- Ian Anderson / vocals, flute, acoustic guitar
- John O'Hara / keyboards
- David Goodier / bass
- Florian Opahle / guitar
- Scott Hammond / drums
1. From A Pebble Thrown (3:04)
2. Pebbles Instrumental (3:30)
3. Might-have-beens (0:50)
4. Upper Sixth Loan Shark (1:13)
5. Banker Bets, Banker Wins (4:27)
6. Swing It Far (3:28)
7. Adrift And Dumfounded (4:25)
8. Old School Song (3:06)
9. Wootton Bassett Town (3:43)
10. Power And Spirit (1:59)
11. Give Till It Hurts (1:12)
12. Cosy Corner (1:24)
13. Shunt And Shuffle (2:12)
14. A Change Of Horses (8:04)
15. Confessional (3:08)
16. Kismet In Suburbia (4:17)
17. What-ifs, Maybes And Might-have-beens (3:36)
Czas całkowity 53:38
- Ian Anderson / vocals, flute, acoustic guitar
- John O'Hara / keyboards
- David Goodier / bass
- Florian Opahle / guitar
- Scott Hammond / drums
Gdyby ta muzyka firmowana była tylko nazwiskiem Iana Andersona ( a nie jakąś dziwną hybrydową zbitką: Jethro Tull's Ian Anderson) i gdyby ta muzyka miała i n n y (nie tak z o b o w i ą z u j ą c y! ) tytuł wystawiłbym jej ocenę dobrą, bo na taką z pewnością zasługuje. Brzmi solidnie, dużo w niej zgrabnych, charakterystycznych melodii (melodyjek), ładnego, spokojnego śpiewu okraszonego smacznymi partiami fletu, dzwoneczków, gitar, hammonda i akordeonu. Bez wątpienia ta muzyka wpisuje się w ciąg takich solowych dokonań Andersona jak The Secret Language of Birds czy Rupi's Dance.
Jednak to jest TAAB 2.. Thick As A Brick2. Czy się to komuś podoba czy nie... k o n t y n u a c j a... n a w i ą z a n i e... do absolutnego dzieła z 1972r. I w tym wyrafinowanym kontekście ta muzyka już takiego entuzjazmu we mnie nie wzbudza.
Dlaczego?
Otóż moim zdaniem (skromnym, subiektywnym zdaniem) złożyły się na to dwie rzeczy:
- po pierwsze: nie trafiona koncepcja; Ian Anderson zdecydował się na formułę krótkich utworków -miniaturek, następujących - jedna po drugiej - ulotnych impresji, które być może sprawdziłyby się jako osnowa... narracja filmowej czy teatralnej adaptacji dziejów podstarzałego Geralda Bostocka, tu jednak wyraźnie nie wchodzą w symbiotyczny układ z pierwowzorem, wręcz się z nim ''gryzą'' i tym samym... zaprzepaszczają szansę formalnego nawiązania do niego (czyli do rozbudowanej, ale osadzonej na powtarzającym się, charakterystycznym motywie przewodnim, suity). Ważne!: konwencja, którą zaproponował Anderson nie pozwala skorzystać z podstawowego argumentu, który był siłą pierwszego Thick As A Brick nie pozwala rozwinąć naturalnych, instrumentalnych skrzydeł ( w minutowych czy dwuminutowych utworkach partie stricte instrumentalne, w tzw. ''środku'' są ledwie zaznaczone, w końcówkach - zamiast się rozpędzać, schodzą do ciszy i milkną).
- po drugie: głos Iana Andersona - wiadomo nie od dziś - jest mocno wyeksploatowany i zużyty ( ten problem pojawił się od płyty Crest of Know). Lider Jethro Tull od długiego czasu śpiewa w dość ograniczonej i bezpiecznej skali , bez dawnych fajerwerków, posiłkując się też mono-deklamacjami. I wbrew pozorom nie tu jest ''pies pogrzebany''. Pies pogrzebany jest w tym (tak to ponownie wygląda moim skromnym, subiektywnym zdaniem), że ta ''przypadłość'' jakoś dziwnie przenosi się na towarzyszące wokaliście instrumentarium i determinuje jego poczynania - muzycy swoje partie także odgrywają w pewnym wąskim i bezpiecznym przedziale. Ładnie, równo, perfekcyjnie, ale - pozwolę sobie na parę oklepanych określeń - bez: ''iskry bożej''... bez ''dynamitu''... bez ''błysku szaleństwa''...bez ''rockowego zęba'', bez ''popuszczenia wodzy fantazji''' (inna sprawa, że John O'Hara to już nie ta klasa co Evan(s) czy Giddings, a Scott Hammond , co prawda, bębni mocno jak Duane Perry, ale nie jest też takim ''kolorystą'' jak on, o analogiach czy raczej ich braku, z Barrie Barlowem już nie wspomnę...).
Reasumując, myślę sobie tak... gdyby Thick As A Brick 2 zaistniał w formule suity... w formule jednej...długiej...eklektycznej kompozycji... ze śmiałymi... improwizowanymi... czy też aranżowanymi fragmentami...z wyraziście rockowymi.. krwistymi akcentami... to nawet przy aktualnym, wyważonym sposobie śpiewania Iana Andersona ( skądinąd nadal pięknym i charakterystycznym) - dzieło mogłoby się obronić!
A tak... cóż... ktoś złośliwy może powiedzieć, że najmocniejsze na płycie jest... ostatnie 30 sekund... i naprawdę trudno byłoby mi znaleźć sensowny kontrargument.
paweł kłaput-kłaput*
PS oczywiście na TAAB 2 mam już swoje ulubione perełki... z czasem - kto wie? - może dojdą nowe.
*od ponad 40 lat fan Jethro Tull..