Concerto Delle Menti

Oceń ten artykuł
(6 głosów)
(1973, album studyjny)
1. Concerto delle menti - Parte 1 (29:15)
2. Concerto delle menti - Parte 2 (23:50)

Total Time: 53:05
- Paolo Carelli / lead vocals
- Eleino Colladet / guitar
- Valantino Galbusera / keyboards, backing vocals
- Rinaldo Linati / bass
- Giampiero Nava / drums
- Maurizio Pancotti / keyboards

2 komentarzy

  • Edwin Sieredziński

    Pholas dactylus to nazwa jednego z małży drążących skałę - obok chociażby Petricola litophaga czy całej rodziny Clavagellidae... To również nazwa ciekawego zespołu włoskiej sceny progresywnej, który nie wyszedł poza debiut. Znowu grupa, która jest kompletnie nie znana, a potencjalny krąg odbiorców jest dosyć szeroki - od miłośników klimatów Canterbury i jazz-fusion po scenę Rock in Opposition. Na pewno jej jedyna płyta jest niezwykła. To nie eufemizm; Concerto delle Menti nie stanowi najdziwniejszego krążka, jakiego w życiu słuchałem, nawet z punktu widzenia mojej wrażliwości muzycznej mieści się w granicach jak najbardziej "słuchalnej" normy. Tym bardziej taki album powinien znaleźć szerszy krąg odbiorców, nawet jeżeli dla twórców Pholas Dactylus ma to być sukces post mortem. (Cóż, taki Dun stał się szerzej znany dopiero po wydaniu reedycji ich jedynej płyty przez Soleil Zeuhl).

    Mamy tutaj do czynienia z jedną bardzo długą suitą podzieloną tylko na dwie części - jest to Concerto delle Menti. Niezwykle ona złożona i wielowątkowa wydawać się może na początku. Poszczególne partie instrumentalne nie są jednakże ani szczególnie połamane, ani nadzwyczajnie udziwnione. Nie ma tu ani atonalnych serii, ani echa free jazzowych odlotów. Czasem klimat jak u Coltrane'a - te partie fortepianu, kiedy indziej to jak Gong, zwłaszcza kiedy wchodzi gitara elektryczna. Klimaty bardzo w stylu Canterbury... tylko nie powiedziałbym, że to jakieś byty ekstremalne, za jakie początkujący słuchacze mają np. Third (Soft Machine). Bardzo to wszystko przyjemne. Pojawiające się gdzieniegdzie organy Hammonda wywołać mogą skojarzenia z albumem Atlantis (Sun Ra). Muzyka również nie jest przesadnie gęsta; wywołało to skojarzenia właśnie prędzej z wykonawcami jazzowymi jak Coltrane czy Sun Ra. Powoduje to, że nie będzie Concerto delle Menti przesadnie trudny w odbiorze. Na pewno wykazuje więcej dramatyzmu niż Coltrane i Sun Ra. Momentami nastrój robi się bardziej gotycki jak w King Crimson. Nie jest to album kontemplacyjny, a też nie buduje nadmiernie klaustrofobicznego nastroju jak niektóre grupy rockowo-eksperymentalne. Rzekłbym nawet, że jest to album w warstwie instrumentalnej znacznie lżejszy niż legendarna Trójka Soft Machine.

    A melorecytacja po włosku... Odeń zresztą ten album się zaczyna, całe półtora minuty a capella, zanim nieśmiało wejdą instrumenty. Przyznać muszę, że ów poeta performer (Paolo Carelli) zrobił na mnie wielkie wrażenie, mimo że nie znam włoskiego. Ale wyczuwalne tu jest tyle uczucia, tyle serca w to włożone... po prostu jest to nieprawdopodobnie autentyczne. Wpływa to na siłę wyrazu rzeczonego Concerto delle Menti. Ta niezwykła wręcz ekspresja przywołała u mnie skojarzenie z MR Doctorem z Devil Doll; a diabli wiedzą, czy to nie była cicha inspiracja!

    Bardzo ciekawa płyta. Fanom antycznego rocka psychodelicznego, sceny Canterbury, fusion oraz sceny Rock in Opposition serdecznie polecam. 5/5

    Edwin Sieredziński wtorek, 25, listopad 2014 22:34 Link do komentarza
  • Aleksander Król

    I znów muszę zacząć: zapomniana perełka włoskiego proga... Choć tak na dobrą sprawę to powinno być 'kompletnie nieznana'. Płyta ukazała się w Złotej Erze, ale przeminęła bez echa, zgasła niemal natychmiast. Dlaczego? Bo to w dużej części muzyka eksperymentalna, miks proga, jazzu, wizjonerskich melorecytacji i awangardy. Była za trudna jak na tamte czasy, a włoskojęzyczne melorecytacje są za trudne dla wielu nawet dzisiaj... Natomiast muzycznie - potęga. Jeden utwór. 53 minuty rockowo-awangardowego szaleństwa z elementami free. Tej płyty nie da się porównać do żadnej innej. To sztuka sama w sobie. Muzyczny chaos na najwyższym poziomie. Do dziś - awangarda awangardy. Album wydała niezależna wytwórnia MAGMA - z czymś się wam to kojarzy...?

    Ten album można jednak pokochać. Jeśli wgryziecie się w teksty wyłonią się niesamowite sceny biblijne, walka Szatana z Chrystusem, Apokalipsa, wybuchy jądrowe, usłyszycie i poczujecie całe zło tego świata... Ciekawa koncepcja: śmierć następuje po życiu, więc nie istnieje, bo to wegetacja a nie życie. Filozofia? Scence Fiction? Religia? Poezja? Kicz? A jeśli wsłuchacie się w muzykę, z chaosu wyłonią się niesamowite struktury muzyczne. Odkrywałem tę płytę latami, mój stosunek do niej ewoluował od obojętności, przez różne etapy fascynacji, do uwielbienia. Dziś wiem, że to jedna z ważniejszych włoskich płyt tamtego okresu, nadal trudna do zrozumienia i zaakceptowania, ale warto spróbować.

    Polecam ją wszystkim odważnym i otwartym na rzeczy bardzo trudne. Wielbiciele neoproga powinni uciekać. A miłośnicy awangardy zawyją ze szczęścia.

    Aleksander Król piątek, 22, lipiec 2011 01:27 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Włoski Rock Progresywny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.