Heavy Horses

Oceń ten artykuł
(135 głosów)
(1978, album studyjny)
1. ...And The Mouse Police Never Sleeps (3:13)
2. Acres Wild (3:26)
3. No Lullaby (7:55)
4. Moths (3:27)
5. Journeyman (3:58)
6. Rover (4:16)
7. One Brown Mouse (3:23)
8. Heavy Horses (8:59)
9. Weathercock (4:03)

Czas całkowity: 42:40

dodatkowo na reedycji z 2003 roku:
10. Living In These Hard Times (3:10)
11. Broadford Bazaar (3:40)
- Ian Anderson ( flute, acoustic guitar, electric guitar, mandolin, vocals )
- Martin Barre ( electric guitar )
- Barriemore Barlow ( drums, percussion )
- John Glascock ( bass )
- John Evans ( piano, organ )
- David Palmer ( portative organ, keyboards, orchestral arrangements )

oraz:
- Darryl Way ( violin (2,8) )
Więcej w tej kategorii: « This Was Stormwatch »

1 komentarz

  • Michał Jurek

    Uff... Powróciłem do domowych pieleszy z kilkudniowego szkolenia, które odbywało się w odległym krańcu Polski. Szkolenie jak szkolenie, ale podróż koleją przez cały kraj dostarczyła jednak niezapomnianych wrażeń. Miałem jedyną w swoim rodzaju okazję do zastanowienia nad tym, jak można twórczo rozwinąć nazwę naszego kolejowego monopolisty: 'Poczekaj Kiedyś Przyjedzie' to najłagodniejszy przykład... Ale w dniu mojego powrotu stał się cud: na przesiadkę w Warszawie miałem 13 minut, a pociąg, którym dojeżdżałem, a który zazwyczaj spóźniał się minimum kwadrans, tym razem spóźnił się tylko 7 minut. Co z tego? Ano to, że obiecałem sobie, że jak zdążę się przesiąść, to napiszę reckę płyty, której wtedy słuchałem. Recenzję, do której przymierzałem się już od dłuższego czasu, ale za którą z rozmaitych względów nie mogłem się jakoś zabrać.
    Tym, czego słuchałem, był album 'Heavy Horses' Jethro Tull, czyli środkowa część tzw. folkowej trylogii. 'Wsi spokojna, wsi wesoła, jakiż głos twej chwale zdoła', jak mawiał mistrz z Czarnolasu. Ian Anderson mógłby się pod tym podpisać obiema rękami. Zmęczony życiem gwiazdy rocka, zaszył się pan Ian gdzieś na farmie w Szkocji. Przenosiny zbiegły się w czasie ze zmianami w życiu osobistym i nowym związkiem, więc lider Jethro Tull był pełen pozytywnej energii, której dał upust m.in. na omawianym właśnie albumie, wydanym w kwietniu 1978 roku.
    Bardzo udana to płyta. Już otwieracz zwiastuje wysoki poziom całości: energetyczne nagranie z żywiołowymi partiami fletu i organów, przeplatanymi dowcipnym tekstem o mysiej policji, chroniącej szary futrzany ród przed kotem-pogromcą. Bardzo sympatycznie się to nagranie kończy, spiętrzeniem ścieżek wokalnych i kaszlem (coś jak w 'Sweat Leaf' u Sabbsów). 'Acres Wild' jest równie skoczny, będąc w istocie podwójnym miłosnym wyznaniem: do drugiej połówki wokalisty i do urokliwej wsi brytyjskiej: 'I'll make love to you in the narrow side street with shuttered windows, crumbling chimneys'. Bardzo fajnie wpleciono w ten utwór partię skrzypiec, na których gościnnie zagrał Daryl Way. Ale oto nadeszła pora na jakiegoś długasa. 'No Lullaby' ma niemal osiem minut. Jest też bardziej elektrycznie, odzywa się gitara pana Barre'a. Tekst to znowu perełka, powiastka bynajmniej nie dla dzieci, z duchami i potworami, o których w mieście wszyscy już zapomnieli, ale które na wsi czają się za każdym węgłem. 'There's folk out there who would do you harm, so I'll sing you no lullaby', głosi pan Ian, a gitara mu wtóruje. Ale nawet i to świetne nagranie blednie przy 'Ćmach'. To moje ulubione nagranie z tej płyty, a może i w ogóle z całej tullowej dyskografii. Bardzo delikatna partia gitary akustycznej i fletu tylko podkreśla piękno tej dwutorowej opowieści o ćmach krążących wokół świecy i ludziach, którzy wcale tak wiele od wirujących nad płomieniem ciem się nie różnią. A całość kończy się bardzo zgrabną puentą, będącą próbą uchwycenia ulotnej chwili. Cacuszko.
    'Journeyman' to obrazek niewesołego losu pracowników dojeżdżających bladym świtem do fabryk, a wracających do domów po nocy. Na uwagę zasługuje w szczególności kąśliwa gitarowa solówka w finale tego nagrania. 'Rover' stanowi coś na kształt autoportretu pana Iana, który przyznaje się, że nie może usiedzieć na miejscu (you'll find me everywhere. I'm a Rover), wcale tak mu dobrze nie jest na uwięzi uczuć i miota się tak, jak melodia tej piosenki. Melancholijka pryska jednak szybko, bo 'One Brown Mouse' to kolejna reminiscencja z leniwych chwil spędzanych w trakcie tradycyjnej popołudniowej herbatki, gdzieś na ganku jakiegoś wiejskiego domku. 'Smile your little smile and take some tea with me awhile', zachęca lider Jethro Tull. A później następuje kolejny długas, czyli 'Heavy Horses'. Utwór będący peanem na część koni harujących w zaprzęgach, których czas przeminął, bo zastąpiły je maszyny: 'Now you're down to the few and there's no work to do, the tractor's on its way'. Ale nie tylko tekst wyróżnia to nagranie, warto posłuchać uroczej partii fortepianu i zgrabnych solówek gitary akustycznej i elektrycznej. A i skrzypce też się odzywają, bo pan Way ponownie przygrywa, a to smutno, a to skocznie. Podstawową wersję płyty zamyka mój kolejny cichy faworyt, bardzo folkowy 'Weathercock', czyli... kurek na dachu, pokazujący skąd dmie wiatr. 'Good morning Weathercock: make this day bright, put us in touch with your fair winds', prosi pan Ian, przygrywając na gitarze akustycznej. A potem nagranie rozkręca się na rockową nutę. Znakomity finał świetnej płyty. Jeśli dysponujemy remasterem, to w kolejce czeka jeszcze niespełna siedem minut muzyki i dwa bonusy: 'Living in These Hard Times' i 'Broadford Baazar', bynajmniej nie odstające poziomem, oba z dowcipnymi tekstami. Bardzo dobre dopełnienie poprzednich dziewięciu utworów.
    Uff... rozpisałem się. Dlatego właśnie nie było mi po drodze z 'Heavy Horses', bo recenzowanie twórczości pana Andersona do łatwych nie należy. Skupić się trzeba, wgryźć się w teksty, a i tak ma się świadomość, że nie uda się satysfakcjonująco oddać przemyśleń lidera Jethro Tull i klimatu skomponowanej przez niego muzyki. Mało jest bowiem zespołów, w których słowo pisane byłoby tak nieodłączną częścią muzycznej opowieści. Z drugiej strony, nie ma też zbyt wielu tekściarzy i muzyków, którzy mieliby coś niesztampowego do powiedzenia i zagrania.
    No cóż, punktualność PKP sprawiła, żem się w końcu przemógł i napisał tę reckę. A czy to wyszło z pożytkiem dla serwisu ProgRocka, to niech już każdy sam oceni. Ja natomiast ocenię płytę, ale po tym, co już napisałem, jest chyba jasne, że nota nie będzie inna, niż:
    5/5

    Michał Jurek niedziela, 21, listopad 2010 17:37 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Folk Progresywny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.