Dedalus

Oceń ten artykuł
(9 głosów)
(1973, album studyjny)
1. Santiago (9:13)
2. Leda (4:30)
3. Conn (3:48)
4. C.T.6 (14:02)
5. Brilla (5:39)

Total Time: 37:12
- Fiorenzo Bonansone / cello, electric piano, synthesizer
- Marco Di Castri / guitars, Tenor saxophone, percussion
- Furio Di Castri / bass, percussion
- Enrico Grosso / drums, percussion
- Rene Montegna from "AKTUALA" / African percussion

2 komentarzy

  • Edwin Sieredziński

    W swoim otoczeniu mam opinię muzycznego paleontologa. Przekopuję bowiem się przez szereg starych nagrań. Często zastanawiam się nad jednym, jak kto możliwe, że w latach siedemdziesiątych co druga płyta była odkrywcza, a obecnie ciężko o dzieło rewelacyjne. Poza tym były też lata, w których był wysyp albumów genialnych; a obecnie ciężko jest w danym roczniku wskazać kilka dobrych. Weźmy 1973 rok - Yes wydaje Tales from Topographic Oceans, Pink Floyd - legendarny Dark Side of the Moon, ELP - Brain Salad Surgery, Tangerine Dream - Atem, King Crimson - Larks' Tongues in Aspic... długo by wymieniać. I w tym samym roku w Genui paru facetów nagrało genialny album... a była to grupa Dedalus. Wykonawca może to znany obecnie najgorliwszym melomanom, lecz nie ma co ukrywać, że bardzo ciekawy i godny polecenia. Podejrzewać można, że grono potencjalnych wielbicieli szerokie - bo od rocka psychodelicznego po jazz-fusion. Na pewno każdy, kto pokochał Canterbury będzie zachwycony.

    Pierwszy utwór "Santiago" - początek przywołuje Soft Machine, zwłaszcza okresu Piątki. W drugiej części mamy przestrzenne brzmienie - prawie jak wczesny Pink Floyd sensu chociażby "Set the Controls for the Heart of the Sun". "Leda" ma posmak nieco w stylu King Crimson sensu Islands, przypomina nieco "Formentera Lady" czy "Sailor's Tale". Mniej jest tutaj zabawy przestrzennym brzmieniem. "Conn" to z kolei utwór z początku bardzo przywołujący free jazz... bardzo nieregularna praca instrumentów. Później powrót klimatów bardziej w stylu Islands, jednakże muzyka znacznie bardziej gęsta, więcej się również w tym wszystkim dzieje. Wrażenie jest takie, jakby swoistego muzycznego dialogu sekcji dętej i rytmicznej, co indukuje pewne napięcie. W "C.T. 6" początek - to drżenie talerzy - bardzo kojarzy się z Pink Floyd, natomiast dalszy ciąg wywołuje automatyczne skojarzenie z Soft Machine; podobnie jak w przypadku prób tego ostatniego, dostajemy wieloczęściowy, wielowątkowy kawałek. Jednym razem jazz elektryczny, a innym partia gitarowa przypominająca nieco King Crimson sensu Larks' Tongues in Aspic, delikatniejsza niż w przypadku Króla Karmazyna. Pojawia się również wiolonczela - przypomina to z kolei skrzypce Davida Crossa w King Crimson; po prostu jak w ówczesnych zespołowych improwizacjach kapeli Frippa. "Brille" to z kolei numer, który można by włożyć jako pewne pośrednie stadium między King Crimson a scenę Canterbury. Sekcja rytmiczna bardzo w stylu Soft Machine, też partie klawiszowe, natomiast gitara elektryczna i wiolonczela swoim brzmieniem zbliżają to do King Crimson.

    Bardzo przyjemny album - gratka zarówno dla miłośników rocka psychodelicznego (zwłaszcza sceny brytyjskiej) jak i klimatów spod znaku jazz-fusion. Szkoda, że tak ciekawe rzeczy są... tak mało znane. Z mojej strony pięć gwiazdek.

    Edwin Sieredziński środa, 19, listopad 2014 23:43 Link do komentarza
  • Aleksander Król

    Dedalus…. Włochy, rocznik 1973. Te dane już powinny wywoływać w nas odruch Pavlowa i powodować szybsze bicie serca… U mnie to tak działa. I dobrze mi z tym. Wychwytuję dzięki temu pozycje na które nikt nie zwraca uwagi. Bo i niby czemu ktoś miałby zwracać uwagę na jakichś tam przedpotopowych makaroniarzy z idiotyczną okładką…? Mnie zaciekawili…. Pamiętam , był to rok 1990 w krakowskim klubie „Pod Przewiązką”. Kupiłem w ciemno, nie bardzo wiedząc czy to włoski rock symfoniczny, hard rock , czy też słodkie San Remo. Po powrocie do domu wygoniłem kocura z fotela, przygotowałem boski napój i odpaliłem sprzęt. Już pierwsze sekundy potwierdziły zdecydowaną słuszność zakupu – zarówno napoju jak i płyty - fusion, światowa ekstraliga… To jedna z nieznanych perełek Złotej Ery, mistrzowskie połączenie psychodelii i jazz rocka. Słychać dalekie echa rozimprowizowanego Crimson z okresu Islands i Soft Machine z czasów legendarnej „5”. Czuć Canterbury i …wielką radość z tworzenia tych dzwięków. Swietna gitara, porównywalna z McLaughlinem, znakomity sax i wielkie, genialne skrzypce , natychmiast przywodzące na myśl Jean Luc Ponty’ego , Didier Lockwood’a , lub ( a może najbardziej) Davida Cross’a. 38 minut wspaniałego fusion. 38 minut wielkiej muzy zagranej przez wielkich muzyków. Polecam wszystkim miłośnikom wczesnych, wspaniałych improwizacji i bogatych aranży. Dla amatorów włoszczyzny – jazda obowiązkowa, zaś fani fusion - na kolana i czapki z głów ! Oczywiście jak zwykle , moim, cholernie subiektywnym zdaniem….

    Aleksander Król piątek, 01, marzec 2013 19:08 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Włoski Rock Progresywny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.