuje, że w konkretnych ramach można zrobić wiele. Bardzo wiele. I można zrobić to w sposób mało przewidywalny i absolutnie nie nudny.
Przejdźmy do omówienia dotychczas ostatniego albumu. Artyści nadal eksplorują nieprzebrane zasoby alternatywnego dark independent / world music, w perfekcyjny sposób łącząc ze sobą wiele elementów dźwiękowych. Wbrew tytułowi album nie jest poświęcony mitologicznemu Dionizosowi ani jego kultowi. Nie dotyczy też ściśle starożytnej Grecji. Sami muzycy określają treść tego albumu jako poświęconą wszystkim ludom, których egzystencja opierała się i wciąż opiera się na życiu w harmonii z naturą. Jednak rdzeń muzyki i tak pozostaje „grecki”. Składają się nań instrumenty i śpiewy wraz charakterystycznymi dla tej muzyki okrzykami, które sugestywnie wprowadzają w świat ludów kręgu kulturowego starożytnej Grecji (choć da się też wyodrębnić wpływy muzyki tureckiej i arabskiej). Uderzającą cechą muzyki z tego krążka jest jej wyjątkowa transowość. Miarowy rytm bębnów i dudniący bas tworzą ewidentny fundament tej muzyki. Nie ma na płycie ani jednego utworu pozbawionego mocnego, jednostajnego rytmu. Uzupełnienie stanowią dźwięki, które niejako obudowują rytm i powodują, że muzyka nabiera właściwego charakteru i ubarwienia. Muzycy postawili tu na skądinąd prosty, ale skuteczny zabieg. Mianowicie, żeby uwydatnić i zobrazować ascetyczność, ale i sielskość życia toczącego się w harmonii z naturą, zespół wprowadził dość pokaźny zasób różnego rodzaju dzwonków pasterskich, przeszkadzajek, dźwięków imitujących odgłosy przyrody – pohukiwania i trele bliżej nieokreślonych, egzotycznych ptaków (jest nawet, pojawiające się od czasu do czasu beczenie owiec). W efekcie powstał album podniosły i jednocześnie relaksujący, a mając na uwadze jego ogólne przesłanie – bardzo refleksyjny. Warto wspomnieć, że płyta trwa około 36 minut i jest podzielona na dwie ścieżki. Są one faktycznymi dwoma aktami jednej opowieści, które są z kolei podzielone na trzy (akt pierwszy) i cztery (akt drugi) części i trwają kolejno 16 i 20 minut. Nie widzę sensu rozwodzić się nad poszczególnymi częściami, bo muzyka tworzy jedną, spójną całość. I wydaje się, że w tym krótkim czasie artyści przekazali wszystko, co im akurat w duszy grało.
„Dionysusowi” najbliżej jest chyba świetnego i dość zaskakującego „Spiritchaser” (mimo oczywistych różnic w kulturowych nawiązaniach i inspiracjach), choć ta bliskość to zdecydowanie bardziej analogia niż podobieństwo. Powiem jasno - „Dionysus” jest jednym z moich faworytów w dyskografii DCD, choć powyższy tekst tego nie sugeruje. A w moim prywatnym rankingu należy do „wielkiej trójki” DCD razem z „Within the Realm of a Dying Sun” i „Spiritchaser”.Tym albumem Brendan Perry i Lisa Gerrard tylko potwierdzili swoją klasę i pokazali jedno: to, że po 40 latach tworzenia, nadal stanowią górną, o ile nie najwyższą muzyczną półkę. I mam wewnętrzne przeświadczenie, że z tej półki nikt ich nie zrzuci. Co więcej – nie jestem przekonany, czy ktoś wespnie się na tę półkę, żeby zająć miejsce obok. Choć tak po prawdzie to już najwyższy czas, żeby znaleźli się godni następcy.